WAHADŁÓWKI
17 kwietnia 2020, 11:44
Błystki wahadłowe – niegdyś najpopularniejsze przynęty spinningowe w Polsce, dziś już nieco zapomniane. Kiedyś łowiło się nimi z jednego – prostego powodu: po prostu nie było innych przynęt. W zamierzchłych czasach PRL nie było dobrze wyposażonych sklepów wędkarskich – puste półki… Gumy, mimo, że w USA znane już od dawna, u nas były kompletnie nieznane. Woblery – nieosiągalne. Były co prawda ich rzemieślnicze produkcje, jednak o niewielkim nakładzie, stąd dostać je można było tylko „po znajomości”. Obrotówki – zdarzały się meppsy – w pewexie – za dolary. Nie każdy sobie mógł pozwolić na taki luksus. Ze sprzętem ogólnie było kiepsko. Kołowrotki: Rileh Rexy, Tokozy i Delfiny… Kije – albo bambus, albo szklaki Germiny (uchodzące za luksus), żyłki – Gorzowskie. A na końcu zestawu: Gnom, alga, kalewa, krab. Były też produkcje rzemieślnicze, które można było dostać łatwiej niż woblery. Niejeden pracownik zakładów produkcyjnych, gdzie hala wyposażona była w specjalistyczne wykrawarki zostawał po godzinach i „produkował” dla siebie i znajomych.
Jednak wówczas łowiło się na te przynęty ryby, czasem piękne i wielkie! Dlaczego wahadłówki straciły na popularności? Przyczyny są dwie:
1. Zjawisko „przebłyszczenia” – ryby przestały reagować na te przynęty, bowiem zapoznały się już z ich ostrymi kotwicami.
2. Większy wybór przynęt, na które ryby w pewnych sytuacjach reagowały lepiej, co zepchnęło wahadłówki na dalsze miejsca w pudelkach spinningistów.
Są jednak nadal zagorzali zwolennicy wahadłówek – i oni na nie wciąż łowią wspaniałe ryby. Rzadko jednak ich przynęty to wyroby seryjne. Najczęściej są to rarytasy, które powstały w garażach, pracowniach wędkarzy – majsterkowiczów. Każda z takich blaszek ma swoją historię i powstawała najczęściej na przestrzeni kilku, lub nawet kilkunastu lat. A jej wielkość, kształt, masa i praca w wodzie jest wypadkową wieloletnich doświadczeń jej twórcy. Blaszki takie potrafią pracować niesamowicie, przy odpowiednim ich prowadzeniu. Niesamowicie też prowokują ryby do ataku. Porządna wahadłówka często jest specjalnie galwanizowana, by dawać odpowiedni połysk. Niezbyt jasny i niezbyt ciemny, taki… „akuratny”. Z wielką precyzją wykonywane są też faktury łusek i inne szczególiki. Ma to jednak swoją cenę.
Kiedy zastosować wahadłówkę?
Wahadełko ma kilka niezaprzeczalnych zalet! Jedną z nich jest jej lotność. Świetnie nadają się tam, gdzie konieczne jest wykonywanie dalekich rzutów. Dlatego dla mnie jest to przynęta numer 1 podczas połowów z brzegu w zbiornikach stojących. Kolejną zaletą jest możliwość poprowadzenia jej na każdej głębokości. Można jej pozwolić opaść naprawdę głęboko i dopiero tam rozpocząć zwijanie. Opadając, blaszki także pracują i są często wówczas atakowane. Nie „gasną” w czasie przerwy w zwijaniu linki. Opadają wówczas chwilowo migotając, czego nie potrafi np. obrotówka.
W rzekach – zwłaszcza tych o sporym uciągu, mogą stać się podstawową bronią na salmonidy. Mocno wykrępowane modele pracują szalenie agresywnie ściągane z nurtem, dlatego łowienie pstrągów dla mnie, to w pierwszej kolejności mała wahadłówka ściągana z prądem.
Tą samą ich zaletę zachwalają rasowi łowcy troci i głowacicy. Jest kilkanaście modeli znanych regionalnie w niektórych częściach Polskie mające opinię „najlepszych na troć”, „najlepszych na głowatkę”. A że ich łowcy mają dzięki nim efekty, mówi to samo za siebie.
W rzekach nizinnych można spotkać nad wodą spinningistów, którzy łowią szczupaki, sandacze, sumy, bolenie na wahadłówki i nie zamieniliby swoich cudeniek na żadne, najlepsze woblery. I oni również mają efekty…
Uważam, że każdy spinningista powinien mieć w swoim pudełku kilka sztuk „klasyków”, takich jak wymienione wcześniej: gnom, alga, kalewa, krab i mors. Najlepiej w kilku rozmiarach i kolorystyce. Najlepiej skomponować sobie jedno całe pudełeczko wahadłówek i przez jakiś czas zabierać nad wodę tylko je. Pozwoli to każdemu malkontentowi przekonać się do nich. Eksperymenty z nimi nauczą odpowiednio je prowadzić – na efekty nie trzeba będzie długo czekać.
Dodaj komentarz