Mity na temat bait castingu


19 kwietnia 2020, 11:36

O multiplikatorach słyszałem od czasu, gdy zaczynałem swoją przygodę z wędką. Pojawiały się na ich temat wzmianki w prasie wędkarskiej i literaturze. W książkach wędkarskich też widziałem jakieś rysunki, zdjęcia i schematy multiplikatorów, ale wciąż nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi. Informacje zawarte w owych mediach często były błędne, a ich autorzy pisali wiele tekstów, z których wynikało, że multiplikatory – są owszem, mocne, trwałe i w ogóle „fajne”, ale nie da się nimi za bardzo rzucać, bo co kilka rzutów plącze się żyłka robiąc wielkie „ptasie gniazdo” na szpuli. Miałem w rękach „ruską katuchę”, czyli kołowrotek o obrotowej szpuli, do którego porównywano multiplikatory. Za nic nie mogłem zrozumieć, jak można czymś takim spinningować, na dodatek trzymając to nad rękojeścią wędki, a nie pod – jak w przypadku klasycznych zestawów spinningowych. Rzuty katuchą, przy użyciu jakiejkolwiek przynęty, były arcytrudne i niezbyt dalekie. Autorzy prasowych publikacji wypisywali straszne herezje i bzdury, które dodatkowo zniechęcały mnie do spróbowania łowienia multiplikatorem. Swego czasu jeden z redaktorów dużego czasopisma wędkarskiego pisał o multikach, że są to kołowrotki, w których trzeba wyłączyć wszelkie hamulce żeby wykorzystać ich pełne możliwości rzutowe. Ten sam autor głosił także teorię, że nauka rzucania tego typu kołowrotkami okupiona jest wieloma wyprawami, gdzie splątane zostają kilometry linki, a brody są takie, że nie da się ich rozsupłać. Moim zdaniem największym bezsensem był fragment, gdzie autor stwierdził, że przyzwyczajenia wymaga przekładanie kija z ręki prawej do lewej po wykonanym rzucie, bowiem większość multiplikatorów ma korbę po prawej stronie. Dziennikarz ten twierdził także, iż posiada wieloletnie doświadczenie z multiplikatorami, więc myśli, że ma prawo coś o tym napisać. No cóż – kiedyś te wszystkie artykuły były dla mnie dogmatem. Dziś, z perspektywy czasu, uważam że powyższe stwierdzenia mogły być napisane jedynie przez osobę, która multiplikatory zna jedynie z opowieści, a reszta to snucie domysłów i zwyczajne wynurzenia osoby nieznającej tematu od strony praktycznej. Sam kupiłem swój pierwszy multik z korbą po prawej stronie i zapewniam, że problem z nim nie polegał na przyzwyczajaniu się do przekładania kija do ręki lewej. Po prostu ktoś, kto jest przyzwyczajony (jak ja i zapewne większość z was) do trzymania kija w prawej ręce i kręcenia korbą lewą ręką, nie będzie w stanie łowić poprawnie multikiem z korbą po prawej. Oczywiście są przypadki osób, które nauczyły się łowić multiplikatorami, mającymi korbki zarówno po lewej, jak i po prawej stronie. Ale ja do nich nie należę i osobiście nie znam nikogo, kto byłby w stanie odzwyczaić się od trzymania kija w prawej i kręcenia lewą. Każdy kto próbował tej sztuki, na zwykłym spinningu, przekładając korbkę na prawą rękę, dawał za wygraną już po kilku rzutach.

Pomimo iż kreujące rynek sprzętu wędkarskiego media ostatnio zaczęły pochlebniej się wyrażać na temat multiplikatorów (w końcu coś trzeba sprzedawać ;-) ), to nadal wiele mitów dotyczących baitcastingu jest głoszonych w kręgach wędkarskich. Aby je sprostować, należy zrozumieć historię multiplikatora, jako kołowrotka do metody rzutowej oraz porównać jego wady i zalety do kołowrotków stałoszpulowych.

multiplikator, multiplikator niskoprofilowy, wędkarstwo castingowe

Multiplikatory pochodzą z Ameryki, przez wiele lat były to jedyne kołowrotki używane przez tamtejszych wędkarzy. Kołowrotki stałoszpulowe to wynalazek europejski z końca XIX wieku. Za oceanem zaczęły się stawać powszechne dopiero w latach 30-stych XX wieku. Amerykanie docenili od razu możliwość większej finezji łowienia stałoszpulowcami, która była znacznie lepsza niż w multikach. Obecnie maleńkie multiplikatory i stosowne do nich lekkie kijki, także umożliwiają lekkie łowienie, ale ze względu na gigantyczne koszty takiego sprzętu, jest to raczej margines. Zestaw spinningowy do ultralighta można zakupić za 300 zł, a za zestaw castingowy o podobnych właściwościach rzutowych musimy zapłacić... około 3000 zł. Rzuty paprochami na lekkich główkach będą podobnej długości, natomiast spinningista nadal będzie bił castingowca na głowę odległościami, gdy obydwaj sięgną po niewielkie i lekkie woblerki lub inne „nieloty”.

Gdy porównamy obydwa sprzęty pod kątem łowienia przynętami ciężkimi, to casting wygrywa zdecydowanie. Mocna betoniarka, wykonana z metalu + krótki kij jerkowy są bardziej niż poręczne, a przy tym lekkie jak piórko. Miotanie przynętami o masie np. 60g i więcej, jest przyjemne i komfortowe. Dla porównania długi (tzn. „standardowy 270” albo dłuższy) i wielki kołowrót o stałej szpuli, który jest konieczny by uciągnąć taki wabik, daje w kość (a raczej w staw łokciowy, barkowy i nadgarstkowy) po kilku godzinach łowienia. O tym, że podczas prowadzenia dużej przynęty, nawet sztywny, ale długi kij się może mocno wyginać, uniemożliwiając zacięcie, nawet nie wspominam. Kołowrotek spinningowy też może zostać szybko zajechany dużymi, „opornymi” przynętami, jak obrotówka, wobler, czy cykada.

Reasumując – wydaje mi się, że dla większości wędkarzy, multiplikator będzie dobrym narzędziem do cięższego i średniociężkiego łowienia. Do lekkiego i ultralekkiego lepszy będzie spinning. Jeśli chodzi o łowienie średnie, można używać zestawu takiego, jaki preferuje sam łowiący. Odległości rzutowe spinningiem i castingiem będą podobne, oczywiście przy założeniu, że zestawy będą proporcjonalnie zestrojone, a technika łowiącego będzie poprawna.

W USA szybko pojęto, który sprzęt będzie lepszym narzędziem do poszczególnych metod połowu. W Polsce nadal napotykam się na opinie spinningistów nad wodą „ja dalej rzucę – patrz pan” (i tutaj jestem świadkiem potężnego wymachu 3 metrowym kijem, po którym blacha/guma lecą 50-60 metrów w dal). Po czym zadowolony z siebie i swojego rzutu oraz sprzętu, który „dalej rzuca”, spinningista dumnie uśmiecha się sam do siebie, a na mnie opatrzy z pogardą... No bo co ja tam mogę ze swoim ABU okrągłym? Nawet połowę tej odległości jest trudno osiągnąć niedużym wobkiem, na kiju o maksie wyrzutu ponad 100 g.

Swoich dużych przynęt nie pozwalam im rzucać ze spina (który pewnie by się pod nimi połamał) w celu udowodnienia zalet castingu. Niech sobie żyją w błogiej nieświadomości jak chcą... ;-)

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz