Prowadzenie lekkich jigów


19 kwietnia 2020, 11:48

Jigowanie małymi i lekkimi jigami, to nic innego, jak ultralight i zabawa paprochami z okoniem, jaziem, pstrągiem. Ktoś powie, ze to dokładnie to samo, co typowe ciężki bombardowanie dna, tylko w wydaniu „mikro” - cieńsza linka, delikatniejszy kijek itd. Wszystko odchudzone z rozmiaru XXL do L. Ja się z tym stwierdzeniem kategorycznie nie zgadzam. Owszem – kicać małą, jednocalową gumką po dnie też możemy i być może dzięki temu uda nam się złapać kilka okoni, wzdręgę, płoć... ? Moim zdaniem ultralekkie mikro jigowanie, to jednak coś zupełnie innego. Tutaj łowimy przeważnie w innych warunkach, na innym dnie i inne ryby niż na ciężkie jigi. Oczywiście łowiąc ciężko też zdarzy się okoń, a przy paproszeniu przynętę może połknąć duży sandacz albo szczupak, ale samo jigowanie na lekko, to nie to samo.

Prowadzenie lekkich jigów

Żeby zauważyć występujące różnice, zdefiniujmy najpierw zestaw. Najdelikatniejszy kijek jaki posiadam, ma ciężar wyrzutu do 5g. Szczytówka jest tak delikatna, ze nawet podczas korzystania z bocznego troka i żyłki, można wyczuć branie małego pasiaka z bardzo dużej odległości. Na cienkiej żyłce – 0,14mm bardzo dobrze można wyczuć co dzieje się z jednocalowym paproszkiem na 2 gramowej główce. Dawniej łowiłem okonie na takie przynęty, z równie cienką linką, to jednak nie było to. Nawet na kiju do 7 g wszystko jest nieco bardziej toporne, czucie jest mniejsze i kontrolowanie przynęty wygląda inaczej – jest mniej precyzyjne. Kij do 10 g – to już „ciężka pała” na której dwucalowy twister nie jest tak do końca w pełni kontrolowany. Przesiadka z kija do 10 g na kij do 5 g dała mi zupełnie nowy obraz tego czym jest prawdziwy „ultralight” albo wręcz nie „ultralight” lecz „mikrolight”. Pełna paleta przynęt może zmieścić się w małym pudełeczku, niewiele większym od pudełka papierosów. Jeśli nie zamierzam korzystać z obrotówek, woblerów i innych przynęt poza gumkami, to świadomie rezygnuję z agrafki już po kilku rzutach, w czasie których ustalam jaki ciężar jiga będzie właściwy na łowisko w którym się bawię. Główkę jigową wiążę bezpośrednio do żyłki. Jeśli chcę zmienić przynętę, to po prostu ściągam ją z główki i nawlekam nań kolejną. Zresztą co jakiś czas przynęty na delikatnej żyłce się urywa – wówczas w razie potrzeby zwiększam albo zmniejszam ciężar główki, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Używanie bardzo lekkich główek skraca zasięg rzutu, gdyż nawet najlżejszym spinningiem nie da się daleko posłać jednocalowego paprocha. Nie jest to jednak wielki problem, ponieważ najczęściej 10-15 metrów zasięgu rzutu wystarcza w zupełności. Łowimy bowiem w strefie przybrzeżnej, zachować należy wielką ostrożność w podchodzeniu do stanowisk, jeśli poruszamy się po brzegu w nieodpowiedni sposób, to bankowo spłoszymy ryby. Tyle tytułem wstępu, przejdźmy do techniki.

Technika I

Powolny opad. Leciutki jig, bardzo wolno opadający w kierunku dna. Możliwe jest nawet skakanie po liściach podwodnych roślin i pozostawianie na nich swojego jiga na jakiś czas. To chyba najbardziej finezyjna metoda spinningowania jaką znam. W ten sposób udało mi się złowić kilka wzdręg, pomimo że w zasadzie, to nigdy celowo i świadomie na tą rybę nie polowałem. Po zarzuceniu przynęty, zamykam od razu kabłąk i napinam linkę, kasując luz kołowrotkiem. „Mikrolajcik” ugina się nieznacznie na szczytówce gdy przynęta opada w kierunku dna. W tej fazie „pierwszego opadu” lubię czasem lekko poruszyć szczytówką, by przynęta opadając zdążyła jeszcze „zagrać” zanim osiągnie dno. Mały ciężarek główki powoduje, że nasz wabik będzie się poruszał bardzo powoli i dno osiąga dopiero w kilka sekund po wpadnięciu do wody. Jeśli okonie są na naszym stanowisku, to już wówczas zainteresują się przynęta. Zawsze odczekuję do momentu, aż jig jest na dnie. Podrywam go za pomocą samej wędki do góry bardzo powolnym i płynnym ruchem – tak by przynęta przeskoczyła jakieś 30-50 cm i znów spadła na dno. Często przy drugim podbiciu wabika wisi już na nim okonek. Pozostawianie przynęty na dnie, to często jedyny klucz do sukcesu w jigowaniu, czasami drapieżniki pobierają pokarm tylko taki, który znajduje się na dnie i lekko faluje. Przystanki mogą trwać niedługo: 1-2 sekundy. Jeśli nie ma pobić, można wabik pozostawić nawet na 10 sekund. Jeśli okonie zainteresują się nim, to może się wokół niego zgromadzić kilka osobników, które będą go najzwyczajniej w świecie oglądać. Gdy rzeczywiście będzie ich kilka, to po ponownym starcie przynęty branie jest murowane. Nie trafi jeden, to trafi inny. Kluczowe w tej metodzie są początkowe 2-3 skoki. Jeśli nie zarejestrujemy brania na naszej szczytówce, to możemy od razu przynętę wyciągnąć z wody.

