Łowienie z opadu


18 kwietnia 2020, 16:21

O tym, że większość ryb drapieżnych pobiera pokarm, który przemieszcza się w kierunku dna wie chyba każdy, kto łowi na spinning. Jedne gatunki robią to wręcz nagminnie. Chodzi przede wszystkim o okonie i sandacze. O ile te pierwsze jest złowić stosunkowo łatwo o tyle sandacze doczekały się setek sposobów i metod oraz tyleż przynęt. Jedną z najbardziej popularnych metod łowienia sandaczy w ostatnich latach jest właśnie tak zwany „opad”. Metoda bardzo sportowa i niesamowicie skuteczna. Idealnie nadająca się do połowów na typowych sandaczowych łowiskach. Łowienie z opadu kojarzy się większości wędkarzy głównie ze zbiornikami zaporowymi, łódeczką, echosondą i kogutem. Jest to poniekąd słuszne skojarzenie, gdyż właśnie takie przypadki są najczęściej opisywane we wszelkich spinningowych opracowaniach, zarówno w prasie, jak i w sieci. Na początku warto byłoby sprostować kilka mitów, by nie pogubić się w dalszej części.

Po pierwsze: z Opadu możemy łowić WSZĘDZIE! Czyli nie tylko zbiornik zaporowy, ale każde jezioro i rzeka.

Po drugie: przynęty jakich używamy wcale nie muszą być kogutami! Mogą to być wszelkiego rodzaju jigi, a także wahadłówki, tonące coblery i wirówki z przednim obciążeniem.

Po trzecie: możemy łowić nie tylko z łódki, ale także z brzegu. Jak mamy dobrze opanowane niuanse dna na łowisku, to możemy namierzyć niejedną głęboczkę, która jest w zasięgu rzutu z brzegu właśnie.

Po czwarte: z opadu łowi się nie tylko sandacze! W ten sposób biorą wszystkie ryby drapieżne i paradrapieżniki.

Łowienie z opadu

W tym momencie chciałem powrócić do mitu, który przed chwilą obaliłem. Artykuł ten będzie właśnie o łowieniu sandaczy z opadu. To znaczy – sandacz posłuży tutaj jako przykład będąc wręcz modelowym dla tej metody.

W tym miejscu muszę także dodać jedną ważną rzecz dotyczącą tej metody. Jest to technika wymagająca od wędkarza naprawdę ogromnej koncentracji. Ani na moment nie możemy sobie pozwolić na chwilę dekoncentracji. Takie zachowanie może nas kosztować bardzo wiele. Możemy być nad wspaniałym sandaczowym łowiskiem i nie złowić ani jednej ryby. Możemy przegapić nawet kilka brań w ciągu jednej godziny. A sandacze nie żerują przez całą dobę… Mówiąc krótko – każda chwila roztargnienia podczas łowienia sandaczy z opadu może nam zmarnować cały dzień nad wodą.

Sprzęt

Łowić z opadu można dosłownie KAŻDYM wędziskiem i KAŻDYM kołowrotkiem. Bajki o „wędkach do łowienia z opadu”, czy „kołowrotkach do opadu na sandacza” które wciskają w reklamach i w artykułach (sponsorowanych najczęściej) pisanych przez pseudoekspertów, wsadźmy pomiędzy baśnie braci Grimm. Sam się za eksperta bynajmniej nie uważam, ale łowiłem z opadu praktycznie każdym kijem jaki mam i miałem. A że łowię już dość długo, to do moich sprzętów mogę zaliczyć nawet szklaka Germiny – którym wyjmowałem ryby w taki właśnie sposób. Z czystego obowiązku podam jedynie kilka parametrów osprzętu, które powinien wziąć pod uwagę każdy „opadowiec”.

Najważniejsza jest linka! Plecionka jest nieodzowna. Łowienie sandaczy na żyłkę z perspektywy czasu uważam za fuks, szczęście, przypadek (nazwijcie sobie jak chcecie). Owszem – łowiłem dawno temu, jak na plecionki nie było mnie stać sandacze za pomocą żyłki. Ale analizując swoje ówczesne poczynania i porównując wyniki swoich połowów do tego co mogę robić dzisiaj uważam, że 100% tamtych sandaczy to był fuks! Żadnego nie zaciąłem świadomie, a jedynie, kiedy podbijałem przynętę z dna i akurat wziął. Ile miałem brań na zestawach z żyłką, o których nawet nie wiedziałem – to tylko Bóg jeden wie. Plecionka nie pozwala na przypadkowość. Jej dwie nieodzowne zalety, które stawiają ją w takim łowieniu zdecydowanie przed żyłką to: praktyczny brak rozciągliwości, który informuje nas dokładnie o tym co dzieje się z przynętą, oraz możliwość zacięcia ryby o twardym pysku – jaką niewątpliwie jest sandacz. Kolejna zaleta jest to, ze dobrze ją widać, a to właśnie ona jest głównym (obok szczytówki) wskaźnikiem brań. Najlepsze moim zdaniem do łowienia z opadu (na większych głębokościach) jest plecionka fluo (najlepiej widoczna nawet wieczorem). Końcówkę linki (ostatnie 2 metry) malujemy flamastrem na czerwono – zapewni jej to maksimum „niewidoczności” na dużych głębokościach. Wytrzymałość plecionki dobieramy do spodziewanej wielkości poławianych ryb. Jeżeli łowisko jest pełne „twardych” zaczepów, to warto mieć mocną plecionkę. Jeśli chodzi o moc linki, to przedział od 10 do 20 LB jest absolutnie wystarczający.

