Kategoria

Techniki wędkarskie, strona 5


Podstawy i wskazówki dla początkujących...
18 kwietnia 2020, 16:26

Artykuł ten postanowiłem poświęcić zagadnieniom, wydawałoby się na pozór oczywistym, ale często jednak zaniedbywanym przez wędkarzy. Chodzi mianowicie o zachowanie nad wodą. Nie chodzi tu bynajmniej o kulturze, nie zaśmiecaniu i etyce wędkarskiej, bo tego chyba nikogo uczyć nie trzeba. Mianowicie chodzi mi o to co robić, pomijając samą technikę i taktykę połowu, by być naprawdę skutecznym na łowisku. Dotyczy to także dodatkowego sprzętu, który warto posiadać na łowisku. Zatem przejdźmy do konkretnych wskazówek.

spinning, wędkarstwo spinningowe

Maskowanie

Kto nie docenia tego elementu nie wie co traci. Ryba widzi wędkarza zanim ten znajdzie się przy brzegu. Na większości przełowionych wód maskowanie jest podstawą. Wiele ryb miało już do czynienia z wędkarzem i mają w związku z tym bolesne doświadczenia. Dlatego instynkt samozachowawczy nakazuje im ucieczkę, już kiedy widzą potencjalne zagrożenie. Gdy łowimy w zakrzaczonym, zadrzewionym miejscu (a takich jest nad wodą najwięcej) ubierzmy moro! Będziemy mniej widoczni. Nie chodzi o to by popadać w skrajności i przebrać się jak Rambo za drzewo i leżeć w ściółce. Wystarczy sam strój. Można go kupić już poniżej 40 zł. A to równowartość 2-4 woblerków, tymczasem ta inwestycja może przynieść większy pożytek niż owe woblery, których niejeden z nas i tak ma w nadmiarze. Do maskowania należy także zaliczyć nasze zachowanie nad wodą. Starajmy się podchodzić do stanowiska możliwie cicho i wykorzystywać osłonę drzew i krzaków. Zawsze stójmy w pewnej odległości od brzegu (2-3m). Ukrycie się za drzewem, niska pozycja (klęczenie, kucanie) spowoduje, że pozostaniemy niedostrzeżeni. Dotyczy to przede wszystkim ryb ostrożnych: pstrągów, boleni, kleni, jazi, ale nie tylko. Spłoszyć swoją obecnością i widokiem możemy także: szczupaka, okonia, sandacza, czy suma. Chociaż ich nie posądza się o wielką ostrożność, zwłaszcza gdy żerują. Podczas połowów w nocy ubierzmy się najlepiej na czarno. A używanie latarki czołowej ograniczmy tylko do ostatniej fazy holu i lądowania. Po wylądowaniu ryby zróbmy kilkunastominutową przerwę w łowieniu.

Sprzęt i porządek

„Co za dużo, to niezdrowo” – jak mówi stare i mądre przysłowie. Nadmiar sprzętu na łowisku niekiedy wcale nie wpływa na komfort, wręcz przeciwnie. Zabierzmy ze sobą to co jest niezbędne do połowu ryby na którą zamierzamy polować. Noszenie ze sobą 2-3 kijów, podbieraka i 20kg plecaka wypchanego pudłami z przynętami mija się z celem. Dobrym pomysłem jest posiadanie zapasowej wędki – teleskopowej. Gdy łowimy na lekko, cięższy teleskopik o dł. 45cm po złożeniu nie będzie zawalidrogą. Drugiego kołowrotka nie trzeba. Wystarczy zapasowa szpula z grubszą linką i jedno pudełeczko z zestawikiem nieco większych wabików. Takie rozwiązanie przyniosło mi już niejedną niespodziankę na łowisku. Przykładowo polując na klenie i bolenie z lekkim spinem idąc wzdłuż brzegu dochodziłem do miejsc typowo „szczupakowych”. W czasie nie dłuższym niż 5 min. demontowałem lekki zestaw, zakładałem zapasową szpulę i uzbrajałem teleskopa. Pudelka z przynętami miejmy pod ręką, czasem warto zmieniać wabik nawet co 3-4 rzuty jeśli wiemy że w łowisku są ryby, ale nie biorą. Zatem pudełka z przynętami można nosić w kieszeniach kamizelki. Ta ostatnia ma też kilka innych wykorzystań.

