19 kwietnia 2020, 15:03
Temat niby jak każdy inny. Są ludzie, którzy bezgranicznie ufają cudownej pracy swoich woblerów, wirówek, czy cykad. Twierdza, że są super łowne. Obserwując ich na łowisku, widziałem nieraz, że mieli problem ze złowieniem ryby. Opowiadali, że ryby nie biorą, że ciśnienie jest złe, że wiatr wieje nie w tą stronę co trzeba, że kłusownicy wszystko wybili itp. Bo jakim cudem – on, wielki łowca, nie może złowić ryby na swe cudowne przynęty? Przecież to niemożliwe! Ma nawet cudowny kij zrobiony na zamówienie, z super wytrzymałego włókna węglowego IM 15, przelotkami FUJI SiC i uchwytem rezonansowym, który przyspiesza samoczynnie zacięcie, ułamek sekundy po tym, kiedy samoczynnie wykryje branie zanim jeszcze ono nastąpi! Szkoda tylko, że większość z tych łowców okazów nie wie jak prowadzić w wodzie sztuczną przynętę. To właśnie prowadzenie wabika jest najbardziej niedocenianym elementem spinningowej sztuki, zaraz po czytaniu wody! Wyobraźmy sobie faceta, który obejrzał jeden z „mądrych” filmów o łowieniu sandaczy! Bohaterowie filmu jigują tak, że mi kopara opadła jak to zobaczyłem. Podbijają przynętę kijem o długości około 3 metrów bardzo gwałtownie i szybko wybierają luz kręcąc młynkiem z szybkością wręcz ponadświetlną. Myślałem, że spadnę ze śmiechu z fotela jak to zobaczyłem. Z miejsca zadzwoniłem po kolegę – wędkarza i oglądając wspólnie śmialiśmy się jak na dobrej komedii. „Łowienie z opadu” - czyli podbijanie przynęty w górę i oczekiwanie na branie w momencie, gdy ona opada. Technika mająca swoje zastosowanie podczas korzystania z naprawdę ciężkich jigów (ponad 35g). Nie do końca jest mądre takie prowadzenie przynęty, łowiąc lekkimi jigami, gdyż ryby biorą przynętę jigową również gdy porusza się ona do góry, a nie tylko opada. Ale nawet nie to jest istotą problemu. Kilka tygodni później spotkałem nad Wisłą faceta, który robił tak samo. Powiedział mi, że to „klucz do złowienia sandacza w naszych przełowionych łowiskach” - bo tak usłyszał od mądrych „zawodowców” w filmie... Ręce mi opadły. Oczywiście gość ryby nie złowił (szczerze wątpię, czy łowiąc w ten sposób złowi coś kiedykolwiek). Po raz kolejny uświadomiłem sobie, że większość polskich wędkarzy ma problemy nie tyle z techniką łowienia, co z samodzielnym myśleniem.
Aby zobrazować bezsens całej sytuacji, proponuję każdemu, kto ma jakieś wątpliwości, przeprowadzenie prostego testu:
1. Weź 3 metrowy kij
2. Weź swoją ulubioną przynętę miękką, którą łowisz sandacze i zawiąż na końcu zestawu
3. Rzuć 15-20 metrów od siebie (nie do wody, test najlepiej przeprowadzić na trawniku, aby było widać to co dzieje się z naszą przynętą)
Zakładam, że wabik ma jakieś 6-10 cm długości.
4. A teraz, gdy leży on już te kilkanaście metrów od Ciebie, szarpnij mocno wędką, przemieszczając szczytówkę z godziny 9 na 12 i zobacz co się stanie z przynętą!
Zadziwiające nieprawdaż? W ciągu ułamka sekundy nasza mała imitacja rybki, czy też pijawki, przemieściła się o kilka metrów! Oczywiście pod wodą jest opór, który ona stawia i przynęta po takim szarpnięciu kijem nie poleci w powietrze, ale mimo wszystko, w ciągu mgnienia okiem, przeskoczy o dobre dwa metry! Widzieliście kiedyś żeby jakiekolwiek stworzenie wodne, tak małej wielkości, poruszało się tak szybko? Jak widzę jeszcze w jak wielkie główki zbroją swoje gumki niektórzy wędkarze (najczęściej na płytkim łowisku, gdzie waga główki powyżej 7-8 gramów jest bezsensu także z 1000 innych powodów), to już w ogóle odpadam.
Wyobraźcie sobie jak to wszystko widzi ryba! Analogicznie, jakby po waszej kuchni latała kanapka, skacząc po kilka metrów, a wy, staralibyśmy się ją złapać zębami. Prawda że proste?
Rozwiązanie jest prostsze niż myślicie. Jigując, poruszajcie szczytówką kija, tak by przemieszczać ją o max 30 cm. Ruchy nie powinny być gwałtowne, ale powolne i płynne. Tak poruszająca się przynęta wygląda w wodzie o wiele naturalniej. Dłużej przebywa w strefie żerowania ryb i zapewniam, że o wiele częściej jest przez ryby atakowana. Powodów tego faktu jest kilka:
rybie łatwiej jest przynętę zauważyć;
ryba nie ma problemu z przeprowadzeniem celnego ataku na wabik;
przynęta znajduje się znacznie dłużej w „strefie rażenia” ryb;
Zasada powolnego prowadzenia jigów dotyczy nie tylko łowienia sandaczy, ale i innych ryb. Fakt, że ktoś agresywnie łowiąc z opadu złowił sandacza, najczęściej o niczym nie świadczy. Złowione w ten sposób ryby z reguły są małe i rzadko kiedy przekraczają swą długością 55 cm. Rzadko zapięte bywają od wewnątrz pyska. Najczęściej dostają hakiem w inną część głowy (na zewnątrz) albo bardziej pechowo – np. za skrzela.
Ktoś w tym momencie spyta, co z ciężkim bombardowaniem dna za pomocą główek po 35 gramów lub nawet cięższych? W końcu to niekiedy jedyny sposób na złowienie sandacza, ponieważ zdarzają się momenty, że ryby preferują przynęty tylko podawane w taki sposób. Owszem – zdarza się i trzeba być przygotowanym również na taką okoliczność. Ale agresywne walenie „głową w dno” powinno być robione przemyślanie. Czasami trzeba wręcz „orać dno”, czyli prowadzić ciężkiego jiga sunąć nim po dnie, by wzniecał nad sobą jak największe chmury mułu. Tutaj też trzeba być elastycznym i dostosowywać się do warunków łowiska i dnia.
Reasumując, celem niniejszego artykułu było bardziej zachęcenie do bardziej przemyślanego stosowania swoich przynęt, na łowisku. Zdroworozsądkowe podejście w tego typu sytuacjach, może sprawić, że nasze połowy staną się bardziej przemyślane, a złowione przez nas ryby będą większe niż dotychczas. Duża ryba rzadko kiedy ugania się za drobnicą i małymi kąskami. Najczęściej woli poczekać aż niczego nie spodziewający się intruz pojawi się powoli w okolicach jego pyska i wówczas go połyka.