Co do kijów – przede wszystkim muszą one mieć ciężar wyrzutu dobrany do ciężaru przynęt, którymi łowimy. Mowa o precyzyjnym doborze. Waga przynęty powinna oscylować w granicach górnych nominalnego c.w. kija. Tzn. że jeśli łowimy główkami o masie 18-20g, to kij nie powinien być albo do 20g, albo maksymalnie do 25 (im mniej, tym lepiej). Jeśli stosujemy „ciężki opad” i orzemy głębokie miejsca jigami 35-40g, to lepiej mieć kij o wyrzucie do 40g. Kolejną cechą kija jest jego sztywność. Zacięcia muszą być mocne. Idealne do takiego łowienia są sztywne wklejanki. Są idealnym kompromisem pozwalającym wykryć super delikatne branie (jakie często są dziełem sandacza), a odpowiednim efektem zacięcia i wbicia haka w jego kościsty pysk. Długość kija dobieramy w zależności od tego, czy łowimy z łodzi, czy z brzegu. Na łodzi stosowanie długiego kija jest nieporęczne i bez sensu. Z brzegu – łówmy tak długim, aby było wygodnie.

Kołowrotek powinien umożliwiać łowiącemu sprawne kasowanie luzów na lince. Powinien równo układać plecionkę w walec na całej długości szpuli. Jako że kij i plecionka stanowią o sporej sztywności zestawu, to hamulec powinien być precyzyjny i dobrze wyregulowany – to na nim będzie spoczywać zadanie amortyzowania ewentualnych zrywów ryby.

Przynęty

Przynętą może być wszystko co pracuje podczas: opadania, zatrzymania na dnie (kogut, puchowiec), podciągania. Czyli do dyspozycji oprócz standardowych gum i kogutów mamy: wahadłówki, woblery tonące, obrotówki z przednim obciążeniem. Skupiłbym się jednak przede wszystkim na gumach i kogutach. To przynęty, których używam w ponad 90% moich opadowych łowów.

Technika

Ciężki opad. Czyli bombardowanie dna jigami na główkach dochodzących nawet do 40g. Tutaj jig po wpadnięciu do wody spada bardzo szybko i szybko osiąga dno. Z racji wagi nie da się go ściągać dłuższymi, płynnymi skokami. Nim się po prostu „ryje dno”. Jego zadaniem jest sunięcie po dnie i wzburzanie na nim mułu, co czasem bardzo prowokuje sandacze. Przynętę można prowadzić w ten sposób szybko, albo nawet bardzo szybko. Jednostajnie i z przerwami.

Opad klasyczny polega na zamknięciu kabłąka kołowrotka zaraz kiedy przynęta wpadnie do wody i wykasowaniu luzu linki za pomocą kołowrotka. Unosimy wędkę do góry… szczytóweczka delikatnie się przygina. Prostuje się dopiero w momencie gdy przynęta spadnie na dno. Albo wtedy kiedy mamy branie. No właśnie – branie. Cała sztuka w tej metodzie na tym polega – żeby obserwować szczytówkę i linkę podczas opadania przynęty. Pozycja wyjściowa to lekko przygięta szczytówka. Branie może oznaczać:

- wyprostowanie szczytówki

- przygięcie szczytówki, tzw.. „pyknięcie”

- poluzowanie linki

- „odjazd” linki w którakolwiek ze stron.

Po każdym spadnięciu przynęty na dno podciągamy ją kijem i kołowrotkiem do góry, mając na uwadze by linka była cały czas napięta (kasowanie luzów młynkiem). Po takim podbiciu przynęty w górę, znów pozwalamy jej opadać przy zachowaniu czujności i bacznej obserwacji szczytówki oraz linki. Istnieje wiele teorii co do tego z jaką szybkością powinna opadać przynęta. Niektórzy twierdzą, że jak najwolniej, inni, ze ma spadać jak kamień. Moim zdaniem wszystkie techniki są skuteczne – ale w zależności od łowiska, warunków na nim występujących oraz od „humoru” ryb. Sam przyjmuję następującą taktykę: im zimniejsza woda, tym łowię lżej i pozwalam przynęcie długo opadać. Obciążenie jakie stosuję wówczas waha się w zakresie 12-18g. W środku lata w dobrze nagrzanej wodzie ryby mają szybszą przemianę materii i bardziej im się chce gonić za zdobyczą. Potrzebują także więcej pokarmu przez owy – wzmożony metabolizm, zatem ich żerowanie trwa dłużej, jest częstsze i bardziej agresywne. Po prostu musza więcej zjeść. Dlatego „szybsze łowienie” ma wówczas jeszcze jedną zaletę – w krótszym czasie można spenetrować większy obszar łowiska. Do takiego „ciężkiego łowienia” stosuję główki w granicach 22-26g.

Jak już wcześniej wspominałem, musimy być cały czas maksymalnie skoncentrowani. Zacinać musimy natychmiast! Sandacz rzadko połyka przynętę głęboko i zdecydowanie. Najczęściej wypluwa wabik po krótkiej chwili. I tylko tą właśnie krótką chwilę mamy na zacięcie. Warto jest zaciąć nawet dwa razy. Jeżeli nauczymy się dobrze wykrywać brania i odpowiednio na nie reagować, rzadko będziemy wracać z łowiska „o tarczy”. Technika ta jednak wymaga nieco czasu by ją opanować i początkowo może przysparzać nieco problemów początkującym. Stosowanie jej polecam przede wszystkim podczas jesiennych i wczesno zimowych polowań.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz