Kategoria

Ryby drapieżne, strona 3


Rzeczne okonie
27 kwietnia 2020, 21:26

Mamy sierpień. Chodzę jak głupi za sumem, a łowię same szczupaki i bolenie z kleniami. Sporadycznie trafi się sandacz albo okoń. „Garbuski” w tym roku „obrodziły,” jest ich więcej niż w poprzednich sezonach. Są grubiutkie. Już mi się zdarzyło w tym sezonie złapać parę wygrzbieconych spaślaków. Nie mówię o okazach, ale jak na Wiślane warunki, dość przyzwoite. Właśnie między innymi dlatego postanowiłem, dla odmiany połowić trochę lżej. Casting zamienić na spinning i przynęty odchudzić dziesięciokrotnie (lub i więcej). Postanowiłem pościgać okonki na lżej. Przewietrzyć pudełko z paprochami i innymi małymi przynętami. Nocne miejsce większych okoni miałem namierzone, ale wiadomo – duży okoń to loteria albo przypadek. Najczęściej wiesza się na przynęcie, która jest adresowana dla innej ryby. Naturalnie - duże garbusy też można wypracować, ale mnie takie podchody z okoniami, przeszły już dawno temu. Postanowiłem więc, po prostu porzucać na lekko, bardziej zrelaksować się z wędką nad wodą, niż bobrować Wisłę z „grubej rury.” Przespacerować dłuższy kawałek wzdłuż brzegu, bez ciężkiego plecaka. Tylko ja, wędka i dwa małe pudełka w kieszeniach bojówek. Po krótkim zastanowieniu – doszedłem do wniosku, że za okoniem, w tym roku po Wiśle, jeszcze nie chodziłem. Owszem – dwa razy rzucałem lekko za kleniem i coś małego, pasiastego też się nadziało, ale... no cóż – trzeba poświęcić wyprawę samemu okoniowi. Niech inne ryby (ewentualnie złowione) będą tym razem przyłowem. Spakowałem sprzęt i... gdzie tu jechać? Dylemat! Po powodzi nawet okoni trzeba szukać na nowo. Może ich nie być tam, gdzie łowiłem je zawsze. Mimo wszystko, postanowiłem jechać nieco w dół Wisły i tam zacząć. Zawsze okoni było tam najwięcej. Po co więc sobie utrudniać wyszukiwanie, skoro można iść na skróty i skorzystać ze sprawdzonych rozwiązań?

okoń, okoń na spinning, jak złowić okonia

 

Nad wodą byłem około godziny 16:00. Zacząłem tradycyjnie, od pomarańczowego paprocha z brokatem, na 2 gramowej główce. Rzucałem wzdłuż brzegu. Kilka z śmignięć z prądem, kilka pod prąd. Po chwili zmiana gumy na inny kolor i zabawę zacząłem od nowa. Brak pobić. Ale nic to – zaraz je rozpracuję, mam jeszcze w zanadrzu kilka niespodzianek i patentów na to łowisko. Założyłem cięższą główkę i rozpocząłem rzuty w poprzek nurtu – z dala od brzegu. Większe obciążenie jiga miało także umożliwić dostanie się przynęty w głębsze partie wody – z dala od brzegu. Zacząłem obławiać wachlarzykiem, z nadzieją, że ryby stacjonują dalej niż zwykle. W końcu trafił się pierwszy okonek, a potem cisza. Poszedłem w dół rzeki, kilkadziesiąt metrów. Znalazłem miejsce nieco osłonięte od nurtu. Brzeg kamienisty, dno raczej też – przynajmniej głazy przy brzegu o tym świadczą. Rozpoczynam od srebrnej aglii „jedynki.” Delikatne skubnięcie przygina wklejaną szczytówkę. Przyspieszam lekko zwijanie i BUM! - siedzi. Kolejny rzut w to samo miejsce i znów skubnięcie. Ponowienie ataku na blaszkę tym razem jednak nie nastąpiło. Zmieniam wirówkę na jej bliźniaka w kolorze miedzi. Następny okonek dynda na przynęcie. Co kilka rzutów muszę zmieniać wabik. Ryby szybko się uczą, że „tego się nie je.” Chociaż wielkością nie powalają na kolana, to mam przynajmniej zabawę. Przechodzę znów na paprochy. Skuteczne w ubiegłych latach barwy fluo, nie przynoszą oczekiwanych efektów w postaci brania. Czarny twisterek z kolei owocuje tylko jednym lekkim dziubnięciem. A może by tak motor-oil? Do tej pory skuteczny był wszędzie tylko nie na „mojej” rzece. Wewnątrz gumki czerwony brokat. O dziwo okonie biorą na nią jak głupie. Bawię się dobre pół godziny i chyba skułem już pyszczki całemu stadku. Odpływają. Schodzę jeszcze niżej w dół rzeki. Zaczynają się zarośla. Krzaki prawie mojej wysokości. Ścieżki nie ma, więc przedzieram się „na chama,” szukając miejsca z którego będę mógł oddać rzut. Niestety moje poszukiwania do niczego nie prowadzą. Po powodzi brzeg zmienił się całkowicie. Mimo wszystko brnę dalej. Zaczynają dokuczać stada komarów. Wyciągam spray z plecaka przeciw tym obrzydliwym insektom i spryskuję się. Trochę pomaga – nadal gryzą, ale już nieco mniej. W końcu dochodzę do mini-plaży. Dno piaszczyste, widzę je dobrze w polaroidach – bardzo płytko. Nie rokuje to dobrze, ale postanawiam zarzucić kilka razy małego, płytko schodzącego woblerka. Coś „oczkuje” zasięgu rzutu, ale to na pewno nie okonie. Klenie? Jazie? Postanawiam sprawdzić. Niestety – uklejki. Jedna odprowadziła wobka pod sam brzeg i w ostatniej chwili czmychnęła. Dla niej nawet 3 cm wobek był za duży. Blaszek „kiblówek” niestety nie mam przy sobie, więc na uklejki dziś nie zapoluję. Wątpię, czy gdybym nawet je miał, czy udałoby mi się dorzucić do ich stadka tak maleńką i lekką przynętą. Po dalszym marszu przez kilkaset metrów zarośli, wreszcie znalazłem się w miarę „cywilizowanym” miejscu. Polna droga. Idę nią dalej dochodząc do mostu. Tutaj jest głęboko, nawet bardzo. Niedaleko od brzegu biegnie rynna. Filar mostu jest głęboko wkopany, dno wybetonowane. Spinninguje dwóch wędkarzy. Podchodzę bliżej, zagaduję do nich. Łowią na trok okonie w rynnie. Ciężarek 18g. Ale widzę że chłopakom nawet to idzie. Przezbrajam się też na troka. Niestety mam tylko 12 g. Proponują, że dadzą mi obciążenie. Mili ludzie :) Nie skorzystałem jednak, bo postanowiłem machnąć kilka razy „dwunastką.” Jedno branie na czarno-niebieskiego paprocha. Urywam zestaw na zaczepie. Nie chce mi się od nowa tego wiązać. Zakładam sam krętlik z agrafką i przypinam do niego 5 cm wobler. Porzucam nim przy brzegu. Schodzi na 1-1,5m. Może jakiś garbus zapuścił się z głębi tutaj. Zbliża się 18:00, niebo zachodzi chmurami. Powoli zaczynam rozważać powrót. „Do szatni” udaje mi się na owego wobka złowić jeszcze jednego pasiastego wariata. Jeden z chłopaków wyciąga na swój trokowy zestaw z 5 cm twisterem... jazgarza. Bynajmniej nie jakiegoś byka jazgarzowego, a maleństwo. Oglądamy hardcorowca wszyscy trzej – mierzenie „komisyjne.” Wynik: 9 cm. Twister cały w pysku, zacięty od wewnątrz – prawidłowo. Ale się to drapieżne zrobiło. Dobrze wiedzieć, że są tutaj jazgarze. Wcześniej w tym miejscu rzucałem niekiedy na ciężko w rynnę – za sumem i sandaczem. Łowili tu różni wędkarze: spławikowcy, spinningiści, grunciarze. Jazgarza nie widziałem żeby ktoś złowił nawet na żadne żywe robactwo. Nawet nie słyszałem, żeby tu były (zawsze pytam o ryby innych wędkarzy). No nic – wskazówkę że są jazgarze zapisuję w pamięci. Wezmę to pod uwagę, jak będę tu bobrował na ciężko. Przygotuje się jakieś gumy, albo wobki w jazgarzowych barwach. A nuż – jesienne drapieżniki dodadzą je do swojego jadłospisu. Jazgarz, jak i okonie, które łowili „trokowcy” wrócił do wody, co bardzo mnie ucieszyło – chwała wam za to koledzy! Zaczęło się zbierać na burzę. Spakowałem sprzęt i udałem się w drogę powrotną. Uświadomiłem sobie po raz kolejny, że czasem trzeba częściej pochodzić za mniejszą rybą. Po powodzi nadal nie mam namierzonych 100% stanowisk suma, sandacza, a także... klenia i bolenia. Co prawda złowiłem już kilka w tym roku, ale to był tylko przypadkowy, nocny przyłów. A nocny spinning rządzi się zupełnie innymi prawami. Wielkie plany na kilka najbliższych dni i popołudniowe śmiganie „rozpoznawcze” na całej długości obydwu brzegów szlag trafił. Codziennie po południu leje, grzmi i ogólnie pogoda daje w kość. Wisła znowu podniesiona rwąca i strasznie mętna. Trzeba zaczekać, mam nadzieję, że nie do września.

