Kategoria

Sztuczne przynęty, strona 10


Kompletowanie sztucznych przynęt
16 kwietnia 2020, 16:22

Założeniem tego artykułu jest moja filozofia dotycząca kompletowanie spinningowych pudeł z przynętami – czyli jak posiadać jak największą ilość sprawdzonych killerów i dodawać do nich nowości, które kupujemy i testujemy na bieżąco. Mówiąc krótko: jak rozbudowywać pudła, by mieć same skuteczne przynęty.

sztuczne przynęty, przynęty na spinning

 

Skuteczne przynęty – czy jest coś takiego w ogóle? Jeśli przeglądniemy oferty sklepów internetowych, katalogi producentów, prasę wędkarską, czy wreszcie niektóre artykuły znajdujące się w internecie – to możemy odnieść wrażenie że każda przynęta, o której coś jest wspomniane, (zwłaszcza przez kogoś kto chce ją sprzedać) jest niesamowicie łowna. ;-) Często na dowód takiego stwierdzenia, w tekście dodane jest zdjęcie zabitej ryby, która ma włożoną do pyska ową „super skuteczną przynętę”, by było widać, że wzięła właśnie „na to” - czyli super łowną przynętę. Aby ryba wydawała się większa, a zdjęcie było bardziej okraszone spontaniczną dramaturgią chwili, trzymana jest ona przed samym obiektywem przez pana ubranego w moro, którego uśmiech wyrażający pozytywne emocje związane z wędkarskim sukcesem jest tak szeroki, że gdyby nie ograniczniki w postaci uszu, to śmiałby się dookoła głowy. Co z tego że ryba została zamordowana na potrzeby artykułu, tylko po to, by nie tańczyć na brzegu panierując się w piasku, trawie i kamieniach, a spokojnie leżała (albo wręcz pionowo stała na brzuchu, prezentując „super przynętę wpiętą wzorowo i wystającą na zewnątrz z pyska – takie zdjęcia także widziałem w sieci).

Na niektórych portalach już dawno temu zostały obśmiane niektóre przynęty promowane gdzie się tylko da, które (jak zwykle) do celów reklamowych nigdy nie zostały przez rybę połknięte, a zawsze były na zewnątrz pyska drapieżników. Zagalopowałem się... Wracam do tematu.

Wiele już poświęciłem sztucznym przynętom na łamach extreme-fishing. Opisywałem rodzaje przynęt, konkretne modele oraz sposoby ich zbrojenia czy tuningu. Sam przywiązałem się do wielu wabików bardziej niż do innych, a często łowię na nie w nadziei, że znów uda mi się nimi sprowokować podobnego prosiaka, jak dwa-trzy sezony temu. Mimo że przynęta taka od dłuższego czasu jest kompletnie nieskuteczna, to jednak miejsce w pudełku ma zapewnione i co jakiś czas daję jej szansę się sprawdzić. Resztę moich pudełek stanowią inne sprawdzone w bojach killery oraz cała masa przynęt dziwnych, które często testuję łowiąc nimi w sposób jakiego nie przewidzieli nawet ich producenci.

Obecnie – gdy jadę na ryby, to staram się zabrać sprzęt i przynęty, które moim zdaniem powinny się sprawdzić jak najlepiej na łowisku, na które się wybieram podczas połowu ryb, na które zamierzam polować. Stad też, przed wyjazdem, otwieram tekturowe pudła, służące mi do przechowywania swoich skarbów i wybrane wabiki przepakowuję do plastykowych pudełek na przynęty. Jadąc na sandacza dłubanego z dołków, zabieram zestaw główek od 12 do 20 g i około 20-30 różnych gumek, którymi planuję łowić tego dnia. Od standardowych, małych ripperków 7 cm, aż po 25 cm wormy. Do tego 3 koguty o różnej gramaturze, dwie cykadki i trzy podłużne wobki 7-11 cm, które pracują na głębokości do 2 m (na wypadek, gdyby sandacze rozrabiały przy powierzchni).

Z kolei inna sytuacja – szczupaki, które łowię w jeziorku z brzegu, na wodzie dość płytkiej (1-3 m). Tutaj sprawa przynęt wygląda zupełnie inaczej. Mam swoje najłowniejsze wahadłówki, kilka obrotówek w rozmiarach od 1 do 5 ;-) Parę ripperów, jakieś żabsko i płytko nurkujące woblery, którymi mogę daleko rzucać z zestawu castingowego.