Nie zniechęcajmy się niepowodzeniami nad wodą. Gdy ryby nie biorą, po prostu usiądźmy na chwilę, wyciszmy, skoncentrujmy i obmyślmy plan działania, a potem konsekwentnie go realizujmy. Może zmiana sposobu łowienia, miejsca, przynęty da porządany efekt. Jak nic nie złowimy przez cały dzień – przeanalizujmy wszystko co zaobserwowaliśmy i postarajmy się wyciągnąć wnioski. „Nie przegrywa tylko ten kto nie walczy!” Jutro też jest dzień!

Prowadźmy przynętę zawsze przy maksymalnym skupieniu i koncentracji! Branie może nastąpić w każdej chwili! Nie dajmy się zaskoczyć i nie przegapmy tego momentu!

Obserwujmy przyrodę i róbmy notatki po każdej wyprawie. Przydadzą się za rok, za dwa o tej samej porze roku na tym samym łowisku. Zapisujmy pogodę, stan wody, przynęty na które były brania i sposób ich prowadzenia.

Przestrzegajmy regulaminu i szanujmy przyrodę ;-)

 

Łowienie z opadu
18 kwietnia 2020, 16:21

O tym, że większość ryb drapieżnych pobiera pokarm, który przemieszcza się w kierunku dna wie chyba każdy, kto łowi na spinning. Jedne gatunki robią to wręcz nagminnie. Chodzi przede wszystkim o okonie i sandacze. O ile te pierwsze jest złowić stosunkowo łatwo o tyle sandacze doczekały się setek sposobów i metod oraz tyleż przynęt. Jedną z najbardziej popularnych metod łowienia sandaczy w ostatnich latach jest właśnie tak zwany „opad”. Metoda bardzo sportowa i niesamowicie skuteczna. Idealnie nadająca się do połowów na typowych sandaczowych łowiskach. Łowienie z opadu kojarzy się większości wędkarzy głównie ze zbiornikami zaporowymi, łódeczką, echosondą i kogutem. Jest to poniekąd słuszne skojarzenie, gdyż właśnie takie przypadki są najczęściej opisywane we wszelkich spinningowych opracowaniach, zarówno w prasie, jak i w sieci. Na początku warto byłoby sprostować kilka mitów, by nie pogubić się w dalszej części.

Po pierwsze: z Opadu możemy łowić WSZĘDZIE! Czyli nie tylko zbiornik zaporowy, ale każde jezioro i rzeka.

Po drugie: przynęty jakich używamy wcale nie muszą być kogutami! Mogą to być wszelkiego rodzaju jigi, a także wahadłówki, tonące coblery i wirówki z przednim obciążeniem.

Po trzecie: możemy łowić nie tylko z łódki, ale także z brzegu. Jak mamy dobrze opanowane niuanse dna na łowisku, to możemy namierzyć niejedną głęboczkę, która jest w zasięgu rzutu z brzegu właśnie.

Po czwarte: z opadu łowi się nie tylko sandacze! W ten sposób biorą wszystkie ryby drapieżne i paradrapieżniki.

Łowienie z opadu

W tym momencie chciałem powrócić do mitu, który przed chwilą obaliłem. Artykuł ten będzie właśnie o łowieniu sandaczy z opadu. To znaczy – sandacz posłuży tutaj jako przykład będąc wręcz modelowym dla tej metody.

W tym miejscu muszę także dodać jedną ważną rzecz dotyczącą tej metody. Jest to technika wymagająca od wędkarza naprawdę ogromnej koncentracji. Ani na moment nie możemy sobie pozwolić na chwilę dekoncentracji. Takie zachowanie może nas kosztować bardzo wiele. Możemy być nad wspaniałym sandaczowym łowiskiem i nie złowić ani jednej ryby. Możemy przegapić nawet kilka brań w ciągu jednej godziny. A sandacze nie żerują przez całą dobę… Mówiąc krótko – każda chwila roztargnienia podczas łowienia sandaczy z opadu może nam zmarnować cały dzień nad wodą.

Sprzęt

Łowić z opadu można dosłownie KAŻDYM wędziskiem i KAŻDYM kołowrotkiem. Bajki o „wędkach do łowienia z opadu”, czy „kołowrotkach do opadu na sandacza” które wciskają w reklamach i w artykułach (sponsorowanych najczęściej) pisanych przez pseudoekspertów, wsadźmy pomiędzy baśnie braci Grimm. Sam się za eksperta bynajmniej nie uważam, ale łowiłem z opadu praktycznie każdym kijem jaki mam i miałem. A że łowię już dość długo, to do moich sprzętów mogę zaliczyć nawet szklaka Germiny – którym wyjmowałem ryby w taki właśnie sposób. Z czystego obowiązku podam jedynie kilka parametrów osprzętu, które powinien wziąć pod uwagę każdy „opadowiec”.

Najważniejsza jest linka! Plecionka jest nieodzowna. Łowienie sandaczy na żyłkę z perspektywy czasu uważam za fuks, szczęście, przypadek (nazwijcie sobie jak chcecie). Owszem – łowiłem dawno temu, jak na plecionki nie było mnie stać sandacze za pomocą żyłki. Ale analizując swoje ówczesne poczynania i porównując wyniki swoich połowów do tego co mogę robić dzisiaj uważam, że 100% tamtych sandaczy to był fuks! Żadnego nie zaciąłem świadomie, a jedynie, kiedy podbijałem przynętę z dna i akurat wziął. Ile miałem brań na zestawach z żyłką, o których nawet nie wiedziałem – to tylko Bóg jeden wie. Plecionka nie pozwala na przypadkowość. Jej dwie nieodzowne zalety, które stawiają ją w takim łowieniu zdecydowanie przed żyłką to: praktyczny brak rozciągliwości, który informuje nas dokładnie o tym co dzieje się z przynętą, oraz możliwość zacięcia ryby o twardym pysku – jaką niewątpliwie jest sandacz. Kolejna zaleta jest to, ze dobrze ją widać, a to właśnie ona jest głównym (obok szczytówki) wskaźnikiem brań. Najlepsze moim zdaniem do łowienia z opadu (na większych głębokościach) jest plecionka fluo (najlepiej widoczna nawet wieczorem). Końcówkę linki (ostatnie 2 metry) malujemy flamastrem na czerwono – zapewni jej to maksimum „niewidoczności” na dużych głębokościach. Wytrzymałość plecionki dobieramy do spodziewanej wielkości poławianych ryb. Jeżeli łowisko jest pełne „twardych” zaczepów, to warto mieć mocną plecionkę. Jeśli chodzi o moc linki, to przedział od 10 do 20 LB jest absolutnie wystarczający.

Co do kijów – przede wszystkim muszą one mieć ciężar wyrzutu dobrany do ciężaru przynęt, którymi łowimy. Mowa o precyzyjnym doborze. Waga przynęty powinna oscylować w granicach górnych nominalnego c.w. kija. Tzn. że jeśli łowimy główkami o masie 18-20g, to kij nie powinien być albo do 20g, albo maksymalnie do 25 (im mniej, tym lepiej). Jeśli stosujemy „ciężki opad” i orzemy głębokie miejsca jigami 35-40g, to lepiej mieć kij o wyrzucie do 40g. Kolejną cechą kija jest jego sztywność. Zacięcia muszą być mocne. Idealne do takiego łowienia są sztywne wklejanki. Są idealnym kompromisem pozwalającym wykryć super delikatne branie (jakie często są dziełem sandacza), a odpowiednim efektem zacięcia i wbicia haka w jego kościsty pysk. Długość kija dobieramy w zależności od tego, czy łowimy z łodzi, czy z brzegu. Na łodzi stosowanie długiego kija jest nieporęczne i bez sensu. Z brzegu – łówmy tak długim, aby było wygodnie.

Kołowrotek powinien umożliwiać łowiącemu sprawne kasowanie luzów na lince. Powinien równo układać plecionkę w walec na całej długości szpuli. Jako że kij i plecionka stanowią o sporej sztywności zestawu, to hamulec powinien być precyzyjny i dobrze wyregulowany – to na nim będzie spoczywać zadanie amortyzowania ewentualnych zrywów ryby.

Przynęty

Przynętą może być wszystko co pracuje podczas: opadania, zatrzymania na dnie (kogut, puchowiec), podciągania. Czyli do dyspozycji oprócz standardowych gum i kogutów mamy: wahadłówki, woblery tonące, obrotówki z przednim obciążeniem. Skupiłbym się jednak przede wszystkim na gumach i kogutach. To przynęty, których używam w ponad 90% moich opadowych łowów.

Technika

Ciężki opad. Czyli bombardowanie dna jigami na główkach dochodzących nawet do 40g. Tutaj jig po wpadnięciu do wody spada bardzo szybko i szybko osiąga dno. Z racji wagi nie da się go ściągać dłuższymi, płynnymi skokami. Nim się po prostu „ryje dno”. Jego zadaniem jest sunięcie po dnie i wzburzanie na nim mułu, co czasem bardzo prowokuje sandacze. Przynętę można prowadzić w ten sposób szybko, albo nawet bardzo szybko. Jednostajnie i z przerwami.

Opad klasyczny polega na zamknięciu kabłąka kołowrotka zaraz kiedy przynęta wpadnie do wody i wykasowaniu luzu linki za pomocą kołowrotka. Unosimy wędkę do góry… szczytóweczka delikatnie się przygina. Prostuje się dopiero w momencie gdy przynęta spadnie na dno. Albo wtedy kiedy mamy branie. No właśnie – branie. Cała sztuka w tej metodzie na tym polega – żeby obserwować szczytówkę i linkę podczas opadania przynęty. Pozycja wyjściowa to lekko przygięta szczytówka. Branie może oznaczać:

- wyprostowanie szczytówki

- przygięcie szczytówki, tzw.. „pyknięcie”

- poluzowanie linki

- „odjazd” linki w którakolwiek ze stron.

Po każdym spadnięciu przynęty na dno podciągamy ją kijem i kołowrotkiem do góry, mając na uwadze by linka była cały czas napięta (kasowanie luzów młynkiem). Po takim podbiciu przynęty w górę, znów pozwalamy jej opadać przy zachowaniu czujności i bacznej obserwacji szczytówki oraz linki. Istnieje wiele teorii co do tego z jaką szybkością powinna opadać przynęta. Niektórzy twierdzą, że jak najwolniej, inni, ze ma spadać jak kamień. Moim zdaniem wszystkie techniki są skuteczne – ale w zależności od łowiska, warunków na nim występujących oraz od „humoru” ryb. Sam przyjmuję następującą taktykę: im zimniejsza woda, tym łowię lżej i pozwalam przynęcie długo opadać. Obciążenie jakie stosuję wówczas waha się w zakresie 12-18g. W środku lata w dobrze nagrzanej wodzie ryby mają szybszą przemianę materii i bardziej im się chce gonić za zdobyczą. Potrzebują także więcej pokarmu przez owy – wzmożony metabolizm, zatem ich żerowanie trwa dłużej, jest częstsze i bardziej agresywne. Po prostu musza więcej zjeść. Dlatego „szybsze łowienie” ma wówczas jeszcze jedną zaletę – w krótszym czasie można spenetrować większy obszar łowiska. Do takiego „ciężkiego łowienia” stosuję główki w granicach 22-26g.

Jak już wcześniej wspominałem, musimy być cały czas maksymalnie skoncentrowani. Zacinać musimy natychmiast! Sandacz rzadko połyka przynętę głęboko i zdecydowanie. Najczęściej wypluwa wabik po krótkiej chwili. I tylko tą właśnie krótką chwilę mamy na zacięcie. Warto jest zaciąć nawet dwa razy. Jeżeli nauczymy się dobrze wykrywać brania i odpowiednio na nie reagować, rzadko będziemy wracać z łowiska „o tarczy”. Technika ta jednak wymaga nieco czasu by ją opanować i początkowo może przysparzać nieco problemów początkującym. Stosowanie jej polecam przede wszystkim podczas jesiennych i wczesno zimowych polowań.

Nocny spinning
18 kwietnia 2020, 16:13

Nocny spinning, spinning nocąŁowienie w nocy większości wedkarzom kojarzyło się zawsze przede wszystkim z dwudniowym wyjazdem na ryby, z kolegami. Pierwszego dnia łowienie, w nocy grillek (często zakrapiany), a potem zarzucenie żywca/trupka na sztywno w zestawie z dzwoneczkiem i zmiany warty do rana. Drugiego dnia ciąg dalszy łowienia. O spinningowaniu w nocy mówiło się mało. Ci którzy spróbowali niechętnie chwalili się innym efektami, z kolei Ci co słyszeli nie bardzo chcieli uwierzyć w możliwości dobrych efektów po zmroku. W bólach niemal porodowych zaczęła pojawiać się moda na nocne spinningowanie i stało się one coraz bardziej popularne. Do końca nie wiem dlaczego? Czy to przez modę, czy przez frustrację wędkarzy, którzy w dzień nie mogli złowić przyzwoitej ryby, mimo że ich łowiska w takie obfitowały. Potrzeba matką wynalazków!

Planujemy wyprawę z nocnym spinningiem

Nie do pomyślenia jest wybrać się na nocne łowienie samotnie. Najlepiej jest pojechać z przyjacielem, lub z kilkoma. Przyjeżdżamy za dnia na wybrane łowisko i szukamy dogodnych miejscówek do obławiania. W nocy nie mają sensu wędrówki wzdłuż brzzegu przez krzaki z czołówką na głowie. Lepiej jest wybrać po dwie - trzy miejscówki znajdujące się w niewielkiej odległości od siebie, z bezproblemowym dojściem (ścieżka, łatwy do przebycia brzeg). Mioejscówki przygotowujemy zgodnie z zasadami ergonomii jeszcze za dnia. Sprzątamy krzaki, żeby ich nie deptać w nocy (łamanie patyków strasznie płoszy ryby), to samo robimy z chybotającymi się kamieniami. Te ostatnie albo usuwamy, albo podkładamy coś pod nie. Na każdej miejscówce przygotowujemy także miejsce do "miękkiego lądowania" drapieżnika.

Co zabrać ze sobą

- latarka czołowa - nieodzowna podczas lądowania ryby, jak i podczas jej uwalniania i przewiązywania krętlików po felernych zaczepach. Konieczna także w przypadku zmieniania miejscówki z jednej na drugą oraz do doraźnych drobnych napraw/poprawek sprzętu;

- termos z kawą (nigdy nie wiadomo kiedy nas zetnie do snu);

- aparat fotograficzny z lampą błyskową;

- ubranie i buty na zmianę - w nocy łatwo wpaść do wody, a czekanie do rana, nawet w samochodzie w przemoczonym ubraniu nie jest przyjemne;

- zapasowy kij i kołowrotek - szkoda byłoby (odpukać w niemalowane) uszkodzić na początku łowienia swój zestaw i nie mieć co robić przez resztę nocy;

- ponadto cały sprzęt potrzebny do łowienia.

 

Ja osobiście w nocy łowię na ciężko i liczę na większą rybę. Okoniowanie i klenio-jaziowanie mnie wtedy nie interesuje. Chociaż zdarza się, że na 11 cm wobler uderzy naprawdę wielki kleń. Moim celem jest sum, szczupak i sandacz. Jeżdżę głównie na znane sobie miejscówki, gdzie wiem czego się spodziewać i kiedy. Od tego na jaką rybę będę polował zależy wybór sprzętu - od zestawu, na przynętach kończąc.

Ryb w nocy możemy poszukiwać zarówno na płyciźnie, jak i na sporej głębi. Ja stosuję prostą taktykę. Jeżeli słyszę spławiające się ryby - rzucam przynętami chodzącymi płytko - głównie woblerami. Jeżeli tego nie słysze, to w ruch idą głębiej schodzące woblery, cykady, wirówki i świecące w ciemności gumy. Gdy niebo jest bezchmurne i księżyc daje jasną poświatę łowię na wszelkie możliwe barwy przynęt. Chociaż w nocy najważniejsza jest ich praca przede wszystkim. Po zacięciu ryby staram się nie włączać latarki czołowej od razu, a dopiero wtedy, gdy rybę mam już przy brzegu. Po prostu lepiej unikać niepotrzebnego płoszenia ryb. Po wylądowaniu ryby i obowiązkowym wypuszczeniu z powrotem do wody zaprzestaję łowienia na jakieś 15-20 min. Czas na kawę, papierosa, posiłek. Ryby są spłoszone i tak czy siak ich nie będzie.

Jeszcze jedna ważna uwaga. Zauważcie, że w nocy cała przyroda idzie spać. Jest dużo ciszej niż w dzień, ptaki nie śpiewają, gdy jest bezwietrznie to jest zupełna głusza. Dlatego samemu też należy zachowywać się cicho. Można rozmawiać po cichu z kolegą, ale wołać go podczas holu małej ryby do podebrania to gruba przesada.

JIGOWANIE
18 kwietnia 2020, 16:03

JIGOWANIE

Każdy spinningista zna to pojęcie, ale nie każdy do końca praktycznie wie "z czym się to je". Samo łowienie na przynęty zwane „jigami” nie musi oznaczać jigowania. Osobiście znam wędkarzy z wieloletnim stażem, którzy owszem – łowią nieźle i mają spore sukcesy, a sami otwarcie przyznają że nie umieją jigować i z np. sandaczami mają spory problem w pewnych warunkach. Jigowanie to sposób łowienia – przede wszystkim na przynęty zwane „jigami”.

jigowanie, jak jigować

Masło maślane… Aby coś powiedzieć o jigowaniu, należy więc najpierw zdefiniować czym jest „jig”. Moim zdaniem najbliższa prawdy jest definicja Jacka Jóźwiaka, która głosi: „Jigiem może być praktycznie wszystko…” (Wiadomości Wędkarskie 10.1994, s. 31). Bo tak jest w rzeczy samej. Jigiem jest nie tylko to co możemy spotkać w sklepach, czy na allegro pod tą nazwą. Cokolwiek uwiesimy do zestawu i będziemy tym jigować stanie się jigiem. Najczęściej są to wszelkie przynęty zamontowane na jigowej główce. Jigować można od biedy też woblerami tonącymi, wahadłówkami, cykadami, a nawet obrotówkami z obciążeniem umieszczonym przed paletką. Na czym więc polega samo jigowanie? Otóż chodzi o to by przynętą operować nie tylko w jednej płaszczyźnie, ściągając ją, ale by pracowała ona też w płaszczyznach zbliżonych do pionu. Poderwanie do góry, opadanie. Wszelkiego rodzaju gumami i kogutami można wręcz skakać po dnie. Na chwilę pozostawiać przynętę w bezruchu i hop dalej. Można wykonywać serię krótkich i szybkich skoków, można też operować przynętą w taki sposób, by nie dotykała dna, a jedynie lawirowała góra-dół wpół wody, bądź nawet pod powierzchnią. Tutaj właśnie pojawia się problem tych, którzy ubzdurali sobie, że nie potrafią jigować. Czytając niektóre artykuły i wypowiedzi na forach internetowych, można dojść do wniosku, że jigowanie, to tylko skakanie po dnie. A to nie prawda! W jigowaniu nie ma żadnych schematów, ani reguł. Że dwa skoki, przerwa, trzy skoki przerwa, jeden skok… to są tylko uproszczenia. Jigować można (a nawet się powinno) jak najbardziej nieregularnie i bez żadnych schematów. Można robić to flegmatycznie po jednym skoku i przerwa. Można też robić całą serię i przerwę, a po niej kilka pojedynczych skoków, oddzielonych dłuższymi przerwami. Reguł co do tego nie ma i tylko od inwencji twórczej wędkarza będzie zależało jak będzie wyglądać jego łowienie, a kombinacji jest nieskończenie wiele.

