27 kwietnia 2020, 21:20
Pięknie wyglądające przynęt łowią najczęściej wędkarzy, a nie ryby. I na odwrót. Czasami brzydactwo omijane w sklepie szerokim łukiem bywa diabelnie łowne. Wśród woblerów boleniowych w ostatnich latach pojawiło się strasznie dużo wzorów. Bolenie to ryby, które nie zawsze chcą współpracować z wędkarzami i dla wielu spinningistów złowienie ich stanowi nie lada problem. Wędkarze z całej polski, którzy mają smykałkę do majsterkowania i samozaparcie w tworzeniu przynęt od kilku lat zaczęli się prześcigać w wymyślaniu przynęt na bolenie. Wabiki te, oprócz tego, że wyglądem miały przypominać uklejkę albo kiełbika musiały spełniać jeszcze kilka warunków, które nie zawsze dawało się pogodzić w jednym woblerku:
Musiały być lotne!
Powinny posiadać drobną pracę ogonka.
Nie powinny się wykładać w nurcie podczas szybkiego ściągania
Powinny pracować nawet spływając swobodnie z nurtem
Przez powyższe pudełka rasowych boleniarzy zaczęły pękać w szwach. Prasa wędkarska co chwilę publikowała wywiady z łowcami boleni z różnych części polski. Każdy wychwalał pod niebiosa poszczególne modele, które są produkcją rzemieślniczą – najczęściej doskonałych zawodników. Woblerki różniły się od siebie wyglądem, wielkością, kolorem oraz (o czym sam się przekonałem nad wodą) akcją w wodzie. Perełką na rynku woblerków boleniowych jest produkt pana Siudakiewicza. Brzydal jakich mało. Nawet nie przypomina kształtem rybki! W porównaniu do niektórych konkurentów pomalowany jest nawet beznadziejnie. Jak przeciągniecie go w wodzie, to zobaczycie... bardzo brzydką pracę. Wobler ma jednak to, czego nie posiadają jego konkurenci, a co najważniejsze jest w łowieniu ryb – mianowicie łowność! Podczas szybkiego zwijania tnie wodę jak przecinak, lekko się przy tym kolebiąc. Bolki ładują w niego z nieprawdopodobną siłą! Doświadczyłem tego w ubiegłym roku, gdy próbowałem złowić bolenia w miejscu osłoniętym od nurtu, gdzie regularnie burzyły wodę atakami w drobnicę. Moje killery nie dawały rezultatu. Żyłka 0,18mm, cały arsenał przynęt, ja w krzakach ukryty tak, że szpiegowski satelita by mnie nie zauważył. A bolki nic – ładowały obok przepływającej blaszki, wobka, gumki. W końcu wygrzebałem zielonego „Siudaka”, na którego nie złowiłem nigdy wcześniej nic. W zasadzie, to zastanawiałem się co on robi w moim pudełku? Postanowiłem dać mu szansę. Kilka rzutów... BUCH! I ten miły świst hamulca po potężnym kopnięciu. Bolek jednak po chwili spadł. Za chwilę miałem następnego. Ponieważ nie lubię iść na łatwiznę, zmieniłem przynętę na inny wobek – cisza na kiju, a rapy nadal biją jak szalone naokoło. Po kilku zmianach wróciłem do „Siudaka” i... następna ryba i kolejna. Od tamtej pory wszedł na stałe do mojego arsenału rapowego. Myślę, że mogę tego woblerka polecić zwłaszcza początkującym raperom. Wielkość i barwę dopasujcie do swojego łowiska i kręćcie ile fabryka dała – nie zapominając o wyregulowaniu hamulca, bo raz zapomniałem o tym i jedna kotwica po uderzeniu zamieniła się w trzy proste igiełki z zadziorami...