Kategoria

Techniki wędkarskie, strona 6


JIGOWANIE
18 kwietnia 2020, 16:03

JIGOWANIE

Każdy spinningista zna to pojęcie, ale nie każdy do końca praktycznie wie "z czym się to je". Samo łowienie na przynęty zwane „jigami” nie musi oznaczać jigowania. Osobiście znam wędkarzy z wieloletnim stażem, którzy owszem – łowią nieźle i mają spore sukcesy, a sami otwarcie przyznają że nie umieją jigować i z np. sandaczami mają spory problem w pewnych warunkach. Jigowanie to sposób łowienia – przede wszystkim na przynęty zwane „jigami”.

jigowanie, jak jigować

Masło maślane… Aby coś powiedzieć o jigowaniu, należy więc najpierw zdefiniować czym jest „jig”. Moim zdaniem najbliższa prawdy jest definicja Jacka Jóźwiaka, która głosi: „Jigiem może być praktycznie wszystko…” (Wiadomości Wędkarskie 10.1994, s. 31). Bo tak jest w rzeczy samej. Jigiem jest nie tylko to co możemy spotkać w sklepach, czy na allegro pod tą nazwą. Cokolwiek uwiesimy do zestawu i będziemy tym jigować stanie się jigiem. Najczęściej są to wszelkie przynęty zamontowane na jigowej główce. Jigować można od biedy też woblerami tonącymi, wahadłówkami, cykadami, a nawet obrotówkami z obciążeniem umieszczonym przed paletką. Na czym więc polega samo jigowanie? Otóż chodzi o to by przynętą operować nie tylko w jednej płaszczyźnie, ściągając ją, ale by pracowała ona też w płaszczyznach zbliżonych do pionu. Poderwanie do góry, opadanie. Wszelkiego rodzaju gumami i kogutami można wręcz skakać po dnie. Na chwilę pozostawiać przynętę w bezruchu i hop dalej. Można wykonywać serię krótkich i szybkich skoków, można też operować przynętą w taki sposób, by nie dotykała dna, a jedynie lawirowała góra-dół wpół wody, bądź nawet pod powierzchnią. Tutaj właśnie pojawia się problem tych, którzy ubzdurali sobie, że nie potrafią jigować. Czytając niektóre artykuły i wypowiedzi na forach internetowych, można dojść do wniosku, że jigowanie, to tylko skakanie po dnie. A to nie prawda! W jigowaniu nie ma żadnych schematów, ani reguł. Że dwa skoki, przerwa, trzy skoki przerwa, jeden skok… to są tylko uproszczenia. Jigować można (a nawet się powinno) jak najbardziej nieregularnie i bez żadnych schematów. Można robić to flegmatycznie po jednym skoku i przerwa. Można też robić całą serię i przerwę, a po niej kilka pojedynczych skoków, oddzielonych dłuższymi przerwami. Reguł co do tego nie ma i tylko od inwencji twórczej wędkarza będzie zależało jak będzie wyglądać jego łowienie, a kombinacji jest nieskończenie wiele.

Technika jigowania

Jak spowodować żeby przynęta poruszała się w sposób jaki opisałem powyżej? Prosta sprawa! Przynętę podszarpujemy kijem w górę (albo w bok na przykład), po czym kołowrotkiem wykasowujemy luz na lince (płynnie, by nie powstawały luzy, przez które można nie wyczuć brania). Przynętę można nawet podbijać samym kołowrotkiem, jednak uważam że prowadzenie przy pomocy kija jest bardziej precyzyjne i nasz wabik zachowuje się wówczas bardziej naturalnie. Kwestia wprawy łowiącego – ja wolę kijem, ktoś inny młynkiem. Można także połączyć te dwie metody i prowadzić przynętę za pomocą wędziska i kołowrotka.

Klasyczne jigowanie z „opukiwaniem dna” znane głównie ze zbiorników zaporowych i polowań na sandacze polega na ciągłym kontrolowaniu opadającej przynęty. Po zarzuceniu wabika, kasujemy luz na lince i unosimy wędzisko do góry. W tym momencie przynęta opada na dno. Nasze zadanie w tej fazie polega na bacznym obserwowaniu szczytówki i linki. Każde przygięcie kija, bądź poluzowanie, nagłe naprężenie, poluzowanie linki, czy jej „odjazd” w bok kwitujemy zacięciem. Szczytówka podczas opadania powinna być lekko przygięta. Kiedy wabik dotrze do dna powinna się wyprostować. Podciągając przynętę (czyli wykonując kolejny skok), znów przygniemy szczytówkę i podczas lądowania na dnie wabika ona znów się wyprostuje. Pamiętać musimy jednak, że linka musi być ciągle napięta. Prawda że proste? W ten sposób można złowić dosłownie każdego drapieżnika. Nie tylko w wodzie stojącej, ale także w rzece. Stukać po dnie można też małymi jigami, warunkiem jest wtedy odpowiednio delikatny i czuły zestaw, najlepiej z wklejanką.

Jigowanie wpół wody. Domena połowu okoni na paprochy. Dla mnie to chyba ulubiona technika połowu tej ryby. Lekko obciążane wabik ciągniemy kołowrotkiem lekko doszarpując szczytówką. Paproch, ripperek, czy puchowiec wyprawia wówczas w wodzie rzeczy niestworzone. Można też co jakiś czas położyć go na dnie. Można także co jakiś czas przerywać zwijanie i pozwalać na sekundę – dwie opadać przynęcie, by za chwilę podciągnąc ją ku powierzchni.

Jigowanie podpowierzchniowe. To z kolei moja ulubiona technika łowienia boleni. Można stosować każdą gumkę i ciągnąć pod powierzchnią podszarpując – jak w przypadku okonia. O dziwo bolenie dają się najczęściej nabierać nie tylko na ripperki uklejkopodobne, ale także na jasne i szare kogutki.

 

Praktyka czyni mistrza

Zdaje sobie sprawę z tego, że dla niektórych osób, zwłaszcza początkujących powyższe informacje mogą się okazać trudne do wykonania w praktyce. Zamiast jednak zniechęcać się, że ryba nie bierze, że ciężko wykasować luz na lince i że przynęty nie czuć – próbujmy. Nie od razu Kraków zbudowano! Jeśli nie czujemy przynęty na kiju – spróbujmy lżejszym kijkiem. Jeśli nie nadążamy z kasowaniem linki – spróbujmy kołowrotka o większym przełożeniu. Starajmy się zsynchronizować ruchy obydwu rąk, by ich praca tworzyła synergiczną harmonię – od tego zależy prezentacja naszego wabika pod wodą – a to jedna z ważniejszych rzeczy w spinningu. Jeśli to opanujecie, to częste dni bezrybia, kiedy blachy i wobki są przez drapieżniki olewane mogą stać się dniami naprawdę rybnymi.

 

Kilka słów o genezie jigowania. Technika ta przywędrowała do nas zza oceanu wraz z miękkimi przynętami. W Polsce na „gumy” łowi się „po Polsku” – czyli plum do wody, wędka w dół i zwijanie… Efekty takiego łowienia – też się zdarzają – owszem. Jednak w USA, czy Kanadzie takie łowienie jigami jest niewyobrażalne i nielogiczne. Sam znam jednego wędkarza – Polaka, który spinningiem zaraził się w Kanadzie, gdzie pracował przez dwa lata. Zaczynał z łowieniem od zera. Po powrocie do kraju nie mógł uwierzyć jak zobaczył nad wodą co nasi rodacy wyczyniają z jigami. Nie docierało do niego, że niektórzy widzą sens w jednostajnym ściąganiu takiej przynęty. Ale jego uczyli fachowcy stamtąd, stąd brak złych nawyków. A uwierzcie mi, że prowadzi przynęty po mistrzowsku i na bezrybie nie narzeka w zasadzie na żadnej wodzie.

Jak odczytać, co kryje rzeka
18 kwietnia 2020, 16:02

Wyruszając nad rzekę, ze spinningiem w ręku, dobrze jest ustalić na jaką rybę będziemy polować. Pozwoli to nam uszczuplić zapas, być może zbędnego, nadmiaru sprzętu oraz przede wszystkim, połowić naprawdę skutecznie. Przykładowo: ruszając za kleniem, okoniem nie zabierajmy sprzętu sumowego, czy szczupakowego. O ile łowienie okoni, kleni i jazi da się pogodzić za pomocą tego samego zestawu i tych samych przynęt bez większych przeszkód. O tyle pogodzenie „ultralightów” ze szczupakami, sumami, czy większymi boleniami i sandaczami jest niemożliwe.

Poszczególne gatunki ryb obierają w rzekach typowe dla siebie stanowiska. Determinowane jest to ich zwyczajami, sposobem pobierania pokarmu i całym szeregiem innych czynników wynikających z ich natury. Niektóre ryby przebywają często w jednym miejscu, a na żer zapuszczają się w miejsca zupełnie – wydawałoby się – nietypowe dla nich obszary. Mając na uwadze powyższe, możemy z góry ustalić, czego możemy się spodziewać po łowisku, na którym będziemy łowić. Opiszę teraz kilka typowych miejsc w rzece, z położeniem nacisku na to, jakich ryb i o jakich porach można się w nich spodziewać.

czytanie rzeki

Ostroga

Miejsce chyba najbardziej „podręcznikowe” dla spinningisty. Odkąd zacząłem w młodym wieku dokształcać się w spinningowej wiedzy, za pomocą literatury fachowej, to właśnie ostrogi były najczęściej opisywane przez autorów wszelkich publikacji, jako miejsca najlepsze. Ostrogi są najczęściej usypane z kamieni i głazów w celu ochrony brzegów przed erozją. Zapobiega to niekontrolowanemu meandrowaniu rzek i zmian ich biegu w krótkim okresie czasu. Główki zwyczajnie przejmują część nurtowej siły i przekierowują ją w kierunku środka rzeki. Dzięki nim powstają dość ciekawe, z punktu widzenia spinningisty, miejsca. Pierwsze z nich, to zastoiska pomiędzy dwiema główkami, znajdującymi się w niewielkiej odległości od siebie. Z reguły nie jest tam zbyt głęboko. Drobnica i narybek często kryją się tam przed nurtem, co często stanowi „stołówkę” dla drapieżników wszelkiej maści. Te właśnie zastoiska, są chyba najlepszymi miejscówkami na rzecznego szczupaka, którego można tam spotkać o wczesnym poranku oraz po zmroku. Lubią tam także przesiadywać okonie o każdej porze doby. Dwa kolejne miejsce, warte obrzucenia to napływ i zapływ ostrogi. Przed główką i za nią w strefie nurtowej cyrkulacja wody wypłukuje dołki. Istnieją dwa – jeden w strefie napływowej (przed główką) i drugi w napływowej (za główką). Obydwa te dołki warto obłowić w poszukiwaniu sandacza i suma. W środku lata, można to z powodzeniem zrobić nawet w środku upalnego dnia. O ile obłowienie strefy napływowej jest proste z technicznego punktu widzenia, o tyle z napływem bywa problem. Problemem te są twarde zaczepy, o które nietrudno ściągając głęboko zatopioną przynętę z nurtem, by wprowadzić ją właśnie do owego dołka. Obszar znajdujący się bezpośrednio za szczytem ostrogi jest z reguły płytszy, często główka jest po prostu przerwana, albo częściowo znajduje się pod wodą i ciągnie się jeszcze kilka metrów w kierunku głównego nurtu. Prąd tam wyraźnie przyspiesza, a zaraz za nią pod powierzchnią czyhają klenie, jazie i bolenie – na wszystko co nurt przyniesie. Mając ze sobą lekki zestaw warto obłowić to miejsce małymi, płytko nurkującymi woblerkami i wirówkami.

Przykosa

Przykosy to moje ulubione miejsca, zwłaszcza w wielkich rzekach. Niekiedy niełatwo je odszukać, ale gdy ma się to szczęście, to zabawa jest naprawdę wspaniała. Przykosa jest miejscem, gdzie wypłycenie przechodzi w gwałtowny spadek dna. Ciężko znaleźć takie miejsce, chyba że ma się echosondę i środek pływający. Najlepsze przykosy (najrybniejsze) znajdują się bowiem czasami daleko od brzegu. W wielkich rzekach, jak np. Wisła, gdzie szerokość sięga czasem kilkaset metrów, takie miejsca są daleko poza zasięgiem rzutu z brzegu. Co za tym idzie – ryby znajdujące się w jej okolicach, są tam niekiedy nie niepokojone od kilkunastu, a może od kilkudziesięciu lat. Poza tym miejsce bywa nieprzełowione. A wszyscy wiemy co znaczy łowić w takich miejscach. Wielkie ryby, dające się łatwo sprowokować… gorzej bywa z ich wyholowaniem… Przykosa i jej okolice, zwłaszcza w nocy to bankowe miejsca sumowo-sandaczowe, zdarza się w nich także szczupak, który do małych nie należy. W dzień można tam spotkać ogromną rapę, dla której jedzenie uklejek jest już niepoważne i woli coś bardziej konkretnego. Przykosy mają niestety to do siebie, że doły w nich zostają bardzo szybko zasypane. Wyjątkiem są przykosy, gdzie dno jest kamienne – te potrafią się utrzymać w jednym miejscu nawet kilka sezonów. Dla łowiących wyłącznie z brzegu, pozostaje pocieszenie i inna metoda ich poszukiwań. Chodzi oczywiście o przykosy znajdujące się w zasięgu rzutu z brzegu. Dno możemy „badać” jigami. Dzięki nim i odrobinie wędkarskiej wyobraźni i wyczucia możemy takową namierzyć. Nie ma jednak złotego środka gdzie jej szukać. Przykosa wszak znajduje się pod wodą i dostrzec jej nie możemy. Dlatego często jest to przysłowiowe „szukanie igły w stogu siana”. Dla lubiących wędrować brzegiem i odkrywać nieznane – polecam mimo wszystko. Ja gdy znajdę przykosę, to łowię na niej ile się da. Zwłaszcza tam, gdzie nie widzę nad wodą innych wędkarzy.

Opaska

Opaska to nic innego jak znajdujące się na zewnętrznym łuku rzeki umocnienie brzegu. Chroni ono brzeg przed działaniem erozji. Dzięki temu ograniczone jest meandrowanie i pogłębianie się zakoli przez napierającą nań wodę. Opaska bywa o tyle ciekawym miejscem, że również często (podobnie jak przykosa) jest pomijana przez wielu wędkarzy. Za dnia można tam łowić paradrapieżniki, przede wszystkim klenie i jazie, zdarzają się też brzany. Z racji bliskości brzegu bywa tam sporo robactwa, którymi te ryby się żywią. Z kolei poprzez niewielką głębokość (stosunkowo, w porównaniu do znajdującej się zaraz obok rynny) pływa tam także wiele drobnicy. Drobnica ta o pewnych porach bywa jednym z posiłków głównych „poważniejszych” ryb. Na opasce właśnie za nią po zmroku lubi pogonić stado sandaczy. Zdarza się, że w całe stado, niczego nie spodziewających się rybek, walnie potężny sum. Za dnia lubią polować tam bolenie, które wówczas (przy zachowaniu wszelkich boleniowych zwyczajów z podchodami) bywają łatwą zdobyczą. Z kolei o wczesnym poranku można na opasce spotkać szczupaka, który chlapie przy powierzchni.

Rynna

Rynna jest miejscem gdzie płynie tzw. „główne koryto” rzeki. Tutaj jest najgłębiej. Ryby można zatem szukać przez całą dobę. Zaznaczam, że najczęściej jest to ryba nie żerująca. Nie żerująca – nie znaczy, że nie da się jej złowić. Podanie właściwej przynęty pod sam nos rybie, która siedzi sobie spokojnie w swojej kryjówce przy dnie (sum, sandacz) często się kończy braniem. Rynna niestety dla łowiących wyłącznie z brzegu bywa problemem. Podobnie jak przykosa. Nie wiadomo gdzie się jej spodziewać, bowiem może mieć ona zaledwie dziesięć metrów szerokości w miejscu gdzie rzeka jest szeroka na np. 200m. Dla niewtajemniczonych mogę podpowiedzieć, że rynny poszukuję zawsze „na wyjściu z zakrętu”. Czyli kilkadziesiąt metrów poniżej zewnętrznego łuku rzeki. Kolejnym problemem jest słaba możliwość obławiania takiego miejsca z brzegu. Po prostu rynna bywa tak głęboka, że różnica pomiędzy resztą koryta może wynosić nawet kilka metrów. Gwałtowny spadek dna, to już w zasadzie nie spadek, a rów. Poprzez jego krawędź nie jesteśmy w stanie podać przynęty odpowiednio głęboko – linka może się przecierać o tą właśnie krawędź, a co to oznacza po zacięciu większej lub nawet średniej ryby – wszyscy wiemy. Mimo wszystko, po namierzeniu ryby przy brzegu polecam wykonanie kilku rzutów lekko pod prąd z ciężkim jigiem. Gdy nurt zniesie przynętę niżej, zdąży ona zatonąć w okolice dna. A nie jest powiedziane, że rynna nie jest głębsza „tylko” o 2-3 m. od średniej głębokości naszej rzeki. Wówczas przynęta może się znaleźć w polu rażenia drapieżnika, który w niej przebywa.

Moje powyższe wywody dotyczące typowych stanowisk ryb są oczywiście jedynie pewnymi uproszczeniami, a nie sztywnymi zasadami. Chyba każdy spinningista, który spędza nad rzeką wiele czasu, natknąć się może na nie lada niespodziankę. I tak oto, mnie osobiście, zdarza się czasem wyjęcie szczupaka w kleniowo-jaziowym miejscu na mikroblaszkę, zapięcie suma (tutaj już niestety nie ma mowy o jego wyjęciu), w łowisku gdzie dłubałem okonie ultraligthem, czy złowienie bolenia na ciężkiego koguta w sandaczowym dołku. Są to, rzecz jasna, przypadki, które trudno wyjaśnić jednoznacznie i logicznie. Bo takich wyjaśnień, w przypadku zjawisk występujących u matki natury, niestety (a może na szczęście?) nigdy nie ma.

Czytanie rzeki nizinnej cz. I „Czym jest...
18 kwietnia 2020, 15:57

Rzeki nizinne stanowią znaczny odsetek łowisk PZW, są więc jednymi z najczęściej odwiedzanych przez wędkarzy. Żyją w nich w zasadzie wszystkie gatunki ryb drapieżnych jakie mamy w Polsce. W Wiśle zdarza się troć, pstrąg, a podobno nawet głowacica. Ryby łososiowate, to oczywiście przypadki. Natomiast z gatunków, które regularnie występują w rzekach nizinnych to: szczupak, okoń, sandacz, sum, kleń, jaź, boleń, brzana. Aby rozpocząć jakiekolwiek rozważania na temat rzeki, należy przede wszystkim sprecyzować "czym jest rzeka?"

czytanie rzeki

Podaję za wikipedią: "Rzeka – naturalny, powierzchniowy ciek wodny płynący w wyżłobionym przez erozję rzeczną korycie, okresowo zalewający dolinę rzeczną. W Polsce przyjmuje się, że rzekę stanowi ciek wodny o powierzchni dorzecza powyżej 100 km²." Ano właśnie "ciek wodny płynący". Jak wiadomo - woda - to potężny żywioł, sam w sobie. Jeśli płynie, jest jeszcze potężniejszy. Sam charakter rzeki, to wypadkowa wielu zmiennych, do których można zaliczyć: podłoże i poziom jego spadku, szerokość, głębokość, siła nurtu, natlenienie, żyjąca w wodzie flora i fauna. Wiadomo, ze powyższe czynniki są od siebie zależne. Rodzaj podłoża, determinuje procesy wypłukiwania i drążenia go przez nurt. Inaczej zachowuje się podłoże żwirowe, inaczej kamienne, a jeszcze inaczej piaszczyste. Szybkość nurtu - to głównie ono reguluje poziom natlenienia wody, co z kolei wpływa na florę i faunę. Ponadto rzeka nie jest "stała". Rzeka żyje, wciąż się zmienia i są to zmiany albo ewolucyjne (następujące powoli z czasem), albo wręcz rewolucyjne (gdy idzie wysoka woda z roztopów/powodzi rzeka może zmieść wszystko, nanieść wyspy, wypłukiwać doły). W miejscach o leniwym nurcie i twardym - kamienistym dnie możemy być pewni niektórych niuansów dna z sezonu na sezon. Bywają jednak sytuacje, że przyjeżdżając po raz pierwszy w sezonie na ryby możemy trafić na niespodziankę. Nasz dołek zostanie zasypany, na środku utworzy się wyspa, pojawić się mogą w wodzie zwalone drzewa i inne przeszkody, które naniósł nurt itp. Jak wiadomo woda ciałem stałym nie jest. Działa natomiast na nią grawitacja. Stąd kierunek rzeki zawsze jest „w dół”. Ponadto woda płynąca nie lubi przeszkód i zawsze woli "na skróty". Efektem tego są zakola, rzeka meandruje drąży łuki po zewnętrznej zakrętów. Czasami można spotkać rzeki, gdzie jest dosłownie "zakręt na zakręcie', po jakimś czasie rzeka może zwyczajnie "amputować" swój własny fragment przecinając dwa zakręty i stworzyć z nich starorzecze, samemu podążając w linii prostej. Takim przykładem jest np. dolna Nida.

Sumując powyższe – rzeka nizinna to pojęcie bardzo obszerne. Znajdziemy na niej miejsca bardzo zróżnicowane pod wieloma względami. Na tej podstawie właśnie wysnuwać będziemy wnioski na temat tego jaki drapieżnik na danym odcinku występuje. Bowiem niemal każdy gatunek ma swoje specyficzne upodobania co do miejsca występowania, sposobów żerowania itd. Na różnych miejscach stosuje się inne strategie i właśnie „czytanie rzeki” będzie serią artykułów opisujących typowe miejsca w rzekach wraz z tym, co na nich można spotkać, czego po nich oczekiwać i przede wszystkim jak na nich łowić.

Boczny trok
18 kwietnia 2020, 15:53

Boczny trok, to metoda diabelnie skuteczna i (dla mnie) tak samo niesportowa. Odbiera wielkie emocje podczas spinningowania. Chodzi mi o: bezpośredni kontakt z przynęta i rybą na zwykłym zestawie, gdzie przynęta dynda na końcu zestawu, bezpośrednio przypięta do agrafki. Są jednak momenty, że trok jest jedyną metodą umożliwiająca nam złowienie ryby. Są to sytuacje, gdy ryby znajdują się w sporej odległości od naszego stanowiska, lub na dużej głębokości i mają ochotę tylko na przynęty maleńkie. A małego paproszka nie ma jak podać na znaczną odległość i na wielką głębię. Tradycyjna główka, którą możemy uzbroić takie maleństwo, może ważyć co najwyżej kilka gramów, a dodać należy, że nawet przy takim zbrojeniu, przynęta będzie zachowywała się nienaturalnie. Odpowiedzią na te problemy jest właśnie boczny trok. Jako, że podczas jego stosowania używa się naprawdę małych gumek jako przynęt (głównie tradycyjne twisterki i ośmiorniczki), złowić można naprawdę wszystko. Utarło się, ze na "troka" łowi się tylko okonie, a jednak praktyka pokazuje, że w pewnych miejscach okonia tą metodą możemy nie złowić wogóle. Naszą przynętę połknie za to bardzo chętnie: leszcz, krąp, płoć, czasem jaź, kleń lub brzana albo jazgarz. W każdym razie: "lepszy rydz, niż nic!"

Boczny trok

Sprzęt do troka

Wędka delikatna. c.w. max do 16g, ale sprawdzą się też lżejsze - np. do 12g. Przesadą natomiast jest stosowanie kijków o c.w. poniżej 10g. Czasem po prostu trzeba zastosować ciężarek cięższy, jeżeli głębokość łowiska lub odległość, na której chcemy łowić, tego wymaga. Łowienie ciężarkami powyżej 15g. osobiście uważam za przesadę. Jeśli chodzi o linkę, to stosuje się głównie żyłki. Ekstremaliści łowią nawet na przypon z żyłki o średnicy 0,10mm, maksymalnie do 0,12mm. Dla mnie to też przesada. Wolę solidną „żyłę” o grubości 0,16mm. Plecionki podczas "trokowania" nie stosuję wogóle. Już próbowałem - wbrew naukom moich nauczycieli - efekt był taki, że przeżyłem rozczarowanie kilkakrotnie. Ale cóż - człowiek uczy się na błędach...

Przynęta

Gumki, gumki i jeszcze raz gumki. Ripperkopodobne odpadają, wpadają w ruch wirowy na haczyku i prezentują się w wodzie beznadziejnie. Pozostają twisterki i ośmiorniczki. Szybując nad dnem, mają imitować larwy, małe robaki i tym podobne żyjątka. Dlatego z kolorów najlepiej zaczynać od ciemnych. Wiele osób jako ideał, poleca gumki w tzw. kolorze "motor-oil", ja szczególnie dobrych efektów na nie, nigdy nie miałem. Może to świadczyć o tym, że ryby z "moich" łowisk mają inne upodobania, albo podwodne robale mają inną barwę. Być może przejrzystość wody i głębokości na których łowię, powodują że przynęta w tej barwie, nie jest zbyt atrakcyjna, lub zwyczajnie niewidoczna. Dla mnie ideałami są kolory: czarny, czarny z brokatem, brązowy z różnymi kolorami brokatu, pomarańczowy, ciemnozielony, fioletowy, szary oraz biały i fluo. Przynęty, których używam, nie mają nigdy więcej niż 3,5 cm. długości. A za najlepsze uważam miniaturowe paprochy - "jednocalówki". Gumki zbroję w pojedynczy haczyk, dostosowany wielkością do przynęty. Moim zdaniem, nie ma znaczenia, czy haczyk będzie z "łopatką", czy z "oczkiem", chociaż znam ludzi, którzy dyskusję o wyższości jednego nad drugim mogliby ciągnąć w nieskończoność.

Oprócz gumeczek, ciekawym pomysłem są sztuczne muszki. Tak, tak - takie same jak używają muszkarze. Odpowiednio dobrana muszka do warunków łowiska - jakaś larwa lub coś w tym stylu, ciągnięta pod wodą, jest dużo skuteczniejsza niż jakakolwiek gumka! Trzeba jeszcze tylko mieć dostęp do takich muszek, umieć je robić, a najlepiej znać dobrego muszkarza, który zawsze "wie co w wodzie piszczy" i udostępni nam swoje cudeńka.

Ciężarki

Nie chodzi mi o gramaturę - tutaj każda rada napisana w artykule, może się okazać nietrafiona. Ciężar dobieramy do swojego łowiska, jego głębokości i uciągu wody - o ile łowimy w rzece. Jedyne na co chciałbym zwrócić w tym miejscu uwagę, jest kształt ciężarka. Są używane gruszki, łezki, kulki i inne kształty. Jak dla mnie najlepszy i najbardziej uniwersalny jest kształt pałeczki - zwłaszcza na dnie kamienistym - rzadko grzęźnie w zaczepach, z kolei "łezka" i "kulka" są dobre na dnie miękkim - zbierają mało zielska.

Montaż

Trok wiążemy do linki głównej, za pomocą jakiekogolwiek węzła, który nie będzie powodował przesuwania się troka wzdłuż linki głównej. Długość samego troka i odległość węzła od przynęty, to znów temat na nieskończoną dyskusję. Ja zaczynam od troka o dł. około 20-25 cm i w miarę potrzeby zwiększam go maksymalnie do 0,5 m. - staram się dostosować go do głębokości żerowania ryb. Spece od trokowania w jeziorach, mają opanowane do perfekcji błyskawiczne przedłużanie i skracanie troka. Łowią czasem kijami o dł. ponad 4m i ich troki czasem mają nawet 2 m. długości. Oczywiście kryteria doboru długości dokonują na podstawie obserwacji zachowania ryb w zbiorniku, w którym łowią. Kolejną dyskusyjną kwestią jest używanie potrójnych krętlików do montażu zestawu. Jedni twierdzą, że to bardzo praktyczne, inni że plącze linkę. Ja krętlików takich nigdy nie używałem i nie używam, bo mój "trokowy guru" mnie tak nauczył. Poza tym nie widzę sensu stosowania w takim zestawie krętlika. Jest on po prostu zbędny. Przynęta ma szybować nad dnem, a nie być ściągana w dół, przez te ułamki gramów, stanowiące krętlik. Tylko taki sposób podania zapewni jej naturalną prezentację pod wodą.

Prowadzenie przynęty

Nie ma reguł! Jedni ściągają szybciej, z przerwami i nieregularnie. Jeszcze inni wloką ciężarek po dnie. Ja jestem zwolennikiem stosowania obydwu metod. Staram się łowić przede wszystkim "na wleczonego", ale czasem zatrzymuję ściąganie przynęty, czasem lekko przyspieszę, byle bez żadnych szaleństw. Tnę w przypadku każdego nienaturalnego przygięcia szczytówki.

10 najczęstszych błędów początkującego...
18 kwietnia 2020, 15:50

Każdy z nas popełnia błędy. Niektóre możemy wyeliminować wraz ze wzrostem naszego doświadczenia. Z niektórych nie zdajemy sobie nawet sprawy i dalej je popełniamy.

Mądre przysłowie mówi: "Człowiek uczy się na błędach". A jeszcze mądrzejsze: "Człowiek uczy się na błędach... Głupi na swoich, mądry na cudzych" ;-) Ten artykuł dedykuję tym mądrym, niech się pouczą na moich błędach. Błędach, które stale staram się eliminować (nie tylko podane niżej, bo je chyba już wyeliminowałem - przynajmniej mam taką nadzieję). Ale jak w każdej dziedzinie życia - także w wędkarstwie dążę do ciągłego samodoskonalenia. Analizuję więc co robię źle, co można robić lepiej itd. Z owych analiz wyciągam wnioski, po czym opracowuję metodologię dalszych swoich działań i staram się iść do przodu i rozwijać w swoich poczynaniach.

błędy wędkarskie, catch and release

Oto 10 najczęstszych błędów spinningistów, nie są one ułożone w żadnej kolejności. Po prostu wszystkie są błędami, a w jakim stopniu popełniasz je Ty, drogi czytelniku, nie ma znaczenia. Warto się nad nimi zastanowić i wyciągać wnioski.

