Castingiem na okonia i białą rybę
17 kwietnia 2020, 11:14
Kolejna wyprawa na ryby, kolejna bolączka jaki sprzęt zabrać. Jak zwykle korciło mnie do zabrania zestawu castingowego. Ale o sandaczach, szczupakach i sumach w ciągu dnia można sobie tutaj co najwyżej pomarzyć. Zdarzają się przez przypadek. Brak czasu – permanentny. Wygospodarować dwie – trzy godziny trudno. Wieczorem czy w nocy - rzadko kiedy realne. Uganiać za kleniami, bolkami i okoniami jakoś w tym roku średnio mi się chce. Postanowiłem zatem wziąć casting. Najwyżej nic nie złowię, ale sobie porzucam. A nóż…!
Pletka 20 LB na kołowrotku i przynęty od 9 do 20 cm. Idę, rzucam – bez efektu. Stanąłem obok dwóch starszych facetów. Łowili na trok w dość głębokim dołku. Spytałem czy mogę koło nich porzucać. Zgodzili się bez problemu. Rzucam dobre pół godziny – nadal nic. Widzę że jeden z facetów, raz po raz dobywa ładnego okonia. No tak – myślę sobie – jak jest tutaj takie zatrzęsienie okoni, to poważnego drapieżnika raczej nie uświadczę. Postanowiłem zapolować na jakiegoś większego garbusa. Aby sprawnie operować w dołku założyłem na 16 gramową główkę 9 cm kopyto i zaczynam czesać dołek. Dalej nic! Wygrzebałem z plecaka pudełko z mniejszymi gumkami. Jest fajny 3 calowy twisterek w kolorze szaro-czarnym z brokatem. Zakładam go na główkę o krótkim trzonku haka (live bait jig) i rzucam nim. No cóż taka guma na takim łbie dociera bez problemu w okolice dna, ale pracuje niezbyt dobrze. Zaczynam myśleć i kombinować, co by tu zrobić. Moje rozterki widzi trokowiec i proponuje, że da mi ze dwa-trzy paprochy z hakami, bym na troka spróbował. Trochę mi się nie widzi ta kombinacja. Casting i trok z paprochem? Ale postanawiam spróbować. Dostałem jeszcze od miłego pana kawałek żyłki „szesnastki”, którą użyłem do zrobienia troka właśnie. Do plecionki montuję ciężarek, który uczyniłem z popsutej główki jigowej. Ważyło to około 15 gram. Trok z żyłki dowiązałem nieco wcześniej. Na haczyku znalazł się mały brązowo-wiśniowy „banjo” o długości maksimum 2 cali. Po 10 minutach miałem okonia. W następnych kilkunastu rzutach dwa kolejne oraz wzdręgę! Zabawa mi się spodobała. Niestety po złowieniu kilku sztuk urwałem haki z gumeczkami i głupio było mi prosić faceta, żeby mi dał kolejne. Tym bardziej że nie chciał nic w zamian. Pora już była późna i czas naglił. Zmyłem się więc do domu po oddaniu kilku rzutów sporym woblerem (zawsze była szansa na sandacza „do szatni” przed końcem łowienia). Przemyślałem całą sytuację i doszedłem do wniosku, że jadąc z castingiem w ciągu dnia na ryby, zawsze można się przygotować na taką sytuację. Od tamtej pory oprócz zestawu ciężkich przynęt, zabieram ze sobą: szpulkę z żyłką 0,18 (tak na wszelki wypadek), haki do trokowania, ciężarki o gramaturach od 12 do 18 g i małe pudełeczko z paprochami o różnych barwach. Obecnie myślę nad tym co zrobić kiedy będę z castingiem i klenie będą ładowały przy powierzchni… Ciągnięcie małej, lekkiej wirówki z kulą wodną wydaje mi się nierealne, podobnie mały woblerek w takim zestawie. Ale może znowu mnie ktoś oświeci.
Dodaj komentarz