Kategoria

Techniki wędkarskie, strona 3


Jigowanie od A do Z
19 kwietnia 2020, 14:53

Zdecydowałem się napisać kolejny cykl artykułów o jigowaniu. Było już o nich sporo na łamach extreme-fishing, ale moim zdaniem temat wciąż nie został do końca zgłębiony. I zapewne nigdy nie zostanie omówiony do końca, bowiem jigi (jak i każde inne przynęty sztuczne) ulegają nieustannej ewolucji. Są z sezonu na sezon coraz bardziej udoskonalane nie tylko przez producentów ale i przez samych wędkarzy. Jigowanie jest techniką, która wymaga ogromnej precyzji od łowiącego. Aby jigować skutecznie i łowić w ten sposób ryby, konieczne jest zachowanie całego szeregu warunków, które trzeba spełnić, począwszy od skompletowania sprzętu, poprzez dobór przynęty, aż po właściwe jej zaprezentowanie. W jigowaniu nie chodzi o to, żeby przypiąć do agrafki twistera na okrągłej jigowej główce, posłać do wody i skakać przynęta po dnie. Owszem, takie łowienie też może przynieść pożądany skutek, ale ciężko przypadki nazywać „skutecznym łowieniem”, czy chociażby „świadomym łowieniem”.

jigowanie, jak jigować

Część I dobór sprzętu

W pierwszej kolejności określa się kołowrotek oraz wędkę. Dla mnie po części jest to niedorzeczne. Owszem – kołowrotek może być różnej wielkości i wagi, mieścić rozmaite ilości poszczególnych linek oraz posiadać przełożenia o znacznej rozpiętości. Dla mnie tego typu stwierdzenia to bzdura. Kołowrotek powinien być ten sam, którym łowimy na co dzień, za pomocą spinningu. Jedyne warunki, które powinien spełniać, to duża moc przekładni oraz równomierne nawijanie linki w walec. Jeśli ma łożyskowaną, szeroką rolkę (co obecnie jest standardem), to jest super. W zależności od tego jakim kijem będziemy jigować (jego długość i waga), istotne jest takie wyważenie zestawu, by nie męczyć nadgarstka, łokcia i barku.

Wędzisko spinningowe do metody jigowej

Tutaj również nie będę się rozpisywał o akcji jigowego kija. Na łamach rozmaitych portali, czasopism, książek i innych mediów wylano już tony bzdur na ten temat. Że „jigówka” powinna być długa, że powinna mieć szybką akcję, że powinna być paraboliczna, taka, czy owaka. Zapomnijcie o tych bzdurach. Mam wędki opisywane przez producentów, sprzedawców i innych autorytetów, jako kije do łowienia woblerami, jigami, i tak dalej. Zapewniam że każdym z nich da się jigować. Oczywiście że nie będę tego robił kijem do np. 120g. Przy łowieniu paprochem na 1,5 główce.

Podobnie rzecz się ma pomiędzy zwolennikami wklejanek i ich przeciwnikami. Nieustanne dyskusje, które mają na celu udowodnienie, że „mój sprzęt jest lepszy” - pozostawmy pieniaczom.

Aby dobrać kij jigowy, którym będzie się nam łowiło komfortowo, trzeba sobie na początku odpowiedzieć na kilka pytań:

Jaka długość kija odpowiada mi najbardziej, a jaką wymuszają warunki łowisk na których łowię?

Lubię krótkie kije, a potrzebuję większej odległości rzutu, nie mogę więc wybrać ulubionego 210, a 300 mi nie leży. Kompromis? Proszę bardzo kij o długości 250-260 powinien być dobry. Wilk będzie (względnie) syty i owca (też względnie) cała.

Jaka akcja „leży” mi najlepiej?

Akcja wędki ma niebagatelny wpływ np. na celność rzutu, więc wędkarz, który używa 10 spinningów, z których każdy ma inną akcję, tak naprawdę potrafi przeważnie łowić ledwie jednym z nich, albo (najczęściej) żadnym. W ilu przypadkach precyzyjne podanie przynęty, w odpowiednie miejsce może skończyć się sukcesem/porażką – nie muszę chyba pisać. Do tego dochodzi jeszcze wykrywanie brań, zacięcie i pozostałe cechy kija, dające o sobie znać w czasie holu.

Ciężar wyrzutu

Tutaj należy sobie przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, jakimi przynętami zamierzamy łowić. Następnie należy wziąć poprawkę, na to, które z kijów branych przez nas pod uwagę są „niedoszacowane” albo „przeszacowane”. Jeśli zamierzamy łowić okonie na paprochy, to w zupełności wystarczy „mikrolight”, czyli patyk do 5 g. Sam zszedłem do takiej wagi kija w ub. roku i zapewniam, że różnica w czułości zestawu pomiędzy kijem do 5 i do 10 g jest ogromna. Jeśli naszym celem będą sandacze, a główki naszych jigów nie będą przekraczały 20 g, to nie ma sensu stosować kija o masie wyrzutowej do 30 – będzie on za ciężki. Oczywiście cały czas jest mowa o spinningach, których c.w. został przez producentów oszacowany poprawnie. Jeśli ktoś twierdzi, że kij do 25 g za bardzo ugina się podczas podciągania 20 g jiga, co uniemożliwia zacięcie, to znaczy to tyle, że kij jest przeszacowany. Porady typu: „na sandacza sztywny kij od szczotki do 50g” podczas łowienia 20 g główkami zostawiam pod rozwagę. Zwłaszcza osobom, które nie przepadają za sztywnymi wędkami, a łowią gramaturą oscylującą do wspomnianych 20g. Dla mnie świętą zasadą jest dobieranie kija tak, by realnie łowić przynętami, określanymi przez górną granice wyrzutu. Kijem do 20 g łatwiej jest łowić przynętami, na 10 g główkach (a przecież na pewno niejednokrotnie będziemy zmuszeni na łowisku do takiej redukcji masy jiga), niż ofiara losu, która przeczytała w gazecie, że kij musi być do 50 g. Takim spinningiem ciężko jest precyzyjnie prowadzić jiga o masie 10g. Zwyczajnie nie będziemy w stanie wyczuć co się z nim dzieje. O wykrywaniu delikatnych brań możemy zapomnieć.

Dlaczego uważam, że kij powinien być najdelikatniejszy z możliwych? O tym w kolejnych odcinkach, gdzie dokładnie opiszę wszelkie techniki prowadzenia przynęt.

Linka

Chociaż dla mnie świętością podczas jigowania jest, od wielu sezonów plecionka, to jednak są wyjątki, kiedy należy zastosować żyłkę (łowienie okoni w bardzo czystej wodzie). Podobnie jak w przypadku kija, uważam, że najlepszym rozwiązaniem do każdego rodzaju jigowania (ciężkiego, lekkiego itd.) jest spinning najlżejszy z możliwych dla danej gramatury przynęt. Jeśli chcemy jigować paprochami i gumeczkami do 5 cm długości, to plecionka 5LB albo żyłka 0,16mm i to jest absolutny max. W przypadku polowania na sandacze, nikt mnie nie przekona, ze łowienie plecionkami grubymi jak baranie jelita ma sens. Wyjątkiem może być sytuacja, w której badamy nowe łowisko, pełne zaczepów. W takiej sytuacji na pletce 20 albo 30 LB, branie jest raczej przypadkowe. Na łowiskach „sandaczowych” już wiele razy zweryfikowałem różnice w łowieniu plecionką 8 i 10 LB. Producent, kolor i model plecionki – ten sam, różnica w rozmiarze - „jedyne” 2 LB. Na tą pierwszą brań sandaczy było średnio 4 razy więcej. Wyniki weryfikowałem w miesiącach: wrzesień – grudzień oraz w czerwcu tego samego roku, łowiąc naprzemiennie obydwiema plecionkami, przy użyciu tego samego zestawu (wędka i kołowrotek).

Podczas jigowania cienka plecionka to podstawa! Im głębiej operujemy przynęta, tym ważniejsze jest by była ona cieńsza. Grube pleciony tworzą zaokrąglenia i balony nie tylko na powierzchni wody, ale i pod nią, toną o wiele wolniej i mają większą wyporność. Zatem możliwośc wykrywania delikatnych brań też jest zupełnie inna, zwłaszcza gdy przynęta, zaraz po wpadnięciu do wody, jest daleko od nas i opada w kierunku dna – wykrycie brania w takich warunkach na grubej plecionce jest niemal niemożliwe.

Ważnym jest także... przypon! O ile podczas łowienia na większych głębokościach, możemy sobie pozwolić na brak przyponu, a jedynie zamalowanie flamastrem plecionki na czerwono, to podczas łowienia na wodzie płytkiej (a na dodatek przejrzystej), nieocenione zasługi oddaje przypon z fluorocarbonu albo... zwykłej, cienkiej żyłki.

Mocowanie przynęty

Stosowanie przyponu kewlarowego albo wolframowego w zasadzie jest bezcelowe. W łowisku gdzie jest wiele szczupaków również. Nie w erze karbonów. Jigując przynętami miękkimi na główkach jigowych można zrezygnować także z krętlika. Przynętę przypinamy wówczas do samej agrafki. W przypadku stosowanie przyponu z żyłki albo fluorocarbonu – krętlik można główną a ów przypon. Jeszcze łatwiejsze jest gdy dobraliśmy do warunków łowiska właściwą główkę (do głębokości, uciągu wody) – wówczas łowiąc „gumkami” możemy sobie pozwolić na pominięcie wszelkiego rodzaju agrafek i karabińczyków. Po prostu główkę wiążemy bezpośrednio do linki, a chcąc zmienić przynętę, zmieniamy wyłącznie ją na haku jigowym.

Łowienie płytko gumowymi przynętami
19 kwietnia 2020, 14:52

Świetne łowisko szczupaków i boleni. Płytka woda, dużo zaczepów. O zmroku się zaczyna. Najpierw wchodzą na żer szczupaki. Jest ich tylko kilka. Każdy z nich żeruje w pewnej odległości od pozostałych. Nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Gdy skończą jedzenie, do akcji wkraczają bolenie. Czasem razem z nimi klenie i sandacze. Ryby te jednak (z boleniami włącznie), rzadko kiedy atakują w widowiskowy sposób i dając znać o swoim istnieniu na powierzchni wody. Przyjechałem ze spinninggiem. Lekkim na dodatek. Pletka 8LB – zdawało mi się że wystarczy. Owszem – na kilka ryb wystarczył ten sprzęt. Holować się w miarę dało. Problem był inny – wieszałem dużo przynęt na zaczepach. A łowić w takim miejscu, zwłaszcza po ciemku, nie jest łatwo. Używałem wahadłówek z cienkich blach, płytko schodzących woblerów i wirówek bezkorpusowych. Od czasu do czasu zakładałem gumkę, uzbrojoną lekką główką. Brań na nią było najwięcej. Ale tylko gdy odpowiednio powoli ją poprowadziłem. To było w tym przypadku trudniejsze niż w przypadku przeciągania innych wabików. Guma po prostu łatwiej łapała zaczepy. Schodziłem już z obciążeniem najniżej jak się da. Nawet cążkami odcinałem kawałki ołowiu z jigowego łebka. No a potem zdarzyła się wąsata niespodzianka. Nie byłem w stanie zatrzymać odjazdu wielkiej ryby, która połknęła 8 cm kopytko. Na następną wyprawę wziąłem cięższy sprzęt – zestaw castingowy i pletka 30 LB. Chciałem też oszczędzić nieco przynęt na zaczepach. Ale jak tu zarzucać lekką wirówkę bez korpusu z mutliplikatora? Jak lekką gumę? Nierealne! Potrzebowałem przynęty gumowej, chodzącej płytko i dającej się rzucać z zestawu castingowego. Jak pogodzić kilka wykluczających się cech przynęty?

Przynęty gumowe na okonia, gumy na okonia

Na łowisku nic nie wymyśliłem. Łowiłem woblerami i zostawiłem kilkadziesiąt zł na zaczepach. Ryb albo nie było, albo były za małe, by przynieść mi satysfakcję – nie pamiętam. Do domu wróciłem nieco zawiedziony. Wlazłem na allegro, kategoria wędkarstwo->przynęt->sztuczne->gumowe... i zacząłem poszukiwania – sam nie wiedząc czego szukam. Przejrzałem wszystkie strony całej podkategorii przynęt gumowych. Oglądałem dokładnie zdjęcia i opisy przynęt z aukcji, gdzie wystawione były gumki, których jeszcze nie znam. Wszędzie to samo – różne odmiany tego co już było. Musiałem poszukać dalej. Może w świecie już coś znają na moją niemoc? Pogrzebałem na stronach kilku amerykańskich sklepów internetowych, zajrzałem na fora internetowe, na których dawno nie byłem. Zebrałem do kupy wszystko na co natrafiłem i zacząłem znów męczyć kolegów z USA swoimi pytaniami. Pokazali mi wówczas ciekawego swimmbaita z gumy. Środek korpusu był oczywiście pusty. Zbrojenie – hak ukryty wewnątrz. Czyli typowo „bassowy” - nie mający zastosowania u nas (wiele razy próbowałem tak łowić w roślinności i rzadko udawało mi się zacinać ryby przynętą, w której grot haka tkwił zatopiony w gumie). Ale sam patent z gumą niezły. W sklepie zaprzyjaźnionym udało mi się jeszcze zakupić pływające główki jigowe. Zanim zamówiłem to cudo, postanowiłem przetestować prototyp, którego własnoręcznie wykonałem ;-) Gumy porobiłem sam – z jakichś strzępków twisterów i ripperów, które miałem po pudełkach. O ile pamiętam, to do korpusu sporego kopyta, dokleiłem za pomocą zapalniczki ogonek od twistera. Z korpusu wybebeszyłem nieco gumy, by go odchudzić. Uzbroiłem gumę tradycyjnie – ale główka pływająca miała być. W ten sposób uzbrojona guma miała pozwolić się płytko prowadzić, dać zarzucać multikiem, no i... łowić ryby :-D

Pierwszy test na łowisku – jest lepiej niż było. Ale dalej lipa... Nie lecą za daleko. Załamka. Łowisko zmieniłem na inne, bo ryb zaczęło brakować. Z czasem zapomniałem o nim i moich kombinacjach z ciężkimi, płytkimi gumami. W końcu dostałem od znajomego fajnego swimbaita, którego sprowadził wraz z całym pudłem z USA. O to właśnie mi chodziło. Guma z której był wykonany swimbait była wyraźnie cięższa od gumek, które ja stosowałem.

Catch & release – czyli mity w polskim...
19 kwietnia 2020, 14:48

Ostatnio w internecie pojawiło się naprawdę sporo bezsensownych wypowiedzi na temat wypuszczania złowionych ryb. Wydaje mi się nawet, że w naszym, polskim światku wędkarskim mamy już bardzo wyraźny podział na dwa obozy. W jednym siedzą zwolennicy wypuszczania złowionych ryb, w drugim Ci, którzy uznają, że „co na haku, to do wora”. Jeszcze kilka lat, miesięcy temu, zabijanie ryb było wręcz niemile widziane na forach wędkarskich. Gdy na jednej ze stron sklepu wędkarskiego pojawiło się zdjęcie olbrzymiego szczupaka trzymanego w ogródku przez swego oprawcę, to użytkownicy niemalże murem podjęli decyzję o bojkocie „mięsiarskiego” sklepu. Od jakiegoś czasu bowiem mięsiarze (nie bójmy się tego określenia) próbują forsować w sieci tezy, że lepiej dla ekosystemu, rybostanu i przede wszystkim DLA NAS - wędkarzy jest uśmiercanie złowionych ryb. Przeglądając zasoby sieci, natrafiłem na teorię tak karkołomne i bzdurne, że w głowie się to nie mieści.

Catch & release, złów i wypuść

Z pewnych treści, które forsować próbują mięsiarze wynikają bowiem następujące fakty:

ryba wypuszczona jest ranna i na pewno umrze, więc po co ma się męczyć, skoro bardziej humanitarne jest zabicie jej?

ryba wypuszczona naraża całe swoje stado

Autorzy powyższych wynurzeń oczywiście nie mają ŻADNYCH konkretnych dowodów popierających ich tezy. Ale że słowo pisane ma wielką moc, to być może znajdzie się i grupa osób niemyślących, którzy zaczną postępować tak jak oni, w imię niezdrowo pojmowanego „dobra przyrody” czy też innych tego typu „górnolotnych idei”.

Pragnę teraz udowodnić (popierając swe wywody merytorycznymi argumentami, a nie autorytetami pana Xińskiego, który jest podobno „świetnym pstrągarzem i się zna”), że myślenie tamtych osobników jest całkowicie mylne, a ich tezy są nieprawidłowe.

Ryby najdokładniej są badane przede wszystkim przez naukowców – ichtiologów. Tylko takie badania mogą dawać naprawdę jakikolwiek logiczne i miarodajne wnioski. Do takich badań wykorzystywany jest specjalistyczny sprzęt. Dzięki temu wiele możemy się dowiedzieć o zwyczajach poszczególnych gatunków oraz o tym jak zachowują się one w danych sytuacjach.

Ryby były badane pod kątem tego co czują fizycznie, gdy są wyławiane z wody.

Oczywiście pojawia się u nich ból fizyczny i stres. Ból jest faktem oczywistym i ma swoje źródło w ranie, od haka, czy też kotwicy. Inaczej jest ze stresem. Wywołuje on bowiem zmiany fizykochemiczne w organizmie ryby. W większości przypadków są one jednak w 100 % odwracalne (albo jak kto woli – chwilowe). Identycznie jak z ludźmi. Spadniemy ze schodów, stłuczemy/złamiemy rękę. Jest chwila szoku, jest ból, a potem gips i przez jakiś czas też jest nie miło. Po kilku tygodniach wszystko wraca do normy i żyjemy nadal normalnie, z czasem zapominamy nawet o samym fakcie złamania.

Nam – wędkarzom, pozostaje jedynie skrócić ten stres jak najbardziej i doprowadzić do tego, by ryba nie była zbyt poraniona (chociaż niestety się to zdarza).

Jak temu zaradzić:

 

Ryby, których nie chcemy sfotografować starajmy się uwolnić jeszcze w wodzie, po doholowaniu do brzegu.

Używajmy szczypiec i rozwieracza do wyciągania z pyska haków – będzie szybciej

Lądowanie najlepiej jest robić jak najszybciej i na miękkiej nawierzchni. Tak będzie najlepiej dla śluzu, który w organizmie ryb jest bardzo ważny.

Zamiast potężnego zestawu fotograficznego lepiej mieć pod ręką niewielką cyfrówkę, którą w razie czego można szybko wyciągnąć, uruchomić i pstryknąć fotkę. Dzisiaj przyzwoite zdjęcia z bliskich odległości można robić nawet aparatem typu „głupi jaś,” który jest wielkościowo zbliżony do paczki papierosów. Jeżeli ktoś na rybach chce fotografować pejzaże, niech oprócz wielkiej lustrzanki ze statywem, którą się rozkłada 10 minut, weźmie też takiego „głupiego jasia” - ciążył nie będzie, a czas zrobienia fotki jest chyba ważniejszy, niż nieco mniej ostre zdjęcie, czego i tak 99% ludzi nie rozpozna oglądając je po sformatowaniu na naszej-klasie, czy innym facebooku :D .

 

Kamuflaż – cud natury
19 kwietnia 2020, 11:52

Zjawisko kamuflażu jest w świecie zwierząt bardzo powszechne. Świat ten, jak wiadomo, kieruje się prostymi, aczkolwiek skutecznie działającymi prawami. Każdy z gatunków stara się przede wszystkim:

- zdobywać pożywienie,

- rozmnażać się,

- unikać zagrożeń.

To właśnie ten ostatni fakt spowodował, że wiele gatunków zwierząt posiada umiejętność dostosowania się wyglądem do swego otoczenia. Kamuflaż zapewniać ma im przede wszystkim możliwość ukrycia się przed drapieżnikami. Bywa także na odwrót – umożliwiają drapieżnikom bycie niezauważonym dla swych ofiar. W podwodnym świecie występuje kilka rodzajów kamuflażu. Nie chodzi tylko o same barwy i wygląd. Zagrożone zwierze potrafi przybrać pozę upodabniającą ją do czegoś martwego lub całkiem nieapetycznego. Drapieżniki zaś potrafią swoje ciało wykorzystać do zwabienia ofiary.

kamuflaż

Kolorystyka

Wiele gatunków rozwinęło u siebie możliwość przybierania barw zbliżonych do swego otoczenia, tylko po to by zdobywać pożywienie lub by pożywieniem się nie stać. Istnieje kilka czynników determinujących to jaki rodzaj kamuflażu rozwija dane stworzenie:

 

Kamuflaż rozwija się u zwierząt zależnie od fizjologii i zwyczajów danego zwierzęcia. Przykładem są tutaj stworzenia posiadające futro albo owady. Każdy z nich kamufluje się zupełnie inaczej.

 

Środowisko zwierzęcia jest często najważniejszym czynnikiem, odpowiadającym za to co kamuflaż przypomina. Najprostsza metoda maskująca ma pasować do "tła" z jego otoczenia. W tym przypadku, o rozmaitych elementarnych zasadach naturalnego siedliska mogą mówić jako o modelu dla kamuflażu.

Celem kamuflażu jest najczęściej ukrycie się przed drapieżnikami. Niektóre zwierzęta nie rozwijają żadnego rodzaju kamuflażu, bo jest im to po prostu zbędne. Na przykład, nie ma powodu dostosowywać się barwą ciała do otoczenia, skoro główny naturalny wróg – drapieżnik znajdujący się nad nim w łańcuchu pokarmowym jest daltonistą.

„Dostrojenie” barw swojego ciała do otoczenia jest najczęściej spotykanym rodzajem kamuflażu w przyrodzie. Nie trzeba daleko szukać. Zwierzęta leśne, mają często kolor brunatny, podobny do barwy drzew. Delfiny szaro-błękitny, owady – często upodabniają się do roślin wśród których występują. A ryby? No właśnie – co z rybami?

Wystarczy porównać „powierzchniową” uklejkę, do „dołującego” kiełbika by znać odpowiedź na to pytanie.

Zwierzęta zmieniają ubarwienie dwoma sposobami:

Biochromy są mikroskopijnymi, naturalnymi pigmentami w organizmach zwierzą, wytwarzający kolory chemicznie. Robienie sobie przez zwierzęta tego swoistego „makijażu” opiera się na przejmowaniu ze środowiska pewnych barw i dostosowanie się do nich.

Zwierzęta również mogą zmieniać swoje ubarwienie poprzez mikroskopijne fizyczne struktury swojej skóry/sierści. Działa to w następujący sposób: struktury te załamują i rozpraszają widoczne światło, co powoduje, że pewne kombinacje kolorów zostają dość wiernie odzwierciedlone. Przykładem mogą być niedźwiedzie polarne, które mają czarną skórę i przejrzystą sierść. Każdy włos powoduje zagięcia światła w taki sposób, że widzimy ubarwienie białe. Z rybami bywa podobnie. Zielone ryby mają w warstwę skóry z żółtym pigmentem i warstwę z niebieskim. W efekcie poprzez grę świateł i odpowiednie wydzielanie pigmentu mogą się one zakamuflować w np. gęstwinie podwodnej roślinności, stając się zielone.

Możliwości kamuflażu u zwierząt są przeważnie przekazywane genetycznie. Zauważmy, że każdy z gatunków zwierząt żyje w mniej lub bardziej określonych warunkach, dlatego jego fizyczne możliwości kamuflowania są kształtowane na drodze ewolucji. W ten sposób można tłumaczyć inne ubarwienie poszczególnych gatunków ryb na różnych łowiskach. Okonie z Wisły niektóre w ogóle nie mają pasków – złowione w czystej i przejrzystej wodzie, w pobliżu drzewiastego brzegu są idealnymi pasiakami.

Sposób ubarwienia jest także w jakimś stopniu powiązany z fizjologią (kształtem ciała) zwierzęcia. Przykładowo - szczupaki na zarośniętym dnie wygląda jak kłoda, ale kształt ciała ryb jest też zdeterminowany poprzez inne czynniki (sposób polowania, pływania, warunki w których żyje – woda stojąca, silny nurt itd.)

Adaptacja kamuflażu do zmieniającego się otoczenia

Otoczenie zwierzęcia również może zmieniać jego ubarwienie i wygląd w wielu sytuacjach. Wiele gatunków zwierząt rozwinęło zdolności adaptacyjne, pozwalające im zmieniać ubarwienie w zależności od zmian zachodzących w ich otoczeniu. Takimi zmianami są głównie pory roku. Na wiosnę i latem, miejsca, w których przebywają ryby są zupełnie inne niż w zimie. Innu rozwój fauny zmienia nie tylko najbliższe otoczenie roślinne, ale także przejrzystość wody. W większości przypadków, to zmiany w temperaturze wywołują hormonalną reakcję w zwierzętach i wpływ na biochromy i chromatofory (głębiej położone w skórze komórki).

U ryb zaobserwowano także sytuacje, w których potrafią one zmieniać swoje ubarwienie w sytuacjach gdy zmienią swoje otoczenie (np. troć wędrowna). W sytuacji, gdy ryba zmienia swoje środowisko, do jej mózgu są dostarczane informacje, które przetworzone dają sygnał (bodziec) do układu hormonalnego, który wpływając na poszczególne organy ciała daje „sygnał” do produkowana odpowiednich pigmentów. Po jakimś czasie ryba jest już „dostosowana” do nowego otoczenia.

W stadzie

Wiele osób się zastanawia nad tym, dlaczego zebra jest biała w czarne pasy (a może czarna w białe pasy? :-D). Barwy te mają się nijak do naturalnego otoczenia, w którym zwierzęta te żyją. Otóż owe pasy pomagają im, gdy drapieżnik (np. lew) zaatakuje ich stado (zebry żyją w stadach). Dzięki pasom, wszystkie osobniki „zlewają się” w jedno. Gdy całe stado zaczyna uciekać, lew często chybia, ponieważ nie jest w stanie zdecydować się którego osobnika zaatakować, albo po prostu atakuje na oślep w biało-czarną masę pasków ;-) co również często nie kończy się sukcesem. Podobna analogia występuje wśród niektórych gatunków ryb, które w stadzie wyglądają razem jak jeden – większy organizm, co potrafi zdeprymować lub nawet przestraszyć niektóre drapieżniki w pewnych sytuacjach.

Istnieją także ćmy – które mają na skrzydłach wzorki. W nocy owe wzorki imitują... oczy dużego drapieżnika... Pomysłowe prawda?

W niektórych ekosystemach niewielkie – jadowite drapieżniki rozwijają jaskrawe ubarwienie swego ciała. Ostrzegają one w ten sposób większe zwierzęta dając sygnał „jestem niepozorny, ale nie warto ze mną zaczynać. Może i mnie zjesz, ale sam też zdechniesz”. ;-) Większe drapieżniki wiedzą, żeby od takich osobników trzymać się z daleka. Interesującym jest fakt, że są też „udawacze” - zwierzątko, które swym wyglądem „pozują” na jadowite, a w rzeczywistości nie mają żadnego asa w rękawie, bo nie są jadowite.

Tego typu kamuflaże nie mają za zadanie ukrywanie zwierzęcia, a jedynie przedstawić jego zafałszowany obraz dla zmylenia przeciwnika.

Kamuflaż – jakiego rodzaju by nie był, zawsze ma na celu albo ukrywanie się przed drapieżnikami i naturalnymi wrogami albo stanie się skuteczniejszym myśliwym – drapieżnikiem. Zarówno jedno, jak i drugie ma za zadanie to samo o co chodzi każdemu żyjącemu stworzeniu – przetrwanie, przy możliwie najmniejszym ryzyku bezpośredniej konfrontacji z innymi zwierzętami.

Jigowanie - wykrywanie brań
19 kwietnia 2020, 11:51

Wykrywanie brań i prawidłowa reakcja na nie to jeden z kluczy do skutecznego spinningowania jigami. Rozmaite gatunki w zależności od pory roku, charakterystyki łowiska, sposobu prezentacji przynęty i wielu innych czynników w rozmaity sposób potrafią zaatakować naszego jiga. Biorąc pod uwagę to jakiego sprzętu używamy, począwszy od linki, na wędce i kołowrotku skończywszy, możemy różne rodzaje brań wykrywać na wiele sposobów. Jako że techniką jigową możemy łowić wszystkie gatunki ryb, musimy liczyć się z tym, że obserwować będziemy brania, które są naprawdę niepowtarzalne. Ryby będą atakowały z furią nasze jigi, będą je także lekko podskubywać, albo próbować końcówką pyszczka, gdy leżą one na dnie. Ataki będą zdarzały się ze wszystkich stron jiga, i nie zawsze będą one możliwe do zacięcia – często drapieżniki nie trafiają w grot haków i kotwiczek lub robią to w taki sposób, że zacięcie jest całkowicie niemożliwe.

Jigowanie - wykrywanie brań

Na wstępie zaznaczę, że nie ma ścisłych reguł co do tego w jaki sposób poszczególne drapieżniki atakują przynętę. W zależności od wielu czynników ataki są bardzo różne, jednak można się posłużyć pewnymi schematami, dzięki którym, polując na ryby danego gatunku będziemy mogli przygotować się do tego zarówno pod względem sprzętu i przynęt, jak również i tego, na co zwrócić uwagę podczas prowadzenia przynęty, byśmy wiedzieli że nasza przynęta nie pozostaje drapieżnikom obojętna.

Podczas jigowania będziemy mieli do czynienia z wieloma rodzajami brań. Należy być czujnym, bo brania niezacięte mogą nie być ponowione, zwłaszcza przez ostrożne ryby.

Przygięcie szczytówki

Klasyczna oznaka, że nasza przynęta została zaatakowana przez drapieżnika. Przygięcie szczytówki może być lekkie, może także być głębokie. Po tym możemy w zasadzie
„z grubsza” przewidzieć co zaatakowało nasz wabik. Przygięcie szczytówki oznacza, że jig został zaatakowany z boku, z góry, lub od przodu (ryba uderza „czołowo” w płynącą przynętę, czyli z naprzeciwka).

 

Wyprostowanie się szczytówki

Podczas prowadzenia jiga, szczytówka, nawet najsztywniejszego kija zawsze jest lekko przygięta. W momencie gdy wiemy, że jig nie ma kontaktu z dnem i że nie działają na niego inne czynniki (np. nurt wody), a nasza szczytówka nagle sama się wyprostuje, to możemy być pewni, że mamy branie. Jednak nie jest to typowe uderzenie w jiga, jak w przypadku powyżej. To przeważnie delikatne zagryzienie przynęty, które drapieżnik wykonuje bardzo delikatnie, płynąc za przynęta zgodnie z kierunkiem, w którym się ona porusza. Takie brania często są dziełem sandaczy, zwłaszcza tych bardziej cwanych. Nie spieszy im się z posiłkiem. Wolą sobie najpierw spróbować podejrzanego stworka, a potem podejmują decyzję, czy go połykać, czy też nie.

 

Poluzowanie plecionki

Tutaj też następuje wyprostowanie szczytówki, ale oprócz tego plecionka, która do tej pory była napięta – wiotczeje. Dzieje się tak przeważnie w sytuacji kiedy jig opada swobodnie w kierunku dna, a zostanie połknięty przez drapieżnika, który po zagryzieniu go stoi jeszcze chwilę w miejscu i się nie rusza.

 

Jigowanie ma to do siebie, że brania następują bardzo często w różnych fazach prowadzenia przynęty. W opadzie, przy podbiciu, wpół wody, z powierzchni, z dna. Jakiekolwiek branie zaobserwowalibyśmy na naszym zestawie, musimy być zawsze czujni, bo może to być pierwsze i zarazem ostatnie branie podczas całej wyprawy. Na temat zacinania jest wiele teorii, niektórzy sugerują żeby wyczekać, inni by podnieść szczytówkę do pionu, blablabla... Ja jestem zwolennikiem tej najprostszej, o której mówi niewielu, a jednak jest ona najskuteczniejsza: Jak tylko zarejestrujesz branie to OD RAZU W ZACINAJ!