21 kwietnia 2020, 12:31
Taktyka to podstawa we wszystkim co robimy. Dobrze dobrana może spowodować że Dawid pokona Goliata! Tak, tak! Najważniejszy to dobry plan, a raczej „gameplan.”
Wiedzą o tym wszyscy najwięksi mistrzowie, nie tylko wędkarscy, ale i sportowi różnych konkurencji.
Także efekty naszych połowów są uzależnione od taktyki jaką przyjmiemy. Nigdy nie ustalałeś taktyki? A może ustalałeś, a nawet o tym nie wiesz? Może po prostu pojechałeś nad wodę i rzucałeś cały dzień, z nadzieją że coś się uwiesi. Brak planu, to też plan, ale postarajmy się nie polegać na przypadkach i szczęściu. Sami budujmy rezultaty swoich poczynań, wyciągajmy wnioski ze zwycięstw i porażek. Poniżej kilka wskazówek czym się kierować na łowisku, by poprawić swoją skuteczność.
Na łowisku, które znamy bardzo dobrze i na którym łowimy bardzo często możemy być mistrzami. Wiemy gdzie, kiedy, na co i jak… Tak – tutaj zlalibyśmy tyłek nawet mistrzom. Rozpracowaliśmy wodę przez tysiące godzin. Znamy wszelkie metody na każdy gatunek tam występujący. Często polegało to na eksperymentach i na przypadkach, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że okonie rano biorą na paprocha fluo, a wieczorem na srebrną aglię 2. Że szczupaki uwielbiają „Gnoma3” i woblerki imitujące płoć. Klenie, że lubują się w czerwonym comecie 1, a jazie nie odpuszczą 3cm srebrnemu wobkowi, brzana zaś uderzy w czarnego dziwoląga we fioletowe kropki prowadzonego przy dnie. I to właśnie nasza przewaga nad „nowym”, który na naszym łowisku jest po raz pierwszy. On za zadanie będzie miał rozgryźć:
- jakie ryby występują tam;
- jakie są niuanse dna;
- jakie inne żyjątka tam występują;
- o jakiej porze żerują poszczególne gatunki ryb.
Jeżeli już będzie znał odpowiedzi na powyższe pytania, będzie miał za zadanie znalezienie przynęt, sposobu ich prowadzenia i podania itd. itp. Jak szybko uda mu się to rozgryźć? Zależy od szczęścia i przypadku – niestety. Tylko my po wielu latach wiemy, na co biorą ryby, często wbrew wszelkim regułą – po prostu taki kaprys mają.
Wyobraźmy sobie teraz, że to my lądujemy na zupełnie nowym łowisku. Od czego zacząć ustalanie taktyki? Przede wszystkim od znalezienia maksymalnej informacji o ekosystemie, jak i o samej wodzie.
Po kolei
Skąd wiedzieć jakie gatunki tam występują? Jeśli mamy szczęście i zapytamy miejscowego, to nam powie, może nawet podpowie jak je podejść. Ale jeśli go nie ma pozostaje nam baczna obserwacja przyrody. Czego zatem możemy się spodziewać? – Wszystkiego! Są jednak pewne standardy, których należy się (przynajmniej na początku) trzymać. Opisane są one w artykułach dot. konkretnych ryb.
Obserwacja przyrody
Polując na klenie, jazie i pstrągi warto się przyjrzeć temu co na drzewach, krzakach, trawie, błocie. Owady, glisty, żaby, ślimaki bez skorupek – jeśli je widzimy i mamy przy sobie przynętę imitującą je – zacznijmy od niej. Naturalistycznie wyglądających woblerków jest w sprzedaży sporo. Chrabąszcze, szerszenie, osy, świerszcze, biedronki, stonka ziemniaczana – cały wybór. Niedaleko są pola uprawne – może są ziemniaki, może jest i stonka, spróbujmy. Widzimy chrabąszcza – spróbujmy, gniazdo szerszeni… oddalmy się w bezpieczne miejsce i też spróbujmy, słyszymy świerszcza – spróbujmy. Jest płytko – podnieśmy kilka kamieni – są pijawki, więc jazda! Ciemna gumka!
Rozdeptaliśmy ślimaka bez skorupy – jasnobrązowy w kropki. Twisterek „herbatka z pieprzem” i śmigajmy. Glisty powyłaziły po deszczu? Dobierzmy kolor worma i do wody go!
I tak próbujmy przez cały dzień. Obserwujmy czy ryba wychodzi do przynęty, czy bierze. Czy złowiony kleń nie ma śladów ataku szczupaka. Jaka jest drobnica przy brzegu – dopasujmy nasz wabik do jej rozmiaru i wyglądu. Z czasem będziemy wiedzieć o naszym łowisku coraz więcej i więcej. Gdy nic nie bierze na te przynęty, których wybór wydaje nam się logiczny, poeksperymentujmy. Ale nawet w tym momencie trzymajmy się na początku kilku reguł, mianowicie:
1. W wodach czystych, przejrzystych korzystajmy w pierwszej kolejności z przynęt stonowanych, ciemnych, szarych, „motorków”, „herbatki” itp. Zwłaszcza gdy świeci słońce.
2. W wodach bardziej mętnych nie bójmy się stosować jasnych: białych, perłowych, fluo, oraz świecących w ciemności (po uprzednim naświetleniu latarką). To samo się tyczy, aury – gdy jest pochmurno – uderzajmy we fluo od razu.
3. Dobierajmy barwy także pod kątem głębokości na której łowimy.
Widmo światła zanika wraz z głębokością. I tak na przykład – na płytkiej wodzie najlepiej jest widoczny kolor czerwony, nieco głębiej zielony, następnie niebieski, a najgłębiej widać fiolet.
Pamiętajmy też o zjawisku „mimikry” – czyli dostosowywania się wszelkich stworzeń do otoczenia w którym żyją. Zatem zaczynać możemy też od przynęt, które na tle dna, roślinności wodnej będą paradoksalnie najmniej widoczne w wodzie – drapieżnik je zauważy – uwierzcie mi!
4. Akcja przynęty. Ja zaczynam od tych najbardziej „flegmatycznych” – czyli jigów. Fala hydroakustyczna, gdy zbyt duża, może czasem płoszyć ryby, zamiast wabić. Kogutek w barwie narybku? Dlaczego nie? Gdy kogutki i gumki nie przynoszą efektów przechodzę do wobków, potem w ruch idzie wahadłówka, następnie obrotówka, a kończę na cykadzie (jeśli głębokość na nią pozwala).
5. Jeżeli jesteśmy z kolegą, podzielmy się obowiązkami. Ustalcie plan razem i niech każdy testuje inne przynęty i sposoby. We dwójkę można szybciej osiągnąć efekty.
Z wszelkich zjawisk, które zaobserwuje staram się wyciągać wnioski – mogą się okazać pomocne przy następnym wypadzie na dane łowisko. Przemyślenia i sucha analiza w domu też może doprowadzić nas do trafnych wniosków, bo nad wodą czasem wyczekiwanie na zdobycz może przysłonić jasność naszego umysłu ;-) Analizujmy więc bez zbędnych emocji.
W ten sposób zbiera się także doświadczenie – a tego na łowiskach (jakichkolwiek) nic nam nie zastąpi.