Kije spinningowe - ile ich posiadać
22 kwietnia 2020, 17:42
„Prawo Ohma – nie łów jedną, lecz wieloma” - parafraza powiedzonka z czasów podstawówki. Chciałem napisać kilka słów o kijach spinningowych. Ostatnio marketing rynku wędkarskiego idzie w kierunku ilości i posiadania, który w wielu przypadkach posunął się do stopnia takiego, że wędkarz staje się kolekcjonerem sprzętu, niż rzeczywiście wędkarzem. Oczywiście wszyscy lubimy mieć fajne „zabawki” jeśli chodzi o sprzęt, ale...
Od jakiegoś czasu w wędkarskiej prasie (w zasadzie to już od kilkunastu lat, jeśli nie dłużej), zaczęto forsować używanie przez spinningistów wielu rodzajów zestawów spinningowych. Doszły do tego akie pojęcia jak: „kij sandaczowy”, „kij trociowy”, a dalej kije „kleniowe”, „okoniowe” i tak dalej. Ostatnio pojawiły się jeszcze kije specjalnie do metod „drop shot”, do jigowania, do bocznego troka itd. Ręce opadają. Producenci i dziennikarze zapewniają, że łowienie specjalistycznym kijem ryb danego gatunku, albo używanie specjalnych kijów, przeznaczonych konkretnie do danej metody przynosi lepsze efekty, niż stosowanie „zwykłego kija spinningowego” (analogia jak w reklamie proszku do prania z porównaniem do „zwykłego proszku”). Do kijów na daną rybę dochodzą dodatkowe cechy, które wymusić mają zakup dodatkowych wędzisk. Stąd mamy kije okoniowe do połowu z łodzi, z brzegu, do połowu z zarośniętego brzegu, na jeziorze, w dużej rzece, w małej rzece, średniej rzece... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że niektórzy ludzie (czyt. wędkarze) dają się na to nabrać i ciągle kupują kolejne spinningi. Przyłapałem się na tym, że w swoich artykułach tez zacząłem używać podobnego słownictwa. Chociaż po przewertowaniu starszych moich tekstów, dochodzę do wniosku, że nie jest tak źle ze mną. Pisząc o połowie ryb danego gatunku, zwracam uwagę na cechy, które wędka powinna mieć, ale zaznaczam, że jak ktoś nie lubi takiej akcji, albo długość mu nie odpowiada, to niech łowi ją na sprzęt na jaki chce. Przykładowo – uważam, że sandacze najlepiej łowi się kijem dość sztywnym, ale jednocześnie bardzo czułym (pozwala skutecznie przebić zacięciem kościsty pysk + sygnalizuje delikatne brania, o których pojęciu nie mają „sandaczowcy” uważający, że brania sandaczy to tylko mocne kopnięcia). Ja lubię kije tego typu, dlatego kij który mi „leży”, w moich rękach staje się skutecznym narzędziem do sandaczowania. Przyjrzałem się zatem kolegom znad wody – każdy łowi nieco innym kijem. Różnią się one długością, akcją i c.w. - czyli wszystkim. I co? I stwierdzam, że Ci z nich, którzy mają podobne doświadczenie i technikę jak ja mają wyniki niemal identyczne z moimi. Podobnie rzecz się ma z innymi gatunkami ryb. W swoim wędkarskim życiu przerabiałem już czasy pełnej szafy spinningów różnego rodzaju. Miałem kiedyś 4 „ultralighty” na przykład... Starałem się łowić „specjalistycznie” każdym z nich. Zabierałem na łowisko zawsze taki, który umożliwi mi lepsze łowienie danymi przynętami, daną metoda, na danym łowisku (bla, bla, bla...). A najwięcej ryb i tak łowiłem na ten, który najlepiej mi „leżał”. Dotyczyło to wszystkich łowisk, na których ścigałem okonie i wszelkich przynęt, których do tego używałem. Resztę „ultralightów” sprzedałem na allegro, bo stały się dla mnie zbyteczne. Co było przyczyną tego, że sukcesy przynosił właśnie jeden kij? Ano to, że odpowiadał swoją długością i sztywnością kijom, którymi poławiałem sandacze, szczupaki i inne ryby (średni spinning). Oczywiście był delikatniejszy od nich. Ale dzięki podobnej akcji rzucałem nim równie celnie, lepiej prowadziłem przynętę za pomocą kija (miałem lepsze wyczucie podczas prowadzenia) oraz skuteczniej zacinałem. Owym ultralightem łowiłem za pomocą wszystkich typów przynęt. Ostatnio na jednym z forów internetowych przeczytałem jedną z największych herezji jakie czytałem. Napisał ją na dodatek facet, który uważa się za wielkiego łowcę i guru spinningowego. Mianowicie człowiek ten napisał, że przed połowem należy przemyśleć kolejno jakie ryby zamierzamy łowić, w jakim miejscu i na jakie przynęty – a dopiero potem dobrać odpowiedni kij wg. odpowiednich kryteriów (np. wobki na sztywniejszy kij, gumy na bardziej miękki itd.) - dla mnie to chore, niepraktyczne i niepojęte. Wyobraźmy sobie sytuację do której tego typu myślenie (a może raczej brak myślenia) doprowadzi. Otóż zabieramy więc miękki kijek i paprochy gumowe żeby łowić na nie okonie. Zero efektów! A dziadek obok, na ruskiego bazarowca za 15 zł czesze okonie jak chce na obrotową „dwójkę”, która by naszego „specjalistycznego sprzęta” wygięła w pałąk samym oporem skrzydełka w wodzie! Zastanawia mnie, co ów guru zrobiłby w takiej sytuacji? ;-)
Do czego zmierzam – zmierzam do tego, że spinningista, który ma pod nosem wszelkie możliwe ryby drapieżne powinien skompletować jedynie kilka zestawów, ze względu na ich moc. Ja obecnie mam pięć spinningów i powoli zaczyna mi się wydawać, że to za dużo, Moje kije to:
Ultralight (c.w. 2-10g) – zamierzam go wymienić na coś lżejszego. Łowię nim okonie, klenie, jazie, pstrągi, wzdręgi, przyłowów nie liczę, bo ma na rozkładzie nawet sumka na prawie metr i kilka innych rybek... (około 10% moich wypraw to on – głównie przed 1 maja, kiedy można łowić tylko małe drapieżniki jak okoń, czy kleń).
Light (4-16g) służy mi do połowu kleni, boleni, sandaczy, szczupaków, pstrągów, okoni (czyli jak widać prawie wszystkich ryb słodkowodnych) – najczęściej nim łowię. (około 50% moich wypadów)
średni spinning (casting 7-21) – szczupaki, sandacze, bolenie, sumy. (około 30% mojego łowienia)
ciężki spinning (casting 30-60) – sandacz, szczupak, sum. (około 8% mojego łowienia)
Bardzo ciężki spinning (cast od 60 do 120g) – sum, sandacz, nada się na głowatkę też.(około 2% mojego łowienia – czyli ledwie 1- 2 krótkie wyprawy w roku).
Najwięcej ryb łowię na „lighta” - czasem mi go na łowisku brakuje, jak wezmę za ciężki sprzęt z myślą o łowieniu okazów, a okazy mają mnie głęboko gdzieś ;-) „Light” jako uniwersał sprawuje się super, bo pozwala mi połowić w zasadzie w każdej wodzie. Mogę nim śmigać po Wiśle, po zbiornikach zaporowych,, za pstrągiem i gdzie tylko chcę. Do tego dwa niewielkie pudełka z przynętami różnego rodzaju i wrócić „o kiju” jest prawie niemożliwe. Przy korzystaniu z „ultra” zdarzało mi się nic nie złowić, bo np. bolenie szalały i płoszyły mi okonie, klenie oraz inne ryby. A gdy udało mi się zapiąć bolka, to ten prawie wiązał na supeł delikatny kij. Sandacza zaciąć – było niemożliwe prawie. Raz miałem półtoragodzinną jazdę z sumem na żyłce 0,18 mm – oczywiście zakończoną fiaskiem... No ale cóż – wziąłem kij prawie tak specjalistyczny jak ów „guru” - który z pewnością w swym profesjonalizmie nad wodą, pokazał by klasę w takich sytuacjach. Dlatego mam gdzieś tego typu rady „ekspertów”, dziennikarzy i im podobnym. Będę jigował tym samym kijem, łowił na dropa albo na boczny trok, jeśli będę miał tylko taką ochotę i uznam, że w sytuacji, którą zastałem na łowisku, ta metoda może byś skuteczna. Jeśli zmienię zdanie, założę wirówkę albo wahadłówkę i będę ją ściągał szybko lub wolno z prądem lub pod prąd, stojąc na brzegu rzeki wielkiej, małej czy na łódce.
A „ekspertom” i dziennikarzom pozostawiam ich specjalizację i wymądrzanie się, by mogli sprzedawać więcej kijów ludziom naiwnym, którzy słuchają ich mądrych rad ;-)
Dodaj komentarz