16 kwietnia 2020, 16:38
Pamiętam jak pierwszy raz zakupiłem plastikową, chińską nowość na rynku – wobler z grzechotką. Było to dawno temu, jeszcze w czasach, gdy sprzedaż online była wymysłem fantastów, a internet był w filmach s-f. Wobler był wyjątkowo tandtny, miał wtopiony ster, beznadziejne kółka łącznikowe i jeszcze gorsze kotwice. Oczywiście po wrzuceniu do wody wykładał się na bok, co jak na seryjną produkcję wykonaną metodą odlewu, wołało o pomstę do nieba. Udało mi się go ustawić za pomocą podgięcia oczka mocującego i zaczął jako – tako chodzić. Przez kilka wypraw narobiłem grzechotką trochę hałasu pod wodą, ale efektów w postaci ryb nie było. Zastanawiałem się wręcz, czy grzechotanie jest elementem wabiącym, czy płoszącym? W końcu wobek powędrował na dno pudła i tam pozostał.
Pewnego dnia, łowiąc na wypłyceniu Wisły, postanowiłem po niego sięgnąć, by zbadać czy nie ma zaczepów pod nawisem drzew. Posłałem kilka rzutów i już miałem założyć jakąś przynętę, która łowi ryby, gdy poczułem lekkie uderzenie. No cóż – ryby nie było i wobek po kilku kolejnych rzutach, znowu powędrował na dno pudła. W sumie, to nawet nie wiem co się z nim stało i gdzie jest teraz? Może go urwałem, może zgubiłem?
Moja wiara w grzechoczące woblery została przywrócona razu pewnego nad Wisłą, gdy zobaczyłem co wyczynia pewien wędkarz przy pomocy Rapala rattlin. W jesienne, późne popołudnie łowiliśmy na sandaczowej miejscówce. Ja na swoje gumowe wynalazki, które dawały radę w tym miejscu, on na swoją Rapalę w barwie srebrnej z niebieskim grzbietem. Wobler stworzony do łowienia w opadzie, do jigowania. Niestety nie miałem przy sobie takiego wobka i tego dnia nie połowiłem. Natomiast nad wodą byłem już nazajutrz, uzbrojony w złotego rattlina (innego nie miałem, a tego dostałem kiedyś w prezencie i jeszcze nie odpakowałem go z pudełka). Brania owszem były – ryby preferowały taką przynętę przez kilka dni. Rattlin trafił do mojego pudełka jako jeden z „zaufanych”.
Od tego czasu rattlinem łowiłem różne gatunki ryb: szczupaki, sandacze, okonie i sumy. Z uwagi na budowę tej przynęty, czyli typ „lipless bait”, w moim pudełku zagościły inne tego typu wabiki. Niekoniecznie miały grzechotkę. Niektóre były drewniane, kilka wykonałem sam. Łowiły ryby wszystkie, bez względu na to czy posiadały grzechotkę, czy nie.
Jednak nie o lipless baitach miało być. Wróćmy do tematu: „Grzechotka w woblerze”! Płoszy, czy wabi? Zdania są podzielone, ale ja uważam, że zapewne jest tak, jak np. z kolorem fluo albo agresywną akcją. Są dni, gdzie ryby będą reagować pozytywnie na hałasy, które generuje grzechotka, w inne dni mogą reagować odwrotnie – będą uciekać. W jeszcze inne dni – potraktują ją obojętnie. Nasi wędkarscy przyjaciele z USA i Kanady zachwalają skuteczność grzechotek i ogólnie hałaśliwych przynęt w połowie ryb łososiowatych. Ich zdaniem pstrągi ładują bez opamiętania w grzechoczący wobler. Z kolei pytani o rekcję bassów i muskie – stwierdzają to samo co ja – nie wiadomo!
Oczywiście we wszelkiej maści gazetach, artykułach na stronach, pisanych przez „zawodowych wędkarzy”, z pewnością przeczytacie, że grzechotka niesamowicie wabi ryby. Woblery z grzechotką są łowne zwłaszcza jak ryby nie chcą na nic brać i jak somsiad nie może złowić, to wtedy mu pokażecie jak się łowi ;-) Fakty jednak pozostają nieubłagane: na sklepach Cabelsa, już pod koniec 2017 Rattliny były wyprzedawane w promocjach po 2,5$ za sztukę, a Rapala zmniejszyła produkcję. Czyli skoro nie jest generowany popyt, może to świadczyć o tym, że albo ryby tego nie lubią, albo wędkarze z jakiegoś powodu nie chcą się do tej przynęty przekonać.