Flying lure - czyli latająca przynęta
17 kwietnia 2020, 11:24
Koledzy, którzy pamietają kilkanaście lat temu długaśną reklamę z TVshopu wiedzą co mam na myśli. Kolejny wynalazek, który przywędrował do nas zza oceanu. Stworzony został z myślą o łowieniu bassów wielkogębowych, muskie, valley'ów i sumów w specyficznych, trudno dostępnych miejscach. Głównie pod nawisami drzew, zwalonymi drzewami, skarpami, zarośnietymi zielskiem miejscówkami i innymi podwodnymi kryjówkami. Przynęta ta była bardzo odkrywcza ze względu na swoją niecodzienną pracę. Łowiło się nią głównie z opadu, gdzie jednak nie opadała w dół - jak klasyczny jig - ale szybowała zataczając w wodzie kręgi i elipsy, na dodatek szybując nie w kierunku wędkarza, a w stronę przeciwną. Mówiąc krótko - odjeżdżała w wodzie od łowiącego. Oczywiście tylko wtedy, gdy ten nie zwijał linki. Wówczas wabik wyglądał jak pomięty paproch i praktycznie nie pracował w wodzie.
Swoją siłę pokazywał właśnie w trakcie opadu, gdzie szybował falując ogonkami prowokująco.
Na tą niecodzienną pracę wpływ miała przede wszystkim konstrukcja nie samej przynęty, która była spłaszczoną wersją przyynęty tubowej - ośmiorniczki, co przede wszystkim jej wyważenia i zbrojenia. Hak, który zbroił przynęte obciążany był w taki sposób, że opadał w stronę kolanka. Oczko umieszczone bylo od drugiej strony - czyli "od tyłu" tuby - patrząc z perspektywy tradycyjnego zbrojenia jigów. Ot i cała tajemnica. Genialne w swej prostocie.
Z czasem flying lure doczekało się swoich kolejnych odmian. Nie były już zwykłymi tubami. Na gumie pojawiły się nadruki imitujące ryby, raki i inne stworzonka wodne, co znacznie poprawiło wizualnie przynęte, jak i jej łowność. Pojawił się też patent antyzaczepowy. Kępka sztywnego włosia osłaniająca hak. Pomagało to w obłowieniu szczególnie niedostepnych, ze względu na obfitą roślinność miejsc.
W naszych warunkach przynęta (a szczególnie jej male warianty wielkościowe) doskonale się sprawdza w połowach pstrągów pod nawisami brzegów małych rzeczek. Skuteczne są tutaj modele brązowe, ciemnopomarańczowe i czerwone - imitujące raczka. Flying lure możemy zastosować także do dłubania wśród przybrzeżnego gąszczu zielska. Jest chętnie atakowana przez szczupaki i spore okonie. Ciekawym pomysłem jest także wrzucanie jej pod barki na rzekach. Pod barką lubi wszak siedzieć sum. Możemy go sprowokować największą odmianą naszego wabika (ponad 20 cm dlugości).
Podczas łowienia na flying lure musimy być skoncentrowani przede wszystkim na opadzie. Czyli obserwować bacznie szczytówkę i linkę w tej fazie prezentacji przynęty. Podciągając o "kolejny krok" nasz wabik nalezy to robić szybko i zdecydowanie, wysoko unosząc kij i błyskawicznie kręcąc korbką kołowrotka. Po czym znów "opad".
Myślę, ze przynętę ta warto mieć w swoim pudełku, chociażby w liczbie kilka egzemplarzy, na sytuacje, które opisałem powyżej. Bassów się u nas raczej nie można spodziewać, ale nasze drapieżniki siedzące w swoich kryjówkach również nie pogardzą takim kąskiem.
Dodaj komentarz