Kategoria

Techniki wędkarskie, strona 3


Wiosna na rzece


21 kwietnia 2020, 12:11

Od początku lutego nie mogę się doczekać zainaugurowania sezonu 2010. Wyjazdy pstrągowe nie wchodzą w grę – za daleko, trzeba poświęcić cały dzień. Tyle czasu niestety nie mam. Wisła jest nadal nieczynna. Koledzy po kiju meldują mi już o efektach swoich połowów – całkowite zero. Wszędzie, w porcie, w miejscach gdzie wpadają mniejsze dopływy. Ani okonia, ani kleni i jazi. Co roku, gdy zaczynam Wiślane łowy mam dylemat gdzie się wybrać. Bywa że dopiero którąś z wypraw przynosi efekt w postaci upragnionej ryby na kiju. Dawniej korzystałem z bocznego troka. Wyszukiwałem miejsca o leniwym nurcie i sporej głębokości. Mały paproch, który po naświetleniu latarką świecił w ciemności, skutecznie dawał sobie radę w wodzie o barwie kawy z mlekiem. Ba! Bywał skuteczny nawet w styczniu, gdy nie mogłem usiedzieć w domu i wybierałem się z lekkim kijem na swoje miejscówki. Jeśli tylko trafiałem na żerowanie, to trafiał się kleń albo leszcz – zapięty za pysk. Z czasem coraz bardziej przestawałem lubić trok, aż w końcu zaniechałem tej metody niemal całkowicie, ograniczając ją do sporadycznych dni w lecie, kiedy okoni nie było przy brzegu i trzeba było znaleźć na nie sposób. Wracając do poszukiwań ryb na przedwiośniu – mogą być wszędzie i nigdzie. Na podstawie swoich doświadczeń udało mi się jednak wytypować kilka miejsc gdzie ryba pojawia się najwcześniej i nie trzeba stosować do jej połowu bocznego troka.

Wiosna na rzece

Dawniej, w pierwszej kolejności przeczesywałem starorzecza. Schodzące roztopy często podnosiły poziom rzeki do tego stopnia, że w momencie gdy rozlewała się ona po łąkach i polach, sięgając wałów, wraz z nią do brzegów zbliżały się ryby. Czasem zapuszczały się tak daleko poza naturalne koryto, że nie zdążały wrócić gdy woda opadała i pozostawały w starorzeczu. Pojedyncze osobniki okoni, a nawet szczupaków łowiłem w takich miejscach już w lutym albo marcu. Zanim ktoś mnie weźmie za barbarzyńcę, łowiącego zębacze w okresie ochronnym – zaznaczam : szczupak (jak każda inna ryba będąca w okresie ochronnym) nigdy nie był celem moich wypraw. Złowione szczupaki w starorzeczach najczęściej były wychudzone (brak pokarmu gdy starorzecze było małe) i zawsze wypuszczałem je z powrotem do rzeki. Do kwietnia miały szansę zregenerować siły i odbudować kondycję, co z kolei umożliwiało im odbycie tarła. Drugim moim bankowym miejscem (a od jakiegoś czasu nawet pierwszym) są miejsca gdzie uchodz ą mniejsze rzeczki. Tam z czystym sumieniem mogę polować na ultralekko. Są to bowiem miejsca, gdzie w pierwszej kolejności spodziewać się można kleni. Pierwsze słoneczne dni są dla tych ryb sygnałem, że warto znaleźć miejsce gdzie płynie czystsza woda, a o pokarm łatwiej. Wiele małych rybek migruje właśnie z dużej rzeki do małych ciurków na wiosnę, stając się łatwą zdobyczą dla kleni, jazi i okoni. Wraz z wodą z roztopów podmywane są także brzegi rzek i rzeczółek. Wymywane z nich larwy, robaki i inne żyjątka w różnych fazach swojego rozwoju spływają bezwładnie z nurtem i także często stanowią menu drapieżników i paradrapieżników. Mając na uwadze powyższe staram się zaplanować swe pierwsze wyprawy tak, by za jednym zamachem móc spenetrować i starorzecze, jak i miejsce w którym do rzeki wpada mała rzeczka. Zarówno na jednym, jak i drugim łowisku łowię zestawie typu „ultralight”. W starorzeczu, które najczęściej nie jest głębokim łowiskiem, moją podstawową bronią będą woblerki i wirówki, którym usunąłem korpus. Woblereki małe, nie nurkujące głębiej niż na 0,5 metra. Wiróweczki, w zależności od łowiska mogą mieć różne kształty palaetek i ich kolory. Skuteczne są aglie „jedynki” w kolorze srebrnym, złotym i czarnym. Lubię również łowić longami. Ale nie „sklepowymi”, a stuningowanymi poprzez zdjęcie korpusu i zastąpienie go kawałkiem wentyla, albo owijką z nici. Dają się prowadzić bardzo powoli w płytkim łowisku, nie zahaczając o liście zalegające na dnie. A właśnie powolne prowadzenie odpowiednio wirującej blaszki jest kluczem do sukcesu na starorzeczu. Inaczej jest zaś w rzeczkach. Tutaj prym wiodą woblerki, które nurkują nawet do 1,5 metra. Dobre są klasyczne wzory ze srebrnymi boczkami, imitujące narybek. Doskonałe są też niektóre modele „owadów”, ale nie „smużaki” któe chlapią się po powierzchni i dobrze prowokują w środku lata, a tonące robactwo, które pracuje na 1-1,5m. Moim niekwestionowanym killerem jest imitacja pływaka żółtobrzeżka i chrząszczy wodnych. Dociążenie wobka, który ma 2,5 – 3,5 cm długości i wyważenie go tak by zanurzał się na taką głębokość nie jest łatwe. Sam staram się wykonywać takie woblerki, ale gdy nie uda mi się osiągnąć odpowiedniej ich pracy (wykładają się poprzez zbyt poziome ułożenie steru), to po prostu dociążam kotwiczkę małą tasiemką ołowianą. Takie woblerki staram się posyłać pod prąd i powoli ściągać z nurtem. Podobnie postępuje z małymi twisterkami, które zakładam na stosunkowo ciężkie (3 gramy) główki. Kolor twisterka w żadnym razie nie może być jasny. Najlepsze są czarne, brązowe i fioletowe, mogą być ozdobione dodatkowym brokatem wewnątrz (kolor nieistotny – można poeksperymentować). Staram się rzucać pod wszelkie przeszkody znajduące się w wodzie. Pod krzak, zatopione drzewo, konar itp. Inaczej rzecz sięma, gdy łowię w poprzek nurtu i pod prąd. Tutaj wybieram małe blaszki obrotowe. Najlepiej „zerówki” i „kiblówki”. Wirują bardzo prędko już przy wolniusienkim prowadzeniu pod prąd. Żeby je sprowadzic na większą głębokośc, czekam po rzucie aż zatoną i dopiero rozpoczynam zwijanie. Aby w najmniejszych blaszkach skrzydełko sprawnie wirowało, konieczna jest żyłka o przekroju 0,14 – 0,16mm. Takiej własnie używam, albo plecionki 4 LB. Zastosowanie grubszych linek spowoduje, że najmniejsze blaszki nie będą w stanie wystartować, trudne będzie także zatopienie ich na większą głębokość. W poprzek nurty warto też zaryzykować łowienei małą cykadą. Na rynku są nawet modele o masie 1,5 grama – dla mnie za małe (chyba nawet ich twórcy wytwarzają je z myślą o łowieniu pod lodem), optymalne moim zdaniem są 2,5 – 3,5 gramówki, szybko toną i agresywnie pracują pod wodą.