Początek sezonu sandaczowego w rzece nizinnej...
22 kwietnia 2020, 18:01

Pierwszy czerwiec jest dla niektórych spinningistów ważniejszą datą niż 1 maj. „Święto sandacza!” Mętnookie wypierają szczupaki z naszych wód w zastraszającym tempie. Nie będę dociekał wszystkich przyczyn tego zjawiska bo i po co? Fakt, faktem, że sandacza jest na pewno trudniej złowić niż szczupaka i że nie każdy to potrafi. Jest to ryba dość trudna technicznie – co moim zdaniem jest zaletą. Nie każdy umie go złowić. Być może to właśnie jest jedną z przyczyn większego pogłowia tego gatunku w ostatnich latach. Ja jednak nie narzekam. Sandaczami mogę nadrobić szczupakowe braki, które spotykam na swoich łowiskach. A mętnookie ryby łowi się bardzo ciekawie. Ciekawiej nawet od szczupaków. Na początku czerwca, po tarle, drapieżnik ten żeruje dość intensywnie. Z moich obserwacji wynika że robi to 3-4 razy w ciągu doby. Łowić je można przez cały dzień i w nocy. Za najlepszą porę uważam godziny 19:00 - 22:00 oraz 0:30 - 1:30 - czyli wieczór i noc. Gorzej bywa z wybraniem miejscówki, chociaż na nizinnej rzece nie powinno być z tym problemu. Sandacze lubią wieczorami żerować stadnie i idąc wzdłuż rzeki już z daleka można zaobserwować ich ataki na drobnicę. Po zlokalizowaniu miejsca połowu, należy się starannie do niego przygotować. Wybieramy dokładnie stanowisko, w którym będziemy stać, z dobrym miejscem do lądowania ryby niedaleko siebie. Obserwujemy chwilę wodę w polaroidach. W promieniach zachodzącego słońca widać w nich naprawdę wiele. Dokładnie możemy zlokalizować w których miejscach atakują ryby i z jaką częstotliwością. Notujemy nasze obserwacje w pamięci, by wiedzieć, gdzie podawać przynęty. Pozostaje uzbrojenie zestawu.

sandacz, sandacz na spinning, przynęty na sandacza

Sprzęt

Z kijów moim najlepszym "sandaczowcem" jest sztywna wklejanka o długości 270 cm i ciężarze wyrzutu 4-16 g. Moim zdaniem przekraczanie granicy 25 g podczas połowu w rzece nie ma sensu. Używać będziemy przynęt i tak nie cięższych niż 14-16g. a najczęściej znacznie lżejszych. Ważne jest by kij był sztywny, aby można nim było wykonać solidne zacięcie. To samo dotyczy kijów castingowych. Długość nie ma praktycznie żadnego znaczenia, o ile kijem da się sandaczowi „skuć ryja”. Kołowrotek o stałej szpuli, lub multiplikator niskoprofilowy przeznaczony do rzucania lekkimi wabikami. Co do tego pierwszego, to radzę zwrócić uwagę na rolkę. Powinna ona być szczelnie obudowana, by nie zakleszczała się w niej cienka plecionka. O precyzyjnym hamulcu w kołowrotku spinningowym chyba przypominać nie muszę. To samo tyczy się multika. Linką jakiej najlepiej jest używać jest bezwględnie plecionka. Łowienie sandaczy na żyłce jest całkowicie bezsensowne z powodu jej rozciągliwości, która uniemożliwia wykrycie delikatnych brań oraz wykonanie zacięcia z większej odległości. Parametry linki to od 10 do (maksymalnie!)15 Lb. Grubszych nie ma sensu, "piętnastofuntówka" spokojnie wystarczy do wyholowania nawet metrowego okazu, gdyby się taki trafił. Ja osobiście preferuję 10 LB i przy niej obstaję. Uważam, że im cieńsza, tym lepsza. Rewelacyjne do połowów sandaczy wieczorem są plecionki w barwie fluo. Końcowe dwa metry można zapobiegawczo pomalować ciemnym flamastrem (zieleń, czerwień), by nie wzbudzać podejrzeń u ryb. Można też dowiązać półmetrowy przypon z fluocarbonu.

Przynęty

W tej kwestii stosuje kilka uproszczeń. O tej porze roku do lamusa odchodzą przynęty, którymi łowię w większych głębokościach na jesieni. Chodzi przede wszystkim o kolory i zakres głębokości pracy wabika. Pierwszym uproszczeniem jest kolor. Łowię na przynęty jasne. Drugą zasadą jest głębokość podania - płytko, nie głębiej niż 1-1,5 m pod powierzchnią wody.

Jako pierwsze idą w ruch gumy. Twistery raczej odpuszczam. Wolę rippera albo kopyto. Czerwony akcent w okolicach główki, niebieski lub czarny grzbiet i długość od 5 do 10 cm. Główka jigowa niezbyt ciężka. Od 7 do 10 g. Zaczynam oczywiście od gumek większych rozmiarów. Jak będzie się kręcić w pobliżu większa sztuka, to prędzej się pofatyguje za 10 cm rybką niż 5 cm "paprochem". Gumy staram się prowadzić jednostajnym i równym tempem na jednej głębokości. Dopiero gdy nie ma żadnych skubnięć to rozpoczynam kombinatorykę. Przechodzę na główki lżejsze (7 g) i na ułamki sekund przerywam zwijanie linki. Tak aby wabik nieco opadł. Po takiej krótkiej przerwie podnoszę szczytówkę do góry i przyspieszam zwijanie na 2-3 obroty korbką, by przynęta wróciła na swój "stały tor". Prowadząc przynętę nie spodziewam się potężnych targnięć kija. Chociaż obserwowane żerowanie sandaczy może wyglądać na bardzo agresywne ataki, to podejrzaną, gumową rybkę, mogą one podskubywać lekko i ostrożnie. Dlatego wpatruję się bacznie w szczytówkę kija, by tychże skubnięć nie przegapić. Podobnie jak w metodzie łowienia "z opadu" - tnę mocno każde dziwne zachowanie szczytówki albo plecionki.

Gdy sandaczom nie podoba się moje łowienie i niewiele mogę wskórać, przechodzę na woblery. Oczywiście uklejopodobne, białe i srebrne. Czasami wykorzystuje nawet niektóre modele "boleniówek" - bywa, że sandacze je też lubią. Woblerki mogą być pływające lub tonące. Najważniejsze żeby dało się je poprowadzić znacznie wolniej niż gumki oraz wykonywać nimi ewolucje, których gumki „nie potrafią”. Wobka pływającego można zatrzymać na kilka chwil żeby powoli unosił się do powierzchni, można też przyspieszyć zwijanie by zanurkował głębiej agresywnie pracując, co może sprowokować sandała. To samo tyczy się woblerków tonących. Niekiedy ryba uwielbia nieruchomą, powoli opadającą do dna ofiarę. Niekiedy najlepszy jest wobek w wersji neutralnej. Po zatrzymaniu w miejscu stoi nie wynurzając się ani nie opadając. Po prostu stoi na jednej głębokości w toni. Zdarza się, że zostaje zaatakowany właśnie podczas takiego postoju.

Metalowe zabawki - czyli wahadła i cykady. Oczywiście srebrzyste. O ile z wahadłówek wybieram lżejsze (do 16g), podłużne, chodzące płycej, to cykada może być ciężka. Po zmroku może zdziałać cuda. Po zarzuceniu, podnosimy kij do góry i mielimy ile fabryka dała. Sposobem niektórych "boleniowców" - pod samą powierzchnią. Sandacz zdąży! Nie ma się co martwić. Tutaj nie będzie lekkiego skubania, ale solidne walnięcie, które kwitujemy natychmiast mocnym zacięciem i poprawiamy kolejnym.

Holowanie sandała zapiętego po cichu w ciemnościach albo zapadających ciemnościach wolę robić pod powierzchnią wody. Dlatego "nic na siłę". Owszem - zdecydowanie w holu – jak najbardziej wskazane, ale nie "na chama" - jak się go podciągnie kijem pod powierzchnię, to może wyskoczyć chlapiąc, a wtedy spłoszenie pozostałych murowane.

Jedynym problemem podczas tego typu połowów jest fakt, że zamiast sandacza na kiju uwiesi się przedwczesny sum. Tak czy siak zabawa może być przednia. Cokolwiek to będzie, czy "legalny sandacz", czy "sum pod ochroną" zwróćmy koniecznie rybie wolność. Jutro, za tydzień, za rok znów będziemy na rybach, może spotkamy tego samego drania, ale większego i mocniejszego - dajmy jemu i sobie szansę na to spotkanie!

Majowe szczupaki
22 kwietnia 2020, 17:57

1 maj! Święto… wszystkich spinningistów! Można łowić wreszcie nasze kochane zębacze!

Chyba żadna data w kalendarzu spinningisty nie jest tak ważna. Kultowa wręcz!

szczupaki w maju, majowe szczupaki

 

A początek maja to doskonała pora na szczupaki! Po tarle ryby są wygłodzone i żerują naprawdę intensywnie, a zjeść potrafią wówczas sporo. Będąc nad wodą możemy zaobserwować potężne ataki na płyciznach – o każdej porze dnia. Wygląda na bolenia, ale to nie boleń bynajmniej. Takiego agresora jest wówczas naprawdę łatwo złowić. Atakuje on przy brzegu głównie drobnicę. Uklejki, okonki i narybek. Wystarczy podać imitację płotki, albo większej uklejki i nie podaruje. Tak agresywnie żerujący szczupak ma tylko jeden cel! Zabijać i jeść! Ta jego potężna agresja wywołana głodem blokuje jego instynkt samozachowawczy. Ryby w pierwszej kolejności szukamy zatem w strefie przybrzeżnej. Bez względu na to czy łowimy w rzece, czy w innym zbiorniku. Tam szczupak ma zagwarantowaną prawdziwą wyżerkę na stadach drobnicy. Zdarza się – owszem, że niektóre osobniki siedzą głębiej i dalej, poszukując większych ofiar, ale zdecydowanie trudniej jest je namierzyć.

Sprzęt

Wędka może mieć max c.w. pomiędzy 30-40g. Powinno wystarczyć. Dla tych, którzy zdecydują się używać większych przynęt kij powinien być odpowiednio mocniejszy. Akcja – raczej sztywna, szczupakowi trzeba dać ostro w kły! Młynek winien mieścić 200m linki 0,25mm. Nie to żeby szczupak był w stanie wysnuć taki zapas. Po prostu wielkość takiego kołowrotka zapewni wystarczająco mocny mechanizm przekładni, jak i moc hamowania. Jako ideał do połowu majowych szczupaków uważam lekki zestaw castingowy. Czyli kijek o c.w. do 1,5 OZ. (do 42g) i multiplikator niskoprofilowy. Jego poręczność umożliwi nam znacznie bardziej komfortowe łowienie niż spinningiem. Nominalna wartość c.w. w wędkach castingowych jest z reguły zaniżona i w praktyce będziemy mogli używać nawet ciężkich woblerów po 60g. Jako linki używam tylko plecionki. Wytrzymałość 20-25 LB wydaje się odpowiednia i całkowicie wystarczająca. Pozwoli też na dość bezpardonowy hol parokilogramowego drapieżnika – o ile się taki trafi. Konieczny jest także przypon stalowy, kewlarowy, bądź wolframowy. Z fluocarbonu już się wyleczyłem, bo nawet dla ledwowymiarowego osobnika nie stanowi on przeszkody i może zostać z łatwością odgryziony.

Przynęty

Woblery – rewelacyjne są bezsterowe jerki. Zwłaszcza slidery. Ich praca jest (jeszcze) nieznana rybom. Więc nawet te „po przejściach” biją w nie bez zastanowienia. Świetnie też nadają się do obławiania płycizn castingiem. Są dość ciężkie, co umożliwia dalekie rzuty, a można je prowadzić dość płytko. Imitacje płoci, okonia są jak najbardziej wskazane! Świetne są też woblery imitujące szczupaka. Zębol w furii na swoim żerowisku bezlitośnie skarci mniejszą konkurencję. Dobre są też powierzchniowe woblery przeznaczone do techniki „walk the dog” – czyli „spaceru psa”. Mogą one imitować każdą podłużną, niewygrzbieconą rybę. Pobicia wyglądają niezwykle efektownie. Dobre są też klasyczne woblerki, byleby nie nurkowały głębiej niż na 1-1,5m. Ciekawe efekty dają też imitacje sporych żab – w kolorze jasnobrązowym z jaśniejszym brzuszkiem.

Z wahadłówek – najlepszą na świecie jest dla mnie „Płoć” polspingu, albo jej podróbki, których na rynku nie brak. Szczupak nie pogardzi także gnomem, algą, krabem, a ten większy także kalewą. Podczas ich prowadzenia w wodzie róbmy co jakiś czas przerwę – pozwólmy jej opadać na naprężonej lince. Zdarza się wtedy zaskakująco wiele brań. „Jokerem” w talii wahadłówek jest trudno osiągalny już na rynku „Heintz” – podłużna srebrna blaszka wyposażona w dwie kotwiczki. Przez jakiś czas były praktycznie już nie do kupienia, ale ostatnimi czasy ktoś wziął się za produkcję podróbek, które są równie skuteczne.

Obrotówki – od „trójki” w górę. Kolor paletki to w pierwszej kolejności matowe srebro, lub miedź. Sprawdzają się przede wszystkim następujące rodzaje skrzydełek: aglia (w wodzie stojącej), oraz comet i lusox. Przydatne bywają także spore chwosty maskujące kotwice.

Ciekawym rozwiązaniem są także spinnerbaity z dwoma skrzydełkami na górnym ramieniu i przynętą zasadniczą na dolnym, którą może być sporej wielkości guma.

Gumy – kopyta o dł. Od 9-15cm. Jasne, z białym brzuszkiem i niebieskim, bądź czarnym grzbietem. Mogą być dodatkowo ozdobione brokatem. Obciążamy je raczej lekko podczas przybrzeżnego bobrowania. Dobre bywają także (o dziwo!) pomarańczowe ripperki i kopytka. Warto mieć też przy sobie kilka gumek fluo – potrafią naprawdę wkurzyć drapieżcę.

Twisterów klasycznych do takiego łowienia już praktycznie nie używam. Wolę gumowe imitacje jaszczurek – zwłaszcza gdy na brzegu widzę traszkę, lub salamandrę, dla szczupaka obok żaby to rarytas. Jak będzie miał do wyboru stadko rybek, lub jaszczura/żabę wybierze raczej to drugie. Ciekawe są także rybokształtne gumki z wtopionymi wewnątrz hakami z obciążeniem i dodatkową kotwicą z dołu. Obecnie jest ich na rynku spory wybór. Zaznaczam jednak że na płycizny się nie nadają – są zbyt ciężkie. Można natomiast nimi połowić w głębszych miejscach (powyżej 2,5 m). Moim odkryciem z ubiegłego sezonu są szczupakowe muchy. O dł. Około 10 cm. Chodzą po powierzchni, lub tuż pod nią. Imitują mysz, szczurka, lub innego płynącego ssaka. Żerujący szczupak lubi także takie dodatki d swojego menu. Przynęty te mają jednak jedną wadę – są dość lekkie, co wyklucza ich stosowanie podczas stosowania zestawów castingowych.

Wszelkie przynęty możemy prowadzić w średnim tempie, lub nawet w nieco szybszym. Wskazane jest co jakiś czas urozmaicić ich pracę zatrzymaniem, podszarpnięciem, lub serią podszarpnięć. Taki zabieg może skusić „niezdecydowanego” do uderzenia.

Brania majowych szczupaków rzadko bywają słabe. Z reguły są mocne i zdecydowane. Do tego stopnia że nie zdążamy zaciąć, ale szczupak już może być zacięty, a jeśli nie, to mamy jeszcze czas do docięcia. Z holem różnie bywa. To chyba zależy od indywidualnych predyspozycji zębacza. Zdarzało mi się łowić szczupaki, które po zacięciu wyciągałem po prostu z wody praktycznie bez walki, zdarzały się także odjazdy, wyskoki nad powierzchnie, szarpanie łbem i wszelkie inne wolty na kiju. Lądujemy bezwzględnie za pomocą chwytaka. Wyślizgi na brzegu (zwłaszcza piaszczystym) może uszkodzić śluz – czyli naturalną ochronę ryby. Najbardziej idiotycznym sposobem podbierania szczupaka, o jakim słyszałem jest chwyt za oczy. Dla mnie to sadyzm w czystej postaci! A ja ryb krzywdzić nie mam w zwyczaju. Po bezpiecznym wylądowaniu, ewentualna – szybka fotka i z powrotem do wody drania. Trzeba dbać o rybostan!

Okoń
22 kwietnia 2020, 12:52

Okoń jest nazywany przez wędkarzy „drapieżnikiem całorocznym”. Obecnie to właśnie on, a nie szczupak, dzierży miano „najbardziej spinningowej ryby w Polsce”. Obecnie „na szczupaka” jeździ coraz mniej wędkarzy. Jest go po prostu coraz mniej. Okoni natomiast nie brakuje w zasadzie nigdzie. Wędkarz znający się nieco na technikach połowu i „czytaniu wody” nie powinien mieć problemu z wytropieniem „pasiaka” i złowieniem go. W niektórych miejscach w Polsce okoń jest łowiony namiętnie przez wszystkich, z braku... innych drapieżców. Brzmi to jak opis zagłady wszelkiego życia w naszych wodach, ale cóż... gdzieniegdzie takie są realia. Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że łowiąc okonie, również można nieźle się pobawić. Sprzęt (a przede wszystkim przynęty) nie są drogie. Dzięki temu możemy sobie pozwolić na nonszalancję w stosowaniu superdelikatnych zestawów. Cienka żyłka albo plecionka, mała agrafeczka i niewielkie przynęty to główna broń okoniowych łowców. W dłoni wędzisko typu „ultraglight”.

Kilka słów o samej rybie. Okonie rosną bardzo powoli. Mimo swojej mięsożerności i żarłoczności rzadko osiągają imponujące rozmiary. To bardzo ruchliwe ryby. Ich przemiana materii jest bardzo szybka. Ze wszystkich drapieżników naszych słodkich wód, to właśnie okoń najbardziej zawzięcie ściga swoje ofiary. Jako ryba żyjąca stadnie, często poluje w grupie. „Bojówki okoni” potrafią zapędzić stado rybek na płyciznę, otoczyć i tam bezkarnie atakować wyżerając ile się da. Pysk okonia jest dosyć duży. W stosunku do wielkości całego okoniowego ciała, jest nawet bardzo duży. Szeroko rozwarta morda okonia może chwytać spore ofiary. Brak uzębienia takiego jak ma np. szczupak, powoduje że pochwyconym przezeń ofiarom, zdarza się wyślizgnąć i uciec. W takich sytuacjach okoń nie odpuszcza. Ponawia atak dopóki nie chwyci ryby lub gdy ta nie zniknie w jego pola widzenia. Okonie występują wszędzie: w rzekach, jeziorach, stawach, oczkach wodnych i przybrzeżnych wodach Bałtyku. Ciało okonia pokrywają łuski, które są dosyć chropowate i szorstkie w dotyku. Pokrywy skrzelowe posiadają ostry kolec. Podobnie płetwa grzbietowa – nastroszona może boleśnie ukłuć dłoń niewprawnego wędkarza. Ciało okonia jest wygrzbiecone. Stąd nazywany jest często „garbusem”. Cecha ta postępuje wraz z wiekiem. Wielkie okonie mają już potężne garby. Okonie to bardzo kolorowe ryby. Krwistoczerwone płetwy, ciemne pasy po bokach i turkusowo ciemny grzbiet. Srebrno, złote ubarwienie łusek niekiedy przechodzi w seledyn. Okoń wygląda niemal jak jakaś egzotyczna ryba.

 

Kilka słów o tym jak okoń postrzega swoje ofiary. Z budowy anatomicznej jego ciała i zmysłów wynikają bowiem wnioski, które umożliwiają nam – spinningistom udoskonalić naszą technikę i dostosować metody do jego połowu.

okoń, jak złowić okonia

okoń, jak złowić okonia

okoń, jak złowić okonia

 

Oczy okonia są osadzone po bokach głowy. Podobnie jak w przypadku szczupaka są drugim, obok linii bocznej, zmysłem dzięki któremu postrzega, namierza i rozpoznaje ofiary. Okonie nie widzą co znajduje się bezpośrednio przed nimi. Spławikowcy i grunciarze łowią go na robaki. Widać w takich przypadkach w polaroidach, ze okoń podpływa do dyndającego na haczyku robaka, i się mu przygląda, po czym dopiero połyka. Wbrew pozorom, okoń wcale go nie ogląda – bo najprawdopodobniej go nie widzi. Po prostu go obwąchuje. Węch jest trzecim, najważniejszym zmysłem okonia. Małe okonie odżywiają się planktonem, następnie przechodzą na robaki, bezkręgowce oraz ikrę innych gatunków. Typowo drapieżny styl życia rozpoczyna się, gdy mają około 7 cm długości. Często złowić je wtedy można na przynęty, które są większe od nich. Małe okonie mierzą siły na zamiary i sprawdzają na ile sobie mogą pozwolić. W czystej wodzie można zaobserwować bardzo ciekawe sceny. Stado okonków wpływa pomiędzy stadko niedużych płoci, karasi, uklejek i rozrabiają. Podgryzają inne rybki za ogon, mimo że nie są w stanie zrobić im krzywdy. Ot po prostu takie śmieszne złośliwości. Jak niesforne dziecko, które dokucza drugiemu. Gdy w końcu podrosną do 15 cm stają się obiektem westchnień niejednego mięsiarza, dla którego stają się pełnowartościowym posiłkiem. Aby zrozumieć jak okoń pobiera pokarm i jak atakuje nasze – sztuczne przynęty, musimy zrobić małe rozeznanie. Pierwszy zmysł – linia boczna. To ona nakierowuje okonia na potencjalną ofiarę. Ona zwraca jego uwagę na naszą blaszkę, gumkę, czy woblerka. Jest bardzo czuła u okonia. Ryby są w stanie wykryć nawet falowanie gumowego ogonka w miniaturowym paprochu, z odległości kilku metrów. Następnie rusza za nim w pościg. Płynie ruchem lekko wężowatym, ale szybkimi zakosami. Gdy jest już blisko ofiary i nie wykona decydującego skoku, to traci ją z pola widzenia. To właśnie jest przyczyna sytuacji, którą z pewnością obserwowaliście nieraz. Okoń płynie za naszą przynętą, wyraźnie nią zainteresowany. Laik w takim momencie zaprzestaje zwijania linki, by okoń mógł dogonić jego blaszkę/paprocha. A tu niespodzianka – okoń się zatrzymuje i sprawia wrażenie jakby się pogubił. Po prostu znalazł się tak blisko przynęty, że stracił ją z pola widzenia. W takich sytuacjach należy przyspieszyć zwijanie linki. Gdy okoń zauważy że potencjalna ofiara zaczyna uciekać, to wykonuje gwałtowny skok, lub dwa z dużą szybkością. Wówczas nie ma znaczenia, że straci na ułamek sekundy widok na ofiarę. Wszystko stanie się tak szybko, że jest wielkie prawdopodobieństwo, że trafi celnie i zagryzie. Kolejny przykład – jigowanie – czyli prowadzenie przynęty w płaszczyźnie nieco zbliżonej do pionu. Biorąc pod uwagę płaszczyznę pionową w której widzi okoń, przynęta znajduje się dłużej w jego polu widzenia. Czy jest to klucz do sukcesu? Być może, chociaż tego póki co nie udowodniono. Podobnie rzecz ma się w przypadku bocznego troka i drop shota. W klasycznym drop shocie łowi się całkowicie w pionie z łódki. Dzięki czemu okoń ma czas by dokładnie przyjrzeć się przynęcie, która tańczy „góra – dół”. Chociaż z natury okonie są rybami stadnymi, to zdarzają się wśród nich także „czarne owce”. Są to kanibale, które nie są zdolne do życia w stadzie. Nie spotkałem się w żadnej literaturze fachowej, ani w publikacjach w sieci z przyczyną tego zjawiska. Tzn. dlaczego jeden okoń na całe, wielkie stado może stać się kanibalem. Prawdopodobnie przyczyna tkwi w genetyce. Okonie – kanibale są bowiem największymi rybami pośród całej populacji. Zaczynają atakować swoich braci ze stada już jak mają 10 cm. Szybko stają się smakoszami okoniowego miejsca. Pozostałe osobniki zaczynają przed nimi uciekać iw ten sposób okoń – kanibal staje się samotnikiem, już w swojej młodości. Teoretycznie wśród okoni samotnikami są tylko osobniki bardzo duże. Najczęściej są to ryby mierzące około 40 cm. Kanibale są samotnikami czasami jak mają niespełna 20 cm. Charakteryzuje je także inna cecha, różniąca je od reszty. Jedzą bardzo mało i polują bardzo rzadko. Potrafią żerować raz na kilka dni, podczas gdy stada okoni, w sprzyjających warunkach potrafią zajadać się i uganiać za ofiarami niekiedy przez większość doby. Okoń kanibal zamieszkuje najczęściej jedną kryjówkę, od której nie oddala się bardziej niż kilkanaście – kilkadziesiąt metrów (tylko podczas żerowania). Żywi się oczywiście nie tylko okoniami, ale też innymi rybami, z których wybiera raczej te większe, z którymi jest w stanie sobie poradzić.

Wróćmy do okoni, które żyją sobie w stadkach i za którymi śmigamy z naszymi paprochowymi zestawami. Obecnie są to najczęściej poławiane ryby na spinning. W niektórych regionach Polski, spinningiści mają niewielki wybór co do drapieżników i pozostaje im w zasadzie łowienie okoni. Specjalizacja i nowoczesne metody połowu małych pasiaków, to domena wędkarzy startujących na zawodach spinningowych. Kombinatoryka ich sięga technik, na które bym nawet nie wpadł. Znam jednego zawodnika, który na temat samego bocznego troka w połowie okonia mógłby napisać grubą książkę. Kiedyś pokazał mi swoje pudełka, które zabiera na zawody rozgrywane na zbiornikach zaporowych. Jedno pudełko – paprochy 2 calowe – pełna gama barw. Drugie pudełko – to samo, tylko w rozmiarze mniejszym (jeden cal). Kolejne pudełko – paprochy jeszcze mniejsze. Następne – muchy, streamery i inne sierściuchy do troka. Oprócz tego pudełko minigłówek jigowych. Po czym – kolejne pudełka a w nich – gotowe przypony z żyłek różnej długości i grubości, z wzorowo przywiązanymi haczykami różnej wielkości. A w kolejnym pudełku ciężarki – łezki, oliwki, pałeczki, oczywiście w całej gamie wielkości. A wszystko po to żeby być przygotowanym na wszelkie okoliczności i nie tracić cennego czasu w czasie zawodów.

Do czego zmierzam – rozgrywanie zawodów, lekki i ultralekki spinning wykreował specjalizację łowienia okoni, jak chyba najczęściej poławianą rybę naszych wód. Nigdy nie spotkałem się, znając sporo spinningowych „świrów”, z kimś, kto byłby tak „uzbrojony” na rybę jednego gatunku. Podczas łowienia okoni z brzegu dochodzą na zawodach kolejne pudełeczka – z woblerkami, wirówkami, cykadkami i kogutkami. Czy jest jakikolwiek łowca szczupaków, sumów, albo sandaczy, który miałby tyle tego wszystkiego? Wątpię...

Małe okonie łowi się bardzo łatwo. Zawsze powtarzałem i będę powtarzał, że okoń to ryba treningowa. To podczas okoniowych połowów powinni się uczyć początkujący spinningiści. Inaczej rzecz ma się gdy próbujemy złowić dużego okonia. Z małego głupola, który łyka niekiedy wszystko co się rusza, duży okoń to bardzo mądra i ostrożna ryba. Podam prosty przykład: Oficjalny rekord Polski wynosi 2,56 kg i mierzył 50 cm. Został złowiony w 1986 r. Tymczasem w odłowach sieciowych zdarzają się (częściej niż się niektórym wydaje) okonie, które ważą ponad 4 kg! Dlaczego nikt takiego garbusa nie złowił na wędkę? No cóż – to podobnie jak z łowieniem głowacicy – też rzadko żerują, ale głowatkę jest łatwiej namierzyć. Okoń, który waży 4 kg może mieć 70 cm długości – widziałem kiedyś zdjęcie takiego garbusa. Uwierzcie mi że robi wrażenie większe niż dwumetrowy sum! Po prostu wielki, pasiasty prosiak, niewiele przypominający małe rybki, biorące seryjnie na paprocha. O sposobach łowienia wielkich okoni nawet nie ważę się pisać. Dla mnie duży okoń to przyłów, gdy poluję na inną rybę. Zdarza mi się taka sytuacja raz na kilka lat. Ale do rekordu Polski i tak zawsze było daleko. Złowić „kilogramówkę” to wyczyn, złowić 4 kilowca... hmmmm... cud!? Odnośnie zachowania większych okoni (powyżej 30 cm) rozmawiałem kiedyś z pewnym starszym wędkarzem. Łowił on okonie na żywca. Niejednokrotnie obserwował je w przejrzystej wodzie w okularach polaryzacyjnych. Gdy namierzyły jego przynętę, to podpływały blisko (czyli miały rybkę w „martwym punkcie” pola widzenia), po czym... wąchały. Węch okoni to prawdopodobnie zmysł, który jest najbardziej niedoceniany u dużych okoni. Być może, wraz z wiekiem zaczynają bardziej go wykorzystywać w procesie pobierania pokarmu.

Pomimo że okonie już dawno mi się znudziły jako ryby (zaczynałem od ich łowienia kilkanaście lat temu), to jednak ryba ta coraz bardziej mnie ciekawi. Być może złowienie bardzo dużego okonia stanie się dla mnie kiedyś celem numer jeden moich wypraw.

Przygotowanie do sezonu sandaczowego
21 kwietnia 2020, 12:12

Maj się kończy. Sezon szczupakowy – cienko. Jeden mały zbiornik wodny i tylko kilka „ledwowymiarówek”. Ale z drugiej strony – w poprzednim sezonie ze szczupakami było jeszcze gorzej. W Wiśle ich brak, a łowiłem głównie tam i więcej kleni, jazi i bolków siadło. Ale mniejsza z tym. Pora na sandacze 2010 się zbliża. Trzeba się było dosprzętowić, uzupełnić pudełka z przynętami i dokupić inne gadgety. Na pierwszy ogień poszła plecionka. Do „Whiplasha pro” o mocy 20 LB, który mam na multiku, dołączyło PP 8 LB na stałoszpulową Ticę.

sandacz, sandacze, sandacze na spinning

Zestawikami będę łowił dwoma – tymi samymi co szczupaki. Czyli Tica Libra 3000 SA + Kushiro Lancer 4-16 g. Oraz multik okuma sparowany z pinnacle vision. Z tymże ten ostatni kijek zostanie zamieniony na Rozemeijera qualifier jerka 30-60 z początkiem lipca (uwaga sum! :-) ), a szpulka w okumie na głębszą z pletką 30 LB. Ale mniejsza z lipcem i sumami. Jeszcze miesiąc pozostał, a Wisła cały czas wygląda nienajlepiej i łowić się w niej nie da...

Oprócz obowiązkowych przynęt konieczne będzie jeszcze kilka bajerów. Muszę odszukać swą latarkę czołową (zaginęła gdzieś). Czerwcowe sandacze lubię poławiać po zmroku i bez „czołówki” sobie tego nie wyobrażam. Zakupiłem ostatnio kilka główek jigowych o gramaturze od 10 do 20g. Bowiem mętnookie rybska kojarzą mi się właśnie z tymi przynętami. Zapas gumek – kopyta, wormy, warany, tuby i inne wynalazki z tworzywa. Tego na szczęście nie muszę kupować. Ostatnio wzbogaciłem się o Sandre delalande, G-gruba (swoje urwałem wszystkie) i jakiegoś fajnego ripperka. Kogutów deficyt. Pora zrobić kilka brzydali na główkach jigowych (a przy okazji napisać o tym artykulik – niebawem) – tych „fachowych” (z kotwiczką o trzech grotach) nie uznaję. Jeden grot mocniej przenosi siłę zacięcia na twardą mordę sandacza niż kotwica, gdzie siła rozłożona jest na 3 ostrza. I nie obchodzi mnie co piszą autorytety od sandaczy, dla których sandacz to kogut, łódka i zbiornik zaporowy. Przetestowałem wszelkie rozwiązania kogutowe i mam swoje zdanie na ten temat, a jak zobaczycie jakie proste i brzydkie koguty robię zerowym niemal kosztem, to będziecie się śmiać. Ja się za to będę śmiał wklejając zdjęcia sandaczy, które na nie złowię. Co ja mówię – chociaż sandacz to moja ulubiona ryba, o której wiem naprawdę wiele, to buńczuczny być teraz nie powinienem. Wisła to pobojowisko po powodzi, które nadal płynie niczym niagara w kolorze błota. Oby sandacze i sumy nadal były, bo jeśli upadłby rybostan, to nie wiem co bym począł wtedy. Do końca sezonu okonie i małe szczupaki w małym bajorku, w którym teraz łowię? NIEEEEEEEEEEEE!!!!!

Wróćmy do rozważań dotyczących przynęt. Pozwolę sobie postawić daleko idące założenie – że niedługo poziom wody w Wiśle opadnie i się ustabilizuje, a woda nieco oczyści z mułu (OBY!). Po przejściu wielkiej wody, prawdopodobnie wiele z moich miejscówek nie będzie nadawała się do niczego. Dołki mogą zostać zasypane, podobnie przykosy, rynna może nieco się zmienić. Kilka pierwszych wypraw poświęcę na przechadzkę wzdłuż brzegu, czytanie wody i sondowanie dna. Wszystko po to, by aktualizować swą wiedzę o miejscówkach. Zatem początkowo tylko jigi w pudełku + ewentualnie kilka lekkich, podłużnych woblerków i wahadełek na okazję, gdybym zaobserwował podpowierzchniowe harce wieczorem. O podstawowych przynętach na sandacze, których komplecik można nabyć za około 100 zł już pisałem. Mój arsenał przynętowy jest nieco bogatszy – bynajmniej nie dlatego, że jestem jakimś burżujem, albo kolekcjonerem przynęt. Po prostu „moje” sandałki mają różne upodobania i niekiedy lubią brać na przynęty, których ich kuzyni z innych rzek, czy jezior nawet by nie tknęli. W ten sposób, podczas eksperymentowania wynalazłem kilka killerów, które chociaż z wyglądu niepozorne, to dają się smokom do wiwatu. Ktoś, kto widzi po raz pierwszy moje pudełko z sandaczowymi jigami, patrzy na mnie jak na oszołoma. Pomijam fakt, że wielu spinningistów nadal nie wie co to jest worm albo tuba, ale moje 20 cm jaszczurki naprawdę straszą ludzi :-D Kolorystyka moich gumek też nie idzie w parze z nadwiślańską „modą” przynętową innych wędkarzy. Staram się wręcz stosować inne wzory, wielkości i kolory niż te, którymi łowią inni. Wolę zaskoczyć rybę, niż podsuwać jej gumsko, które widziała juz N-razy.

Inaczej rzecz ma się jeśli chodzi o woblerki. Czerwcowego sandacza można śmiało poszukiwać zaraz pod lustrem. Zwłaszcza wieczorem często smoki się tam pokazują. Polują pod powierzchnią albo na płyciźnie goniąc uklejki, albo nad kilkumetrowym dołem łapiąc kleniki, jazie i płotki. Złowić podpowierzchniowego sandacza jest trudniej niż klasycznie łowiąc z opadu w strefie przydennej. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że plecionka pod powierzchnią wody jest o wiele lepiej widoczna dla ryby, niż na większej głębokości. To tylko moja teoria, ale łowiąc wpół wody i przy dnie, wyniki mam zawsze lepsze. Polując na płyciźnie stosuję klasyczne wobki rybkokształtne. Raczej jasne, srebrne, imitujące narybek. Na opaskach wieczorami i w nocy lepsza od woblera jest podłużna srebrna wahadłówka. Np. „Mors” polspingu. Prowadzony na głębokości 1-1,5 m jednostajnym tempem staje się koszmarem sandaczy. Z wobków niezły jest x-rap rapali i shallow shad rap. W ubiegłym roku niezłe efekty z podpowierzchniowymi sandaczami miałem na fire tigera produkcji Tomka Krzyszczyka.

Przejdźmy do gumek. Ripperki i kopytka idą na pierwszy ogień. Twistery służą mi jedynie do sprawdzania miejsc z zaczepami (jakoś nie szkoda mi ich urywać, bo mam jeszcze spore zapasy tych przynęt). Sondując dno twisterami miewam niezłe efekty, zwłaszcza w miejscach gdzie nikt nie łowi. Niestety takich miejsc jest jak na lekarstwo. Trzeba kombinować z ripperkami, ich kolorami, wielkościami, a przede wszystkim gramaturą główki. Prędkość opadu jiga, to często warunek ważniejszy niż sama przynęta jeśli chodzi o złowienie ryby. Niegdyś zacząłem także kombinować ze zbrojeniem ripperów i kopyt na „dead fisha” - czyli wbijać główkę jigową, by wystawała z boku przynęty, bądź nawet zbroić rybkokształtne silikony „do góry nogami”.

Warto mieć w pudełku jakiegoś shada z wtopionym obciążeniem i żywymi oczami. Co roku jak widzę nowe wzory gumek, z holografią w środku i całą tą resztę wynalazków, to się zastanawiam „kiedy ja to wszystko sprawdzę?” Ostatnio, to aż się boję chodzić do „decathlonu” ;-)