Mówiąc krótko – na każdy gatunek ryby i na każde warunki łowiska mam w swoim arsenale jakieś killery. A pudełka z przynętami, które zabieram ze sobą nad wodę, są dostosowane do warunków łowiska i spodziewanych w nim wybranych gatunków ryb. Oczywiście każde pudełko ma swoje przegródki – poświęcone gumom, blachom, wobkom, czy też samym główkom jigowym. Każdy rodzaj sztucznej przynęty może byś skuteczny na jakimś łowisku na wybrany gatunek ryby. Ale... srebrna wahadłówka o długości 5 cm nie jest równa innej srebrnej wahadłówce o tej samej długości. Pomimo tego, że mają podobny kształt i wagę. Jedna łowi ryby, a druga jakoś tego nie potrafi. Podobnie z woblerkami – np. boleniowe imitacje uklejki – mogą być skuteczne lub nie. Zależy jak i gdzie będą wykorzystywane. Może się zdarzyć tak, że jeden taki woblerek będzie doskonale radził sobie szybko ściągany w poprzek ostrego nurtu, a drugi na granicy nurtu i spokojnej wody, w sytuacji kiedy „idzie” średnim tempem, z prądem i nieco w poprzek... kombinacji są tysiące. Ważne żeby wiedzieć w jakich warunkach zastosować którą ze swoich przynęt i jak się nią wówczas posługiwać.

Eksperymentując z przynętami, testując je, nie ma sensu wyrzucać, ani pozbywać się tych, na które nie złowiliśmy ryby. Mogą owszem wrócić na dno pudełka i lądować w wodzie w innych warunkach, inaczej prowadzone, w celu sprowokowania innej ryby. Dopiero gdy będziemy pewni, że nasza przynęta nie spełnia naszych oczekiwań, możemy definitywnie usunąć ją z pudełka.

A teraz wróćmy do myśli przewodniej – kompletujemy pudła. Tu już nie chodzi mi o kolejny artykuł z cyklu „Przynęty za stówę” na daną rybę, a o specjalistyczne podejście do rozpracowania (czyt: skutecznego łowienia) konkretnego gatunku, na konkretnym łowisku. Posłużę się fikcyjnym przykładem. Załóżmy że odnaleźliśmy jakieś niewielkie jezioro. Czysta woda, wśród drapieżników dominują szczupaki i okonie. Zaczynamy śmigać swoimi przynętami i efekty są słabsze niż myśleliśmy. Dwa okonki, jeden niewymiarowy szczupak, i jeden spad większego osobnika. Oczywiście zasięgliśmy wiedzy od miejscowego „dziadka łowiącego na robaki” i wiemy, że są duże osobniki zarówno zębaczy, jak i pasiaków. W dalszej kolejności dowiadujemy się o białej rybie – czyli potencjalnych ofiarach naszych drapieżników. Są karasie, liny i płocie – wystarczy. W pierwszej kolejności staramy się złowić jakiegoś większego szczupaka. Dobieramy więc wahadłówki, które kształtem i kolorem odpowiadać potencjalnym ofiarom zębatych. W dalszej kolejności staramy się namierzyć miejsca i dobieramy ciężar przynęty w taki sposób, by można było ją prowadzić na ustalonej przez siebie głębokości. Następnie pozostaje kombinowanie. Kombinowanie ze wszystkim co może mieć wpływ na brania: miejsce, pora łowienia, grubość linki i jej kolor... W końcu łapiemy upragnioną rybę. W tym momencie, zamiast się cieszyć i klaskać uszami, że odkryliśmy jakąś „super łowną przynętę”, powinniśmy zrobić coś innego. Otóż powinniśmy na chwilę się zastanowić i przeanalizować. Co wpłynęło na branie i jakie cechy samej przynęty miało na to wpływ. Po chłodnej analizie naszego wabika i czynników, które mogły wpłynąć na branie (oczywiście tych logicznych, bo przecież ryby często postępują nie do końca logicznie). Zapamiętujemy wszelkie warunki panujące na łowisku, głębokość na której nastąpiło branie i wszystko co przyjdzie nam do głowy, co jest „mierzalne”. Przynęty tej będziemy używać właśnie w takich warunkach na podobnych łowiskach – może również okazać się skuteczna na szczupaki. Warto jest robić notatki z każdej wyprawy, gdzie zapisuje się wszystko, począwszy od dokładnej godziny połowu, na tempie prowadzenia skończywszy. Ja co prawda tego nie robię, bo mam pamięć do ryb i doskonale pamiętam co, kiedy i na co wzięło, a nawet dlaczego wtedy założyłem taką, a nie inną przynętę. Do czego zmierzam. Jadąc np. na początku sezonu na szczupaki, na łowisko w którym już łowiłem, to nie ładuję wielkiego plecaka przynęt ze sobą, by potem nad wodą się głowić nad tym co założyć na agrafkę. Swoje pudełko na majowego szczupaka z (tutaj wstaw drogi czytelniku nazwę łowiska jaką chcesz, bo ja swojego łowiska nie zdradzę) pakuję tak, by znalazły się w nim przynęty każdego rodzaju, nadające się swoją wielkością, kolorem, akcją i ciężarem do owego łowiska. Kilka wirówek o różnych kształtach i kolorach skrzydełek, garść wahadłówek, kilka płytko nurkujących woblerków i jakieś ripperki z lekkimi główkami, bym mógł nimi obłowić przybrzeżne trzciny, zmniejszając ryzyko zaczepu do minimum. Jedna przegródka pudełka pozostaje dla przynęt „eksperymentalnych” - czyli takich, o których wiem, że będą nadawać się do obłowienia danego łowiska. Poświęcam im zawsze około godzinki rzutów, można się dzięki temu wiele nauczyć, co również może zaprocentować z kolejny rok w tym samym miejscu. Podobnie postępuję wybierając się na małą rzeczkę pstrągową, na niewielki stawik z okoniami, czy na wiślane sandacze łowione w głębokich dołkach, gdzie woda niemal nie płynie.

Rzecz jasna, pomimo mojej skomplikowanej taktyki okupionej małą fortuną, którą wydałem w swoim życiu na przynęty i tak nie zawsze chcą współpracować. No ale one jak mają docenić moje wysiłki, skoro o nich nawet nie wiedzą? ;-)

"Kopyto"
16 kwietnia 2020, 16:20

Nie da się ukryć, że w naszych pudełkach znajdują się przynęty, które w danych warunkach są bardziej łowne od innych. Pośród wielu gum, które imitują rybki, znaleźć można przynęty mniej lub bardziej udane. Jednym z najlepszych ripperów jaki znajduje się na rynku jest klasyczne „kopyto” polskiej firmy Relax. Wiele osób marudzi, że rybom się opatrzyły kopytka (z czym po części się zgadzam), ale przyznać trzeba, że na wodach o małej presji wędkarskiej, mało która gumka może się równać z produktem Relaxa. Z tego właśnie powodu, uznałem, ze warto o niej napisać na łamach portalu. Po prostu guma ta stała się już klasykiem na miarę polspingowskiego „Gnoma” i „ABU droppena”. Wabik zadebiutował około roku 1995 i poniekąd zaprojektował go pan Witold Kowalczyk – właściciel firmy „Relax”. Kopyto porusza się w wodzie bardzo energicznie i zdecydowanie. Oprócz typowego dla ripperów machania ogonkiem na boki, mocno rotuje korpusem na boki. Jak bardzo ten rodzaj ruchu odpowiada drapieżnikom, świadczą tysiące wędkarskich zdobyczy, nie tylko w Polsce, ale i całej Europie.

kopyto, ripper, rippery

 

Kopyto produkowane jest w wielkościach:

3,5 cm;

6,2 cm;

7,5 cm;

10 cm;

12,5 cm;

15 cm.

 

W zależności od rozmiaru, można na nie łowić drapieżniki wszelkiej maści. Wszystkie wielkości produkowane są w całej palecie kolorów. Moje ulubione barwy, to jasne z niebieskim i czarnym grzbietem, seledynowy fluo oraz wersje mocno wypełnione złotym albo srebrnym brokatem. Doskonale imitują białą rybę, a fluo – potrafi przynieść wiele niespodzianek.

Na najmniejsze modele można łowić okonie, klenie, jazie i brzany. W przynęcie wielkości 6,2 cm gustują te same drapieżniki oraz bolenie i sandacze. Natomiast od 7,5 cm wzwyż, to już „wolna amerykanka” z sumami, głowacicami, trociami i wielkimi szczupakami włącznie. Dodam od siebie, że 15 cm kopyto warto jest uzbroić systemikiem z kotwiczkami od spodu, daje to lepsze efekty podczas połowu szczupaków, niż tradycyjny łeb jigowy wystający nad przynętą (szczupaki najczęściej atakują od dołu, nie od góry).

Moim zdaniem pośród wielu przynęt tego typu, które są obecne na rynku (kopyto jest już podrabiane przez większość firm, produkujących przynęty miękkie), produkt Relaxa nadal jest absolutnym liderem w swojej klasie. Nawet nazwa przynęty – „kopyto” oznacza już zwyczajowo rippera z dzielonym ogonkiem przed płetewką i dziś już nikt się nie zastanawia, czy w pudełku ma mikado, dragona, czy jeszcze inną przynętę tego typu i nie zawraca sobie głowy ich nazwami, po prostu nazwą „kopyto” określa się je wszystkie, bez względu na markę i nazwę jaką nadał im producent.

Kopytem można łowić,w zależności od uzbrojenia i obciążenia na wiele sposobów. Możliwe jest jigowanie, jednostajne prowadzenie na każdej głębokości, można ściągać ekspresowo pod powierzchnią, co często przynosi zdobycz w postaci boleni (podobno nie lubiących zamaszystej pracy ;) ).

Jestem pewien, że poszczególne modele (w zależności od wielkości i kolorów) tej przynęty mogą zasilić pudełka z killerami, przeznaczonymi przede wszystkim na: sandacze, szczupaki, bolenie, a także inne drapieżniki – w zależności od potrzeb. Do zalet tego wabika nie muszę chyba dodawać jego ceny,gdyż podobnie jak w przypadku wszystkich „gumek” jest ona niska, a co za tym idzie, nie ma wielkiego bólu podczas pechowych zaczepów.

Lipless baity
16 kwietnia 2020, 16:19

Lipless baity

lipless bait, rapala, woblery

Lipless baity to kolejna, ciekawa przynęta, która w Polsce z nieznanych powodów bywa rzadko stosowana. Za oceanem tego typu woblery służą do prowokowania drapieżników metodą jigową. Mają jednak tę przewagę nad typowymi jigami (np. miękkimi gumami, puchowcami), że generuje znacznie mocniejszą falę hydroakustyczną. Częstokroć są także wyposażone w wewnętrzną grzechotkę, która jest w stanie zwrócić uwagę ospałych i nie żerujących ryb. Kolejną zaletą większości modeli jest ciekawa praca w kilku płaszczyznach. Ciągnięty w poziomie lipless bait pracuje jak cykada, podobnie podczas jigowania, kiedy to podciągany zostaje do góry. W czasie opadania migocze powoli, kolebiąc się na boki. Wygląda wówczas jak przetrącona rybka w chwili chybionego ataku drapieżnika. Lipless baity mogą swym kształtem imitować wiele gatunków ryb, które występują w naszych wodach, a są często ofiarami drapieżników. Można wśród nich wymienić: płoć, okonia, wzdręgę, leszcze, karpie, karasie, czy krąpie. Za oceanem produkuje się także wzory pomalowane na raki i krewetki. Kolejnym atutem tego typu woblerów jest ich lotność. Są one tonące i nie posiadają steru, można nimi rzucać w razie potrzeby na znaczne odległości.

 

Kiedy używać lipless baitów

Cóż, wydaje mi się, że pośród woblerów, jest to chyba najbardziej uniwersalny wabik. Niespecjalnie nadaje się do łowienia w wodzie bardzo płytkiej, oraz w rzecznych dołkach, które mają powyżej 5 metrów. Natomiast w łowiskach o głębokości od 1 do 4 m spisują się idealnie. Mówiąc krótko - można je prowadzić w szerokim zakresie głębokości, w różnych warstwach wody. A teraz dwa słowa o grzechotkach, które są wewnątrz. Do niedawna lipless baity dzieliłem na te, które mają grzechotkę i na te, które jej nie mają. Jednak konsultacja z jednym łowców bassów, dla którego te przynęty są jednymi z ulubionych, zmieniła mój światopogląd. On bowiem wyróżniał podział nieco inny.

Woblery z grzechotką głośną

Woblery z grzechotką cichą

Woblery bez grzechotki

A jak nimi łowić? W jakiej kolejności używać? Czasami na jednym łowisku odpowiednia kolejność stosowania poszczególnych woblerów z grzechotkami powoduje, że możemy liczyć na większą ilość brań. Najlepiej zaczynać od łowienia wobkami, które grzechotki nie posiadają. Grzechotka czasami płoszy ryby, zwłaszcza, które są aktywne. Gdy nie zanotujemy brań, przechodzimy od razu na woblery, które mają grzechotkę najgłośniejszą. Ten typ lipless baita jest najskuteczniejszy w momentach, gdy ryby wiszą łbami w dół i ani im w głowie żerowanie. Z takiego letargu może je wyrwać tylko odpowiednia dawka decybeli. Na samym końcu przechodzimy do woblerów o grzechotce cichej. Podobnie rzecz się ma z wielkością lipless baitów. Wielokrotnie się przekonałem, ze ryby typu kleń, jaź, czy okoń, potrafią bez problemu wziąć przynętę o długości 7 albo nawet 9 cm, a przecież lipless baity to nie są wąskie, podłużne przynęty. Teoretycznie takie ryby nie są w stanie pomieścić ich w pysku.

 

Jak łowić lipless baitami

Lipless baity znajdują swoje zastosowanie zarówno w rzekach, jak i na zbiornikach z wodą stojącą.

 

Rzeka

Łowimy z brzegu. Lipless baitem możemy przeczesywać nurt pod różnymi kątami. Możemy prowadzić je z prądem, w poprzek nurtu i pod prąd. Dlatego doskonale nadają się one do obławianie „wachlarzykiem” obiecujących miejscówek.

Łowienie z nurtem. Idealne do obławiania płytszych partii rzeki (0,5-1,5m). Posyłamy przynętę w górę rzeki, po czym podciągamy ją nieregularnymi, dłuższymi i krótszymi podciągnięciami kijem do góry, jednocześnie starając się w pełni kontrolować napięcie linki, kasując luz kołowrotkiem. Technika ta doskonale sprawdza się w miejscach gdzie grasuje boleń, kleń i rzeczny sandacz. Prowadzony w ten sposób wobler imituje ranną rybę, która została porwana przez nurt. W chwili podciągnięcia, podpływa do powierzchni trzepocząc agresywnie bokami, by po chwili opadać, kolebiąc się.

Łowienie w poprzek nurtu. Tutaj są dwa sposoby. Można klasycznie jigować, skacząc przynęta po dnie i podciągając ją do góry. Można nawet pozostawiać ją na dnie, by została znoszona przez prąd, a co jakiś czas, leniwie podciągnąć szczytówką w górę. Wówczas przynęta naśladowała będzie „zdechlaka” - rybę niemal martwą, która spływa i jedynie co jakiś czas dostaje ataków ostatnich przedśmiertnych spazmów. Pozostawioną przynętę na dnie, która spływa, odbijając się od kamieni często połyka sandacz, ale robi to bardzo delikatnie i niełatwo wyczuć jest jego branie. Łowiąc w ten sposób może również trafić się branie suma! Drugi sposób łowienia w poprzek nurtu, to jednostajne zwijanie linki. To właśnie w ten sposób najlepiej prowokuje się klenie, jazie i szczupaki. Przynęta zachowuje się podobnie jak cykada, albo obrotówka. Prowadzona pomału, na odpowiedniej głębokości, daje jednostajną i wyraźną falę hydroakustyczną. Jest wówczas łatwa do namierzenia i pochwycenia przez drapieżnika.

Łowienie pod prąd. Tutaj możliwości jest najwięcej. Wobler można nawet zatrzymać na chwilę w miejscu, a uciąg wody może albo przez cały czas nim poruszać, albo powodować, że moment „zgaśnięcia” zostanie opóźniony, a często takie zatrzymania są bardzo mocnym bodźcem do ataku dla drapieżnika. Łowiąc lipless baitem pod prąd, łatwo można spenetrować mniejsze dołki i kryjówki za pojedynczymi kamieniami znajdującymi się w rzece.

 

Woda stojąca

W Polsce łowienie w płaszczyźnie pionowej spinningiem jest prawnie zabronione na wodach PZW, ale dla wielu amerykanów, lipless baity to doskonałe przynęty wertykalne, którym nie dają szans bassom w gęstej roślinności, gdzie nie wszędzie można wpuścić wabik. Podczas łowienia z brzegu, lipless baity doskonale spisują się jako szczupakowe jigi. Najlepsze efekty miałem przerzucając linię przybrzeżnych grążeli i pozwalając przynęcie na powolny opad. Zanim osiągnęła dno, podciągałem ją o metr-półtora w górę i pozwalałem znów swobodnie opadać. Przed pasem roślinności, w którym siedziały szczupaki notowałem najwięcej brań.

 

Wady

Żeby nie było zbyt różowo, muszę napisać o wadach tych przynęt. Niektóre modele, podczas swobodnego opadania mają tendencję do robienia w wodzie korkociągów. O ile jest to bardzo efektowne i czasami prowokuje ryby do ataku, to potrafi zaplątać linkę/przypon o kotwicę wabika. Oczywiście nie wszystkie modele robią tego typu piruety, ale gdy po kilku rzutach nowym lipless baitem zauważymy, ze kotwiczki się plączą, to nauczmy się napinać linkę zaraz, gdy przynęta wpadnie do wody – problem zostanie rozwiązany.

 

Lipless baity w akcji

 

Rapala rattlin

http://youtu.be/uHN2vhwXrio

 

Rapala clackin rap

http://youtu.be/a-rrzxLTNqg

 

Sebile Flat shad

http://youtu.be/i4qko2v2D8Q

 

Xcalibur rattle bait

http://youtu.be/uxEF9KEoPbo

 

Powrót błystki obrotowej
16 kwietnia 2020, 16:17

Pamiętacie jeszcze przynęty, które zwą się błystkami obrotowymi? Kiedyś łowiło się głównie nimi, a jedyną ich alternatywą, pośród wszystkich przynęt spinningowych były błystki wahadłowe. Na obrotówkach uczyłem się spinningować. Miałem kilka Rublexów, ABU i Meppsów, które otrzymałem wraz z pierwszy w życiu spinningiem. „Instrukcja obsługi” obrotówki była bardzo prosta – rzucać i zwijać. Jako młokos, tak właśnie nimi łowiłem. Nie robiło mi różnicy, że korpus w jednej przynęcie jest cięższy, niż w drugiej, ze paletka ma inny kształt. Nie zastanawiałem się nad tym, czy te różnice coś znaczą. Łowiąc w rzece, gdzie nurt był dosyć silny, często nie potrafiłem właściwie dobrać przynęty do miejsca. Bywało, że w wartki nurt, nad obiecującym głęboczkiem, wrzucałem meppsowską aglię „jedynkę” i kręciłem korbą (przeważnie zbyt szybko). Przynęta szła w poprzek nurtu pod samą powierzchnią, a bywało, że i wyskakiwała nad powierzchnię, a paletka przestała się obracać. Z kolei mocno przeciążone blachy ABU, które dedykowane były trociom w wartkich rzekach, wrzucałem w wodę stojącą na dodatek na płyciznę i irytowałem się, że grzęzną w zaczepach, a paletka nie chce startować. Owszem, z czasem udało się wydłubać nimi kilka okoni – wbrew wszelkim regułom. Zdarzył się jakiś kleń, jakiś pstrąg. Jednak nie miałem do tych przynęt najmniejszego zaufania. W końcu nadeszła era gumek, więc praktycznie całkowicie zarzuciłem stosowanie obrotówek, głównie w imię nieprawidłowo pojmowanego przeze mnie pojęcia przebłyszczenia. Na gumki ryby brały wspaniale. Dotarło do mnie, że z obrotówek korzystają wyłącznie tzw. „tradycjonaliści”, czyli stare capy, do których słowa „rozwój” i „postęp” nie docierały, bo oni wiedzą lepiej, bo łowią tak „od trzydziestu lat” itd. Wirówki zniknęły wówczas z mojego pudełka także z innego powodu. Dałem sobie w jakiś tam sposób wyprać mózg głupim reklamom przynęt, superłownych i tym podobnych. Byłem młody, niedoświadczony, czytałem gazety wędkarskie, a artykuły z nich przyjmowałem bezkrytycznie, ponieważ dziennikarze wędkarscy wydawali mi się wówczas wielkimi autorytetami. Nie docierało do mnie, że to głównie oni kreują rynek dla sprzedaży sztucznych przynęt. Oczywiście nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Stosując przez jakiś czas praktycznie tylko gumki, nauczyłem się poprawnie jigować, co procentowało wówczas łowieniem wielu okoni i co procentuje do dziś w mojej technice prowadzenia przynęt. Gumki miały jeszcze jedną zaletę – były tańsze niż przynęty twarde. Po około roku spinningowania bez użycia wirówek, zacząłem pobierać nauki u bardzo dobrego pstrągarza, który postanowił mi przywrócić wiarę w przynęty o wirujących skrzydełkach. Rzeczywiście, na małej, pstrągowej rzeczce, jego wirówki pobiły na głowę moje gumki. Dostałem po dupsku sromotnie. Chociaż spodziewałem się porażki, to nie sądziłem, że jej rozmiary będą aż tak duże. Praktycznie nawet nie nawiązałem równorzędnej walki. Po wspólnym łowieniu zaczął się wykład o tym, co jest ważne w obrotówce. Wytłumaczył mi do czego służą blaszki przeciążone, niedociążone, w jakich miejscach zakładać aglię, a gdzie longa. Otworzył mi oczy na wiele zagadnień związanych z błystkami obrotowymi. Do tej pory obrotówka była dla mnie jedynie obrotówką, a teraz w końcu zrozumiałem, że poszczególne modele różnią się od siebie szczegółami, od których to zależy charakterystyka ich pracy. Dostałem również w prezencie katalog Meppsa w języku angielskim. Jak się okazało, firma ta, jako pierwsza na świecie, mierzyła natężenie fali hydroakustycznej swoich przynęt. Każdy model błystki, w zależności od rodzaju paletki, wielkości, i ciężaru korpusu, a także kilku innych szczegółów technicznych, drażnił linię boczną ryb w inny sposób. Oprócz koloru paletki, to właśnie owo natężenie fali i jej rodzaj było głównym czynnikiem, który determinował łowność błystki przy danych warunkach.

błystki obrotowe, obrotówki, wirówki, błystki wirowe

Od jakiegoś czasu używam małej ilości przynęt robionych seryjnie. Doceniam Meppsy i „Aszychminki”, ale łowię błystkami unikatowymi. Bynajmniej nie kupuję żadnych rękodzieł, ani sam ich nie wyrabiam. Po prostu przerabiam najtańsze na rynku blaszki jakie są, bo uważam, że poprawne złożenie nawet niedopracowanej błystki może przynieść efekty lepsze niż przynosi najlepsza seryjnie robiona blacha. W niektórych swoich błystkach zakładam zamiast korpusu oliwkę z ołowiu, co powoduje, że mogę łowić w wartkim nurcie. W jeszcze innym modelu zakładam ciężarek przed skrzydełko, co umożliwia mi prowadzenie wirówki techniką jigową. W kolejnej usunę korpus całkowicie i tak spreparowaną blaszką mogę łowić niemal z powierzchni wody. Eksperymenty z samodzielnie wykonanymi blaszkami opłaca się robić także z innych powodów – pozwalają one niższym kosztem nabywać przynęty sztuczne, które przecież urywamy na zaczepach.

Obrotówki to przynęty, które są wręcz idealne w sytuacjach, kiedy najważniejszym bodźcem do ataku na przynętę są sygnały odbierane przez linię boczną. Oczywiście nigdy nie możemy takiej sytuacji założyć z góry, bo zdarza się przecież także, że drapieżnik woli wabik, który nie porusza się w wodzie wcale, tzn. nie ma żadnej pracy własnej.

Kiedy „w ciemno” można założyć obrotówkę, czyli sytuacje, w których warto od nich zaczynać:

 

Początek sezonu szczupakowego i wody stojące. Zębacz wtedy jest wyczulony na wszystko co robi hałas pod wodą. Nawet gdy nie żeruje, jest skory do ataku ze swojej kryjówki, jeśli coś przepływającego nieopodal zwróci jego uwagę.

Letnie klenie i jazie, które w nurcie zagryzają ją znacznie chętniej niż woblerki – oczywiście pod warunkiem, że jest ona dobrze dobrana i prawidłowo poprowadzona.

Okonie, które nie chcą połykać gumek, prowadzonych na troku i techniką jigową.

Bolenie w silnym nurcie, które wybrzydzają z woblerami prowadzonymi szybko pod powierzchnią. Przeciążona obrotówka, która idzie pół metra-metr pod powierzchnią potrafi sprowokować tresowanego bolenia, który zna już wszystkie modele wobków lepiej niż najlepsi łowcy boleni w kraju ;-)

Sumy z dołków – tutaj w grę wchodzą duże wirówki z przednim obciążeniem

Nocne łowienie na płyciznach usianych zaczepami – obrotówka bezkorpusowa czasami nie ma sobie równych

Pstrągi w większych rzekach z głęboczkami – obrotówka taka musi być doskonale wyważona i musi pracować naprawdę perfekcyjnie. Wirówki na pstrągi stosuje obecnie coraz mniej spinningistów, a Ci co stosują, korzystają głównie z wyrobów seryjnych. Dobra obrotówka pstrągowa może zdziałać cuda. Moje ulubione mają lekko przeciążony korpus i najczęściej ciemną paletkę w kropki czerwone albo żółte.

Z upływem czasu dostałem także wykład od innego pstrągarza na temat błystek wahadłowych. Był on podobny, chociaż nie było katalogu i wykresów. Pointa z owego wykładu płynęła ta sama – drobne szczegóły budowy błystki wahadłowej (jej grubość, kształt, ciężar i sposób wykrępowania) są przyczyną że ryby je uwielbiają, bądź ignorują. Obrotówki na powrót znalazły się w przegródkach mojego pudełka. Oczywiście nie wyparły stamtąd żadnego rodzaju przynęt. Od tamtego czasu zawsze staram się łowić przynętami wszystkich rodzajów i żadnej nie dyskryminuję.

To samo dotyczy woblerów, cykad, a nawet gumek.

Przynęty tubowe
16 kwietnia 2020, 16:16

Przynęty tubowe, są do tej pory nie do końca odkryte w Polsce, jak i zresztą chyba w całej Europie. W USA są stosowane do połowu bassów, na płytkiej wodzie, przy pomocy lekkiego sprzętu spinningowego. W zasadzie pod względem zastosowania, są nieco takim „naszym” odpowiednikiem małych twisterów. Techniki łowienia jedną i drugą z tych przynęt są podobne – delikatne zestawy, wolne prowadzenie, na ospałe ryby i kombinowanie z obciążeniem i kolorystyką. Czy aby na pewno można pomiędzy nimi postawić znak równości?

Przynęty tubowe, tubowce, gumy na okonia

W naszych wodach „tubowce” świetnie sprawdzają się na niewielkie drapieżniki, jak: okonie, jazie, klenie, pstrągi i białoryb. Doskonale sprawdzają się w wodzie nie przekraczającej dwóch metrów głębokości. Ich atutem jest fakt, że łatwo je uzbroić w główkę jigową, tak by cały, ołowiany łebek pozostał w środku przynęty i nie pozostawał elementem płoszącym. Dzięki temu cała przynęta wygląda naturalniej.

Łowienie tubowcem

Łowienie z opadu tą przynętą powinno wg naszych amerykańskich braci – wędkarzy wyglądać inaczej, niż nasz typowy „opad”. Mianowicie tutaj, aby uatrakcyjnić zachowanie wabika, opad powinien być na luźnej lince! Że nie da się zaciąć? Nie czuć brań? Nie szkodzi! Ryby i tak będą zasysać przynętę częściej niż w przypadku „sztywnego opadu” - więc statystycznie ryb będziemy mieć więcej, dzięki samozacięciom.

Jak prowadzić

Jest kilka schematycznych technik, które opiszę poniżej, ale pamiętajcie złotą zasadę: „przy jigowaniu ważna jest inwencja twórcza łowiącego prowadzeniu przynęty” - jak chcecie łowić inaczej, to proszę bardzo. Jako wytyczne dla początkującego, są następujące schematy:

 

Gdy przynęta spadnie na dno, odlicz do 10 (w tym czasie odnóża będą falowały, wabiąc ryby) i podszarpnij średnim tempem do góry, kasując luz na lince. Pozostaw na dnie na kolejne 10 sekund itd.

W łowieniu podpowierzchniowym używaj gołego haka, bez obciążenia. Prowadź możliwie pomału zmiennym tempem i lekko doszarpuj szczytówką, by przynęta tylko drgała.

W łowieniu wśród roślinnych zaczepów, staraj się wykonywać możliwie długie, pojedyncze skoki (góra – dół).

 

Dodatkowe tipsy

Tubie można wsadzić w zad wiele rzeczy, które ją dodatkowo uatrakcyjniają.

Kawałek aspiryny – nasza tubka puszczać pod wodą będzie bąblastego piarda, który może zaciekawić ryby. Aspirynę, ew. inne ustrojstwo w tabletce, które gazuje, najlepiej przygotować w domu, bo rozdrabnianie tabletki mokrymi albo wilgotnymi rękami i pakowanie analne w tubersa równie mokrego może zniweczyć nasz chytry plan.

Wata/szmatka nasączona smrodem atraktorowym – również ładujemy tubersowi od tylca, tak by nie wypadła w czasie prowadzenia. W przypadku szmatki (którą uważam za lepszą od waty), najlepiej jest owinąć nią trzonek haka, przed uzbrajaniem przynęty i dopiero potem działać.