Kategoria

Sprzęt wędkarski, strona 1


Kołowrotki spinningowe – firmy, producenci,...
22 kwietnia 2020, 17:39

Tytułem wstępu. Chciałem napisać ten artykuł już od dość dawna. Lubię kołowrotki spinningowe, ich mechanikę, pracę, konstrukcję. Miałem ich w życiu naprawdę już grubo ponad setkę. Wiem, które ich cechy w konstrukcjach są ważne, by dobrze służyły spinningiście. Miałem (i nadal mam!) kilka klasyków sprzed kilkunastu i kilkudziesięciu lat. Zawężając do samych kołowrotków nasz rodzimy rynek wędkarski, zauważyłem, że jest on bardzo ubogi. Owszem – jest kilku uznanych producentów, które na stałe wpisały się w nasze wędkarskie standardy. Niektórzy z tych producentów mają już najlepsze lata za sobą i produkują obecnie młynki, którym daleko do ich odpowiedników sprzed kilku, bądź kilkunastu lat. Jest też masa bubli producentów, którzy dostali się na nasz rynek kilka, bądź kilkanaście lat temu i wpisały w świadomość wędkarzy, do tego stopnia, że są dotychczas kupowane. Ba! Niektórzy spinningiści nazywają ich produkty wręcz „markowym sprzętem.” Z przyczyn oczywistych nie wypada pisać o kogo chodzi... Celowo pominąłem ich w poniższych mini-charakterystykach, w których starałem się opisać krótkie historię ważniejszych marek. Mam nadzieję, że ten artykuł pomoże wielu osobom podjąć decyzję w wyborze kolejnej spinningowej maszynki, przed jej zakupem. Uwierzcie mi – jest w czym wybierać na rynku, chociaż zdarza się, iż trzeba coś sprowadzić z zagranicy, bądź czekać aż pojawi się na allegro... Chciałem także dodać, że na światowych rynkach jest kilka firm, mających w swojej ofercie modele na wysokim poziomie, o których tutaj nie napisałem, przede wszystkim z braku rzetelnych informacji na ich temat. Mam nadzieję, że z czasem się to zmieni i uaktualnię poniższe zestawienie, dodając marki, których tutaj zabrakło (przede wszystkim: Balzer, DAM, Mitchell, Cormoran).

Kołowrotek spinningowy, kołowrotki spinningowe

ABU Garcia

Historia firmy ABU Garcia sięga 1921 roku, kiedy to powstała ona w Szwedzkim mieście Svangsta w pobliżu rzeki Morrum (mówią wam coś nazwy miasta i rzeki? ;) ). Początkowo produkowano tam zegarki, taksometry i inne sprzęty pomiarowe. Syn założyciela ABU, niejaki Gote Borgstorm był fanatykiem wędkarstwa i to dzięki niemu została zainicjowana produkcja młynków. W czasie II wojny światowej popyt na zegarki i inne sprzęty, które produkowano znacznie spadł. Wtedy postanowiono skoncentrować się na wytwarzaniu kołowrotków wędkarskich. Aby zrozumieć i następnie dalej drążyć historię firmy ABU, należy najpierw zdefiniować co to jest kołowrotek wędkarski. Banalne prawda? W najprostszej definicji, kołowrotki są to urządzenia służące do nawijania, odwijania i magazynowania linki wędkarskiej. Tradycyjne kołowrotki używane są w zasadzie jedynie w celach rekreacyjnych – do połowu ryb. W większości przypadków używa się ich w połączeniu z wędką. Istnieją także specjalistyczne kołowrotki morskie, które montuje się bezpośrednio do burt łodzi. Pierwszy kołowrotek wędkarski ABU został wdrożony do produkcji w 1941 r. Jedenaście lat później wdrożono model „Ambassadeur”, który znany jest chyba wszystkim średnio zaawansowanym miłośnikom wędkarstwa na świecie. Z kolei w roku 1965 powstały jeszcze bardziej znane (przynajmniej w Polsce) legendy – ABU z serii „Cardinal.” Uznanie na całym świecie marka zdobyła wcześniej, bo już w 1957 roku, stając się rozpoznawalną firmą, słynącą z nowatorskich rozwiązań. Zresztą rok przed wdrożeniem do produkcji modeli Cardinal, ABU debiutuje na rynku modelem spinningowym Ambasadeur'a przeznaczonym do wędkarstwa castingowego. Model ten jest produkowany i rozwijany do dnia dzisiejszego, a pośród przedstawicieli multiplikatorów okrągłych, uchodzi nie tyle za klasyka, co za najlepszą maszynę w swojej klasie, mającą opinię „niezniszczalnej.” To między innymi, ten właśnie model spowodował, że kołowrotki ABU stały się synonimem bezkompromisowej jakości i zyskały zaufanie wędkarzy na całym świecie. Sama marka także wiele zawdzięcza charakterystycznej i niepowtarzalnej stylistyce swych produktów. Niektóre modele są bardzo brzydkie i za to między innymi są kochane przez swych właścicieli. To między innymi właśnie dzięki temu stały się kultowe, a ich użytkownicy są z nimi związani niemal uczuciowo. Przykładowo: ABU Suveran – ze „środkowym” hamulcem”, mieszczącym się pomiędzy korpusem i rotorem lub słynna seria „Cardinal C” - z pokrętłem hamulca umieszczonym pod spodem korpusu. Powyższe udziwnienia, nie są jedynie kaprysem producentów, ale przede wszystkim nietuzinkowymi i skutecznymi rozwiązaniami technicznymi. Stare „Cardinale” to także doskonałe materiały, z których były one wykonane i świetne spasowanie mechanizmów, dzięki którym potrafią one służyć znacznie dłużej niż nowe, bardzo drogie kołowrotki. Wieloletnie doświadczenie w produkcji kołowrotków zaowocowało przyznaniem wielu nagród dla produktów ABU za jakość, co w następstwie spowodowało rozszerzenie działalności firmy o produkcję wędzisk, przynęt spinningowych i różnego rodzaju akcesoriów wędkarskich. W przeciągu ostatnich lat, firma obniżyła nieco loty w pewnych dziedzinach. Tanie (z niższej półki) kołowrotki, to już nie to co kiedyś. Zaniechano stosowania przekładni „ślimakowej”, spadła też jakość użytych materiałów. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich modeli. Multiplikatory z serii „Ambassadeur” nadal uchodzą za czołówkę światową w swoim przedziale cenowym, a jeśli chodzi o solidność i długowieczność, to nadal są ponad japońskimi konkurentami, kosztującymi nawet 5 razy więcej. Podobnie seria multiplikatorów niskoprofilowych „Revo” - cieszy się wciąż dobrą opinią.

Daiwa

Daiwa to jedna z największych i najlepiej rozpoznawalnych firm wędkarskich na świecie. Integralną częścią jej produktów są kołowrotki. Firma Daiwa została stworzona przez japończyka Yoshio Matsui, który był zapalonym konstruktorem. Matsui był także perfekcjonistą i zwolennikiem wszelkich innowacji konstrukcyjnych. Dlatego sprzęt, który projektował charakteryzował się wysoką jakością i trwałością oraz niecodziennymi rozwiązaniami technicznymi. Wzornictwo i design japońskich maszynek to także efekt profesjonalizmu Matsui. To dzięki niemu w kołowrotkach zaczęto zwracać uwagę na wygląd. Do dzisiaj kołowrotki Daiwy uważane są za najładniejsze młynki na rynku. Pierwszy spinningowy kołowrotek Daiwy, który był produkowany seryjnie, ukazał się na rynku w 1955 r. Od tego momentu firma rosła w siłę. Rozwój stawał się widoczny coraz bardziej. Powstawały kolejne placówki na Taiwanie, Niemczech, w USA i we Francji. Około 1970 r. Daiwa stała się największą firmą wędkarską na świecie. Przełomowy dla całej firmy stał się rok 1977. To właśnie wtedy powstały fabryki w Wielkiej Brytanii. Produkowano tam przede wszystkim wędziska, które stały się wówczas popularne w całej Europie. Stary kontynent, jako rynek zbytu dla sprzętu wędkarskiego jest jeszcze lepsza niż USA i Kanada. To tutaj mieszka najwięcej wędkarzy. Szkockie zakłady Daiwy uchodzą od trzydziestu lat, za najbardziej zaawansowane technologicznie na świecie (wyłączając zakłady z dalekiego wschodu). To właśnie tam zrodziło się kilka znanych serii wędzisk, powstałych przy współudziale Brytyjskich mistrzów wędkarstwa. Dzisiaj Daiwa to już nie tylko kołowrotki i wędki. Japońska firma produkuje także plecionki, sztuczne przynęty i całą masę różnych akcesoriów wędkarskich, a nawet odzież. Wytwarzane są kołowrotki i kije do wszelkich metod połowu. Od lekkich spławikówek, poprzez spinningi i muchówki, skończywszy na ciężkim sprzęcie do połowów dalekomorskich. Największa ilość sprzęty wytwarzana jest obecnie w zakładach w Chinach. Do legendy przeszyły dwa kołowrotki, które pomimo iż zadebiutowały około 20 lat temu, są produkowane do dziś. Pierwszym z nich jest toprorna Daiwa Black Gold – japoński odpowiednik Rileh Rexa, a drugim Daiwa Whisker tournament – kołowrotek o bardzo długiej szpuli, świetnym i mocnym hamulcu przednim oraz niecodziennym mechanizmie zbijania kabłąka o rolkę zamontowaną poprzecznie na stopce (taki jak miały wielkie „ruskie” „Delfiny” na ślimaku). Na naszym rynku obecnie występuje cała masa kołowrotków spinningowych Daiwy w każdym przedziale cenowym. Do najtańszych należą modele: Regal, Sweepfire, Opus, Crossfire, Exceller. Półka średnia Daiwy to: Team Daiwa Sol, Team Daiwa Advantage, Team Daiwa Tierra i Team Daiwa Fuego, z kolei najwyższa półka to: Saltiga, Morethan Branzino, Saltist, Emblem. Pomiędzy poszczególnymi modelami istnieje kilka modeli „krzyżówek” - np. Korpus z modelu wyższego, a przekładnia z niższego itp. Stąd w sieci i sklepach znaleźć można znacznie więcej pozycji z oferty Daiwy. Dosyć szeroka jest również oferta multiplikatorów spinningowych obejmujących modele: Triforce, Procaster (i kilka jego podgrup), Megaforce, Tierra, skończywszy na drogaśnych Zillionie i Steezie. Stosunkowo niedawno Daiwa wchłonęła niemieckiego Cormorana. Założeniami Daiwy pozostają jakość i wzornictwo. Ja osobiście przestałem stawiać na produkty stałoszpulowe tej firmy. Patenty takie jak „stożkowy nawój” linki na szpule są rozwiązaniami, moim zdaniem, nietrafionymi, które dostarczają na łowisku tylko problemów i irytacji. A zaznaczyć muszę, że „stożki” widać też na szpulach modeli za naprawdę grube pieniądze (np. Daiwa Infinity za około 1500 zł!). Co do multiplikatorów – sam uczyłem się rzucać na procasterze – uważam, że do nauki castingu jest rewelacyjny, ze względu na prostotę obsługi hamulca rzutowego oraz względną trwałość i niewysoką cenę. W Polsce Daiwa ma bardzo wielu zwolenników. Nad wodą często widzę poprzykręcane do kijów Excellery, Procastery, a nawet Team Daiwy. Zasłyszane od ich właścicieli opinie bywają skrajne. Jedni chwalą inni ganią.

Shimano

Firma Shimano została założona przez japończyka Shozoburo Shimano. Jego założeniem była produkcja najlepszych kołowrotków wędkarskich, nie tylko w Japonii, ale na całym świecie. Początkowo firma Shimano miała siedzibę w mieście Kansai w Japonii, obecnie mieści się w Irvine w Kalifornii. Poczynając od samego początku, Shozoburo dbał, by jego kołowrotki były projektowane z najwyższą precyzją cały czas. Na każdym etapie produkcji, jakość i precyzja musiała być na I miejscu. Jasno określone cele firmy, które przyświecały jej założycielowi od samego początku, umożliwiały rzetelne realizowanie ich w każdym aspekcie zarządzania, począwszy od zarządzania personelem, a skończywszy na strategiach sprzedaży produktów. Dzięki żelaznym zasadom dbałości o jakość, precyzję, niezawodność i nowoczesność, kołowrotki Shimano szybko zjednały sobie wielkie rzesze wędkarzy, którzy je stosowali. Ponadto firma nieustannie prowadziła badania dotyczące oczekiwań klientów – wędkarzy, co do sprzętu, na który jest popyt na rynku wędkarskim. Tym oczekiwaniom starano się wychodzić naprzeciw. Z czasem Shimano zaczęło wytwarzać także inny sprzęt wędkarski, wędki, linki i całą masę innych gadgetów, służących do połowu ryb. Sława kołowrotków Shimano sięga obecnie chyba każdego miejsca na globie. Zna je każdy wędkarz. Wiele modeli zostawało wyróżnione przez niezależne testy, czasopisma wędkarskie itp. Np. W USA poszczególne 3 modele Stradica zostały wyróżnione tytułem najlepszego kołowrotka spinningowego roku. Model Stella, kosztujący u nas około 3tys. Złotych, przeszedł już niemal do legendy – przede wszystkim jako młynek, który jest marzeniem każdego wędkarza – spinningisty. Doskonale wyważony i ułożyskowany, oferuje najlżejszą pracę przekładni, jaką można sobie tylko wyobrazić. W Polsce kołowrotki Shimano zaczęły robić furorę pod koniec lat 80-tych. Wówczas na rynku dominowało ABU. Shimano było czymś zupełnie innym. „Brzydale” z serii Cardinal nie mogły się równać wyglądem z pięknymi japończykami. Shimano pracowały wobec topornych „ślimaków” leciuteńko. Żyłka na szpuli zawsze była ułożona w idealny walec. To właśnie te cechy zjednały sobie sympatyków w Polsce, którzy po dziś dzień pozostają im wierni. Pośród stałoszpulowych modeli, najbardziej znane są: Aero, Stradic, Super GT, Twin Power oraz taniutka Catana. Obecnie większość produkcji została przeniesiona do Malezji, a opinia o Shimanowskich młynkach nieco się pogorszyła. No cóż – wszystko obecnie jest produkowane jak najniższym kosztem, z jak najtańszych materiałów. Kołowrotki niestety też. Moim zdaniem największą wadą kołowrotków Shimano obecnie jest ich cena. Praktycznie w każdym przedziale cenowym znajdą się konkurencji sprzedający za te same pieniądze produkty lepsze technicznie i trwalsze. Ale marka Shimano jest już na dobre ugruntowana w naszym rynku kołowrotków i z pewnością jeszcze długo sprzedawać się będą świetnie.

Okuma

Firma Okuma powstała w 1898 r. w mieście Nagoya w Japonii. Jako producent sprzętu wędkarskiego istnieje na rynku stosunkowo niedługo. Okuma specjalizuje się w produkcji maszyn precyzyjnych i narzędzi. Produkują wykrawarki i inne tego typu rzeczy. Kołowrotki to tylko jedna z gałęzi ich produkcji. Okuma ma swoje filie w zasadzie na wszystkich kontynentach. Ich kołowrotki produkowane są w fabrykach w Indonezji i Chinach. W Polsce Okuma jest znana już od kilkunastu sezonów. Stała się u nas bardzo popularna, dzięki chwytowi reklamowemu mówiącemu o 5 letniej gwarancji. Rzeczywiście, pomimo stosunkowo niskiej ceny, niektóre modele Okumy są naprawdę udanymi maszynami. Grunciarze chwalą Epixa pro, spinningiści Eclipza. Filozofia okumy jest jasna – prostota i jakość za przystępną cenę. Niestety niektóre modele tej marki są po prostu niedopracowane. Aby oszczędzić przy produkcji Okuma oszczędza na wszystkim (na szczęście nie na materiałach z których są wytwarzane, bo za nie – duży plus!). Do marki okuma przekonali się przede wszystkim wędkarze, do których przemówiła reklama, albo Ci którzy wzięli ją ze sklepu z braku innych młynków. Okumie można zarzucić kilka niedociągnięć – zbyt wielka korba w Salinie (oszczędzanie poprzez produkowanie tych samych podzespołów do wielu modeli), nierówne układanie linki na szpuli (system posuwu szpuli EOS – patent Okumy), hamulec, którego precyzja... odbiega od współczesnych standardów (co nie znaczy że są złe!), no i problemy z rolką wcinającą żyłkę w niektórych modelach (Espina). Natomiast dużym (jeśli nie gigantycznym) plusem są materiały z których są wykonane poszczególne modele oraz cena. Tak, tak, topowe Okumy są zdecydowanie lepsze niż ich odpowiedniki Shimano i Daiwy, które kosztują dwa razy więcej. Okuma potrafi zrobić dobry kołowrotek. Szpule i korpusy w Okumach są wykonane z dobrej jakości aluminium i stali. Nie rdzewieją! Podobnie rzecz ma się z łożyskami i korbkami – są naprawdę porządne. Polityka Okumy jest prosta – każdy model jest produkowany w kilku rozmiarach. Dzięki temu każdy wędkarz, bez względu na to jak zasobną ma kieszeń, może kupić model dla siebie. Multiplikatory niskoprofilowe są wykonane na tej samej ramie, korbce, szpulce i większości podzespołów przekładni. Pomysł niezły, bo koszty produkcji spadają o koszty produkowania różnych rodzajów podzespołów, co wymagałoby dodatkowych maszyn i często innych linii montażowych. Okuma produkuje również kołowrotki dla innych marek (min. Dragon). Moim zdaniem w cenie do 100, czy 150 zł to właśnie produkty okumy wiodą prym. Są idealne dla początkującego i oferują dość wysoką jakość za niewielkie pieniądze osobom, które nie wymagają sprzętu profesjonalnego.

Pflueger

Pflueger to firma niezbyt dobrze znana w Polsce. W USA i Kanadzie jej kołowrotki są jednymi z najbardziej popularnych. Historia firmy zaczęła się ponad 100 lat temu. Sięga 1881 roku, kiedy to produkcję kołowrotków zapoczątkował Ernest F. Pflueger. Jednak nazwa marki Pflueger wtedy jeszcze nie istniała. Ernest zajmował się bowiem produkcją kołowrotków w innym zakładzie. Firma oficjalnie została założona przez jego syna – Ernesta A. Pfluegera. Już w roku 1916 kołowrotki Pflueger były produkowane w Akron w Ohio. Od tamtego czasu były one modyfikowane i udoskonalane. W roku 1954 wypuszczono na rynek pierwszy kołowrotek o stałej szpuli (dotychczasowe modele miały szpulę ruchomą). Firma stałą się wówczas jednym z wiodących na świecie producentów sprzętu wędkarskiego (także wędek i innych gadgetów). Kołowrotki Pfluegera projektowane już wówczas były z myślą o wymagających wędkarzach. Brane pod uwagę były sugestię zawodowych wędkarzy, które starano się wdrożyć w konstrukcję nowych modeli młynków. Wkrótce na rynku zaczęły pojawiać się specjalistyczne nie tylko kołowrotki i wędki do poszczególnych metod połowów, ale też tzw. „Comba” – czyli zestawy wędki z kołowrotkami, zaprojektowane tak, by tworzyć spójną całość. Wprowadzono nawet wędki i kołowrotki do metody ultralight. Kołowrotki Pfluegera to nie są tanie, plastikowe zabawki, znane z naszego rynku. Najtańszy model jest już bardzo przyzwoity jakościowo, ale to – przekładając na „nasze” - jest już średnia półka. W niektórych stanach w USA kołowrotki Pfluegera uchodzą za najlepsze i najbardziej niezawodne, a ich zwolennicy są bardzo lojalnymi klientami marki. Model Pflueger 510 stał się w Ameryce już niemal kultowy. W swoich zbiorach ma go każdy szanujący się kolekcjoner. W 1966 marka została „wchłonięta” przez potentata rynku wędkarskiego – firmę Shakespeare. Siedziba główna Pfluegera mieści się w południowej Karolinie. Obecna produkcja, to oczywiście Azja. Pfluegery o stałej szpuli mają opinię kołowrotków najlepiej uodpornionych na wodę morską. Kluczem do tego są: szpule kute na zimno z anodyzowanego aluminium, rama z grafitu stopionego z aluminium, mocne bebechy i całkowicie odporne na korozję łożyska. Pflueger produkuje kołowrotki do wszelkich metod połowu. Począwszy od pstrągowania, na rybactwie oceanicznym skończywszy.

Shakespeare

Shakespeare to najstarsza na świecie firma wędkarska. Powstanie jej datuje się na rok 1881, kiedy to młody zapalony wędkarz – William Shakepseare Jr. W wieku 27 lat (był to rok 1896) zapragnął czegoś lepszego, niż sprzęt, którym do tej pory łowił. Rok później (1897) William Shakespeare Jr położył kamień węgielny pod fabrykę młynków. W roku 1915 powstała oficjalnie firma pod nazwą Shakespeare Company. Trzydzieści lat później kołowrotki marki Shakespeare były sprzedawane już przez ponad pięciu tysięcy dealerów na całym świecie. Firma wciąż się rozwijała i rozrastała. W roku 1946 plecionki, linki muchowe i żyłki zaczęto produkować w nowo powstałej fabryce w mieście Esterville w stanie Iowa. Właścicielami marki byli kolejni potomkowie założyciela. W roku 1947 r Henry Shakespeare postanowił wprowadzić do produkcji pierwszą wędkę z włókna szklanego! Dotychczas wykorzystywane do produkcji wędzisk był głównie metal i … bambus...

Produkcję wędek przeniesiono do południowej Caroliny. W roku 1966 firma przejęła markę Pflueger. Zaczęto także produkować w Ontario w Kanadzie. Dziesięć lat później na rynku pojawiła się pierwsza wędka z serii „Ugly stick” - do dzisiaj już owiana legendą i przez wielu uznawana za najlepsze seryjnie produkowane spinningi, dostępne dla przeciętnie majętnych wędkarzy. W roku 1985 firma stała się już tak wszechstronna, a rynek sprzętu wędkarskiego tak nasycony, że zaczęto wprowadzać nań wszelkie konstrukcje i wynalazki, jakie tylko wpadły do głowy konstruktorom. Produkowane były wędziska i kołowrotki do wszystkich metod połowu, a także wersje travel – wieloskładowe, które łatwo można pomieścić w walizkach itp. Obecnie Shakespeare to już legenda i klasyk. Na naszym rynku oprócz wspomnianych wędzisk z serii „Ugly stick” niestety niewiele można uświadczyć.

Tica

Historia firmy Tica rozpoczęła się w roku 1965 r. od powstania spółki Everwinner ltd. na Tajwanie. Everwinner był producentem sprzętu sportowego. Oficjalnie marka Tica powstała w 1991 r, wtedy właśnie założono oficjalnie spółkę. Firma od samego początku postawiła na wysoką jakość oferowaną po przystępnej cenie. Na rynku ciężko było się przebić nowemu producentowi, wśród uznanych konkurentów. Aby uniknąć powielania wzorców, Tica postawiła także na wysokiej klasy zespoły projektantów i inżynierów. Nowoczesne rozwiązania tych ostatnich sprawiły, że produkty Tica okrzyknięte zostały „Cybernetycznymi”. W niektórych modelach upychano naprawdę wiele nowinek technicznych, które były dostępne tylko w najwyższych półkach cenowych konkurencji albo wręcz były patentami inżynierów pracujących dla firmy Tica. Patenty i udoskonalenia tego co już było znane, to drugie imię marki. Żadna inna firma w ciągu ostatnich dwóch dekad nie opatentowała tylu rozwiązań w zakresie budowy kołowrotków wędkarskich. Jednym z nich są chociażby słynne ramy i obudowy ze stopów grafitu z aluminium. Zapewniają one większą sztywność i niższą masę niż ramy wykonane w całości z metalu. Powyższe nowinki techniczne oraz doskonała logistyka zarządzania procesami produkcji i mądre inwestycje doprowadziły do tego, że na wielu światowych rynkach Tica zaczęła wypierać dotychczasowych „dominatorów”, oferując kołowrotki nowocześniejsze i trwalsze, po niższych cenach. Ich produkty zaczęły seryjnie zdobywać nagrody wielu ważnych plebiscytów wędkarskich. W jednym z testów flagowy model „Taurus” pokonał osławioną Shimanowską „Stellę” bijąc ją na głowę każdym z parametrów. Biorąc pod uwagę niemal trzykrotnie niższą cenę Taurusa od japońskiego konkurenta, był to wynik niebywały. P owym, zwycięskim teście Tica Tauus została uznany za arcydzieło inżynierii przemysłu wędkarskiego. Obecnie Tica ma swoje siedziby w Japonii, USA, Europie i Chinach. Na świecie istnieje około 30 jej przedstawicielstw. Oprócz produkcji kołowrotków, zaczęto produkować także wędki o innowacyjnych konstrukcjach. Obecnie w USA, Australii i Kanadzie to właśnie sprzęt firmy Tica uchodzi za najlepszy i najnowocześniejszy z obecnie dostępnych na rynku. Na naszym rynku niestety to nadal nisza i ciężko dostać jakikolwiek model. Do legend już przeszły maszynki z serii: Sportera, Libra, Taurus, Caiman, Gemini i Sculptor. Zatem chętni na nie mogą liczyć co najwyżej na allegro, albo sprowadzać zza granicy na własną rękę.

Zebco

Produkcja kołowrotków przez Zebco rozpoczęła się w roku 1949, kiedy to firma zaniechała swej działalności w przemyśle naftowym. Za ojca kołowrotków Zebco uważa się Zaspera R. Dell Hulla, teksański producenta. Pierwszy kołowrotek Hulla oferował zapasową szpulę i nazywał się "Lash master". Został szybko wycofany ze sprzedaży, lecz wkrótce potem, jego "mutacja" została wprowadzona ponownie na rynek i stała się doskonałym narzędziem do połowu ryb. Nawet współcześnie produkowane nowe kołowrotki mają pewne rozwiązania z tego modelu. Owym kultowym modelem jest jeden z pierwszych modeli o nazwie „Zebco 33”, który później został nazwany Zebco „Standard.” Zapoczątkował on serię kołowrotków w całości wykonanych z metalu. W roku 1961, Zebco Firma została zakupiona przez Brunswick Corporation. Proces globalizacji pomógł w tworzeniu z Zebco znanej na całym świecie marki. Z kolei Brunswick sprzedał markę Zebco w 2001 r. firmie WC Bradley Company. Obecnie Zebco, które popularne jest przede wszystkim za oceanem, stało się potentatem, produkującym sprzęt do wszelkich metod połowu, włącznie z wędkarstwem morskim. Do Zebco należą także dwie znane firmy: Rhino i Quantum. Obydwie są reklamowane i promowane jako sprzęt dla łowców okazów. Wiele rekordów świata zostało pobitych właśnie na ich sprzęcie (bodajże nawet największy sum europejski – 112 kg bodajże). Produkty Zebco, Quantum i Rhino to kolejna luka jaka nie jest wypełniona na naszym rodzimym rynku. W sieci widziałem bodaj jeden sklep zajmujący się sprzedażą ich produktów.

Opracowanie własne na podstawie:

http://www.fishingreelsnow.com/fishing_reels_history.html

www.ticaglobal.com

www.zebco.com

www.okumafishing.com

www.daiwafishing.com

http://fish.shimano.com/

www.abugarcia.com

www.shakespeare-fishing.com

www.pfluegerfishing.com

Fluorocarbon
22 kwietnia 2020, 17:37

Wynalazek, który jakiś czas temu pojawił się na rynku i został okrzyknięty złotym środkiem, mającym pogodzić niewidoczność w wodzie z mocą przyponu stalowego (kevlarowego, wolframowego itd.). Po początkowym szale jaki zrobił na rynku, wiele osób odrzuciło go jako bezużyteczny gadget. Okazało się bowiem, że szczupaki przegryzają z łatwością te przypony. Wszyscy powrócili zatem do stosowania tradycyjnych „stalek”. Nie ukrywam, że identycznie było ze mną. Pierwszy raz zakupiłem gotowe przypony (co samo w sobie było głupie, ale o tym dalej). Pierwszy wypad skończył się odgryzieniem przynęty przez zębatego (dodam, że zębaty był malutki). Doszedłem do wniosku, że skoro tak mała ryba sobie poradziła bez problemu, to co zrobi duża? Zapomniałem o fluorocarbonie na jakiś czas. To samo moim koledzy po kiju. Każdy podobnie zaczynał przygodę z magiczną linką. Wyśmiewaliśmy reklamy, w których trąbiono o niesamowitych cechach tej linki, czyli:

Całkowicie niewidoczny

Odporny na promieniowanie UV

3 razy szybciej tonie od żyłki (a w jednej reklamie widziałem, że nawet i 4 razy szybciej).

Odporny na wchłanianie wody i zimna

Fluorocarbon

Od jakiegoś czasu zaprzestałem całkowicie stosowania przyponów jakichkolwiek. Po prostu brak szczupaków w moim głównym łowisku, spowodował, że uznałem przypony za bezsens. W ubiegłym roku chciałem koniecznie połowić okazy i nieco się zatraciłem. Wiedziałem gdzie są i kilka razy dostałem od suma, czy sandacza bęcki, z powodu zbyt delikatnego zestawu. Dlatego uparcie łowiłem ciężko. Jednak łowiąc na ciężki sprzęt (plecionka 30 LB lub więcej), ilość brań została drastycznie zmniejszona. Oczywistym jest, że ryba oprócz przynęty widzi to co znajduje się przed nią, zatem gruba plecionka zawsze będzie zmniejszała ilość brań. Jako że zestawu ciężkiego używałem podczas wypadów sumowo – sandaczowych, zacząłem się zastanawiać co zrobić, żeby wilk był syty i owca cała (czyt: żeby nie było widać grubej plecionki, a zestaw zachował swoją relatywnie dużą moc). Plecionka tuż przed przynętą niemiłosiernie niszczyła się o kamienie, które znajdowały się na dnie (łowiłem głęboko). Rozwiązanie znalazło mnie samo. W zimie spotkałem znajomego spinningistę, który mnie oświecił. Przedstawił mi swoją teorię na temat fluorocarbonu. To co mi powiedział, ociekało teorią wręcz spiskową na temat tego czym jest prawdziwy fluorocarbon. No cóż - nasze sklepy zalane są podróbami, żyłką powleczoną warstewką fluorocarbonu albo wręcz żyłką sprzedawaną pod nazwą „fluorocarbon”. Podróby, kłamstwa w reklamach i wiele innych „paranormalnych” wręcz zjawisk na rynku wędkarskim mnie nie dziwią już od dawna (przykładów mógłbym tu wymienić naprawdę wiele). Zatem postanowiłem zainwestować w prawdziwy i porządny fluorocarbon. Ciężko było. W kilku sklepach w Krakowie nie mieli. Nie prowadzą. Po co? To tak jak z multiplikatorami, albo dobrymi plecionkami, dobrymi kołowrotkami – lepiej mieć same lipne sprzęty i walić zaporowe ceny – klient nie kojarzący allegro i tak kupi gównianą wędkę za 250 zł i za miesiąc przyjdzie po kolejną, bo tą złamał na szczupaku 50 cm :-) Zaprzyjaźniony sprzedawca pomógł mi – sprowadził dla mnie z hurtowni dwie szpulki o różnych grubościach i różnych firm. Z nich porobiłem sobie przypony o długości od 30 do 50 cm. Na łowisku - rewelacja! Brania były – przede wszystkim małych ryb. Ale... jak się nie ma co się lubi... Zaznaczam, że od zejścia „popowodziowej wody”, ryb poszukiwałem w „swoich” miejscówkach sprzed roku, a że powódź pozmieniała to i owo, to „moje” sumy i sandacze zmieniły swoje miejsca. Do mojego tępego łba dotarło to dopiero po dwóch tygodniach łowienia niemal bezowocnego. Po przejściu wzdłuż Wisły jedną i drugą stroną jej brzegów, w moich okolicach, odnalazłem nowe stanowiska „popowodziowe”. Zaczęło się łowienie ryb (w końcu!) :-) Z ciężkawego casta przesiadłem się na lekkiego spina, głównie po to, by stosować mniejsze wabiki. Średnica 0,40 mm przyponu nie przeszkadza nawet ostrożnym kleniom i okoniom. Przypon – owszem, przeciera się i niszczy na kamieniach, jednak mniej niż plecionka. I na jakieś dwie godziny orania dna, wystarcza spokojnie – dopiero wówczas można wyczuć pod palcami, że nie jest już gładki, a zaczyna robić chropowaty. Zatem gdy uznamy, że warto go zmienić – na wszelki wypadek, zróbmy to natychmiast. Dzięki temu nie będziemy żałować ewentualnej straty dużej ryby, która może połknąć naszą przynętę w każdej chwili. A teraz wracam do meritum „przegryzalności” przyponów przez zęby mrocznych drapieżców...

Czy szczupaki są w stanie przegryźć przypon carbonowy? Możliwe że tak, ale podobnie jest ze stalkami, tytanami, wolframami itp. Przewaga fluorocarbonu jest taka, że jest w wodzie praktycznie niewidoczny, co zapewnia znacznie więcej brań. W czystej wodzie, to czasem jedyny sposób by zmusić ryby do zagryzania naszych wabików. Problemem staje się zakup oryginalnego produktu. Ja się już przejechałem na dwóch podróbach, ale w końcu udało mi się skołować prawdziwy. Na pierwszy rzut oka może odstraszyć cena – około 50 zł za 20-25 metrów. Dużo? Policzmy teraz ile kosztują gotowe przypony stalowe (mające śmieszne 15-20 cm długości i często lipne krętliki z agrafkami i samo ich mocowanie). Są sprzedawane po 3 zł/szt albo i więcej! Z Odcinka 20 m fluorocarbonu można zrobić około 40 przyponów. Oczywiście do kosztu za samą linkę trzeba doliczyć koszty krętlików i agrafek. Za 20 szt jednych i drugich zapłacimy kilka złotych, a dodaje nam to możliwość wybrania porządnych (o samej budowie niektórych krętlików i agrafek się nie wypowiadam, bo projektanci zaprojektowali je tak, żeby rozginały się przy małym obciążeniu, a sama jakość materiałów z których są wykonane pozostawia wiele do życzenia).

Po przeliczeniu wszystkich kosztów przyponów z fluorocarbonu wychodzi nam 60 zł (linka + krętliki + agrafki) na 40 przyponów (tyle wyjdzie ponad 40 cm z odcinka 20 metrowego), co daje 1,5 zł za jedną sztukę długiego, porządnego przyponu – prawda że tanio?

Do produkcji przyponów nie używam żadnych zacisków metalowych, bo jest to dodatkowy i moim zdaniem zbędny element mogący negatywnie wpłynąć na brania. Dodatkowo fluorocarbon można stosować do drop shota i do bocznego troka.

Ryobi Zauber i jego klony
21 kwietnia 2020, 12:23

Ryobi Zauber – kołowrotek spinningowy w średniej półce cenowej, który pojawił się na rynku kilka lat temu. Zauber jest kołowrotkiem bardzo udanym, doskonale nadającym się do spinningowania. Konsumenci (spinningiści) na całym świecie docenili jego zalety i bardzo przystępną cenę. Zaubera można dziś kupić już za niecałe 300 zł. Doceniony został także przez innych producentów i firmy wędkarskie. Poszczególne marki poczęły zlecać Ryobi produkcję Zaubera pod ich nazwą. To naprawdę ciekawy ewenement w skali całej historii przemysłu wędkarskiego. Wykonawstwa i podwykonawstwa w procesie produkcji to normalka – w każdej branży. Ale Zauber przeszedł w nieco inny wymiar. Obecnie jest produkowany pod straszną ilością nazw i dla wielu marek. Z czasem pojawił się wśród spinningistów pojęcie „klon Zaubera” – określające kołowrotek innej firmy, który tak naprawdę jest Zauberem. Klonów jest naprawdę spora ilość. Najbardziej popularne to: SPRO Red arc, Team Dragon i Byron Alice. Ponadto Ryobi produkuje swój młynek także dla osławionego Penna. Na rynku widziałem też młynek sygnowany nazwiskiem Boba Nudda (kilkukrotny spławikowy mistrz świata) i kilka innych nazw, których na dzień dzisiejszy już nie pamiętam. Paradoks z Zauberem sięgnął niemal absurdu. Za Penna trzeba zapłacić około 340 zł, za Red Arca około 300 zł, Byron Alice 320 zł, Team Dragon 260 zł, a „oryginalny” Zauber 275 zł – bez szpuli zapasowej (za którą trzeba dopłacić około 60-70zł). Rozumiecie paradoks? Ludzie kupują TEN SAM kołowrotek, składany na tej samej linii produkcyjnej, przez tego samego Chińczyka, płacąc czasem kilkadziesiąt złotych więcej, za sam napis na obudowie. Bo tylko właściwie napis i kilka h rodzajów korbki, są jedynymi szczegółami, którymi kołowrotki się różnią. Korbki są natomiast różne. Zauber oryginalny – ma korbkę składaną przyciskiem – na co niektórzy narzekają (delikatny luz na korbce), posiada natomiast przyjemny, „motylkowy” uchwyt w kształcie litery „T”. Red arc i Penn mają korbkę składaną przy pomocy wkręcania – patent bardzo stary, ale – trzeba przyznać bardzo skuteczny. Na korbce nie tworzą się luzy. Beznadziejnie wykonany jest natomiast uchwyt korbki. Jest po prostu niewygodny. Beczułka jest mała i źle się ją trzyma. Oczywiście idzie się do niej przyzwyczaić, ale ja wolę „motylki”. Team Dragon natomiast ma korbkę skręcaną (jak Red arc) z uchwytem „motylkowym” (jak Zauber) – rozwiązanie najlepsze ze wszystkich. Na dodatek jest to kołowrotek o najniższej cenie z wszystkich „klonów”… No ale niektórzy wolą mieć napisane na młynku: „SPRO” albo „Penn” – brzmi o wiele lepiej, niż Dragon. Ten sam produkt, w dodatku z najlepszym rodzajem korbki i po najniższej cenie. A jednak nie każdy go wybierze… I zrozum tu konsumenta i jego zachowania?

ryobi zauber, team dragon

Parę słów o samym młynku

W oczy rzuca się mały korpus i wielka szpula. Wyglądają jakby były nieproporcjonalne w stosunku do siebie. Kołowrotek jednak waży swoje, co świadczy o materiałach z których wykonany jest mechanizm. „Klon Zaubera” to solidna maszyna. Może na pierwszy rzut oka nieco toporna, ale solidna. Większość elementów jest metalowa. Całości dopełnia 8-łożyskowy mechanizm i przekładnia wykonana z mosiądzu. Uwagę zwraca, obudowana z jednej strony, rolka kabłąka. Dość gruby jest sam kabłąk. Maszyna ma przyzwoitą kulturę pracy, chociaż zdarzają się egzemplarze, które zostały fabrycznie nasmarowane niepoprawnie. Z gwarancją i serwisem nie ma jednak problemu. Kołowrotek bardzo równo układa linkę na szpuli. Można ją nawinąć niemal po samą krawędź, układa się w walec. Doskonale spisuje się także hamulec walki. Działa bardzo precyzyjnie w każdym zakresie ustawień. Niektórzy wędkarze łowią „klonami” – regularnie już od kilku sezonów. Rzadko który kołowrotek jest w stanie to wytrzymać. Tym bardziej, jeśli jest to eksploatacja bezawaryjna. Dla ciekawostki dodam, że SPRO Redarc został wyróżniony tytułem „spinningowego kołowrotka roku” w Europie 2004 r.

 

 

Wklejanka – fakty i mity
21 kwietnia 2020, 12:20

Temat, który musiałem poruszyć wcześniej lub później. Temat bardzo ważny, bo niewiele chyba w Internecie jest tematów dotyczących spinningu, co do których większość ludzi nie tylko się myli, co zwyczajnie nie ma bladego pojęcia co to jest wklejanka. O ignorancji i niewiedzy tychże świadczą wypowiedzi na forach internetowych, w których widać, że domorośli „znawcy” i „eksperci” wypisują różnorakie bzdury, a swą wiedzę na temat wklejanek czerpią… no właśnie? Skąd? Prawdopodobnie powtarzają opinie zasłyszane od innych osób, które się nie znają, albo przeczytali na forum internetowym właśnie, gdzie jakaś wirtualna postać postanowiła pochwalić się wiedzą, której nie posiada. Pal licho jeśli takie rzeczy wypisują użytkownicy młodzi, którzy w podpisie na forum mają podany swój prawdziwy wiek. Gorzej, jeśli bzdury są wypisywane poprzez osoby „doświadczone” – czyli wędkarzy dorosłych, którzy na lewo i prawo podają informację o swoim wędkarskim stażu. Tacy ludzie bywają często autorytetami dla młodych adeptów spinningu i ich niewiedza znacząco wpływa na światopogląd niektórych. Zatem warto moim zdaniem sprostować herezje wypisywane przez nich. Jako że artykuł zatytułowałem „Wklejana – 10 faktów i mitów” to właśnie te dwie kwestie chciałem omówić. Zacznę od mitów, których jest ogrom, biorąc pod uwagę tak nieskomplikowany temat jakim są wędziska z wklejaną szczytówką.

Wklejanka, spinning, wędka spinningowa

Zacznijmy od tego, że wiele osób nie rozumie i nie wie czym jest „wklejanka” i czym się charakteryzuje tego typu wędzisko. Gwoli wyjaśnienia. Wklejanka to kij, zaopatrzony w szczytówkę, która jest wklejona w blank. Dlaczego i po co stosuje się taki zabieg? Dlaczego nie zastosować wymiennej szczytówki? Są i takie wynalazki, ale im mniej składów ma wędka, tym lepiej – dlatego wklejana szczytówka i blank są połączone „na stałe”.

Mit 1

„Wklejanka uniemożliwia wykrywanie delikatnych brań…”

Fakt:

Niektórzy nie do końca zdają sobie sprawę po co ktoś w ogóle produkuje taki wynalazek.

Wklejanki to kije, które zostały stworzone do tego by wykrywać najbardziej delikatne i chimeryczne brania, czego „nie potrafią” tradycyjne spinningi. Na forach internetowych czytałem niejednokrotnie jak „znawca” sprzętu strzela tekstem, że ma wklejankę, ale już nią nie łowi, bo nią nie czuje wogóle brań. Ręce opadają – własny brak doświadczenia z danym sprzętem i brak pomyślunku zostaje zrzucony na sprzęt. Rzeczywiście – wklejanka ma gorsze „czucie” brań na rękojeści, ale łowiąc nią powinno się obserwować szczytówkę, która pokazuje brania, których na rękojeści nie czuć. Na dodatek są to brania tak delikatne, że na tradycyjnym spinningu nie dość że nie byłoby ich czuć w ręce, to nawet nie można byłoby ich zaobserwować na szczytówce. Jak komuś robi problem obserwowanie szczytówki podczas łowienia, to nie ma sensu żeby używał tego typu wędzisk. Niech dalej pozostaje w swoim świecie kijów jednego typu, którymi wykrywa tylko mocniejsze brania.

Mit 2

„Wklejana szczytówka jest miękka jak klucha.”

Fakt:

Bzdura! Szczytówki w niektórych wklejankach są o wiele sztywniejsze, od szczytówek w tradycyjnych spinningach uchodzących za „kije sztywne o akcji szczytowej”.

Mit 3

„Szczytówka wklejana jest z włókna szklanego i dlatego jest taka miękka.”

Fakt:

Owszem, niektóre wklejanki mają szczytówki ze szkła, a blank wędziska jest z węgla albo kompozytu. Są też szczytówki z pełnego węgla (a blank takiej wędki z węgla, szkła, bądź kompozytu). Są też szczytówki z kompozytów. Jak widać kombinacji: materiał blanku wędziska – szczytówka, jest sporo kombinacji. A sztywność i akcję wędki ocenianą na podstawie danego materiału z którego wykonany jest blank albo szczytówka, można włożyć między bajki, po czym pozostawić gdybaniom i wymądrzaniom się ignorantów, którzy sobie nie zdają sprawy o czym mówią, a chcą zabłysnąć wiedzą. Akcja wędziska zależy oprócz materiału budowy także od: gęstości materiału, rozmieszczenia przelotek, dodatkowym oplotom blanku, szerokości i grubości ścian blanku… etc. etc. Więc jeśli ktoś wam powie (nie tylko odnośnie wklejanek), że wędki ze szklanego włókna są miękkie, a z węglowego sztywne, to możecie dać sobie spokój z słuchaniem jego „mądrych rad”.

Mit 4

„Wklejanka ma akcję paraboliczną albo półparaboliczną i jest miękka.”

Fakt:

Wklejanka, jak każdy kij spinningowy może mieć akcję Fast, x-fast i każdą inną – w zależności od modelu. Czytając opinię na niektórych forach internetowych śmiać mi się chce z tego, że przykładowo kij Daiwa powermesh jest określany przez niektórych jako „szybka akcja szczytowa”. Power mesh nie jest wklejanką, ale ja bym go nie nazwał w życiu szybką akcją szczytową (albo x-fastem jak kto woli), a raczej akcją medium. Dla mnie – kogoś, kto używa wklejanek, wspomniany kij jest wręcz bardzo miękki, zdecydowanie za miękki i zbyt wolny jak dla mnie. Miałem w rękach co najmniej 5 wklejanek, które są w rzeczywistości x-fastami, przy których wspomnany powermesh to wręcz lejąca się klucha.

Mit 5

„Wklejanka to kij delikatny do łowienia na paprochy.”

Fakt:

Bzdura. Znam ludzi, którzy przerabiają jerkówki o c.w. do 120 g na wklejanki, by lepiej wyczuwać brania szczupaków z dużych odległości. I uwierzcie mi, że kije te są nadal bardzo sztywne i cięte.

Mit 6

„Wklejanką łowi się na jigi, bo pod woblerami, cykadami i wirówkami za bardzo się wygina.”

Fakt:

Znów wracamy do zagadnienia związanego z akcją całego kija. Wklejana szczytówka i stopień jej miękkości/twardości nie mają tutaj nic do rzeczy.

Mit 7

„Wklejanka nie nadaje się do łowienia w rzece.”

Fakt:

Wiem że powyższe stwierdzenie niektórym wyda się wręcz nieprawdopodobne, ale uwierzcie mi – nawet takie rzeczy ludzie wypisują po forach w sieci. W zasadzie, to nie wiem co tutaj można napisać. Oczywistym jest, że wklejanką, jak każdą inną wędką można łowić w rzece, jeziorze zbiorniku zaporowym i w morzu – jeśli ktoś ma taką ochotę. Ja na przykład jeżdżę na pstrągi w rwących rzeczkach z wklejanką i nie zauważyłem, żeby nurt rzeki powodował jakiś dyskomfort.

Mit 8

„Wklejanką nie da się zaciąć dużego drapieżnika o twardym pysku, np. sandacza.”

Fakt

Wklejanki to kije wręcz stworzone do łowienia sandaczy. W obecnej chwili za najskuteczniejsze uważam łowienie z opadu za pomocą wklejanki. Dopóki używałem do tego tradycyjnego spinningu, nie byłem w stanie wykryć około 80% brań. Różnica jest ogromna. Nie wierzę w to, że mam teraz 5 razy więcej brań niż kiedyś. Po prostu na 5 brań 4 z nich są bardzo anemiczne (sandacz bierze przynętę do pyska i płynie za nią w kierunku tym samym w którą porusza się przynęta). Nie wyobrażam sobie zwykłego kija, który byłby w stanie zasygnalizować takie branie. Jako, że na sandacze stosuję sztywną wklejankę i plecionkę, zacięcie jest niemal identyczne jak w sztywnym kiju – nie wklejance. Zresztą „Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli”.

Mit 9

„Wklejanki się łamią”

Fakt

Żadne wędki się nie łamią – to wędkarze je łamią. ;-)

Mit 10

„Wklejanka powinna być stosowana do metody „boczny trok” podczas łowienia okoni.”

Fakt

Podobnie jak każda inna wędka. Stwierdzenia że wędka jest do metody „boczny trok”, „drop shot” czy do „łowienia okoni z łódki na woblery bezsterowe” są wymysłem producentów, mającym na celu kreowanie rynków zbytu dla każdego wypuszczanego nań produktu. Na „boczny trok” można używać wędziska jakiego się chce. Byleby ciężar zestawu którym się łowi nie przekraczał limitu dopuszczalnego dla danego kija.

ABU CARDINAL C4
21 kwietnia 2020, 12:04

Marzenie każdego wędkarza – spinningisty w latach 80 tych i pierwszej połowy lat 90 tych. Gdy pojawił się na rynku, kosztował równowartość średniej miesięcznej polskiej wypłaty. Dostępny był tylko w Pewexach. Starszym kolegom nie trzeba tłumaczyć jaki to sprzęt był i ile kosztował. Aby sobie to wyobrazić – dobrze jest porównać coś z bardzo wysokiej półki dziś. Czyli Shimano Stella albo Daiwa Morethan Branzino. Widzieliście kiedyś wędkarzy ze Stellą nad wodą? Bo ja tylko raz, a kołowrotek ten jest obiektem marzeń wielu wędkarzy. Cardinal C4 to jeden z „ostatnich sprawiedliwych” kołowrotków jakie były.

abu, abu cardinal, abu cardinal C4

Gdy się pojawił, miał konkurować z niemieckimi, czeskimi i rosyjskimi produktami. Nadchodził kres ery Rileh Rexa 64 i ślimakowych wersji Delfina, które były już klasykami. Cardinale z serii „C” były pozbawione zabudowanego rotora, które wcinały bezlitośnie żyłkę pod spód. Posiadał także obracającą się ceramiczną rolkę kabłąka. Obudowa i szpula były zrobione z grafitu (obudowa częściowo z metalu). Liczba łożysk ograniczała się do 1 sztuki, co dziś jest nie do pomyślenia! To właśnie produkty ABU są dla niektórych wzorem tego, jak zbudowany powinien być kołowrotek spinningowy. Nie dziwne więc, że konstrukcje te stały się legendą. Mechanizm przekładni głównej opierał się o solidnego „ślimaka”. Ciekawostką był także hamulec. Jego pokrętło umiejscowione było nie z przodu – na szpuli, ani nie z tyłu, jak bywa w większości kołowrotków, a pod spodem. Nie chodziło tutaj o żadną ekstrawagancję, a o unikalną konstrukcję, która zapewniała działanie hamulca na poziomie, o który trudno nawet dziś wielu produktom, w których hamulec jest oparty o podkładki cierne. Dzięki tym rozwiązaniom oraz użytym materiałom ABU cardinal był kołowrotkiem, który wyprzedził całą konkurencję o kilka długości. Jego kolejną przewagą nad Rexami i Delfinami była też lekkość. Jeśli któryś z wędkarzy miał zapas dolarów przywiezionych z niewolniczej pracy w USA, to kupował wszystkie wielkości tej zabawki. Modele C3 są idealne do łowienia pstrągów, kleni i okoni. C4 to ideał na bolenie, sandacze i szczupaki. C5 to klasyk trociowy, głowacicowy i sumowy. Z moich obserwacji wynika, że zabawki te nie są kupowane tylko przez koneserów i kolekcjonerów, ale przez wielu spinningistów, którzy pozarzynali już podczas spinningowej orki swoje piękne, wielołożyskowe „japońce”. Powiem więcej, w niektórych kręgach po prostu wstydem jest łowić czymś innym niż „ślimak”. Obecnie cardinala można już wyrwać na allegro za 200 – 250 zł. Za taką kwotę można zakupić jedno z gorszych shimano, średniego ryobi, czy banalną daiwę. Jaka jest różnica? Ano jest spora! Poza dyskusyjną urodą cardinala (mnie się ten brzydal strasznie podoba), ABU przeżyje każdy produkt japoński (łącznie z topowymi modelami). Ale dosyć słodzenia. ABU Cardinale z serii C mają także wady. Chociaż wielu malkontentów i „znafcuf” oskarżała ten sprzęt o skręcanie żyłki (który stałoszpulowiec tego nie robi? - konia z rzędem temu kto takowy wskaże). Rzeczywiście – skręcanie występuje nieco większe niż w przypadku sprzętów z szeroką, łożyskowaną rolką, ale nie jest ono tragiczne i podczas normalnego łowienia praktycznie niezauważalne. Kolejnym niesłusznym oskarżeniem jest sprawa „nierównego nawoju” linki na szpulę. Owszem – niektóre egzemplarze nawijają niezbyt równo, ale nowe produkty okumy czy daiwy nie są pod tym względem lepsze, a czasem są wręcz gorsze. Poza tym, większość cardinali nawija idealnie w kształt walca – aż po samą krawędź szpuli. Na zakończenie pozostają dwie kwestie – krótkie ramię korbki i umiejscowienie jej zbyt blisko korpusu – moim zdaniem wygodne, umożliwia kręcenie samym nadgarstkiem. Kultura pracy – coś co zawsze mnie osłabia :-) ABU cardinal jest na „ślimaku”, jednym łożysku i w środku ma smar, porównywanie do nowych zabawek z japonii mających tuleje plastikowe i łożyska ceramiczne oraz oliwkę zamiast smaru jest zwyczajnie bez sensu. ABU przeżyje z nawiązką każdy z takich kołowrotków tak samo jak Volkswagen Garbus każdego seicento, czy matiza ;-)

Przy obecnych cenach cardinala, myślę że wręcz obowiązkiem jest mieć taki sprzęt w swoim arsenale. Jeśli będziecie „na kupnie” kolejnego młynka weźcie to pod uwagę – gwarantuję, że nikt nie będzie zawiedziony, bo to naprawdę wdzięczny sprzęt, który będzie wam służył latami. Konserwacja jest banalnie prosta, a dorobienie sprężyny kabłąka, która może pęknąć to banał nawet dla dziecka. Nie trzeba nigdzie szukać sprężyn, można samemu dorobić przy pomocy gwoździa, obcążek i kawałka dentalu.