Jesień z drop shotem


21 kwietnia 2020, 12:05

Spadek temperatury wody w chłodniejszych miesiącach (i zimie) powoduje, że ryby przenoszą się na głębokie partie łowisk. Niskie temperatury powodują spowolnienie ich przemiany materii. Stają się anemiczne i mało ruchliwe. Mistrzowie spinningu wraz ze zbliżaniem się zimy, polecają coraz to większe „odchudzanie” swoich zestawów i przynęt. Drapieżniki, jeśli biorą, to właśnie na małe przynęty, podane głęboko na cieniutkiej lince. Kolejnym warunkiem złowienia jakiegoś jest konieczność bardzo powolnego prowadzenia przynęty. Wielu spinningistów przestawia się na boczny trok. Jako przynęt używają twisterowych paprochów, albo muszek i innych imitacji owadów. Pomysł z „trokiem” rzeczywiście wydaje się niezły. Ale czy nie lepiej jest spróbować drop shota? Linka o wytrzymałości 6-8 LB wystarczy, Jak ktoś łowi okonie trokiem z użyciem plecionki 5LB, to też może być. Proponuję używanie tego samego sprzętu, którym w dołkach łowiliśmy na trok. Do tego niewielki haczy, zawiązany na fluorocarbonie. Ciekawym patentem, jaki w tym roku zaobserowowałem nad wodą, jest użycie zamiast klasycznego – ołowianego ciężarka w kształcie łezki, czy kulki, kilku kulek z mosiądzu. Zamontowane na przyponie – jeden nad drugim – zderzają się i wydają wabiące kliknięcia pod wodą. Pomimo tego, że łowić będziemy czasem na dużej głębokości, to radzę używać jak najmniejszego obciążenia. Wpłynie to na zachowanie przynęty i całego zestawu. Warunek: Ciężar musi umożliwiać ciągły kontakt wędkarza z zestawem i dnem. Na haczyk zakładamy niedużą gumkę. Jeśli polujemy na okonie, to możemy zastosować nawet 1 calowego paprocha. Nadziać na niego może się też coś z białorybu. Jeśli celem naszych łowów jest sandacz albo szczupak, można założyć gumkę długości 2 cali, która imituje larwę albo pijawkę. Można też łowić naprawdę „ciężko” i założyć gumę 2,5 – 3 cale. Tutaj może być jakiś shad, typowy dla metody drop shot.

Drop shot

Metoda ta, bywa skuteczna w momentach, kiedy klasyczne jigowanie zawodzi. Łowienie z powolnym opadem jest techniką skuteczną, zwłaszcza na sandacza. Bywają jednak dni, że ryby preferować będą przynętą podaną dłużej w jednym miejscu i jednej głębokości. Wtedy właśnie dobrze jest sięgnąć po drop shota. Naszą przynętę możemy wzbogacić substancją zapachową. Wierzę, że dzięki niej ryba trzyma gumkę w pysku dłużej, co umożliwia lepsze zacięcie. Sam korzystam ze śledzi w słoiku. Wylewam wodę, w której one pływają i wkładam dzień przed wyjazdem garść gumek, którymi będę łowił. Nasiąkają one zapachem śledzia, który jest bardzo intensywny. Kiedyś kupowałem firmowe atraktory, ale zaniechałem tych praktyk, bo nigdy nie zauważyłem by przynosiły jakieś efekty oprócz okropnego smrodu w pudełku.

Wędkarski wywiad, czyli czy warto stosować...


19 kwietnia 2020, 15:09

Pewnie każdy z was niejednokrotnie lądował na nieznanym sobie łowisku. Nie wiadomo było od jakiej przynęty zacząć, ani w którym miejscu poszukiwać ryb. Informacji mamy mało lub wręcz nie mamy ich wcale. Nie wiemy nawet jakich ryb się spodziewać. Stajemy więc przed dylematem, czy używać swoich ulubionych „killerów” i „metodą prób i błędów”, idąc wzdłuż brzegu spenetrować jak największy obszar łowiska, czy może lepiej łowić stacjonarnie i dokładnie przeczesać obiecująco wyglądające miejscówki wszystkimi wabikami. A może by zapytać miejscowych? Nie powiedzą nam na co i gdzie łowią? A może jednak? Niektórzy wędkarze (w tym i ja ;-) ) spławiają obcych i zawsze mówią, że nic nie bierze i nie brało, ale są też tacy mistrzowie „własnego podwórka”, którzy lubią się pochwalić swoimi zdobyczami. Zdradzą swoje miejscówki, przynęty i jak się ich umiejętnie podpyta, to będziemy mogli w krótkim czasie, wysnuć sporo wskazówek i danych, które umożliwią nam skuteczny połów. Nas – Polaków cechuje próżność, która jest jeszcze większa niż zazdrość. Taka nasza cecha narodowa ;-) Od czego więc zaczynam rozmowę z takimi osobami? Wczujmy się teraz w rolę osoby, która znalazła się z wędką i jednym pudełkiem, w miarę „uniwersalnych” przynęt, na nieznanym łowisku. Idę wzdłuż brzegu. Z daleka widzę „grunciarza”.Facet w kufajce, niemłody, dwie zarzucone gruntówki z dzwoneczkiem, pet w kąciku ust, otwarte piwo obok składanego krzesełka i siatka z rybami w wodzie. Podchodzę i zagaduję (zawsze miło i uprzejmie). „Dzień dobry” (albo na wsi: „Szczęść Boże”) ;-)

socjotechnika wędkarska

Facet odburknął „dobry” i nawet się nie odwrócił. Zaczynam więc gadkę o pogodzie, że ładnie dzisiaj, że świetna pora na ryby itp. Facet przytakuje, zatem nawijam dalej „Jak tam u pana z rybami? Są jakieś wyniki?” Facet odpowiada, że coś tam jest – leszcz i płotka na robaka. Gratuluję mu tonem, który świadczy o tym, że jestem pełen podziwu dla jego umiejętności wędkarskich. To łechce jego ego i sprawia, że zaczynają się przechwałki. „Panie, a tydzień temu to nałopałem w ch.. takich, dwa razy większe niż te co mam w siotce”. Pytam więc o białą rybę z zaciekawieniem, czy są płotki, krąpie, karasie i wzdręgi. Facet opowiada mi co i jak. W tym momencie zaczynam pytać o drapieżniki. Oczywiście skromnie – o okonie. Czy widać że drapieżnik chodzi przy brzegu, czy zdarza się szczupak itp. Facet znów opowiada, o zeszłorocznym szczupaku na żywca i tym podobne historie. Czasem wskaże miejsce gdzie go złowił, albo gdzie wie, że drapieżniki są regularnie łowione. I już wiem co chciałem wiedzieć. :-) Idę na wskazane przez grunciarza miejsce i czeszę wodę przynętami, które według wszelkich znaków na ziemi i niebie mogą być skuteczne. Czasami w pobliżu spotykam jakiegoś spinningistę. Tutaj również zagaduję. Podchodzę, podaję rękę, witam się uprzejmie z tekstem „Chyba tylko my dwaj tutaj spinningujemy? Jak wyniki u pana?” :-)

Facet bardzo często otwiera się od razu jak książka. Znalazł kolegę po kiju - spinningistę i musi się pochwalić wszystkim. Pokazuje zdjęcia ryb zrobione telefonem, opowiada co gdzie i kiedy. Ale ja już nie zadaję tych samych pytań, co grunciarzowi. O przynęty pytam w inny sposób niż wszyscy. Pytam o linkę jakiej używa, o ciężar główek jigowych, o sposób prowadzenia, o głębokość na której ryby biorą. Wiem już, że okonia o tej porze roku najlepiej na boczny trok i fioletowy paproch, w takim i takim miejscu, a szczupaka na srebrną blachę tutaj. Pytam o głębokość łowiska i rodzaj dna. Staram si ę uzyskać informację o zaczepach, żeby nie stracić połowy przynęt w pół godziny i wszystko zaczyna się powoli układać. Ja zamiast bawić się w eksperymenty, będąc jedynie zdany na przypadek i łut szczęścia, mogę zacząć prawdziwe polowanie. Tego typu „podchody” do wędkarzy wielokrotnie pozwalały mi łowić ryby w nowych dla mnie miejscach. Spotykałem różnych ludzi. Po niektórych wiedziałem od razu że kłamią. Odsyłali w miejscówki gdzie siedzi większość wędkarzy i podniecają się, że ktoś złowił klenia, czy bolenia, albo 5 okonków. Najlepsze miejscówki zostawiali dla siebie. Ja też tak robię – bo o rybostan swoich łowisk trzeba dbać! Jestem egoistą – owszem i wcale się tego nie wstydzę! Nowo odkryte miejscówki zdradzam tylko kolegom, którzy wypuszczają ryby i nie rozpowiadają o nich swoim kolegom. W zamian – oni mi „udostępniają” swoje łowiska i zdradzają tajemnice łowienia w nich. Bezmyślne rozpowszechnianie informacji o miejscówkach i sposobach, może spowodować, że na naszym nowo odkrytym dołku pojawi się las gruntówek z trupami i żywcami, a nasze sandacze znikną stamtąd bezpowrotnie w przeciągu kilku dni. Mięsiarzy nie brakuje! Ciekawostką jest fakt, że odkąd założyłem extreme-fishing dostawałem maile od czytelników, którzy chcieli żebym im podał konkretne informacje na temat miejsc w których łowię. Niektórzy byli tak zdesperowani, że proponowali wspólne wypady nad wodę – oczywiście na miejsca wskazane przeze mnie (najlepiej „tam gdzie pan złowił tego sandacza, którego zdjęcie jest w artykule...”). Ostatnimi czasy zacząłem odsyłać tego typu osoby do ludzi, którzy zajmują się przewodnictwem wędkarskim (tymi samymi, którzy na swoich stronach www mają zdjęcia z metrowymi szczupakami – złowionymi w Szwecji, albo wręcz kupionymi od rybaków na potrzeby fotki z jerkiem w pysku ;-) ).

A teraz pointa tego mini artykułu – jeśli znajdziesz rybną miejscówkę i chcesz mieć dobrą zabawę z rybami, to nikomu o niej nie mów! Wieści szybko się rozchodzą! Wprost proporcjonalnie, a może i jeszcze szybciej spada ilość drapieżników w naszych wodach. Nie zapomnijcie wpajać do głów swoich kolegów zasady C&R. To że nasz kumpel jest fajnym towarzyszem na łowisku i sympatycznym chłopem, z którym można konie kraść, nie znaczy, że trzeba mu opowiadać o rybnych łowiskach, wiedząc że każdej złowionej rybie da w łeb i schowa ją do siatki. W końcu mu wolno – regulamin na to pozwala w ramach limitu. Czyż ktoś taki nie jest „wędkarzem etycznym”? A jak opisałem powyżej – do zwierzania się z tajemnic łowiska można nakłonić każdego – nawet starego grunciarza w kufajce, który ma cały świat głęboko gdzieś i łowi ryby tylko po to, żeby mieć czym gorzale zagryzać.

Jigowanie od A do Z


19 kwietnia 2020, 14:53

Zdecydowałem się napisać kolejny cykl artykułów o jigowaniu. Było już o nich sporo na łamach extreme-fishing, ale moim zdaniem temat wciąż nie został do końca zgłębiony. I zapewne nigdy nie zostanie omówiony do końca, bowiem jigi (jak i każde inne przynęty sztuczne) ulegają nieustannej ewolucji. Są z sezonu na sezon coraz bardziej udoskonalane nie tylko przez producentów ale i przez samych wędkarzy. Jigowanie jest techniką, która wymaga ogromnej precyzji od łowiącego. Aby jigować skutecznie i łowić w ten sposób ryby, konieczne jest zachowanie całego szeregu warunków, które trzeba spełnić, począwszy od skompletowania sprzętu, poprzez dobór przynęty, aż po właściwe jej zaprezentowanie. W jigowaniu nie chodzi o to, żeby przypiąć do agrafki twistera na okrągłej jigowej główce, posłać do wody i skakać przynęta po dnie. Owszem, takie łowienie też może przynieść pożądany skutek, ale ciężko przypadki nazywać „skutecznym łowieniem”, czy chociażby „świadomym łowieniem”.

jigowanie, jak jigować

Część I dobór sprzętu

W pierwszej kolejności określa się kołowrotek oraz wędkę. Dla mnie po części jest to niedorzeczne. Owszem – kołowrotek może być różnej wielkości i wagi, mieścić rozmaite ilości poszczególnych linek oraz posiadać przełożenia o znacznej rozpiętości. Dla mnie tego typu stwierdzenia to bzdura. Kołowrotek powinien być ten sam, którym łowimy na co dzień, za pomocą spinningu. Jedyne warunki, które powinien spełniać, to duża moc przekładni oraz równomierne nawijanie linki w walec. Jeśli ma łożyskowaną, szeroką rolkę (co obecnie jest standardem), to jest super. W zależności od tego jakim kijem będziemy jigować (jego długość i waga), istotne jest takie wyważenie zestawu, by nie męczyć nadgarstka, łokcia i barku.

Wędzisko spinningowe do metody jigowej

Tutaj również nie będę się rozpisywał o akcji jigowego kija. Na łamach rozmaitych portali, czasopism, książek i innych mediów wylano już tony bzdur na ten temat. Że „jigówka” powinna być długa, że powinna mieć szybką akcję, że powinna być paraboliczna, taka, czy owaka. Zapomnijcie o tych bzdurach. Mam wędki opisywane przez producentów, sprzedawców i innych autorytetów, jako kije do łowienia woblerami, jigami, i tak dalej. Zapewniam że każdym z nich da się jigować. Oczywiście że nie będę tego robił kijem do np. 120g. Przy łowieniu paprochem na 1,5 główce.

Podobnie rzecz się ma pomiędzy zwolennikami wklejanek i ich przeciwnikami. Nieustanne dyskusje, które mają na celu udowodnienie, że „mój sprzęt jest lepszy” - pozostawmy pieniaczom.

Aby dobrać kij jigowy, którym będzie się nam łowiło komfortowo, trzeba sobie na początku odpowiedzieć na kilka pytań:

Jaka długość kija odpowiada mi najbardziej, a jaką wymuszają warunki łowisk na których łowię?

Lubię krótkie kije, a potrzebuję większej odległości rzutu, nie mogę więc wybrać ulubionego 210, a 300 mi nie leży. Kompromis? Proszę bardzo kij o długości 250-260 powinien być dobry. Wilk będzie (względnie) syty i owca (też względnie) cała.

Jaka akcja „leży” mi najlepiej?

Akcja wędki ma niebagatelny wpływ np. na celność rzutu, więc wędkarz, który używa 10 spinningów, z których każdy ma inną akcję, tak naprawdę potrafi przeważnie łowić ledwie jednym z nich, albo (najczęściej) żadnym. W ilu przypadkach precyzyjne podanie przynęty, w odpowiednie miejsce może skończyć się sukcesem/porażką – nie muszę chyba pisać. Do tego dochodzi jeszcze wykrywanie brań, zacięcie i pozostałe cechy kija, dające o sobie znać w czasie holu.

Ciężar wyrzutu

Tutaj należy sobie przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, jakimi przynętami zamierzamy łowić. Następnie należy wziąć poprawkę, na to, które z kijów branych przez nas pod uwagę są „niedoszacowane” albo „przeszacowane”. Jeśli zamierzamy łowić okonie na paprochy, to w zupełności wystarczy „mikrolight”, czyli patyk do 5 g. Sam zszedłem do takiej wagi kija w ub. roku i zapewniam, że różnica w czułości zestawu pomiędzy kijem do 5 i do 10 g jest ogromna. Jeśli naszym celem będą sandacze, a główki naszych jigów nie będą przekraczały 20 g, to nie ma sensu stosować kija o masie wyrzutowej do 30 – będzie on za ciężki. Oczywiście cały czas jest mowa o spinningach, których c.w. został przez producentów oszacowany poprawnie. Jeśli ktoś twierdzi, że kij do 25 g za bardzo ugina się podczas podciągania 20 g jiga, co uniemożliwia zacięcie, to znaczy to tyle, że kij jest przeszacowany. Porady typu: „na sandacza sztywny kij od szczotki do 50g” podczas łowienia 20 g główkami zostawiam pod rozwagę. Zwłaszcza osobom, które nie przepadają za sztywnymi wędkami, a łowią gramaturą oscylującą do wspomnianych 20g. Dla mnie świętą zasadą jest dobieranie kija tak, by realnie łowić przynętami, określanymi przez górną granice wyrzutu. Kijem do 20 g łatwiej jest łowić przynętami, na 10 g główkach (a przecież na pewno niejednokrotnie będziemy zmuszeni na łowisku do takiej redukcji masy jiga), niż ofiara losu, która przeczytała w gazecie, że kij musi być do 50 g. Takim spinningiem ciężko jest precyzyjnie prowadzić jiga o masie 10g. Zwyczajnie nie będziemy w stanie wyczuć co się z nim dzieje. O wykrywaniu delikatnych brań możemy zapomnieć.

Dlaczego uważam, że kij powinien być najdelikatniejszy z możliwych? O tym w kolejnych odcinkach, gdzie dokładnie opiszę wszelkie techniki prowadzenia przynęt.

Linka

Chociaż dla mnie świętością podczas jigowania jest, od wielu sezonów plecionka, to jednak są wyjątki, kiedy należy zastosować żyłkę (łowienie okoni w bardzo czystej wodzie). Podobnie jak w przypadku kija, uważam, że najlepszym rozwiązaniem do każdego rodzaju jigowania (ciężkiego, lekkiego itd.) jest spinning najlżejszy z możliwych dla danej gramatury przynęt. Jeśli chcemy jigować paprochami i gumeczkami do 5 cm długości, to plecionka 5LB albo żyłka 0,16mm i to jest absolutny max. W przypadku polowania na sandacze, nikt mnie nie przekona, ze łowienie plecionkami grubymi jak baranie jelita ma sens. Wyjątkiem może być sytuacja, w której badamy nowe łowisko, pełne zaczepów. W takiej sytuacji na pletce 20 albo 30 LB, branie jest raczej przypadkowe. Na łowiskach „sandaczowych” już wiele razy zweryfikowałem różnice w łowieniu plecionką 8 i 10 LB. Producent, kolor i model plecionki – ten sam, różnica w rozmiarze - „jedyne” 2 LB. Na tą pierwszą brań sandaczy było średnio 4 razy więcej. Wyniki weryfikowałem w miesiącach: wrzesień – grudzień oraz w czerwcu tego samego roku, łowiąc naprzemiennie obydwiema plecionkami, przy użyciu tego samego zestawu (wędka i kołowrotek).

Podczas jigowania cienka plecionka to podstawa! Im głębiej operujemy przynęta, tym ważniejsze jest by była ona cieńsza. Grube pleciony tworzą zaokrąglenia i balony nie tylko na powierzchni wody, ale i pod nią, toną o wiele wolniej i mają większą wyporność. Zatem możliwośc wykrywania delikatnych brań też jest zupełnie inna, zwłaszcza gdy przynęta, zaraz po wpadnięciu do wody, jest daleko od nas i opada w kierunku dna – wykrycie brania w takich warunkach na grubej plecionce jest niemal niemożliwe.

Ważnym jest także... przypon! O ile podczas łowienia na większych głębokościach, możemy sobie pozwolić na brak przyponu, a jedynie zamalowanie flamastrem plecionki na czerwono, to podczas łowienia na wodzie płytkiej (a na dodatek przejrzystej), nieocenione zasługi oddaje przypon z fluorocarbonu albo... zwykłej, cienkiej żyłki.

Mocowanie przynęty

Stosowanie przyponu kewlarowego albo wolframowego w zasadzie jest bezcelowe. W łowisku gdzie jest wiele szczupaków również. Nie w erze karbonów. Jigując przynętami miękkimi na główkach jigowych można zrezygnować także z krętlika. Przynętę przypinamy wówczas do samej agrafki. W przypadku stosowanie przyponu z żyłki albo fluorocarbonu – krętlik można główną a ów przypon. Jeszcze łatwiejsze jest gdy dobraliśmy do warunków łowiska właściwą główkę (do głębokości, uciągu wody) – wówczas łowiąc „gumkami” możemy sobie pozwolić na pominięcie wszelkiego rodzaju agrafek i karabińczyków. Po prostu główkę wiążemy bezpośrednio do linki, a chcąc zmienić przynętę, zmieniamy wyłącznie ją na haku jigowym.

Łowienie płytko gumowymi przynętami


19 kwietnia 2020, 14:52

Świetne łowisko szczupaków i boleni. Płytka woda, dużo zaczepów. O zmroku się zaczyna. Najpierw wchodzą na żer szczupaki. Jest ich tylko kilka. Każdy z nich żeruje w pewnej odległości od pozostałych. Nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Gdy skończą jedzenie, do akcji wkraczają bolenie. Czasem razem z nimi klenie i sandacze. Ryby te jednak (z boleniami włącznie), rzadko kiedy atakują w widowiskowy sposób i dając znać o swoim istnieniu na powierzchni wody. Przyjechałem ze spinninggiem. Lekkim na dodatek. Pletka 8LB – zdawało mi się że wystarczy. Owszem – na kilka ryb wystarczył ten sprzęt. Holować się w miarę dało. Problem był inny – wieszałem dużo przynęt na zaczepach. A łowić w takim miejscu, zwłaszcza po ciemku, nie jest łatwo. Używałem wahadłówek z cienkich blach, płytko schodzących woblerów i wirówek bezkorpusowych. Od czasu do czasu zakładałem gumkę, uzbrojoną lekką główką. Brań na nią było najwięcej. Ale tylko gdy odpowiednio powoli ją poprowadziłem. To było w tym przypadku trudniejsze niż w przypadku przeciągania innych wabików. Guma po prostu łatwiej łapała zaczepy. Schodziłem już z obciążeniem najniżej jak się da. Nawet cążkami odcinałem kawałki ołowiu z jigowego łebka. No a potem zdarzyła się wąsata niespodzianka. Nie byłem w stanie zatrzymać odjazdu wielkiej ryby, która połknęła 8 cm kopytko. Na następną wyprawę wziąłem cięższy sprzęt – zestaw castingowy i pletka 30 LB. Chciałem też oszczędzić nieco przynęt na zaczepach. Ale jak tu zarzucać lekką wirówkę bez korpusu z mutliplikatora? Jak lekką gumę? Nierealne! Potrzebowałem przynęty gumowej, chodzącej płytko i dającej się rzucać z zestawu castingowego. Jak pogodzić kilka wykluczających się cech przynęty?

Przynęty gumowe na okonia, gumy na okonia

Na łowisku nic nie wymyśliłem. Łowiłem woblerami i zostawiłem kilkadziesiąt zł na zaczepach. Ryb albo nie było, albo były za małe, by przynieść mi satysfakcję – nie pamiętam. Do domu wróciłem nieco zawiedziony. Wlazłem na allegro, kategoria wędkarstwo->przynęt->sztuczne->gumowe... i zacząłem poszukiwania – sam nie wiedząc czego szukam. Przejrzałem wszystkie strony całej podkategorii przynęt gumowych. Oglądałem dokładnie zdjęcia i opisy przynęt z aukcji, gdzie wystawione były gumki, których jeszcze nie znam. Wszędzie to samo – różne odmiany tego co już było. Musiałem poszukać dalej. Może w świecie już coś znają na moją niemoc? Pogrzebałem na stronach kilku amerykańskich sklepów internetowych, zajrzałem na fora internetowe, na których dawno nie byłem. Zebrałem do kupy wszystko na co natrafiłem i zacząłem znów męczyć kolegów z USA swoimi pytaniami. Pokazali mi wówczas ciekawego swimmbaita z gumy. Środek korpusu był oczywiście pusty. Zbrojenie – hak ukryty wewnątrz. Czyli typowo „bassowy” - nie mający zastosowania u nas (wiele razy próbowałem tak łowić w roślinności i rzadko udawało mi się zacinać ryby przynętą, w której grot haka tkwił zatopiony w gumie). Ale sam patent z gumą niezły. W sklepie zaprzyjaźnionym udało mi się jeszcze zakupić pływające główki jigowe. Zanim zamówiłem to cudo, postanowiłem przetestować prototyp, którego własnoręcznie wykonałem ;-) Gumy porobiłem sam – z jakichś strzępków twisterów i ripperów, które miałem po pudełkach. O ile pamiętam, to do korpusu sporego kopyta, dokleiłem za pomocą zapalniczki ogonek od twistera. Z korpusu wybebeszyłem nieco gumy, by go odchudzić. Uzbroiłem gumę tradycyjnie – ale główka pływająca miała być. W ten sposób uzbrojona guma miała pozwolić się płytko prowadzić, dać zarzucać multikiem, no i... łowić ryby :-D

Pierwszy test na łowisku – jest lepiej niż było. Ale dalej lipa... Nie lecą za daleko. Załamka. Łowisko zmieniłem na inne, bo ryb zaczęło brakować. Z czasem zapomniałem o nim i moich kombinacjach z ciężkimi, płytkimi gumami. W końcu dostałem od znajomego fajnego swimbaita, którego sprowadził wraz z całym pudłem z USA. O to właśnie mi chodziło. Guma z której był wykonany swimbait była wyraźnie cięższa od gumek, które ja stosowałem.