Kategoria

Ryby drapieżne, strona 4


Przygotowanie do sezonu sandaczowego


21 kwietnia 2020, 12:12

Maj się kończy. Sezon szczupakowy – cienko. Jeden mały zbiornik wodny i tylko kilka „ledwowymiarówek”. Ale z drugiej strony – w poprzednim sezonie ze szczupakami było jeszcze gorzej. W Wiśle ich brak, a łowiłem głównie tam i więcej kleni, jazi i bolków siadło. Ale mniejsza z tym. Pora na sandacze 2010 się zbliża. Trzeba się było dosprzętowić, uzupełnić pudełka z przynętami i dokupić inne gadgety. Na pierwszy ogień poszła plecionka. Do „Whiplasha pro” o mocy 20 LB, który mam na multiku, dołączyło PP 8 LB na stałoszpulową Ticę.

sandacz, sandacze, sandacze na spinning

Zestawikami będę łowił dwoma – tymi samymi co szczupaki. Czyli Tica Libra 3000 SA + Kushiro Lancer 4-16 g. Oraz multik okuma sparowany z pinnacle vision. Z tymże ten ostatni kijek zostanie zamieniony na Rozemeijera qualifier jerka 30-60 z początkiem lipca (uwaga sum! :-) ), a szpulka w okumie na głębszą z pletką 30 LB. Ale mniejsza z lipcem i sumami. Jeszcze miesiąc pozostał, a Wisła cały czas wygląda nienajlepiej i łowić się w niej nie da...

Oprócz obowiązkowych przynęt konieczne będzie jeszcze kilka bajerów. Muszę odszukać swą latarkę czołową (zaginęła gdzieś). Czerwcowe sandacze lubię poławiać po zmroku i bez „czołówki” sobie tego nie wyobrażam. Zakupiłem ostatnio kilka główek jigowych o gramaturze od 10 do 20g. Bowiem mętnookie rybska kojarzą mi się właśnie z tymi przynętami. Zapas gumek – kopyta, wormy, warany, tuby i inne wynalazki z tworzywa. Tego na szczęście nie muszę kupować. Ostatnio wzbogaciłem się o Sandre delalande, G-gruba (swoje urwałem wszystkie) i jakiegoś fajnego ripperka. Kogutów deficyt. Pora zrobić kilka brzydali na główkach jigowych (a przy okazji napisać o tym artykulik – niebawem) – tych „fachowych” (z kotwiczką o trzech grotach) nie uznaję. Jeden grot mocniej przenosi siłę zacięcia na twardą mordę sandacza niż kotwica, gdzie siła rozłożona jest na 3 ostrza. I nie obchodzi mnie co piszą autorytety od sandaczy, dla których sandacz to kogut, łódka i zbiornik zaporowy. Przetestowałem wszelkie rozwiązania kogutowe i mam swoje zdanie na ten temat, a jak zobaczycie jakie proste i brzydkie koguty robię zerowym niemal kosztem, to będziecie się śmiać. Ja się za to będę śmiał wklejając zdjęcia sandaczy, które na nie złowię. Co ja mówię – chociaż sandacz to moja ulubiona ryba, o której wiem naprawdę wiele, to buńczuczny być teraz nie powinienem. Wisła to pobojowisko po powodzi, które nadal płynie niczym niagara w kolorze błota. Oby sandacze i sumy nadal były, bo jeśli upadłby rybostan, to nie wiem co bym począł wtedy. Do końca sezonu okonie i małe szczupaki w małym bajorku, w którym teraz łowię? NIEEEEEEEEEEEE!!!!!

Wróćmy do rozważań dotyczących przynęt. Pozwolę sobie postawić daleko idące założenie – że niedługo poziom wody w Wiśle opadnie i się ustabilizuje, a woda nieco oczyści z mułu (OBY!). Po przejściu wielkiej wody, prawdopodobnie wiele z moich miejscówek nie będzie nadawała się do niczego. Dołki mogą zostać zasypane, podobnie przykosy, rynna może nieco się zmienić. Kilka pierwszych wypraw poświęcę na przechadzkę wzdłuż brzegu, czytanie wody i sondowanie dna. Wszystko po to, by aktualizować swą wiedzę o miejscówkach. Zatem początkowo tylko jigi w pudełku + ewentualnie kilka lekkich, podłużnych woblerków i wahadełek na okazję, gdybym zaobserwował podpowierzchniowe harce wieczorem. O podstawowych przynętach na sandacze, których komplecik można nabyć za około 100 zł już pisałem. Mój arsenał przynętowy jest nieco bogatszy – bynajmniej nie dlatego, że jestem jakimś burżujem, albo kolekcjonerem przynęt. Po prostu „moje” sandałki mają różne upodobania i niekiedy lubią brać na przynęty, których ich kuzyni z innych rzek, czy jezior nawet by nie tknęli. W ten sposób, podczas eksperymentowania wynalazłem kilka killerów, które chociaż z wyglądu niepozorne, to dają się smokom do wiwatu. Ktoś, kto widzi po raz pierwszy moje pudełko z sandaczowymi jigami, patrzy na mnie jak na oszołoma. Pomijam fakt, że wielu spinningistów nadal nie wie co to jest worm albo tuba, ale moje 20 cm jaszczurki naprawdę straszą ludzi :-D Kolorystyka moich gumek też nie idzie w parze z nadwiślańską „modą” przynętową innych wędkarzy. Staram się wręcz stosować inne wzory, wielkości i kolory niż te, którymi łowią inni. Wolę zaskoczyć rybę, niż podsuwać jej gumsko, które widziała juz N-razy.

Inaczej rzecz ma się jeśli chodzi o woblerki. Czerwcowego sandacza można śmiało poszukiwać zaraz pod lustrem. Zwłaszcza wieczorem często smoki się tam pokazują. Polują pod powierzchnią albo na płyciźnie goniąc uklejki, albo nad kilkumetrowym dołem łapiąc kleniki, jazie i płotki. Złowić podpowierzchniowego sandacza jest trudniej niż klasycznie łowiąc z opadu w strefie przydennej. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że plecionka pod powierzchnią wody jest o wiele lepiej widoczna dla ryby, niż na większej głębokości. To tylko moja teoria, ale łowiąc wpół wody i przy dnie, wyniki mam zawsze lepsze. Polując na płyciźnie stosuję klasyczne wobki rybkokształtne. Raczej jasne, srebrne, imitujące narybek. Na opaskach wieczorami i w nocy lepsza od woblera jest podłużna srebrna wahadłówka. Np. „Mors” polspingu. Prowadzony na głębokości 1-1,5 m jednostajnym tempem staje się koszmarem sandaczy. Z wobków niezły jest x-rap rapali i shallow shad rap. W ubiegłym roku niezłe efekty z podpowierzchniowymi sandaczami miałem na fire tigera produkcji Tomka Krzyszczyka.

Przejdźmy do gumek. Ripperki i kopytka idą na pierwszy ogień. Twistery służą mi jedynie do sprawdzania miejsc z zaczepami (jakoś nie szkoda mi ich urywać, bo mam jeszcze spore zapasy tych przynęt). Sondując dno twisterami miewam niezłe efekty, zwłaszcza w miejscach gdzie nikt nie łowi. Niestety takich miejsc jest jak na lekarstwo. Trzeba kombinować z ripperkami, ich kolorami, wielkościami, a przede wszystkim gramaturą główki. Prędkość opadu jiga, to często warunek ważniejszy niż sama przynęta jeśli chodzi o złowienie ryby. Niegdyś zacząłem także kombinować ze zbrojeniem ripperów i kopyt na „dead fisha” - czyli wbijać główkę jigową, by wystawała z boku przynęty, bądź nawet zbroić rybkokształtne silikony „do góry nogami”.

Warto mieć w pudełku jakiegoś shada z wtopionym obciążeniem i żywymi oczami. Co roku jak widzę nowe wzory gumek, z holografią w środku i całą tą resztę wynalazków, to się zastanawiam „kiedy ja to wszystko sprawdzę?” Ostatnio, to aż się boję chodzić do „decathlonu” ;-)

 

Nocne sandacze z opaski


21 kwietnia 2020, 12:09

Nocne łowienie wchodzi w krew każdemu, kto spróbował. Okazuje się, że w nocy jałowe miejscówki i przełowione łowiska zaczynają przypominać te wspaniale rybne, rodem z filmów o Rexie Huncie. Ryba na rybie rybą pogania. Gdy tylko czas pozwala, staram się spinningować w nocy. Łowię wszędzie – w wodzie płytkiej i głębokiej, w zależności od miejscówki, którą wybrałem i ryb na które poluję. Może rankiem są najlepsze brania, może wieczorem, ale ja wiem jedno – noc przynosi niespodzianki, których nie spodziewalibyśmy się nigdy. Całej nocy już od jakiegoś czasu nie poświęcam (chociaż mam ochotę na wypad wieczorem, spinningowanie całonocne i poranne, to czas nie pozwala). Dlatego staram się śmigać w godzinach pomiędzy 21:00 a 0:30. Z reguły nad wodą jestem średnio jakieś półtorej - do dwóch godzin. To w zupełności wystarcza. W ubiegłych sezonach spinningowałem głównie na swoich ulubionych dołkach ścigając sumy i sandacze. Sezon 2010 przyniósł wiele zmian i roszad na moim łowisku. Stare dołki pozasypywane, nowe dołki, które namierzyłem są bezrybne. Sandaczy, które dominowały – brak! Nie łowili bliżsi i dalsi znajomi – powódź zmiotła wszystko w siną dal? A może spowodowała opóźnione tarło, które zacząć miałoby się dopiero w połowie czerwca? Z sumami podobnie! Złowiłem w dołku tylko jednego, w dodatku niewymiarowego...

Nocne sandacze z opaski

Prawie trzy tygodnie szukania ryb przyniosło w końcu efekty dopiero na opasce, którą namierzył kolega (Bogdan ;) ). Opaska była „martwa” już od jakichś dwóch sezonów. Omijałem ją szerokim łukiem, byłem tam może z 3 razy w ubiegłym sezonie z miernymi efektami. Teraz znów można na niej połowić. O dziwo - pojawiły się w niej także szczupaki, które u nas są rzadkością. Oprócz tego wszelkie bogactwo. Grube, garbate okonie (skąd się one tutaj wzięły?), kleniory duże i masywne, bolki... Ale gdzie upragnione sandacze? Spokojnie – jeżeli jeszcze są w Wiśle, to tutaj pojawią się na pewno. W nocy wpływa tutaj drobnica. Jest wiele zakamarków i kryjówek. Małe rybki czują się tutaj bezpiecznie. Zawsze mają większe szanse uciec , schować się przed drapieżnikiem, niż na otwartej wodzie. Miejscówka zatem „bankowa” - tu musi polować nocny łowca o psich zębach i opalizujących ślepiach. Opaska nie jest głęboka, za to dno kamieniste, obfitujące w wiele zaczepów i pojedynczych wielkich głazów. Na dodatek „tor przeszkód” pośród których trzeba prowadzić przynęty, jak po slalomie. Zbędne obciążenie plecaka w postaci wielu ciężkich główek jigowych i gumek, musiałem pozostawić w domu. Nie było sensu ich tutaj zabierać. 15 gramów to za dużo, gdzieniegdzie nawet 10 grzęzło pod kamieniami zaraz po wpadnięciu do wody. Opaska po powodzi zmieniła się w istne „zaczepowisko.” Zatopione fragmenty drzew, kamienie występujące na dnie oraz jakieś przedmioty (wolę nie zgadywać jakie) pozbawiły mnie kilkudziesięciu przynęt. Ale już przynajmniej miałem „z grubsza” wybadane dno. Wówczas przeszedłem na obrotówki, wahadła i woblery. Te pierwsze spisywały się na początku całkiem nieźle. Dały parę kleni i okonków oraz kilka niezaciętych brań. Na wahadła powiesiło się kilka szczupaczków (bez rewelacji, ale zawsze coś!) Sandaczy nadal brakowało. W końcu pojawiły się szczupaki – przyzwoite. Łowiąc średnio 1,5 godziny prawie każdego wieczoru z Maekiem, mieliśmy średnio po trzy ryby na głowę. Gdy brania na obrotówki stawały się anemiczne lub praktycznie zanikały, postanowiłem przejść na woblery. Najwięcej ryb złowiłem w miejscu za wielkim krzakiem zwalonym do wody, gdzie głębokość nie przekraczała 50-70 cm. Oprócz drzewa było tam też kilka innych podwodnych przeszkód, co spowodowało straty w obrotówkowym arsenale (mimo używania solidnego sprzętu). Postanowiłem zastosować taktykę łowienia na duże i ciężkie przynęty w płytkiej wodzie. Czyli woblery płytkoschodzące i wolno tonące jerki. Jak to zwykle bywa – urwałem i kilka tych przynęt... Sandaczy nadal nie było. Po tygodniu połowów w rybnym eldorado, znów popadał deszcz i Królowa Polskich Rzek dostała torsji zawierającej kawę z mlekiem. Miejscówkę trzeba było zmienić. Popróbowaliśmy na zastoiskach, czyli tam, gdzie wejść musiała ryba. Sandaczy nadal niet – za to złowiliśmy kilka przyzwoitych okoni, co jest na naszym łowisku rzadkością. Kończyliśmy nasze łowy średnio około 23:00, w końcu na drugi dzień trzeba wstać i pracować. Po dwóch tygodniach postanowiliśmy zmienić taktykę. Popołudniowa drzemka, potem kawa i wyjazd na ryby o 21:30. Sandacze zaczęły brać około 23:00. Nie wiem jakim cudem, ale nie przypominały one z budowy typowych wiślanych sandaczy – były wygrzbiecone i grube, prawie jak jeziorowe okonie. Gdzie one się tak objadły, skoro nie można było przyłapać ich na żerowaniu od początku czerwca? Co jadły – nie wnikam. Można się tego domyślić po przetestowaniu kilku rodzajów woblerów imitujących niewielkie rybki, które tutaj żyły. W ruch poszły imitacje uklejek, kleników i krąpików. Nadal nie dawały one wymiernych efektów (brały sandałki, ale zdecydowanie za krótkie). Bogdan testował kolejne płytko chodzące rapalki, a ja na kolejną wyprawę zapakowałem w akcie desperacji swoje „hand made'y”.

Wobki miały jednak tę zaletę, że pracowały na odpowiedniej głębokości, latały daleko z casta i dały się powoli prowadzić lekko kolebiąc. Na pierwszego brzydala zameldował się najpierw bolek, który chyba sam nie wiedział co robił w tamtym miejscu. W końcu uderzył sandacz. Mętnooka bestia została wywleczona bezceremonialnie z wody, bez stawiania większego oporu. Plecionka 30 LB była aż nadto (Spytacie dlaczego taka gruba? Odpowiem: Nocny spinning + Wisła = uwaga wściekły sum!). Kolejne wieczory przyniosły jeszcze kilka sztuk, szkoda tylko, że nie ma jeszcze żadnej medalówki :-( Maek miejscówkę przeczesał z dobrymi efektami x-rapem rapali z fluogrzbietem. Brały mu na nią też szczupaki i bolki. Ja pozostaję przy swoich dziwolągach. X-rap na zestawie castingowym nie lata tak daleko, a po ciemku dochodzą problemy z rzucaniem „na słuch.” O dziwo brody jakoś mnie omijają, a rzuty mają przyzwoite odległości. Kolejna wyprawa już wstępnie zaplanowana – jeśli przez godzinę nie złowię ryby, to idę dalej wzdłuż brzegu i naparzam gdzie popadnie wirówkami z przednim obciążeniem w poszukiwaniu suma. Wiem że one też są, ale po powodzi ukrywają się jeszcze lepiej niż sandacze. Głód adrenaliny, wyzwalanej podczas holu dużej ryby zaczyna dawać znać o sobie. Sandacze i bolenie już mi nie wystarczają! Ja chcę suma! Idę przygotować sprzęt i przynęty. Wieczorem wyjazd...

Jak ryby widzą kolory


19 kwietnia 2020, 14:43

Kolor przynęty sztucznej obok jej kształtu, wielkości i akcji jest jednym z elementów decydujących o tym, czy przynęta jest łowna w danych warunkach, czy też nie. W Internecie i nad wodą spotkałem się z bardzo wieloma dyskusjami i opiniami na temat tego jakie znaczenie ma kolor przynęty. Napotykałem na opinie iście skrajne. Niektórzy twierdzili że kolor przynęty nie ma żadnego znaczenia (co jest oczywistą bzdurą, naukowo udowodnioną wielokrotnie przy pomocy bardzo miarodajnych badań), inni twierdzili, że przynęta powinna mieć barwę naturalną, jeszcze inni że jaskrawą, a kolejni (w tym ja), że kolor trzeba dostosować do warunków łowiska. Szkoda tylko, że w owych dyskusjach nie uczestniczyły ryby i nie powiedziały nam co same o tym sądzą :-)

Swoje kryteria w doborze kolorów przynęt kształtowałem przy pomocy oczywistych, fizycznych wskazówek naukowych (docieranie widma światła na daną głębokość), barwy wody, nasłonecznienia, koloru dna, występujących gatunków ryb i innych pokarmów żywych... oraz eksperymentalnie. Kilka razy w dyskusjach z wędkarzami padało retoryczne pytanie: Czy ryby widzą tak samo jak ludzie? Czy tak samo postrzegają barwy?

wzrok ryby, jak ryby widzą

Niniejszy tekst chciałem poświęcić zagadnieniu postrzeganiu przez ryby barw, w ewentualnym kontekście dobierania kolorów sztucznych przynęt. Postawię w nim nim kilka, być może dość kontrowersyjnych hipotez, popartych naukowo. Chodzi mi o czystą fizykę. Wielu wędkarzy być może się ze mną nie zgodzi, ale wydaje mi się, że sposób w jaki ryby widzą barwy jest dość podobny do naszego sposobu widzenia. Być może nikogo nie przekonam, ale nie przekonywanie jest moim celem. W niniejszym artykule chciałem jedynie pokazać tylko nieco inny punkt widzenia na całe zagadnienie barw, niż dotychczas wałkowane przez dziennikarzy i innych „znawców” slogany typu „motor oil jest najlepszy wszędzie” albo „białe kopyto i szczupak musi uderzyć”.

Czy ryba rozróżnia kolory?

Dyskusje na ten temat trwają od dawien dawna, chociaż niegdyś sądzono, że ryby nie rozróżniają kolorów, to mit ten został już wielokrotnie zweryfikowany naukowo poprzez różnorakie badania. Okazało się, że kolor przynęty jest jednym z ważniejszych czynników, który ma wpływ na brania. Oczywiście nie wszystko jest takie proste, że „ryby biorą na kolor biały, a nie chcą na czarny”. Bezspornym jest fakt, że w zależności od łowiska drapieżniki mogą mieć naprawdę różne „upodobania” dotyczące kolorów. Ważna dla nich jest nie tylko barwa przynęty, ale także kombinacje zestawień barw. Zjawisko to jest tłumaczone naturalnym pożywieniem ryb w poszczególnych porach roku (tzw. „pokarmy okresowe”). Badania dotyczące wzroku ryb i ich możliwości rozróżniania kolorów oraz reagowania na nie, rozpoczęli ichtiolodzy badający gatunki, które są ważne z gospodarczego punktu widzenia oraz (a jakże!) firmy produkujące sztuczne przynęty. Niewyjaśnionym bowiem było, dlaczego niektóre przynęty były nadzwyczaj łowne, pomimo iż ich ubarwienie nie przypominało żadnego żywego stworzenia, którym odżywiają się ryby (np. „fluo”).

Spójrzmy na zagadnienie w sposób naukowy

Ponieważ widmo światła rozchodzi się pod wodą wraz ze wzrostem głębokości, poszczególne barwy zanikają na różnych poziomach. Czerwony zostaje wchłonięty w pierwszej kolejności, w dalszej kolejności są to: pomarańczowy, żółty, zielony i niebieski, na samym końcu znajduje się fiolet. Na pewnej głębokości, gdzie nie dochodzi już żadne światło słoneczne, nie widać żadnej z barw. Czerwony, gdy jego widmo zaniknie, pojawi się jako blady czarny. Kolor fioletowy pozostanie niezmieniony, na największej głębokości, ale w końcu i on przestanie być wyraźny. Należy zaznaczyć, że w zależności od tego, jak głęboko te kolory przebijają, może zależeć też od natężenia nasłonecznienia, mętności wody, wilgotności powietrza i innych, mniej istotnych czynników.

A teraz wracajmy do ryb i ich możliwości w rozróżnianiu barw

W zależności od gatunku, poszczególne ryby mają inaczej zbudowane oczy i mózgi, a co za tym idzie – widzą pewne rzeczy nieco inaczej. Poszczególne gatunki ryb, które poddawano specjalistycznym badaniom potwierdziły tą tezę. Pierwsze badania prowadzono – oczywiście na rybach morskich (mających największe znaczenie w gospodarce). Udowodniono, że np. tuńczyk rozpoznaje tylko przedmioty, które kontrastują z tłem, które one same widzą. Dowiedziono, że ryby te posiadają dwa wizualne pigmenty, czułe na niebieskie i żółte widmo światła. Ryby słodkowodne mają zmysł wzroku już o wiele bardziej rozwinięty. Posiadają więcej niż owe dwa pigmenty, a ryba która posiada ich już cztery, jest w stanie rozróżniać wiele kolorów. Może ona także odróżniać barwy jasne i ciemne na każdym rodzaju tła (nieba, i różnych rodzajów dna).

Pośród drapieżników, które zamieszkują nasze słodkie wody, zapewne również występuje wiele różnić w strukturze ich zmysłu wzroku. Jednak niezaprzeczalne jest, że ryby barwy rozróżniają i w zależności od koloru przynęty, często podejmują decyzję o zaatakowaniu naszej przynęty (albo niezaatakowaniu). Która z naszych ryb widzi najlepiej, a która najgorzej? Tego nigdy nie badano (a przynajmniej ja nic o tym nie wiem i nigdzie tego nie znalazłem). Przyjmuje się, że ryby łososiowate mają doskonały wzrok. Ale „wybrzydzanie” pstrągów i głowacic na poszczególne szczegóły w ubarwieniu przynęt, jest przecież podobne do tego co wyrabiają okonie (zwłaszcza te większe), sandacze, a nawet szczupaki, które mają przecież opinię ryb dosyć nieostrożnych i mało rozgarniętych (w sensie – nie panujących nad swymi drapieżnymi zapędami). Gdy zaczniemy prowadzić obserwacje własne w tym zakresie, ciężko dojść do jakichkolwiek jednoznacznych wniosków, nawet gdy obserwacje te będą przeprowadzane tylko na jednym łowisku i jednym gatunku ryby. Dlaczego? Nawet minimalne różnice w przejrzystości wody o każdej porze roku może spowodować inne widzenie barw przez ryby. Przejrzystość ta determinowane jest poprzez różny poziom wzrostu roślinności podwodnej, która co roku może być inna, co właśnie jest jednym z ważniejszych czynników wpływających na zmętnienie wody. Co roku pogoda jest inna w danych miesiącach, co może przesądzić, że niektóre gatunki potrzebujące mniejszej ilości światła do wzrostu, mogą zdominować inne rośliny, które światła potrzebują więcej. W kolejnym roku sytuacja może się całkowicie odmienić. Badania o których pisałem powyżej prowadzone były w specjalnie do tego przystosowanych zbiornikach, gdzie woda miała wzór chemiczny H2O, stąd można je uznać za w miarę obiektywne i miarodajne. Ja póki co – obserwuję i eksperymentuje z barwami we własnym zakresie, kierując się swoimi wędkarskimi doświadczeniami i wiedzą. Jednocześnie staram się trzymać rękę na pulsie nauki i fachowych badań.

Błystki na pstrąga


19 kwietnia 2020, 11:29

Pstrągi potokowe można łowić na każdy typ przynęt sztucznych. Chciałem po krótko scharakteryzować dwa rodzaje błystek: obrotowe i wahadłowe. Są już nieco zapomniane przez większość pstrągarzy, a media i „autorytety” namawiają adeptów wędkarstwa, tylko do kupowania drogich woblerów, co moim zdaniem jest tylko kolejnym przejawem „marketingowego prania mózgów”. Błystki są często całkowicie pomijane we wszelkich publikacjach, albo są traktowane wręcz marginalnie – bez konkretów i bez szczegółów. A to właśnie szczegóły i niektóre, mało dostrzegalne dla laików, cechy blaszek stanowią o ich możliwościach i skuteczności. Dlatego powstał ten mini-artykulik. Jaką przynęta lepiej łowić w jakich warunkach i kiedy ją stosować.

Każdy rodzaj przynęty posiada pewne subtelne cechy, które predysponują ją do danych warunków.

błystki na pstrąga, przynęty na pstrąga

Błystka wahadłowa

Dla niektórych, starszych łowców pstrągów są niezastąpiona przynęta. Oczywiście wzorów wahadłówek jest nieskończenie wiele, a tylko niektóre nadają się do łowienia pstrągów. Jakie cechy powinna posiadać pstrągowa wahadłówka? Pamiętajmy, że będziemy nią łowić w silnym nurcie, który wynosi tego typu przynęty na powierzchnię. Ważne jest także żeby wahadłówka przypominała swoim rozmiarem, wyglądem i zachowaniem potencjalne ofiary kropkowańca. Zatem powinna ona być wąska, z dość grubej blachy. Długość od 2,5 do 7 cm. Jeśli chodzi o kolorystykę, to sprawdzają się kolory matowe. Dobre są miedziane i złote, matowe srebro też bywa chętnie zagryzane. Są dni że genialne są blachy całkowicie czarne. W ostatnich latach najlepiej sprawdzały mi się dwukolorowe. Z jednej strony np. czarne, a z drugiej srebrne. Albo złoty i miedziany. Ciężko takie blachy dostać, bo wykonywane są tylko rzemiślniczo. W razie czego można pokusić się o samodzielne malowanie. Dobrym pomysłem jest też upodobnienie swoich blach do małych rybek, którymi pstrągi się opychają: strzebelki potokowej, ciernika, głowacza albo małego pstrążka.

Zalety wahadłówki podczas łowienia pstrągów:

lotność – na małych rzeczkach, o obficie zarośniętych brzegach, czasami ciężko jest wykonać rzut. Nie jest możliwe odpowiednio szerokie zamachnięcie się. Wahadłówką wystarczy lekkie naładowanie kija „z nadgarstka”, a ciężka, podłużna blaszka poleci daleko;

doskonała praca, w czasie ściągania z nurtem rzeki.

Wady:

wpadanie w ruch wirowy w silniejszym nurcie (mowa o większości modeli);

konieczność korzystania z krętlika;

duża skłonność na łapanie zaczepów w ściąganiu z nurtem rzeki.

 

Kiedy warto stosować wahadłówkę? W sytuacjach wspomnianych powyżej. Mało miejsca, konieczność oddania dłuższego rzutu z trudnej pozycji. Najlepsze wyniki wahadłówkami można uzyskać późniejszą wiosną, gdy woda w górskich rzekach jest niższa, niż wtedy, gdy spływają roztopy. Jest wtedy także cieplejsza, niż zimą i pstrągi są już bardziej agresywne.

 

Błystka obrotowa

Tutaj także radzę zapomnieć o standardowych obrotówkach, które są dostępne w sklepach. Koncerny wędkarskie (czyt: „chińczycy” ;-) ) wytwarzają jedynie przynęty standardowe, które mają z góry określony stosunek masy korpusu, do kształtu i ciężaru skrzydełka. Oczywiście ważne są także takie niuanse jak kształt korpusu, kształt lista, długość drutu montażowego i ciężar kotwiczki. Ale to już wyższa szkoła jazdy, która wymagałaby osobnego opracowania. Skupmy się więc na pstrągowej obrotówce. Kiedyś spotkałem nad wodą faceta, który pokazał mi z dumą swoje pudełka z przynętami. Same woblery – niektóre modele kojarzyłem z allegro i portali internetowych – wyroby rękodzielników – skądinąd naprawdę dobrych. Jak zajrzał do mojego pudełka, to mnie wyśmiał. Zobaczył moje wynalazki i stwierdził, że na obrotówki w dzisiejszych czasach nie da się złowić pstrąga. Facet tak naprawdę nie wiedział co mówi, bo jedyne wirówki jakie znał to meppsy, jaxony i dragony. O błystce niedociążonej i przeciążonej nawet nie słyszał (bo i skąd?). Pstrągowa wirówka powinna być przeciążona – to klucz do sukcesu! Po chwili rozmowy, każdy z nas poszedł w przeciwną stronę. Nie był dalej ode mnie niż jakieś 100 metrów, a już miałem rybę na obrotówce. Ambicja nakazała mi go zawołać, ale opamiętałem się i odpiąłem rybę jeszcze w wodzie – niech sobie żyje w swojej nieświadomości.

Przeciążone wirówki penetrują głębsze partie wody i świetnie nadają się do ściągania pod prąd, nawet bardzo wolnego. Pracują wówczas bardzo agresywnie. Ja ostatnio zacząłem robić pstrągowe wirówki z przednim obciążeniem, a zamiast korpusu nawijam pióra.

Zalety obrotówki:

doskonała praca w ściąganiu pod prąd;

możliwość penetrowania okolic przydennych;

względnie dobra lotność;

fala hydroakustyczna o sporym natężeniu.

Wady:

brak możliwości ściągania z nurtem – ciężko wprawić w ruch skrzydełko, jak opadnie w okolice dna, to łapie często bardzo twardy zaczep;

prowadzone w poprzek nurtu mogą zgasnąć tuż przed oczami zainteresowanego pstrąga, który w takim wypadku na pewno odpuści atak.

 

Kolorystyka przynęt – podobnie jak w przypadku wahadłówek. Można się pobawić w malowanie skrzydełek. Najlepiej zrobić to za pomocą pisaków typu „marker”. Malowanie farbami i sprayami odpada – za gruba warstwa farby (zawsze jest za gruba ;-) ) powoduje, że błystka przestaje pracować. Najlepsze wyniki na obrotówki są moim zdaniem w lecie, małe modele mogą imitować owady. Kotwiczki obrotówek można przyozdabiać chwościkami i muszkami. Rybom takim jak pstrąg może przeszkadzać „goła” kotwica. Umiejętnie zawiązana muszka może imitować ogonek rybki i uśpić czujność nawet większego lorbasa.

Nikogo nie namawiam do korzystania z błystek na wodach pstrągowych, jak ktoś ma ochotę, to niech sobie używa samych wobków i jigów. Prawda jest taka, że odpowiednich wahadłówek i wirówek używa obecnie naprawdę mało kto, a bywają one naprawdę łowne w rękach sprawnego spinningisty. Jeśli już ktoś się pokusi, to proponuję stunningować swoje blaszki poprzez: malowanie skrzydełek, wiązanie chwościków albo oszlifowanie kulki, grzybka, stożka i strzemiączka, by wirówka pracowała jak należy. Warto też spróbować samemu wykonać na dentalu kilka sztuk obrotówek, albo pokombinować z wahadłówkami.

Pstrągowy worming


15 kwietnia 2020, 16:00

Pstrągowe polowania są opisywane często jak coś, co jest niewiarygodnie trudne. Trochę prawdy w tym jest, bowiem w Polsce populacja pstrąga potokowego jest niewielka i żyją one jedynie w wodach górskich. Nie każdy z nas ma w pobliżu takie łowiska, a odległe wyprawy potrafią zniechęcić ze względu na poświęcony czas i koszty. Ale czy samo łowienie pstrągów jest trudne? Nasi prasowi i internetowi specjaliści przekonują w swoich artykułach, że łowienie pstrągów, poznanie ich zwyczajów, to lata żmudnej indoktrynacji, nauki, obserwacji przyrody itp.

Oczywiście nie ma wątpliwości, że wieloletnia praktyka w łowieniu tych stworzeń nie zaowocuje świetnymi, wędkarskimi sukcesami. Ale nadmienić chcę że: kompletny nowicjusz, korzystający z niedrogiego sprzętu, po dwudniowej praktyce podstawowych technik łowienia pstrągów, również może łowić je skutecznie. Co więcej, niektóre osobniki łowione przez niego mogą wzbudzić zazdrość osób, które poświęciły lwią część swego życia na tych samych łowiskach.

pstrąg, pstrąg potokowy, pstrąg na spinning

Mistycyzm wędkarstwa pstrągowego, to mistycyzm urojony, poniekąd wywodzący się z cebulackiego dowartościowywania się pewnych grup ludzi. Muszkarze, których bardzo szanuję, nie uznają przynęt takich jak wobler, czy błystka. Muszkarstwo to sztuka i chociaż sam nie jestem muszkarzem, to trudno mi się z nimi nie zgodzić. Ja robię błystki, woblery, koguty, a oni kręcą muszki w imadełkach. A robią to ponieważ owady stanowią lwią część diety pstrągów. Ja sam robię woblery owadzie, na które łowię różne drapieżniki, a czasem używam ich, stosując techniki muszkarskie, za pomocą spiningu. A co z gumowymi wormami? Ile osób je stosuje do połowu pstrągów? Ja jeszcze nigdy nikogo nie spotkałem nad wodą z taką przynętą. Owszem – widuję wędkarzy, którzy stosują różnego rodzaju jigi, ale są to albo koguty, albo zwykłe twistery i rippery. Dlaczego tylu kolegów po kiju ogranicza się tylko do takich rodzajów gumek? Moim zdaniem dlatego, że częstokroć nie biorą pod uwagę ani wymagań, jakie stawia przed nimi łowisko, ani wymagań pokarmowych samych pstrągów.

Tymczasem będąc świadomym wrażliwości i ostrożności pstrągów, musimy zrobić wszystko co konieczne, by zminimalizować ryzyko ich spłoszenia. Stosując zaś wormy jako przynęty, musimy kolejno dobrać precyzyjnie kilka elementów spinningowej sztuki, by pstrąg się zainteresował naszą przynętą. Tymi czynnikami są: rozmiar i rodzaj przynęty, sposób jej uzbrojenia i jej obciążenie. Jeśli te elementy połączymy w spójną całość, a nasza technika podania i prowadzenia przynęty jest poprawna, to wrota do pstrągowego świata staną przed nami otworem.

Parę słów o sprzęcie

Pamiętajmy, że małe, pstrągowe rzeczki są często mocno zarośnięte drzewami i krzakami. Są też mocno meandrujące, wiją się skręcając co kilka metrów. Dlatego długie rzuty są niewskazane, niepotrzebne i zwyczajnie bezsensowne. Krótsza wędka zapewnia łatwiejszą mobilność, lepsze czucie przynęty i tak naprawdę tylko ona się do takiego łowienia nadaje. Oczywiście dobór linki i (jeśli ktoś ma fetysz) kołowrotka to sprawa indywidualna dla każdego łowiska. Podsumowując: Twój pstrągowy sprzęt musi umożliwiać Ci sprawne operowanie przynętą w łowisku. Począwszy od zarzucania, poprzez prowadzenie przynęty, wykrywanie brań i zacinanie oraz hol.

 

Teraz czas na same przynęty

Wormów jest na rynku naprawdę sporo. Różnią się długością, kolorami, strukturą oraz zakończeniami ogonków. Są też sztywne, a raczej sprężyste wormy, które świetnie się zachowują w wodzie, jeśli uzbroimy je w haczyk wbity pośrodku – tak jak robią to spławikowcy i grunciarze z żywymi rosówkami. Warto przetestować kilka rodzajów kolorów, zaczynając od tych naturalnych – brązowych, ciemnych, szarych i czarnych. Wielkość, to ostatnia rzecz na którą ja zwracam uwagę. Łowiłem pstrągi na 18 cm wormy, poniżej 11 cm staram się nie schodzić. Pstrągarze mają często manię miniaturyzacji, bo przecież te ryby jedzą larwy i małe muszki, ale nie tędy droga w spinningu. Długi worm, kryjący w sobie dwa ostre haki może zostać zaatakowany w każdy sposób i od każdej strony. Warunek skutecznego działania przynęty to odpowiednie jej podanie i prezentacja w wodzie.

 

Dlaczego nie chcą brać?

No cóż – bywa i tak, a są zawsze trzy główne powody. Pstrąg to nieufna ryba i bardzo ostrożna. Dlatego jako trzy najważniejsze czynniki wpływające na to, że pstrągi nie biorą to: zobaczyły Cię, usłyszały Cię, podajesz przynętę w nienaturalny sposób. O ile dwa pierwsze czynniki są oczywiste i chyba nie muszę nic pisać o cichym podchodzeniu oraz maskowaniu, o tyle zobowiązany jestem napisać dwa słowa o podaniu i prezentacji przynęty. Gdy łowimy na małej rzeczce nie rzucajmy z miejsc, z których aż się prosi o rzut – zostawmy to innym wędkarzom, którzy stamtąd rzucają. Pstrąg na pewno nie weźmie przynęty, która upadnie w miejscu, gdzie rzucają wszyscy. Najlepiej wybierać miejsca trudno dostępne, do których trzeba się przedzierać. Stamtąd podamy przynętę w miejsce gdzie żaden kropek się nie spodziewa zagrożenia. Zakładam że precyzja rzutów nie jest nikomu obca, bo na wąskich rzeczkach trzeba rzucać celnie, zwłaszcza pod nawisy brzegów, które oddalone są od siebie czasem jedynie o metr. Zasada – rzucamy zawsze pod prąd! Nasz worm musi spływać w dół, w naszym kierunku. Ma imitować glistę porwaną przez nurt. Musi odbijać się od dna, od kamieni, grzęznąc na moment w mule. Oczywiście nieodzownym elementem takiego łowienia będą zaczepy, na których zostawimy trochę przynęt, ale ryby nam wynagrodzą z nawiązką te straty.