Kategoria

Sztuczne przynęty, strona 2


Dorado Invader
22 kwietnia 2020, 17:31

Dorado InvaderFirma Dorado powstała już jakiś czas temu. Ich producentem jest Darek Małysz. Nie jest to człowiek, który wypadł sroce spod ogona, ale facet, który był v-ce mistrzem polski w spinningu i zdobywał także laury w spinningowych GP Polski. Obok Tomka Krzyszczyka, to chyba najbardziej utytułowany Polski producent sztucznych przynęt. Świadczy to samo o sobie. Jednym z najpopularniejszych wyrobów firmy jest model o nazwie „Invader”. Jest to wyjątkowo łowny i udany model, który obecnie występuje w ponad 20 wersjach kolorystycznych i 8 wielkościach. Każda wielkość jest produkowana w wersji pływającej i tonącej. Dzięki takiej różnorodności, każdy spinningista może znaleźć swojego invadera – killera na każdy gatunek ryby jaki ma ochotę poławiać. Szeroki, dosyć płasko ustawiony ster, przez który przeprowadzone jest oczko do mocowania zestawu powoduje, że invader pracuje bardzo agresywnie. Bez trudu schodzi także na głębokości deklarowane przez producenta.

1) Najmniejszy z modeli - 4 cm o masie 2,2 – 3,5 g (wersja pływająca/tonąca) jest w stanie zanurkować na głębokość 1,2 m. Jest on doskonałą przynętą na klenie i jazie. Łowcy pstrągów, lipieni i okoni również go sobie chwalą.

2) Nieco większy model o długości 5 cm i wadze 3-5g. znakomicie się spisuje podczas połowów rzecznych na większość gatunków ryb. W jeziorach świetnie biorą na niego okonie. Schodzi do 1,5 metra, a więc wystarczająco by penetrować strefę przybrzeżną w zasadzie na większości łowisk.

3) Model 6 cm, to również jeden z uniwersałów, którym możemy przeprowadzić rozpoznanie na nowych łowiskach. Jest w stanie skusić klenie i jazie, a także bolenie, sandacze, okonie i szczupaki. W większych rzekach górskich doskonale się sprawdza na wyrośniętych pstrągach.

4) 7 Cm to już typowy wielkorzeczny killer szczupakowi – sandaczowy. Zwłaszcza mętnookie je lubią zagryzać podczas nocnych połowów na opaskach. Schodzi na około 3 m. głębokości.

5) 8 cm – tutaj zaczyna się już cięższa zabawa. 1 cm więcej od poprzednika i w wersji pływającej waży 5 g więcej. Model dla tych, którzy nie lubią zabawy z niedorostkami. Da się przyjemnie nim rzucać za pomocą castingu. Nurkuje do ponad 4 metrów. Umiejętnie poprowadzony daje bardzo ciekawe efekty w wodzie. Można nim łowić w większości stref wody. Prowadzony powoli z przerwami, prowokuje ryby 1 metr pod powierzchnią.

6) 9 cm. – jeden z moich sumowo – sandaczowych faworytów. Lata z multiplikatora aż miło. Świetna agresywna praca na dużych głębokościach, to jest to co sandały i sumy lubią najbardziej. Jego wadą są za słabe kółka łącznikowe i kotwice, które warto wymienić na mocniejsze, jeśli spodziewamy się brań sumów. Nie to, że seryjnie zamontowane zbrojenie jest słabe (jest podobne jak u konkurencji – czyli średniej klasy).

7) 11 cm oraz 14 cm Przeznaczone bardziej pod szczupakowy trolling. Ja jeszcze nie miałem okazji nim łowić, ale na pewno w bieżącym sezonie przetestuję.

 

Coblery dorado wyróżniają się dość atrakcyjną ceną na tle konkurencji. Moim zdaniem są doskonałą alternatywą dla wielu bardziej uznanych producentów. Ich wygląd to przede wszystkim nadruki. Są wykonane dość starannie – nic nie można im zarzucić. W mojej opinii invader to wyrób bardzo udany i doskonale wpisujący się w polski rynek sztucznych przynęt (biorąc pod uwagę stosunek jakości do ceny).

Przynęty na suma
22 kwietnia 2020, 13:00

Bynajmniej nie jest to artykuł z cyklu „Przynęty za stówę”. Za 100 zł ciężko skompletować przynęty na wąsatą rybkę. Tutaj wszystko musi być ekstremalnie mocne, a jak wiadomo – haki i kotwice im większe (i lepsze) – tym droższe. Do rzeczy. Chciałem dziś przedstawić wam kilka przynęt, które sprawdzały się mnie i moim znajomym podczas spinningowego „sumowania” w ostatnich sezonach. Łowiliśmy (myślę że mogę tutaj napisać w liczbie mnogiej w imieniu kolegów) na różne przynęty, ale... ale kilka przynęt było po prostu bardziej łownych niż inne. Dotyczyło to każdej grupy wabików. Wszystkie muszą spełniać jeden warunek – poprawnie pracować podczas bardzo powolnego prowadzenia w wodzie.

Przynęty na suma

Jigi

Podstawowe przynęty. Po części z oszczędności. Dobry wobler sumowy trochę kosztuje, a urywa się tak samo jak jig. Polecam wszelkie eksperymenty z wormami i dużymi gumami imitującymi raki. Oraz rippery od 8 cm wzwyż. Dobre są też rippery z wtopionym wewnątrz obciążeniem i folią holograficzną. Zwłaszcza te imitujące krąpie, karasie i leszcze. Dozbrojka w postaci kotwiczki u dołu przynęty warta jest wymiany na coś mocniejszego. Wciąż niezłe efekty można osiągnąć stosując klasyczne twistery. W Wiśle królują w lecie jasne: perła, białe i seledyn fluo, w nocy popularny jest święcący w ciemności. Ja do tego ostatniego nigdy nie miałem sumowego szczęścia, ale prowadząc 7 cm nad dnem w moim sumowym dołku – złowiłem bolenia jakieś dwa lata temu :)

Kiedyś spotkałem nad wodą spinningistę, który łowił na puchowce. Wykonywał je sam na główkach od 30 do 50 gram. Miały około 10-12 cm. Ja się nie pokusiłem (jeszcze?) o wykonanie takiej przynęty. Chociaż przyznam, że zdjęcia jego sumów, które mi pokazał na swojej komórce, zrobiły na mnie wrażenie!

Błystki obrotowe

Tylko i wyłącznie zabawki z przednim obciążeniem. Kiedyś czytałem o ich stosowaniu na Ukrainie. Wykonałem kilka sztuk na próbę (instrukcja tutaj: http://extreme-fishing.pl/?p=754) i na stałe weszły do mojego sumowo – sandaczowego arsenału. Nauczony na własnych błędach – wolę je zbroić pojedynczym sumowym hakiem (takim jakiego używają grunciarze), kotwice – nawet te duże, markowe bywały miażdżone. Dla tych, którzy próbują łowić na takie blaszki, a nie mają w tym jeszcze doświadczenia – dodam, że zastosowanie pojedynczego haka ogranicza też czepianie się kotwicy za przypon. Zdarza się to podczas zarzucenia takiej blaszki. Odwrotne wyważenie wabika, niż w klasycznych wirówkach powoduje odwracanie się w locie przynęty i tył wyprzedza przód – zupełnie jak w zimie na zakręcie jadąc Polonezem ;) Recepta na to jest hamowanie linki przy kołowrotku w ostatniej fazie lotu przynęty (castingowcy nie powinni mieć z tym problemu).

Wahadłówki

Szerokie, dość mocno wykrępowane. Mocno pracujące podczas powolnego prowadzenia, ale nie wpadające w ruch wirowy. Niestety ciężko o takie w sklepie – trzeba je samemu zrobić, albo podrobić, albo... nie wiem co. Stare rosyjskie i polskie wzory są niezłe. Czasem można je jeszcze gdzieś znaleźć. Jedną z ich zalet jest także to, że da się je daleko posłać z ciężkiego sprzętu, bo trochę ważą. Stworzone do multiplikatorów! Ich kolor nie gra zbyt dużej roki, zwłaszcza podczas połowów nocnych. Ja stosuję srebrne, złote i miedziane. Czyli „nieumalowane.”

Woblery

Głęboko nurkujące Rapalki: Shad rapy deep runnery, DT i ewentualnie wyroby innych firm, które potrafią sporo zanurkować na zestawie z grubą plecionką. W prasie wędkarskiej odkąd pamiętam piszą o pękatych, niezbyt głęboko schodzących woblerach, które mają się sprawdzać podczas nocnych połowów – być może i tak jest, ale mnie takie przynęty osobiście nigdy nie przyniosły oczekiwanych efektów.

Bonus

W dołkach można się pobawić dropshotem, co też ostatnio zacząłem sam czynić. Namówił mnie znajomy, który tego sposobu (z bardzo dobrymi efektami) spróbował w ubiegłym roku. Jak przynęty stosuję długie fluo gumki, albo inne dziwactwa, o nieokreślonym kształcie i charakterze pracy. Niedługo planuję pierwsze eksperymenty ze „smrodami” - czyli nasączaniem gumek substancjami zapachowymi.

Klasyczne twistery
21 kwietnia 2020, 12:25

Któż go nie zna? Mają go w pudełkach chyba wszyscy spinningiści bez wyjątku. U mnie ta przynęta schodzi z roku na rok, na coraz to dalsze miejsce. Obecnie już ich niemal nie używam. Są w zasadzie tylko sporadyczne przypadki gdy to robię: pstrągi, okonki i sprawdzanie, czy w łowisku nie ma zaczepów ;-)

twister, twistery

Dlaczego zepchnąłem tą przynętę tak daleko w swoim rankingu? Kiedyś - owszem - była bardzo skuteczna. Ale to właśnie ona jest odpowiedzialna za "przegumienie" wody. Ryby na twistery już w zasadzie nie reagują, za wyjątkiem przypadków powyżej (pstrągi, okonie). Może przesadziłem – reagują słabo! Kiedyś kombinowałem z rodzajami ogonków, sztywnością samej gumy, rodzajem korpusu, kombinacjami kolorystycznymi itp. Przez jakiś czas przynosiło to efekty, ale nie na długo. Zamiast stać z białym twisterem uwieszonym na agrafce nad wodą i narzekać że "sandaczy nie ma" - postanowiłem kombinować i szukać innych sposobów. Dotarło do mnie bowiem, że tylko w taki sposób można skutecznie i regularnie łowić ryby. W miejscach gdzie łowiłem twisterami zacząłem łowić kogutami, wormami, ripperami i innymi rybkopodobnymi gumkami. Po dopracowaniu sposobów prowadzenia poszczególnych wabików, ich wielkości i kolorystyki efekty przyszły niespodziewanie dobre. Nie tylko łowiłem sandacze, ale łowiłem ich naprawdę sporo - tzn. znacznie powyżej przeciętnej na danym łowisku. A bywało, ze obok mnie stał inny wędkarz (czasami kolega) i nie mógł zahaczyć nic przez całe tygodnie. Patrzył się z politowaniem na moje wynalazki i eksperymenty. Podkreślał, że "biała guma...", że to czy tamto, a po jakimś czasie prosił mnie bym mu powiedzieć, gdzie te cuda kupić, jak poprowadzić. Nie uważam się za odkrywcę Ameryki. Po prostu logicznym wyjaśnieniem braku brań na twistery było "przegumienie", czyli zjawisko, które kiedyś nazywało się "przebłyszczeniem" (czasy kiedy używało się tylko blach obrotowych i wahadłowych), tylko, że w nowym wydaniu. Aktualnym. A twistery są tak powszechnie używane, że są chyba najczęściej stosowaną przynętą na wszelkie ryby drapieżne. Zwróćcie uwagę jak jesteście nad wodą na co łowi większość ludzi. Moim zdaniem wynika to z obiegowych teorii dotyczących tej przynęty. Oczywiście nie bez znaczenia są też takie czynniki jak: niska cena i w miarę duża wszechstronność oraz szerokie spektrum zastosowań na różnych łowiskach. W miejscówkach o niskiej presji wędkarskiej warto nadal stosować klasyczne twisterki. Tam nadal mogą szokować swą skutecznością. Ale umówmy się - ile takich miejsc jeszcze jest? ;-)

Są też inne wyjątki, gdzie stosuję twisterki. Znam dwa łowiska, na których z niewiadomych przyczyn twistery fluo upodobały sobie szczupaki i bolenie. Jadąc tam, zawsze zabieram ze sobą kilka sztuk. Ale to raczej jedno z tych nieprzewidywalnych upodobań ryb, których się nie da wytłumaczyć. Odkrytych przez przypadek. Jak to mówią: "wyjątek potwierdza regułę".

Czy całkowicie je skreślam jako przynętę? Nie! I chyba nigdy tego nie zrobię, ponieważ zdarza się, że przy "badaniu dna" łowię na nie piękne ryby. Wbrew regułom. Jakbym wrzucił tam inną przynętę - droższą i teoretycznie lepszą, skończyłaby zapewne na zaczepie, a ryb by nie było. I właśnie twister spełnia u mnie takie zadanie "sondy podwodnej", która ma określać rodzaj podłoża i jego niuanse.

Koguty
21 kwietnia 2020, 12:07

„Koguty” - przynęty, które przeszły już do klasyki spinningu w Polsce. Stało się tak głównie za sprawą połowów sandaczy. Zbiorniki zaporowe, jeziora, twarde dno i bombardowanie onego jigowymi łbami, zaopatrzonymi w kryzę i ogonek z piór. Opracowań na temat kogutów, technik i sposobów łowienia nimi, wzorów, materiałów użytych do ich produkcji jest już w sieci całe mnóstwo. Koguty sprzedawane są w sklepach internetowych, naziemnych i na allegro. Mimo, ze chyba żaden większy producent przynęt ich nie wytwarza. Większość z oferowanych kogutów to rzemiosło. W mediach związanych z wędkarstwem naczytałem się naprawdę sporo na ten temat. Chociaż sam koguty zacząłem „kręcić” już dawno temu, zanim przynęty te zyskały sławę i rozgłos. Moje pierwsze kogutki były przeznaczone na niewielkie ryby: okonie, klenie, pstrągi. Były zrobione w prosty sposób, na zwykłym jigowym haku, za pomocą najprostszych komponentów. Wyglądały ohydnie, ale ryby łowiły. Zacząłem je produkować z „braku laku.” Na początku lat 90-tych nie było zbyt dużego wyboru gumek. W sklepach były 2-3 wielkości twisterów w gamie do 5 kolorów każdy. Ja miałem kilkanaście lat i nie dysponowałem zbyt wielkimi możliwościami finansowymi. Pierwszego w życiu koguta ujrzałem u pewnego spinningisty – muszkarza. To on mi je pokazał. Kręcił dla siebie muchy, a także robił inne przynętowe wynalazki. Pokazał mi jak prostą przynętą jest kogutek i jak łatwo i szybko można go wykonać. Chociaż ów wędkarz dysponował sporym zasobem piórek, sierści i innych materiałów muszkarskich, to zapewnił mnie, że to wszystko jest zbędne. Uzbierałem więc piórka, które znalazłem na ziemi w różnych miejscach. Należały do zwykłego ptactwa: kaczek, gołębi i innych. Do tego wystarczyła główka jigowa, wiskoza lub kawałek gąbki na kryzę i nić – byle jaka, zabrana mamie z szafy. Zrobiłem kilka sztuk i zaczęło się łowienie. Kogutki w niczym nie ustępowały gumkom na jigach w skuteczności. Bywały dni, że były nawet lepsze. Łowiłem i łowiłem, ciesząc się, że mam przynęty za pół darmo, a po jakimś czasie ujrzałem w prasie wędkarskiej artykuły o kogutach. Wiele z owych opracowań były w ten sam deseń, który można przybliżyć jednym zdaniem: „Zbiorniki zaporowe i rasowi sandaczowcy, którzy trzaskali mętnookie ryby na swoje tajne sierściuchy.” ;-) W jednym z opracowań jakie widziałem było sporo na temat główki jigowej użytej w produkcji. Sprawa dotyczyła także kotwiczki na drucie montażowym oraz kącie zamontowania oczka w stosunku do stelażu, na którym jest kotwica. Koguty w swoich opisach opisywane były jako „przynęty sandaczowe”, do łowienia z łodzi na zbiornikach zaporowych. Duże głębokości, na których przebywały sandacze oraz niecodzienna technika „orania dna” ciężkim kogutem i spore straty na zaczepach, determinowały stosowanie właśnie takich przynęt, uzbrojonych w tenże sposób. Kąt nachylenia kotwiczki tłumaczony był mniejszą podatnością na łapanie zaczepów oraz skuteczniejszą chwytnością podczas zacięcia ryby, która wleczoną po dnie przynęty atakowała z reguły od góry. Do tego dorabiane były całe ideologie o wędziskach, kołowrotkach i tym podobne... Trochę zgłupiałem. Na koguty o masie łba 35-45 g nigdy nie łowiłem. Ja sam takich przynęt nawet nie widziałem na oczy. Ba! Szczerze mówiąc nie przyszło mi go głowy wykonać samemu taką przynętę i łowić w taki sposób. Ale cóż – uczyć się trzeba od najlepszych. Oczywiście odlewanie główek na stelażach i zakładanie nań potrójnych kotwiczek nie wchodziło w grę. Pozostałem przy zwykłej, klasycznej główce jigowej. Zrobiłem kilka sztuk kogutów na jigach o masie 30-40 g. O łowieniu z łódki mogłem wówczas pomarzyć. Zatem pozostało bombardowanie z brzegu. Ryb zero! Na swoje lżejsze koguty łowiłem w inny sposób. Zwyczajnie nimi jigowałem na większości rodzajów dna, a czasem też wpół wody i pod powierzchnią. Sandacze na tak prowadzoną przynętę brały. Oprócz nich, głównie w rzekach zdarzały się inne ryby, z boleniami włącznie. Ciężkie „oranie dna” przestałem stosować na swoich łowiskach z postanowieniem, że pobawię się tą techniką, jak dosiądę łódki na jakimś zbiorniku o sporej głębokości, gdzie sandaczy nie brak. Po jakimś czasie w prasie wędkarskiej ukazywały się kolejne artykuły. Pisane były przez redaktorów owych gazet lub przez wędkarzy, którzy sami koguty produkują i nimi łowią. Wywnioskowałem z nich jedno: co kraj to obyczaj. Inaczej konstruowali swoje koguty wędkarze z każdej części polski. Każdy oczywiście zachwalał że jego są najlepsze i najłowniejsze. W późniejszym okresie na forach internetowych doszukałem się nawet kilku dyskusji o wyższości jednego rodzaju koguta nad drugim. „Kogutowcy” przekonywali, jaka kryza jest lepsza, jaki kąt nachylenia oczka do stelaża, z jakich piór ma być ogon, jaka kolorystyka, gramatura itd. itp. Próbowałem dociec skąd się wogóle wzięły te przynęty. Po przekopaniu połowy sieci nie znalazłem żadnych wiarygodnych informacji na ten temat. Powstały więc prawdopodobnie w kilku miejscach naraz, a z owych pierwotnych wynalazków teraz wyodrębniło się kilka „kogutowych szkół.” W sprzedaży napotkałem już parę razy rozmaite rodzajów kogutów. Ogólnie ze względu na konstrukcję można je podzielić na kilka rodzajów.

Koguty na okonia, koguty

Koguty na główkach jigowych

Wśród nich można znaleźć całą masę podrodzajów i podgrup. Na stosunkowo niewielkich hakach, na długich. Poza tym do ich montażu używane są różne rodzaje główek jigowych: okrągłe, stand'upy, erie itd. Sam też kombinuję z rodzajami główek, jak „coś kręcę” na potrzeby własne.

 

Koguty na stelażach z kotwiczką znajdującą się blisko ciężarka

Są najczęściej spotykane. Sprzedawane są w sklepach internetowych.

 

Koguty na stelażach z kotwiczką znajdującą się nieco dalej od ciężarka

To chyba jakieś Małopolskie wynalazki. W sieci ich raczej nie widziałem do kupienia. Są jednak do nabycia w kilku krakowskich sklepach.

Wracając do meritum tematu kogutów. Oprócz „orania dna” na ciężko, można tymi przynętami łowić na zupełnie inne sposoby, a zdobyczami będą nie tylko sandacze. Ja na swoje brzydale zrobione z byle czego, łowię: okonie, wzdręgi, ukleje (ultralight, gdzie główka nie przekracza 2,5g), pstrągi, klenie, jazie, a także bolenie, szczupaki i oczywiście sandacze. Znam jednego wędkarza, dla którego kogut jest przynętą numer 1 podczas połowów suma w Wiśle. I jest to całkiem uzasadnione. Koguta można w łatwy sposób nasączyć substancją zapachową, a dla sumów węch to jeden z podstawowych zmysłów (obok smaku i linii bocznej) podczas poszukiwania pokarmu. Jaki jest sens stosowania dzisiaj kogutów? Mamy gigantyczną liczbę wzorów gumek, którymi możemy zbroić jigi. Po co stosować koguty? Te „kupne” są drogie i kosztują od 9 do 14 zł... Wiem, wiem, pióra marabuta lepiej falują lepiej niż piórko gołębia z którego zrobi się ogonek samemu. Stosunek powierzchni i materiału z którego wykonana jest kryza, do ciężaru główki jest bardzo ważny... ;-) To dlatego sandacze pływają zawsze z kątomierzem do sprawdzenia kąta oczka do stelażu i inną aparaturą pomiarową do badania materiałów produkcyjnych i tym podobnych. Siłą koguta jest w rzeczywistości głównie wędkarz, który nim łowi. To właśnie technika prowadzenia i dobrze dobrany zestaw, w głównej mierze odpowiadają za skuteczność połowów kogutami.

Łowimy wahadłówkami
19 kwietnia 2020, 15:04

Już kiedyś pisałem, o tym jak jigować wahadłówką i w jakich warunkach warto łowić w ten sposób. Chciałem rozwinąć temat, bo zagadnienie łowienia błystkami wahadłowymi jest szerokie i dostałem w tej sprawie już kilka maili z pytaniami, na przestrzeni ostatniego roku. Szczerze mówiąc, to nie wiem od czego zacząć. O woblerach, ich typach i sposobach prowadzenia napisano już bardzo wiele, w literaturze, prasie wędkarskiej i internecie. Mało kto jednak wie, że podobnie jak woblery, wahadłówki można (a nawet trzeba!) prowadzić na różne sposoby, a każdy rodzaj blaszki wahadłowej ma swoje ściśle określone cechy, które predysponują je do skutecznego łowienia w rozmaitych warunkach.

błystki wahadłowe, wahadłówki

Warto przypomnieć jakie są zalety dobrej błystki wahadłowej jako przynęty:

metaliczny kolor imitujący rybkę (złoty, srebrny, miedziany);

powolna, lusterkująca praca w opadzie;

wszechstronność;

ryby rzadko kiedy znają tą przynętę, fakt, ze łowiło się nimi 20 lat temu (i więcej!) o niczym nie świadczy, na większości łowisk wszyscy łowią na gumy i woblery, ponieważ nie rozumieją czym jest zjawisko „przebłyszczenia” i bezmyślnie kojarzą je tylko z wahadłówkami, na dodatek seryjnie robionymi, które z łownością rzadko kiedy mają coś wspólnego;

niesamowita lotność niektórych, ciężkich modeli.

 

Poszczególne modele wahadłówek różnią się nie tylko kolorystyką, ale także kształtem, grubością blachy i kilkoma pomniejszymi szczegółami (do których należy zaliczyć nawet wielkość i wagę kotwicy i kółek łącznikowych). Na pierwszy ogień porównajmy dwie wąskie, srebrne, podłużne błystki wahadłowe. Na pierwszy rzut mogą się wydawać przynętą nie ma identyczną, ale wcale tak nie jest. Wąska blaszka, wąskiej blaszce nie równa. Jedna będzie z grubszej blachy, inna z cieńszej. Takie różnice także mają wpływ na zachowanie w wodzie, a co za tym idzie - łowność. Każdą bowiem blaszkę należy prowadzić w inny sposób. Jeśli o tym będziemy pamiętać, to każda błystka może stać się efektywna w naszych rękach. Oczywiście nie w każdych warunkach. Błystki wahadłowe i sposoby ich podawania i prowadzenia należy zawsze dostosowywać do wszelkich warunków na łowisku. Przykładowo: wahadłówki z cieńszej blachy można wykorzystywać w bardzo płytkich łowiskach i prowadzić je bardzo wolno. Najlżejsze modele można prowadzić w ekstremalnie wolnym tempie. Łowiąc w ten sposób pamiętać musimy, że widoczność w płytkiej wodzie (zwłaszcza prześwietlonej) jest bardzo dobra. Dlatego w takich warunkach zapominam o plecionce, a nawet kółku łącznikowym przed blaszką. Najlepsza jest żyłka albo długi przypon z fluorocarbonu. Inaczej jest z blaszkami z grubszej blachy. Często przy tej samej wielkości są o wiele cięższe niż bliźniacze modele o identycznej wielkości i kształcie. I tutaj rodzą się nowe możliwości. Zasięg rzutowy takiej błystki jest dużo większy niż większości przynęt. Podobnie prędkość z którą będzie ona opadać do dna. W łowiskach do 3 - 3,5 m są świetną przynętą do jigowania. W wielu przypadkach lepszą niż klasyczne gumy i włochacze na jigowych główkach. W przeciwieństwie do tych ostatnich, prowadzona nad dnem, skokami, wahadłówka prezentuje się o wiele lepiej. Przy umiejętnym prowadzeniu doskonale imituje mały rybi drobiazg poruszający się bezradnie w agonalnych podrygach. Jedno podciągnięcie blaszki – podnosi się ona, błyskając, czasem się obróci wokół własnej osi, a następnie opada cały czas lusterkując i błyskając. Dla gatunków, które pobierają pokarm z dna i jego okolic, takich jak brzana, czy sandacz, to nie lada gratka taki ledwo żywy trupek. Jeśli chodzi o wybitnie dalekie rzuty, to pomimo tego, że nie jestem ich zwolennikiem, to jednak na łowisku możemy napotkać taką konieczność. Oczkujące na środku Wisły klenie, które atakują rybi drobiazg. Bombardowanie boleni, których nie jest w stanie sięgnąć klasyczny, nawet ciężki wobler boleniowy... Wtedy podłużna blaszka z grubej blachy może być ostatnią deską ratunku. Podłużny kształt, słabe krępowanie, które nadaje ledwo zauważalną akcję może skusić niejednego bolenia. Zresztą „boleniowe ołowianki” to wynalazek stary jak świat, stosowany nadal z powodzeniem przez wielu spinningistów.

Skupmy się na podstawach

Tych możemy się nauczyć sami wg kilku prostych wskazówek które podam poniżej. Nie trzeba do tego mieć specjalnie wyszukanych błystek. Wystarczy garść „polspingów” o różnych kształtach i wielkościach. Moim zdaniem to właśnie one posłużą najlepiej jako „nauczyciele”. Każdy kształt i rozmiar produktów polspingu jest na swój sposób „standardowy”, czyli nie są one ani przeciążone, ani niedociążone (a takie właśnie wahadłówki, to wyższa szkoła jazdy w łowieniu wahadłówkami).

Zapinamy do agrafki np. gnoma i wrzucamy do wody tuż przy brzegu, tak byśmy go widzieli. Przeprowadzamy go przed sobą z taką prędkością, by się kolebał na boki, ale nie wpadał w ruch wirowy. Przy zatrzymaniu skręcania, obserwujemy z jaką szybkością tonie. Dzięki temu będziemy wiedzieli do jakiej wody go wrzucać, a prędkość prowadzenia blachy, nabyta doświadczalnie po kilku wyprawach wejdzie nam w krew. Po opanowaniu „morsa”, „algi” i „kalewy” oraz innych wahadłówek, które mamy w pudełku, zauważymy, które toną przy odpowiednim prowadzeniu na jaką głębokość i będziemy mogli zaopatrzyć się w bardziej wyszukane wahadłówki, którymi będzie można obławiać, płycizny, obstukiwać dno i naparzać za horyzont w celu dorwania bolka. Oczywiście błystki wahadłowe, które wykonamy sobie sami, albo kupimy od rękodzielnika, też należy przetestować na płytkiej wodzie. Doświadczalne ustalenie prędkości zwijania, podbić z kija przy jigowaniu itp. to podstawa. Każdy kto nabędzie umiejętność prowadzenia błystek wahadłowych, odkrywa, że na wielu łowiskach można sobie poradzić praktycznie bez innych przynęt! Ba! Są wędkarze, których znam osobiście, którzy naprawdę używają tylko wahadłówek i mają bardzo dobre efekty. Ja bym tak daleko idących teorii nie wysuwał, ale dla osób, które uważają wahadłówkę za przeżytek, polecam kilka wypraw bez woblerów, wirówek i gum. Zaufanie w przynętę to podstawa, a dzięki temu zaletom poczciwego wahadła, przełowione łowisko, gdzie ryby niespecjalnie reagują na woblery, gumy i wirówki, może stać się znów ciekawe.