Technika II

Bliźniacza do powyższej. O ile w pierwszej chodzi o to by wabik poruszał się bardzo powoli, to teraz możemy pozwolić sobie na nieco większe tempo. Gdy okonie żerują, to będą goniły przynętę całą gromadką. Z racji większego tempa możemy użyć nieco większej wagi i rozmiaru przynęt. Zrezygnować też możemy z wabików jednocalowych, na rzecz większych o jedno „oczko” - czyli dwucalówek. 3-4 g będzie odpowiednim obciążeniem dla naszego jiga. Skakać w toni możemy w strefie przydennej, zanim przynęta osiągnie dno, lub chwile po tym jak o nie pacnie. Zwijając linkę kołowrotkiem, lekko podszarpujemy szczytówką. Co jakiś czas można przerwać zwijanie i zaczekać aż przynęta spadnie na samo dno. Następnie – hop w górę i jazda dalej – do samego brzegu możemy ją tak prowadzić. Podrażnione okonie, dadzą się w ten sposób wodzić za nos nawet na dystansie 20 metrów i więcej, więc jeśli przynęta zostaje atakowana pod naszymi nogami – nie jest to nic dziwnego. Widocznie przez całą jej trasę, pasiak nie mógł sobie dobrze w nią trafić.

Technika III

Jeszcze jedna kuzynka. Większy ciężar 5-6g główki. Rozmiar przynęt ten sam (2 cale). Większa głębokość łowiska, większe odległości od naszego stanowiska. Połączenie obydwu technik powyższych. Łowiąc na zestawie z żyłką na większych odległościach, ciężko nam będzie wyczuć branie, nawet na superdelikatnym kijku. Po prostu podatność żyłki nie pozwoli nam stwierdzić co dzieje się na drugim końcu zestawu. Może przynęta otarła się o podwodną przeszkodę, może wiatr przesunął nad powierzchnią wody żyłkę? Ponadto – im dalej od brzegu, tym głębiej. Ciężarek 6 g pozwoli nam dotrzeć twisterem względnie szybko w okolice dna, jeśli głębokość łowiska nie przekracza 3 m. Oczywiście przy założeniu, że wciąż używamy bardzo cienkiej linki. Poi zarzuceniu, kasujemy luz kołowrotkiem. Gdy szczytówka poinformuje nas o tym, ze wabik leży już na dnie. Podbijamy go wysoko kijem do góry (prędkość umiarkowana – nie szarpiemy, ale flegmatykami też nie jesteśmy). Dobrze, gdy nasz paproch wykonywał będzie skoki na wysokość nawet 1 metra nad dno. Gdy będzie opadał można lekko potrząsnąć szczytówką – żeby dostał spazmów. Operowanie na większych różnicach głębokości pozwala nam także w czasie opadu, wykonać czasami serię krótkich podciągnięć – zróbmy to jeśli nie ma brań. Może zdarzyć się niespodzianka i naszego paprocha zaatakuje coś większego i niekoniecznie drapieżnego (leszcz?)

Technika IV

Znowu umiarkowane obciążenie 2-4 g. Jigowanie w okolicach przypowierzchniowych. W rzece świetne w połowach kleni i jazi. Nasz paproszek spływa z prądem lub w poprzek nurtu. Porusza się w górnych warstwach wody i imituje robala/larwę, której głodny paradrapieżnik nie przepuści. W większych rzekach – bardzo dobra metoda na pstrąga. Zarzucamy przynętę lekko pod prąd, napinamy linkę i podciągamy krótkimi, płynnymi ruchami szczytówką, co jakiś czas robiąc przerwę , pozwalając na kontrolowany opad. Polecam tą technikę zwłaszcza gdy obławiamy miejsca, gdzie na brzegu rośnie wiele drzew. W takich przypadkach można rzucać całkowicie pod prąd wzdłuż brzegu – pod same gałęzie. Nie obawiajmy się powiesić przynęty na drzewie – zdarza się.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz