Pinnacle Vision


22 kwietnia 2020, 18:00

Mój pierwszy kij castingowy. Nabyłem go poprzez Internet. Bardziej z ciekawości, żeby sprawdzić „jak to jest”? Zakupiłem go wraz z multiplikatorem – po bardzo okazyjnej cenie. To właśnie ta cena + chęć spróbowania czegoś nowego była głównym czynnikiem przez który nabyłem taki sprzęt. Kij jednoczęściowy o długości 180 cm. Blank już za rękojeścią cieniutki. Rękojeść i dolnik krótkie. Wyrzut ¼ - ¾ OZ, czyli przeliczając na nasze jednostki to 7-21g. No i zaczęło się… a właściwie zaczęła,… „castingowa choroba”. Nauczyłem się rzucać (marnując przy tym parę kłębów żyłki, którą nawinąłem na mulnik do nauki), a potem przyszła pierwsza mała wyprawa. Był już listopad i pogoda nie zawsze sprzyjała. Dlatego w ubiegłym sezonie odbyłem tylko kilka wypadów z castem w roli głównej. O spinningu zapomniałem wówczas całkowicie. W końcu jesień to czas sandacza i miałem głęboko gdzieś wszelkie inne gatunki ryb. Pierwsze wypady były całkowicie bezowocne. Na dodatek multik, który kupiłem był przeznaczony dla kręcących prawą ręką. Dla mnie to była mordęga i już po drugim wypadzie zakupiłem multiplikator na lewą łapę. Tamtego sprzedałem. Ryb nadal brakowało, ale nie tylko u mnie. Na brak sandacza od drugiej połowy listopada narzekali wszyscy moi znajomi spinningiści. I tak było do pewnego słonecznego, grudniowego popołudnia. W przeciągu godziny na mojego casta złowiłem kilka rybek. Żeby było śmiesznie, zaciąłem także sporego - spóźnialskiego suma (okres ochronny), podczas holu którego (pierwsza duża ryba na casting!) poniosły mnie emocje. Ryba rozgięła hak w jigu, ale właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że do dużych ryb casting jest stworzony. Kij ładnie pracował pod rybą! Widać było, ze zapas mocy jaki w nim drzemie jest dużo większy niż podaje producent. Wtedy zacząłem eksperymentować z coraz większymi przynętami. Największe jakie udało mi się ciskać z niego ważyły 45-50 g, czyli dwa razy więcej niż nominalna wartość c.w. Przy tej gramaturze dopiero przestawało być komfortowe prowadzenie takich dużych przynęt – kij zbytnio się giął. Ale nie przeszkadzało mi to (i dalej nie przeszkadza) w łowieniu wobami po 35g, które można ciągać nim spokojnie. Kije castingowe, pomimo swej lekkości są potężne. Dużo mocniejsze niż spinningi, a przy tym o wiele czulsze (chociaż to akurat także zasługa multiplikatora, który jest lepszym narzędziem niż „stałoszpulowiec”). Vision jest jednoczęściowy. Pomimo tego mieści się bez problemu w samochodzie osobowym. Podróżowałem z nim także autobusem. Zero problemu. Na dodatek nie trzeba zdejmować młynka i można podróżować z uzbrojonym wędziskiem, agrafkę mocując do klipsa. Nad wodą wystarczy założyć przynętę i już można śmigać. Kij osiągnął w Polsce status kultowego – to bynajmniej nie moje zdanie. Na forum multiplikator.pl wiele osób od niego zaczynało swoją przygodę z castingiem – chwalą go wszyscy zgodnie. Potwierdzają że wybacza wiele błędów początkującemu podczas rzutu, że ma dobre parametry – zbliżone, a nawet lepsze niż niejedna droższa wędka. Ja te słowa potwierdzam. Myślę, ze czymś takim nauczyć się rzucać nie będzie problemem dla nikogo. Nie jestem „zbieraczem” sprzętu i często pozbywam się kijów i młynków, których nie używam. Tego patyka jednak nie pozbędę się nigdy. Bynajmniej nie dlatego, że wciąż nim łowię. To on mnie uświadomił, że jest w wędkarstwie coś lepszego niż spinning – casting właśnie. Stąd ma już zapewnione miejsce w moim arsenale, co zdarzyło się do tej pory tylko kilku kijom i młynkom.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz