ABU CARDINAL C4
21 kwietnia 2020, 12:04
Marzenie każdego wędkarza – spinningisty w latach 80 tych i pierwszej połowy lat 90 tych. Gdy pojawił się na rynku, kosztował równowartość średniej miesięcznej polskiej wypłaty. Dostępny był tylko w Pewexach. Starszym kolegom nie trzeba tłumaczyć jaki to sprzęt był i ile kosztował. Aby sobie to wyobrazić – dobrze jest porównać coś z bardzo wysokiej półki dziś. Czyli Shimano Stella albo Daiwa Morethan Branzino. Widzieliście kiedyś wędkarzy ze Stellą nad wodą? Bo ja tylko raz, a kołowrotek ten jest obiektem marzeń wielu wędkarzy. Cardinal C4 to jeden z „ostatnich sprawiedliwych” kołowrotków jakie były.
Gdy się pojawił, miał konkurować z niemieckimi, czeskimi i rosyjskimi produktami. Nadchodził kres ery Rileh Rexa 64 i ślimakowych wersji Delfina, które były już klasykami. Cardinale z serii „C” były pozbawione zabudowanego rotora, które wcinały bezlitośnie żyłkę pod spód. Posiadał także obracającą się ceramiczną rolkę kabłąka. Obudowa i szpula były zrobione z grafitu (obudowa częściowo z metalu). Liczba łożysk ograniczała się do 1 sztuki, co dziś jest nie do pomyślenia! To właśnie produkty ABU są dla niektórych wzorem tego, jak zbudowany powinien być kołowrotek spinningowy. Nie dziwne więc, że konstrukcje te stały się legendą. Mechanizm przekładni głównej opierał się o solidnego „ślimaka”. Ciekawostką był także hamulec. Jego pokrętło umiejscowione było nie z przodu – na szpuli, ani nie z tyłu, jak bywa w większości kołowrotków, a pod spodem. Nie chodziło tutaj o żadną ekstrawagancję, a o unikalną konstrukcję, która zapewniała działanie hamulca na poziomie, o który trudno nawet dziś wielu produktom, w których hamulec jest oparty o podkładki cierne. Dzięki tym rozwiązaniom oraz użytym materiałom ABU cardinal był kołowrotkiem, który wyprzedził całą konkurencję o kilka długości. Jego kolejną przewagą nad Rexami i Delfinami była też lekkość. Jeśli któryś z wędkarzy miał zapas dolarów przywiezionych z niewolniczej pracy w USA, to kupował wszystkie wielkości tej zabawki. Modele C3 są idealne do łowienia pstrągów, kleni i okoni. C4 to ideał na bolenie, sandacze i szczupaki. C5 to klasyk trociowy, głowacicowy i sumowy. Z moich obserwacji wynika, że zabawki te nie są kupowane tylko przez koneserów i kolekcjonerów, ale przez wielu spinningistów, którzy pozarzynali już podczas spinningowej orki swoje piękne, wielołożyskowe „japońce”. Powiem więcej, w niektórych kręgach po prostu wstydem jest łowić czymś innym niż „ślimak”. Obecnie cardinala można już wyrwać na allegro za 200 – 250 zł. Za taką kwotę można zakupić jedno z gorszych shimano, średniego ryobi, czy banalną daiwę. Jaka jest różnica? Ano jest spora! Poza dyskusyjną urodą cardinala (mnie się ten brzydal strasznie podoba), ABU przeżyje każdy produkt japoński (łącznie z topowymi modelami). Ale dosyć słodzenia. ABU Cardinale z serii C mają także wady. Chociaż wielu malkontentów i „znafcuf” oskarżała ten sprzęt o skręcanie żyłki (który stałoszpulowiec tego nie robi? - konia z rzędem temu kto takowy wskaże). Rzeczywiście – skręcanie występuje nieco większe niż w przypadku sprzętów z szeroką, łożyskowaną rolką, ale nie jest ono tragiczne i podczas normalnego łowienia praktycznie niezauważalne. Kolejnym niesłusznym oskarżeniem jest sprawa „nierównego nawoju” linki na szpulę. Owszem – niektóre egzemplarze nawijają niezbyt równo, ale nowe produkty okumy czy daiwy nie są pod tym względem lepsze, a czasem są wręcz gorsze. Poza tym, większość cardinali nawija idealnie w kształt walca – aż po samą krawędź szpuli. Na zakończenie pozostają dwie kwestie – krótkie ramię korbki i umiejscowienie jej zbyt blisko korpusu – moim zdaniem wygodne, umożliwia kręcenie samym nadgarstkiem. Kultura pracy – coś co zawsze mnie osłabia :-) ABU cardinal jest na „ślimaku”, jednym łożysku i w środku ma smar, porównywanie do nowych zabawek z japonii mających tuleje plastikowe i łożyska ceramiczne oraz oliwkę zamiast smaru jest zwyczajnie bez sensu. ABU przeżyje z nawiązką każdy z takich kołowrotków tak samo jak Volkswagen Garbus każdego seicento, czy matiza ;-)
Przy obecnych cenach cardinala, myślę że wręcz obowiązkiem jest mieć taki sprzęt w swoim arsenale. Jeśli będziecie „na kupnie” kolejnego młynka weźcie to pod uwagę – gwarantuję, że nikt nie będzie zawiedziony, bo to naprawdę wdzięczny sprzęt, który będzie wam służył latami. Konserwacja jest banalnie prosta, a dorobienie sprężyny kabłąka, która może pęknąć to banał nawet dla dziecka. Nie trzeba nigdzie szukać sprężyn, można samemu dorobić przy pomocy gwoździa, obcążek i kawałka dentalu.
Dodaj komentarz