1. Dalekie rzuty

Ilu jest wędkarzy stojących na brzegu i ciskających z całej siły przynętę przed siebie? Nikt nie zliczy. Czasami łowienie traktują jak zawody w rzucaniu na odległość. Zobaczcie na ich skuteczność w łowieniu ryb - marna? A no właśnie. Ryby są często przy samym brzegu. Ciskanie na odległośc jest bez sensu.

2. Zbyt szybkie prowadzenie przynęty

W zasadzie, to nawet nie prowadzenie, a "zwijanie", na dodatek w ekspresowym tempie. Kołowrotek wielkości 4000, albo większy, przełożenie 6:1 i mamy klasyczny przykład "korbkowego wyścigowca". Owszem - niekiedy szybkie ściąganie przynęty przynosi dobre efekty, ale uwierzcie mi - w większości przypadków lepiej się sprawdza powolne jej prowadzenie.

3. Trzymanie kija

Czy dobrze trzymasz swój spinning? Czy dłoń spoczywa w miejscu, gdzie znajduje się środek ciężkości? Jeśli tak, to ok, a jeśli nie, to czytaj dalej. Spotkałem nad wodą wędkarzy trzymających kij poniżej kołowrotka - na dolniku... Pomijając zwyczajną niewygodę i spore opory do pokonania podczas zacięcia - co praktycznie wyklucza większość przypadków skutecznego zacięcia, dochodzą do tego długotrwałe konsekwencje. Choroby stawów. Tak, tak, nadgarstek tego nie wytrzyma po kilku latach.

4. Kij nad samą powierzchnią wody

Kolejny głupi nawyk. Wędkarz w każdej sytuacji łowiący kijem nisko opuszczonym do lustra wody. O ile czasem takie prowadzenie ma swoje zastosowanie, to niekiedy aż się słabo robi. Stoi nad wodą facet, głębokość nie przekracza 1m głębokości, a on wrzuca tam wielką blachę, kij w dół i co rzut ma zaczep... Klnie na swojego pecha, traci przynęty, a pomyśleć nie ma komu...

5. Głośne zachowanie nad wodą

Czyli zwykłe płoszenie ryb. Zwłaszcza jak zbierze się kilku kolegów, staną w odległości 20m od siebie i co chwile krzyczą do siebie "miałem branie", albo "ale mi teraz coś uderzyło!" - no i tak mają te "brania" i "uderzenia" przez cały Boży Dzień, a ryby wyciągniętej ani jednej...

6. Pozycja nad wodą

Czy stajesz nad samym brzegiem? Czy w pewnej odległości od niego, w krzakach, przykucnięty? Zapewniam że opcja nr. 2 jest w KAŻDYM przypadku lepsza.

7. Zestaw

Kij do 40 g i łowienie sandaczy w miejscu gdzie jest 3m głębokości... Kij o c.w. do 12 g i plecionka 20 LB, Kij do 80g i łowienie okoni na żyłkę 0,25 mm

Wiecie co mam na myśli?

8. Brak kapoków na łódce

Odsyłam do policyjnych statystyk dotyczących wędkarzy - topielców. Ponadto - kapoki są teraz obowiązkowe na każdym "pływadle".

9. Pamiętajmy, że rybę (zwłaszcza dużą) trzeba jakoś podebrać!

Bądźmy na to gotowi i nie róbmy głupot typu rzucanie z wysokiej skarpy w miejscach gdzie może się czaić spory drapieżnik. Na lince się go potem nie podniesie - pęknie albo ona, albo krętlik, albo kotwica. A ryba odpłynie z woblerem - okaleczona...

10. Nie zjadajmy złowionych ryb

Wiem, że niektórym trudno jest się oprzeć. Wydaje mi się, że żeby tą zasadę zrozumieć, to trzeba powędkować przez kilka lat - najlepiej często na jednym łowisku. Wędkarzom doświadczonym, którzy wiedzą jak działą ekosystem nie trzeba tego tłumaczyć. Do zasady C&R (catch and release - czyli z jęz. angielskiego: "złów i wypuść") - trzeba po prostu dojrzeć.