Łowienie okoni w rzece


15 kwietnia 2020, 15:47

Istnieje wiele teorii na temat łowienia okoni w wodzie płynącej. Dywagacje mogą sięgać od koloru przynęty, po uzbrojenie. Ale nie o samą przynętę nam chodzi. Chodzi o analizę samego łowiska, aby znaleźć okonie, żeby nasza przynęta bezsensownie nie pruła martwej wody. Aby ustalić miejsca bytowania tych ryb, należy spędzić trochę czasu nad wodą, niekoniecznie łowiąc. Ale będzie to dobra inwestycja naszego czasu w ogólnym rozrachunku.

Prosty sposób na stworzenie mapy okoniowych stanowisk: Rysujemy (albo idąc w zgodzie z techniką ściągamy z google earth i drukujemy) fragment naszej rzeki i zaczerniamy ołówkiem wszystkie miejsca, gdzie jest silny prąd. Tam gdzie jest słabszy – wszelkie spowolnienia zaznaczamy ukośnymi liniami. Wszelkie zastoiska i linię brzegową zostawiamy niezakreślone. Ze specjalną uwagą traktujemy miejsca takie jak: delty, mniejsze rzeczki, doki, pomosty itp.

okoń, okoń na spinning

Właśnie w tych niezakreślonych miejscach „specjalnych” będą okonie. Ale to nie koniec naszej strategii. Odwiedzając kolejno nasze miejsca, łowimy w nich bardzo dokładnie. Na każde stanowisko poświęćmy nawet po 2-3 godziny. Jeśli logiczny dobór przynęty zawodzi, poeksperymentujmy. Jeśli nadejdą brania, to zanotujmy godzinę, rodzaj przynęty i sposób jej prowadzenia.

 

Techniki jakie będziemy stosować to: łowienie z prądem i w poprzek nurtu. Starajmy się nie ustawiać tak, by ciągać przynętę pod prąd. Okoń nie chce walczyć z prądem i nie będzie ścigał przynęt w taki sposób. Najlepsze jest łowienie z opadu, ale powolnego opadu, a nie tego co przypomina bombardowanie Berlina główkami jigowymi po 35 g i więcej. W miejscach, przybrzeżnych, gdzie głębokość może być mniejsza niż jeden metr, super sprawdzają się wormy uzbrojone w pojedynczy haczyk w połowie korpusu przynęty. Okonie często siedzą pod nawisami i tylko czekają aż do wody wpadnie coś z zewnątrz. To jak rarytasik w diecie. Robak lub larwa, zawsze jest mile widziana w ich menu, a biorąc pod uwagę, że przeważnie „pasiaści” siedzą grupkami, to wyjścia do przynęt kilku z nich jednocześnie do jednej przynęty nie są rzadkością.

Wzdłuż brzegu możemy przeciągać pod powierzchnią ripperki, niewielkie shady i oczywiście obrotówki typu „comet”. Dobrze sprawdzają się woblerki, nie większe niż 7 cm.

Z kolei „czarnym koniem” wśród przynęt są nieśmiertelne wahadłówki. W zasadzie chodzi mi o dwa rodzaje – jedne – niewielkie, ale mocno przeciążone – służące do obławianie przykos (niekoniecznie głębokich). Rzucamy nimi ponad przykosę i czekamy by nurt je zniósł, kiedy toną prosto do przykosy – wydaje się trudne, ale jeśli dobrze poznamy niuanse dna i potrafimy celnie rzucić, to jest to jak najbardziej wykonalne. Spływająca w ten sposób wahadłówka kolebie się na boki i jest często atakowana zanim dosięgnie dna.

Drugi rodzaj wahadłówki – to szeroka, dość mocno wykrępowana i nie za ciężka – najlepsza przynęta na świecie do łowienia „z nurtem”. Łowimy nią tak samo jak w przypadku połowu pstrągów, czy innych łososiowatych. Rzucamy w górę rzeki, w miejscach gdzie prąd jest słaby i ściągamy ją ciut szybciej od uciągu wody. Co jakiś czas podnosimy kij do góry, bo tak prowadzona przynęta jest bardzo podatna na twarde zaczepy.

Łowienie w dokach, okolicach mostów itp.

Nienaturalne elementy rzeki również przyciągają okonie. Gdy nad rzeką widzisz „zaparkowane” barki czy łodzie – to okonie kręcą się tam na pewno. Te mniejsze są tak naiwne, że nawet czasami nie trzeba zarzucać, wystarczy przeciągnąć przynętę w okolicach burty i ryby wyskakują do naszej gumki jak wściekłe psy do listonosza. W takim wypadku nie ma wielkiej filozofii z przynętą – biorą na wszystko, ale są to osobniki małe, a przecież nie o takie nam chodzi.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz