Kategoria

Techniki wędkarskie, strona 2


Technika spinningu
21 kwietnia 2020, 12:29

Spinning jest prostą metodą połowu – zdawałoby się. Wystarczy zawiązać sztuczną przynętę, wrzucić ją do wody i kręcić korbą. Nic bardziej mylnego.

Niniejszy artykuł ma za zadanie obalenie mitu "klasycznego Polskiego spinningisty". Bowiem właśnie tak jak powyżej łowi sporo osób. Ci ludzie narzekają że ryb nie ma, że nie biorą, a przecież sama technika to nie wszystko żeby złowić rybę. Konieczne jest jeszcze znalezienie odpowiedniego miejsca, maskowanie, dobór właściwej przynęty na rybę, na którą zamierzamy zapolować. No i łut szczęścia.

Technika spinningu

Uchwyt

Wędkę trzymamy zawsze powyżej umocowania kołowrotka. Zestaw (wędka + kołowrotek) powinien być tak dopasowany by środek jego ciężkości znajdował się właśnie tam gdzie nasza dłoń. Niektóre wędki (zwłaszcza te długie) ciężko jest wyważyć nawet kołowrotem morskim. Trzeba wówczas dociążyć dolnik jakimś obciążnikiem.

Co do długości dolnika – są zwolennicy dolników długich i krótkich. Ja należę do tych drugich. Uważam że dolnik wystający daleko poza łokieć bardziej przeszkadza niż pomaga. Ci którzy kochają długie dolniki twierdzą, że dzięki nim łatwiej jest holować dużą rybę. Może z biomechanicznego punktu widzenia coś w tym jest, ale ile tak naprawdę wielkich ryb holujemy w ciągu całego sezonu? Jest warto sobie tym głowę zawracać kosztem niewygody przy zacinaniu? Z krótkim dolnikiem holować można rybę także – a nawet bez dolnika – jak w muchówce. Jak komuś niewygodnie, to niech przesunie dłoń wyżej i trzyma za blank.

W górę, czy w dół?

Kij trzymany bardzo nisko, szczytówka wręcz dotyka powierzchni wody, widok wędkarza dość często spotykany nad wodą – ekspert spinningu? Może, ale niekoniecznie. Niskie trzymanie kija jest zasadne tylko podczas głębszego prowadzenia przynęty, ew. podczas jej głębszego zatapiania. W rzeczywistości kij czasem trzeba trzymać uniesiony do góry (jigowanie), a czasem poziomo. Pamiętajmy żeby zawsze stosować się do warunków panujących na łowisku. Nie popadajmy w schematy podpatrując innych (wydawałoby się – bardziej doświadczonych spinningistów).

Kręcenie korbą

Czyli prowadzenie przynęty. Na ten temat poświęcę jeszcze wiele, wiele na tej stronie. W zasadzie przy opisie każdej przynęty i połowie każdego gatunku ryby.

Najczęstszym błędem jaki można zauważyć wśród łowiących to zbyt szybkie tempo prowadzenia wabika. A kołowrotki czasem mają potężne przełożenie.

Sposób w jaki porusza się w takim przypadku przynęta można określić jednym słowem – „szalony.” Dotyczy to zwłaszcza małych przynęt. Paproszek ciągnięty na kołowrotku o rozmiarze 4000 i przełożeniu 1:6 śmiga w toni z prędkością niewyobrażalną. Nie ma istot pod wodą, które potrafią się tak szybko poruszać żeby go dogonić. Rybom (zwłaszcza tym dużym) nie zawsze chce się coś takiego nawet gonić – zbyt wielki ubytek energii na pościg, który nie zostanie zrekompensowany przez zjedzenie małej ofiary.

Rzuty

Zza głowy, oby daleko, oby „na chama”. Bez sensu całkowicie. Są przypadki, że trzeba daleko podać przynętę, jednak w większości przypadków najlepsze efekty dają rzuty 20-30m.

Z dużej odległości ciężko jest w ogóle wyczuć branie i zaciąć rybę (nawet używając plecionki). Nauczmy się rzucać z „forehandu” i „backhandu” – takie rzuty są bardziej płaskie, przynętą z mniejszym impetem wbija się do wody i nie płoszy ryb. W ostatniej fazie lotu wabika starajmy się wyhamować jego prędkość „dławiąc” linkę palcem na szpuli.

Zacięcie

Najczęściej spotykanym błędem to zacięcia „całym ciałem”, które są ruchem bardzo powolnym i często nie do końca zsynchronizowanym. Tnijmy z nadgarstka i z ramienia – ale jednocześnie. Jeśli umiesz już trzymać prawidłowo kij, to efekt będzie piorunujący.

Hol

Holowanie powinno być bezpardonowe, ale nie chaotyczne. Podstawą jest precyzyjnie dobrany zestaw i dobrze wyregulowany hamulec. Oraz – to chyba najważniejsze nie można popadać w paranoję i dawać się ponieść emocjom (których w tej fazie nie brakuje…). Gdy zauważymy że ryba z którą walczymy nie da się wyjąć z wody od razu, to nie spieszmy się. Dajmy jej się wyszaleć, jak się zmęczy, to odpuści i wtedy ją wyjmiemy.

Podbieranie

Najlepiej gołą ręką! Dajmy rybie szanse! Jeśli nie, to polecam chwytaki do podbierania ryb. Są o wiele lepszym narzędziem niż podbieraki. Przede wszystkim są bardziej poręczne, nie mówiąc już o tym, że przy ich pomocy można podebrać nawet okaz, który by się do podbieraka nie zmieścił.

Uwalnianie

Szczypce, ew. penseta (przy połowie mniejszych ryb) są nieodzowne na łowisku. Głęboko zagryziony wobler zahaczony wewnątrz gardzieli wszystkimi grotami obydwu kotwiczek jest przez niektórych wyszarpywany na siłę, a ryba – nawet jeśli wypuszczona zalewa się krwią i prawdopodobnie niedługo już pożyje.

Złów i wypuść!

To powinna być święta zasada każdego spinningisty! Pamiętajmy że przyroda i stworzenia w niej występujące też chcą żyć!

Zaczepy - utrapienie spinningisty
21 kwietnia 2020, 12:22

Prowadzimy przynętę i nagle przytrzymanie, szczytówka się ugina, tniemy mocno... i zonk... Nie było to branie. Przynęta ugrzęzła w zawadzie. Takie przygody zdarzają się każdemu spinningiście i czesto kończą się stratą przynęty - często łownej i czasami drogiej. Jak temu zaradzić? Nie jeździć na ryby! ;-) Nie, to niemożliwe. Jeździć trzeba, łowić trzeba i rwać przynęty niestety też. Taki już los spinningisty. Możemy jednak znacznie ograniczyć straty. Niniejszy artykuł jest właśnie o tym. Pomoże, zwłaszcza początkującym, ograniczyć straty na łowisku.

spinning, wędkarstwo spinningowe

1. "Gdzie patyki, tam wyniki" - tak mówi stare spinningowe porzekadło. Rzeczywiście. Ryby lubią siedzieć tam, gdzie mnóstwo zawad. Ja sam często ryzykuję i rzucam w takie miejsce z trudnych pozycji - niekiedy warto. Warunkiem jest poprawne posługiwanie się swoim sprzętem. Między innymi dlatego jestem zwolennikiem stosowania minimalnej liczby zestawów spinningowych. Im dłużej korzystamy z danego zestawu, tym lepiej nad nim panujemy i precyzyjnie operujemy. Zamiast więc kolekcjonować w szafie szeregi kijów "na sandacza", "na szczupaka", "na klenia" itp. itd. na dodatek o różnych długościach i akcjach lepiej miejmy 2-3 kije. Posiadanie wielkiej kolekcji kończy się na dwa sposoby. Albo wedkarz używa tylko 2-3 kijów (tych które lubi i mu "leżą"), albo na każdą wyprawę zabiera inny i żadnym nie umie się poprawnie posługiwać. A w takim wypadku o precyzyjnym podawaniu przynęt nie ma mowy. Jeśli jednak nie jesteście pewni swoich umiejętności i chcecie rzucać pod patyki, między wystające kamienie, pod zielsko itp. bo wędkarska intuicja podpowiada wam że siedzi tam ryba, to proponuję użycie taniej i niezbyt łownej przynęty. Jeżeli jest ryba, która czatuje na zdobycz, to prawdopodobnie zagryzie, a jeśli urwiemy wabik - to strata niewielka - po prostu ekonomia ;-)

2. Starajmy się używać plecionki. Tak, tak, nawet cieniutka i nominalnie słabsza od monofilowej "trzydziestki" pozwoli nam oszczędzić wiele przynęt.

3. Zawsze starajmy się mieć nieprzetartą linkę na kołowrotku. Linka osłabia się z każdym połowem coraz bardziej. Odcinajmy po każdym łowieniu ostatnie 2-3 metry linki. Ten odcinek jest najbardziej zużyty i to on będzie pękał. Więcej jest wart 1 wobler, czy obrotówka, niż 3 metry dobrej plecionki - znów ekonomia. Nie żałujmy na linkę - zakup, mimo że więcej wart niż 5 woblerów, ale może uratować dziesiątki tychże.

4. Używajmy tylko porządnych krętlików z agrafką, agrafek i przyponów stalowych. Porządne krętliki z agrafką można już kupić w kwocie 4-6 zł za komplet (10 szt.). Badziew kosztuje od 3,5 zł, ale czy oszczędność 0,50zł, czy 1,50 zł jest oszczędnością jeśli na zaczepie puści ten element? Albo (co gorsza) na rybie!?

5. W miejscach gdzie spodziewamy się zaczepów, lub gdy wiemy, że tam są, bądźmy uważni i starajmy się poprowadzić przynętę w taki sposób, by je ominąć.

6. W nieznanych miejscach zaczynajmy łowienie od gumek - są najtańsze, a łowne moga być nawet bardziej niż najdroższe ręcznie robione wobki. W razie straty gumki mniej nas boli kieszeń.

To tyle o unikaniu, a teraz pora na fakty - co zrobić, gdy już mamy zaczep?

Oto kilka sposobów:

1. Wędka do góry i lekko szarpnijmy kilka razy - słabo zapięte zaczepy moga puścić już po takim zabiegu.

2. "Odstrzeliwanie" zaczepów - przy użyciu plecionki uwalnia do 80-90% zaczepów. Otwieramy kabłąk kołowrotka, linkę przytrzymujemy palcem (jak przed rzutem). Podciągamy wędkę do góry, tak by się mocno wygięła. Po czym gwałtownie puszczamy palcem linkę. Prostująca się szczytówka i szybko uwloniona z kołowrotka linka, powoduje "odbicie" przynęty w przeciwnym kierunku niż się zapięła.

3. Jeżeli z miejsca gdzie stoimy nie skutkują obie metody, to próbujemy z innego miejsca. Podchodzimy wzdłuż brzegu w jedną stronę i próbujemy, potem w drugą i znów to samo.

4. Gdy łowimy w nurcie możemy poluzować linkę otwierajac kabłąk i pozwolić by nurt ściągnął linkę w dół, tworząc z niej "balon" na powierzchni. Po czym zamykamy kabłąk i zacinamy pod prąd.

5. "Wieniec" - sposób stary jak świat. Także tylko na wodę płynącą. Można go zastosować w akcie rozpaczy, gdy na dnie uwięźnie nasza ulubiona blaszka, lub bardzo drogi wobler. Robimy wokółw linke wiecheć z krzaków, sitowia i czegokolwiek co znajdziemy na brzegu. Spuszczamy go po linie do wody i pozwalamy odpłynąć ściągając linkę w dół. Zacinamy mocno pod prąd.

6. "Rozwiązanie siłowe" gdy żadna z powyższych metod nie skutkuje, pozostaje urwanie przynęty. Słyszałem o połamaniu wedki na zaczepach. Dla mnie to jakaś głupota i nieporozumienie ciągnąć na ugiętym kiju z całej siły na dokręconym hamulcu. Rwie się w sposób nastepujący: Nakierowujemy wędke, by była w jednej linii z linką. Przytrzymujemy szpulę i kabłąk ręką (nie dokręcamy hamulca! Nie ma sensu po chwili go ponownie regulować! Jak mocno złapiemy za szpulę to efekt będzie i tak lepszy niż po dokręceniu hamulca na full). Cofamy się do tyłu, powoli i miarowo. Powolne napinanie linki w jej granicy wytrzymałosci daje szansę na rozgięcie/złamanie kotwicy/haka - a przynęta może zostanie uratowana. Gdy jednak to się nie uda, usłyszymy trzxask, albo poczujemy pyknięcie i trzeba wiązać od nowa... :-(

Uwalniacze

Przy łowieniu wielkimi i drogimi woblerami, poza odpowiednio grubą plecionką warto mieć uwalniacz. Jest ich na rynku kilka rodzajów, działających na nieco innych zasadach. Nawet uwalniacz nie daje nam 100% pewności, że odzyskamy przynętę, ale warto go mieć, bo naprawdę ten sprzęt zarabia na siebie, albo - jak kto woli - pozwala sporo zaoszczędzić. Są dwa główne typy uwalniaczy. Jeden to zwykła, ołowiana kulka o odpowiedniej wadze, wyposażona w kilka metalowych łańcuchów, które mają za zadanie zahaczenie się o przynętę, bądź jej uzbrojenie. Drugi patent to metalowa "klamra", która zsuwając się po lince "chwyta" za krętlik i w ten sposób uwalniamy siłowo wabik (o ile nie sam krętlik).

Życzę wszystkim jak najmniejszych strat!

Wakacje z wędką
21 kwietnia 2020, 12:18

Lato, to dla większości z nas czas urlopów. Każdy miłośnik spinningu myśli tylko o jednym. Wykorzystać maksymalnie wolny czas z wędką. Spróbować zapolować na jakiś okaz. Albo przetestować przynęty, których nadmiar się nazbierał w pudełku na nieznanych jeszcze łowiskach. W końcu można połowić regularnie od wczesnego poranku do późnej nocy. Pracując, ucząc się niekiedy nie ma szans na takie zabawy. Albo nad wodę daleko, albo w weekend trzeba odespać wczesne wstawanie, albo nocne wyprawy kolidują z „zegarem biologicznym”. A przecież trzeba być w formie i w pracy i w szkole. Wybierając się na wczasy z wędką trzeba zaplanować od A do Z. Po co jechać w ciemno i pluć sobie w brodę, na zmarnowanie czasu i pieniędzy. Od czego mamy Internet? Dzięki niemu można ustalić taktykę w 100 %. Google maps, programy ze zdjęć satelitarnych. Można znaleźć miejscowość, gdzie będziemy mieli w zasięgu kilka obiecujących łowisk. Pozostaje przeszukanie internetowych for i już wiemy, czy ścigać będziemy szczupaka, pstrąga, czy coś jeszcze innego. Nie zapominajmy tylko o naszych bliskich, którzy jadą z nami! Żona, dzieci, narzeczona, dziewczyna – oni niekoniecznie muszą mieć ochotę na wielkie łowy. Porozmawiajmy z nimi na temat ich potrzeb. Czego oczekują, czy chcieliby coś zwiedzić, czy pochodzić po górach, czy popływać w morzu, czy poimprezować. Nasze hobby nie musi oznaczać kolizji z ich potrzebami. Sam, jako dziecko miałem taką sytuację. Wędkarzem byłem jedynym w domu. Ojciec lubił chodzić na grzyby, matka lubiła przyrodę i spokój. Moje siostry lubiały wyjść na imprezę, lubiły popływać, pograć w siatkę i tenisa. „Konflikt interesów” – zdawałoby się. A jednak nie. Udało nam się to wszystko pogodzić w jednym miejscu. Były góry (niewielkie, ale pochodzić można było), lasy z grzybami, boiska, festyny i kluby z imprezami oraz (ku mojej wielkiej radości) – woda pełna ryb. Na dodatek miałem do dyspozycji rzekę i jezioro – w odległości 150 metrów od domku. Każdy był zadowolony. Miejsce tak wszystkim przypadło do gustu, że przyjeżdżaliśmy tam co roku.

wędkarstwo spinningowe

Nie popadajmy w skrajności. Być może ktoś ma sytuację, że jego kobieta albo lubi łowić, albo chce spróbować. Tego samego może chcieć spróbować mały synek lub córka. Zabierzmy jakiś stary kołowrotek z wędką z piwnicy – byleby były sprawne. Do nauki wystarczy. Do tego pudełeczko z „uniwersalnymi” przynętami – parę gumek, blaszek i jakiś woblerek. Nauczenie kobiety łowienia ryb i zafascynowanie jej tym sportem, może mieć wiele pozytywów także po zakończeniu urlopu. Wiem coś o tym, bo swoją dziewczynę zabrałem kiedyś na łowisko specjalne, gdzie było mnóstwo wielkich tęczaków i tysiące okoni. Z początku kręciła nosem. Wzięła jakieś krzyżówki i książkę do czytania. Myślałem, że będzie marudzić. Zabrałem starego, szklanego „ultralighta” i pokazałem jej co i jak. Już pierwsze okonki przyniosły jej masę emocji i radości. A pod koniec łowienia wytargał ponad dwukilogramowego tęczaka. Od tamtej pory nie suszy mi głowy o żadne wypady na ryby, a czasem sama prosi bym ją zabrał ze sobą. Idzie jej coraz lepiej.

Posiadanie rodziny to nieco inna, bardziej skomplikowana sprawa. Przecież naszym bliskim nie chodzi tylko o wspólny wyjazd, a dalej „każdy sobie rzepę skrobie”. Wszyscy chcą pobyć blisko ze sobą. Wspólnie wyjść do lasu, zwiedzić średniowieczny zamek, wystawę. Przeżywać razem wszelkie atrakcje. Robić zbiorowe zdjęcia, wypić piwo i zjeść kiełbaskę z grilla, przespacerować się brzegiem morza. A dzieciaki? Przecież ktoś musi nauczyć je pływać, zapalać ognisko i kilku innych rzeczy, które nas uczono na koloniach. Bo kto ma to zrobić, jak nie ojciec?

Mając na uwadze powyższe zabierzmy się za obmyślanie planu działania „wakacje 2009”.

Nasz sprzęt wędkarski nie powinien stanowić 90% pojemności bagażnika samochodu! Zamiast 10 wędzisk i 20 pudeł z przynętami weźmy lepiej jeden „uniwersalny” kij i dwa pudełka równie „uniwersalnych” przynęt. Przecież wiemy z internetu co będziemy łowić i jak. Jeżeli jedziemy w góry, gdzie mamy w zasięgu rzeczki z pstrągami, to wystarczy nam jeden pstrągowy kijek i zestawik przynęt na niego. Jak jedziemy nad wielkie jezioro, gdzie są szczupaki – weźmy to co konieczne do jego połowu. W bagażniku będzie więcej miejsca – np. na rowerek dla synka. Sam dzieci nie mam, ale wydaje mi się, że to one zasługują na największą uwagę. W końcu to ich dzieciństwo. Myśmy swoje już mieli. No i… połamania!

ULTRALIGHT - ultralekki spinning
21 kwietnia 2020, 12:15

Spinning na ultralekko? Dlaczego nie? Większość spinningistów, którzy nie posmakowali jeszcze tej metody nawet nie zdaje sobie sprawy z tego co tracą. Spinningowanie przy użyciu ultralekkiego sprzętu otwiera bowiem przed wędkarzem całkiem nowy – rybny –świat.

Atakowanie przynętami wielkości powyżej 9 cm kończy się często fiaskiem. Zwłaszcza w nieodpowiednim łowisku i nieodpowiedniej porze. Wszystko to spowodowane jest ubogim rybostanem naszych wód. Typowych drapieżników jak: szczupak, sandacz, czy sum jest coraz mniej. Występuje też tzw. „efekt przebłyszczenia”, który nie odnosi się już tylko do wahadłówek i obrotówek – ryby drapieżne mające już w swoim życiu kontakt z wędkarzem nie reagują na sztuczne przynęty. Stad także ciągłe wymyślanie nowych technik i przynęt. Jednak jest jeszcze jedna odpowiedź na taki stan, która zapewni nam wyśmienitą zabawę.

ULTRALIGHT - ultralekki spinning

Ultralekki spinning też był jakoby odpowiedzią rynku na sytuację nad wodami – nie tylko w Polsce. Finezyjne łowienie jest zawsze skuteczniejsze niż ciężkie „bylejactwo”.

Co się zatem kryje pod hasłem „ultralight”?

Mianowicie sprzęt, nastawienie wędkarza oraz poławiane ryby.

Zacznijmy od sprzętu. Nie wystarczy lekki kijek. Lekki musi być cały zestaw!

Poczynając od kija, którego c.w. powinien graniczyć maksymalnie do 7-8 gramów. Kijów ultralekkich jest dziś na rynku już dość sporo. Ta konkurencja wygenerowała na producentach stosunkowo niskie ceny takiego sprzętu. Przyzwoity kijek do ultralekkiego łowienia możemy już kupić w kwocie do 150 zł. Uzupełniamy go o lekki i niewielki kołowrotek, ważne jednak by nie był on „bazarowej” jakości. Ważne by równo układał linkę i miał precyzyjny hamulczyk. W zestawie z wędziskiem powinien tworzyć spójną – dobrze wyważoną całość. Uzupełnieniem zestawu powinna być – rzecz jasna – linka. Kołowrotki sprzedawane dzisiaj mają w standardzie dwie, lub nawet trzy szpule. Dwie w zupełności wystarczą. Unikniemy dylematu „żyłka, czy plecionka”? Na jednej szpulce nawińmy plecioneczkę, a na drugiej monofil. Co do tej pierwszej, to wskazana jest jak najmniejsza grubość. W sprzedaży są już cieniusieńkie włoski o wytrzymałości 5 Lb. I taka grubość powinna być optymalna jeśli chodzi o pletkę. Żyłka powinna maksymalnie mieć średnicę 0,16mm. Takie parametry linki będą działać synergicznie wraz z całym zestawem. Zapewnią precyzyjne podanie lekkiej i małej przynęty na każdą, pożądaną odległość.

 

Ryby

Tutaj adepta "ultralighta" czeka najmilsza niespodzianka. Na „ultralighta” można łowić nie tylko drapieżniki, ale też paradrapieżniki oraz… białoryb. Do łowionych w ten sposób ryb można zaliczyć przede wszystkim: okonie, brzany, klenie, jazie, wzdręgi, płocie, leszcze, a nawet ukleje! Zdarzają się karpie i karasie.

Przynęty

Same miniaturki!

Dziś na rynku jest wiele małych, lub wręcz „mikro” woblerków! Ich długość niekiedy nie przekracza nawet 1 cm. Maksymalna wielkość do ultralekkiego spina to 4-5 cm. Ale średnie optimum to 3 cm. Można używać typowych, „rybich” woblerków, jak i wobków „owadzich”, raczków, żabek, czy innych stworków. Sklepy są nimi przepełnione i jest w czym wybierać. Takie wobki są często atakowane właśnie przez ryby, których nie spodziewalibyśmy się złowić na spina. Idealnie imitują narybek. Poprowadzone precyzyjnie w miejscach bytowania ryb są atakowane z prawdziwą furią. Jak uderzy medalowy leszcz, to zabawa może być naprawdę świetna (w ub. roku na kiju do 7g zaciąłem leszcza o dł. 71 cm, hol trwał 25 minut). A prawda jest taka, że nawet niewielka ryba odjeżdżając na hamulcu daje emocje porównywalne z holowaniem sporego drapieżcy na ciężkim sprzęcie. Z „rybkopodobnych” najlepsze są dla mnie małe uklejki, małe pstrążki, małe okonki i płotki. Genialne są też małe raczki i owady (te ostatnie zwłaszcza przy letnich połowach kleni i jazi w rzekach). Na klenie są także w sprzedaży woblerki imitujące ich „owocowy przysmak” – wiśnię. Klenie z Raby je uwielbiają!

Wirówki

Przede wszystkim „kiblóweczki” – czyli rozmiar 00, „zerówki” i „jedynki” również mają wzięcie u ryb. Tak małe wirówki nadają się tylko do ultralighta! Na cięższym kiju można w ogóle nie wyczuć ich pracy. Ponadto świetnie imitują nie tylko narybek, ale i niesione z prądem owady.

Gumki

Ripperki i twisterki są już także o długościach 2-3 cm. Można je obciążyć lekką (1-2g) główką i ciskać nimi naprawdę daleko. „Całoroczne” ryby, typu: okoń, kleń i jaź nie pogardzą na pewno. Gumki są produkowane w całej palecie barw. Nie obawiajmy się więc eksperymentów i „dostrajania” przynęty do warunków łowiska i upodobań ryb. Często to właśnie barwa jest czynnikiem determinującym w najważniejszym stopniu brania. Czarny twisterek w przejrzystej wodzie będzie znakomicie imitował pijawkę. Ale nie jest to regułą. Ryby czasem lubią być zaskakiwane szokującymi barwami. Nie obawiajmy się więc w przypadku braku brań zastosować coś zupełnie innego, na przykład fluo.

Cykadki

Kolejna super broń! Mikrocykadki są nawet zabronione w niektórych stanach w USA. Potrafią wręcz „mordować” – ukleje na przykład. Ich wielkość nie przekracza 1 cm, a fala hydroakustyczna jaką generują jest naprawdę duża i wabi ryby z dużej odległości. Ich „lotność” jest chyba największa z wszystkich przynęt. Są to przynęty dalekiego zasięgu. Dzięki nim możemy dostać praktycznie każdą, upatrzoną rybę.

Walka z rybą

Esencja mojej miłości do ultralighta. Hol każdej ryby na delikatnym sprzęcie jest niezwykle emocjonujący. Moim zdaniem to właśnie ta metoda jest idealną do nauki dla początkujących. To tutaj można opanować podstawowe błędy przy zacinaniu i holu, bo ryby łowi się na to zawsze i wszędzie, a złowienie jednego szczupaka na kilka miesięcy podczas nauki na zestawie 10-40g może nas możliwości tej nauki zwyczajnie pozbawić. Praktyka czyni mistrza, więc praktykujmy na rybach mniejszych, których jest więcej! Im więcej zdobędziemy umiejętności praktycznych na mniejszych rybach, tym później podczas holowania ryby życia nasze szanse będą większe. Po prostu nabierzemy pewnych odruchów i nawyków (o ile nauka przebiegnie pod okiem doświadczonego wędkarza, jeśli nie, to wkrótce na www znajdą się wskazówki).

Ultralight jest też receptą na przymusowe przerwy w łowieniu dla wędkarzy bazujących na wodach nizinnych. Początek roku (do maja) nie musi być oczekiwaniem na szczupaki. Można wyskoczyć na klenie, jazie i okonie. Nie wyjdziemy z wprawy przed „świętem pracy”.

Lądowanie ryby

Tutaj trzeba uważać. Co prawda małe rybki można podnieść nad wodę nawet na kiju, ale co jeśli weźmie coś powyżej 2 kg? Wtedy trzeba mieć chwytak, lub podbierak, ewentualnie umiejętności manulane pozwalające na podebranie gołą ręką. Do uwalniania ryb nie ma sensu stosowania typowych „szczypiec” jak przy „szczupakowaniu”. Wystarczy mała penseta, którą żona, dziewczyna, siostra używa do regulowania brwi – tylko nie bierzcie bez pytania, jeśli wam życie miłe. Najlepiej poproście o namiar na sklep z takim sprzętem. Ja kupiłem zestaw pensetek za 6 zł. i specjalnie nie przejąłem się dziwnymi spojrzeniami pań tam sprzedających.

Wiosna na rzece
21 kwietnia 2020, 12:11

Od początku lutego nie mogę się doczekać zainaugurowania sezonu 2010. Wyjazdy pstrągowe nie wchodzą w grę – za daleko, trzeba poświęcić cały dzień. Tyle czasu niestety nie mam. Wisła jest nadal nieczynna. Koledzy po kiju meldują mi już o efektach swoich połowów – całkowite zero. Wszędzie, w porcie, w miejscach gdzie wpadają mniejsze dopływy. Ani okonia, ani kleni i jazi. Co roku, gdy zaczynam Wiślane łowy mam dylemat gdzie się wybrać. Bywa że dopiero którąś z wypraw przynosi efekt w postaci upragnionej ryby na kiju. Dawniej korzystałem z bocznego troka. Wyszukiwałem miejsca o leniwym nurcie i sporej głębokości. Mały paproch, który po naświetleniu latarką świecił w ciemności, skutecznie dawał sobie radę w wodzie o barwie kawy z mlekiem. Ba! Bywał skuteczny nawet w styczniu, gdy nie mogłem usiedzieć w domu i wybierałem się z lekkim kijem na swoje miejscówki. Jeśli tylko trafiałem na żerowanie, to trafiał się kleń albo leszcz – zapięty za pysk. Z czasem coraz bardziej przestawałem lubić trok, aż w końcu zaniechałem tej metody niemal całkowicie, ograniczając ją do sporadycznych dni w lecie, kiedy okoni nie było przy brzegu i trzeba było znaleźć na nie sposób. Wracając do poszukiwań ryb na przedwiośniu – mogą być wszędzie i nigdzie. Na podstawie swoich doświadczeń udało mi się jednak wytypować kilka miejsc gdzie ryba pojawia się najwcześniej i nie trzeba stosować do jej połowu bocznego troka.

Wiosna na rzece

Dawniej, w pierwszej kolejności przeczesywałem starorzecza. Schodzące roztopy często podnosiły poziom rzeki do tego stopnia, że w momencie gdy rozlewała się ona po łąkach i polach, sięgając wałów, wraz z nią do brzegów zbliżały się ryby. Czasem zapuszczały się tak daleko poza naturalne koryto, że nie zdążały wrócić gdy woda opadała i pozostawały w starorzeczu. Pojedyncze osobniki okoni, a nawet szczupaków łowiłem w takich miejscach już w lutym albo marcu. Zanim ktoś mnie weźmie za barbarzyńcę, łowiącego zębacze w okresie ochronnym – zaznaczam : szczupak (jak każda inna ryba będąca w okresie ochronnym) nigdy nie był celem moich wypraw. Złowione szczupaki w starorzeczach najczęściej były wychudzone (brak pokarmu gdy starorzecze było małe) i zawsze wypuszczałem je z powrotem do rzeki. Do kwietnia miały szansę zregenerować siły i odbudować kondycję, co z kolei umożliwiało im odbycie tarła. Drugim moim bankowym miejscem (a od jakiegoś czasu nawet pierwszym) są miejsca gdzie uchodz ą mniejsze rzeczki. Tam z czystym sumieniem mogę polować na ultralekko. Są to bowiem miejsca, gdzie w pierwszej kolejności spodziewać się można kleni. Pierwsze słoneczne dni są dla tych ryb sygnałem, że warto znaleźć miejsce gdzie płynie czystsza woda, a o pokarm łatwiej. Wiele małych rybek migruje właśnie z dużej rzeki do małych ciurków na wiosnę, stając się łatwą zdobyczą dla kleni, jazi i okoni. Wraz z wodą z roztopów podmywane są także brzegi rzek i rzeczółek. Wymywane z nich larwy, robaki i inne żyjątka w różnych fazach swojego rozwoju spływają bezwładnie z nurtem i także często stanowią menu drapieżników i paradrapieżników. Mając na uwadze powyższe staram się zaplanować swe pierwsze wyprawy tak, by za jednym zamachem móc spenetrować i starorzecze, jak i miejsce w którym do rzeki wpada mała rzeczka. Zarówno na jednym, jak i drugim łowisku łowię zestawie typu „ultralight”. W starorzeczu, które najczęściej nie jest głębokim łowiskiem, moją podstawową bronią będą woblerki i wirówki, którym usunąłem korpus. Woblereki małe, nie nurkujące głębiej niż na 0,5 metra. Wiróweczki, w zależności od łowiska mogą mieć różne kształty palaetek i ich kolory. Skuteczne są aglie „jedynki” w kolorze srebrnym, złotym i czarnym. Lubię również łowić longami. Ale nie „sklepowymi”, a stuningowanymi poprzez zdjęcie korpusu i zastąpienie go kawałkiem wentyla, albo owijką z nici. Dają się prowadzić bardzo powoli w płytkim łowisku, nie zahaczając o liście zalegające na dnie. A właśnie powolne prowadzenie odpowiednio wirującej blaszki jest kluczem do sukcesu na starorzeczu. Inaczej jest zaś w rzeczkach. Tutaj prym wiodą woblerki, które nurkują nawet do 1,5 metra. Dobre są klasyczne wzory ze srebrnymi boczkami, imitujące narybek. Doskonałe są też niektóre modele „owadów”, ale nie „smużaki” któe chlapią się po powierzchni i dobrze prowokują w środku lata, a tonące robactwo, które pracuje na 1-1,5m. Moim niekwestionowanym killerem jest imitacja pływaka żółtobrzeżka i chrząszczy wodnych. Dociążenie wobka, który ma 2,5 – 3,5 cm długości i wyważenie go tak by zanurzał się na taką głębokość nie jest łatwe. Sam staram się wykonywać takie woblerki, ale gdy nie uda mi się osiągnąć odpowiedniej ich pracy (wykładają się poprzez zbyt poziome ułożenie steru), to po prostu dociążam kotwiczkę małą tasiemką ołowianą. Takie woblerki staram się posyłać pod prąd i powoli ściągać z nurtem. Podobnie postępuje z małymi twisterkami, które zakładam na stosunkowo ciężkie (3 gramy) główki. Kolor twisterka w żadnym razie nie może być jasny. Najlepsze są czarne, brązowe i fioletowe, mogą być ozdobione dodatkowym brokatem wewnątrz (kolor nieistotny – można poeksperymentować). Staram się rzucać pod wszelkie przeszkody znajduące się w wodzie. Pod krzak, zatopione drzewo, konar itp. Inaczej rzecz sięma, gdy łowię w poprzek nurtu i pod prąd. Tutaj wybieram małe blaszki obrotowe. Najlepiej „zerówki” i „kiblówki”. Wirują bardzo prędko już przy wolniusienkim prowadzeniu pod prąd. Żeby je sprowadzic na większą głębokośc, czekam po rzucie aż zatoną i dopiero rozpoczynam zwijanie. Aby w najmniejszych blaszkach skrzydełko sprawnie wirowało, konieczna jest żyłka o przekroju 0,14 – 0,16mm. Takiej własnie używam, albo plecionki 4 LB. Zastosowanie grubszych linek spowoduje, że najmniejsze blaszki nie będą w stanie wystartować, trudne będzie także zatopienie ich na większą głębokość. W poprzek nurty warto też zaryzykować łowienei małą cykadą. Na rynku są nawet modele o masie 1,5 grama – dla mnie za małe (chyba nawet ich twórcy wytwarzają je z myślą o łowieniu pod lodem), optymalne moim zdaniem są 2,5 – 3,5 gramówki, szybko toną i agresywnie pracują pod wodą.