Technika jigowania

Jak spowodować żeby przynęta poruszała się w sposób jaki opisałem powyżej? Prosta sprawa! Przynętę podszarpujemy kijem w górę (albo w bok na przykład), po czym kołowrotkiem wykasowujemy luz na lince (płynnie, by nie powstawały luzy, przez które można nie wyczuć brania). Przynętę można nawet podbijać samym kołowrotkiem, jednak uważam że prowadzenie przy pomocy kija jest bardziej precyzyjne i nasz wabik zachowuje się wówczas bardziej naturalnie. Kwestia wprawy łowiącego – ja wolę kijem, ktoś inny młynkiem. Można także połączyć te dwie metody i prowadzić przynętę za pomocą wędziska i kołowrotka.

Klasyczne jigowanie z „opukiwaniem dna” znane głównie ze zbiorników zaporowych i polowań na sandacze polega na ciągłym kontrolowaniu opadającej przynęty. Po zarzuceniu wabika, kasujemy luz na lince i unosimy wędzisko do góry. W tym momencie przynęta opada na dno. Nasze zadanie w tej fazie polega na bacznym obserwowaniu szczytówki i linki. Każde przygięcie kija, bądź poluzowanie, nagłe naprężenie, poluzowanie linki, czy jej „odjazd” w bok kwitujemy zacięciem. Szczytówka podczas opadania powinna być lekko przygięta. Kiedy wabik dotrze do dna powinna się wyprostować. Podciągając przynętę (czyli wykonując kolejny skok), znów przygniemy szczytówkę i podczas lądowania na dnie wabika ona znów się wyprostuje. Pamiętać musimy jednak, że linka musi być ciągle napięta. Prawda że proste? W ten sposób można złowić dosłownie każdego drapieżnika. Nie tylko w wodzie stojącej, ale także w rzece. Stukać po dnie można też małymi jigami, warunkiem jest wtedy odpowiednio delikatny i czuły zestaw, najlepiej z wklejanką.

Jigowanie wpół wody. Domena połowu okoni na paprochy. Dla mnie to chyba ulubiona technika połowu tej ryby. Lekko obciążane wabik ciągniemy kołowrotkiem lekko doszarpując szczytówką. Paproch, ripperek, czy puchowiec wyprawia wówczas w wodzie rzeczy niestworzone. Można też co jakiś czas położyć go na dnie. Można także co jakiś czas przerywać zwijanie i pozwalać na sekundę – dwie opadać przynęcie, by za chwilę podciągnąc ją ku powierzchni.

Jigowanie podpowierzchniowe. To z kolei moja ulubiona technika łowienia boleni. Można stosować każdą gumkę i ciągnąć pod powierzchnią podszarpując – jak w przypadku okonia. O dziwo bolenie dają się najczęściej nabierać nie tylko na ripperki uklejkopodobne, ale także na jasne i szare kogutki.

 

Praktyka czyni mistrza

Zdaje sobie sprawę z tego, że dla niektórych osób, zwłaszcza początkujących powyższe informacje mogą się okazać trudne do wykonania w praktyce. Zamiast jednak zniechęcać się, że ryba nie bierze, że ciężko wykasować luz na lince i że przynęty nie czuć – próbujmy. Nie od razu Kraków zbudowano! Jeśli nie czujemy przynęty na kiju – spróbujmy lżejszym kijkiem. Jeśli nie nadążamy z kasowaniem linki – spróbujmy kołowrotka o większym przełożeniu. Starajmy się zsynchronizować ruchy obydwu rąk, by ich praca tworzyła synergiczną harmonię – od tego zależy prezentacja naszego wabika pod wodą – a to jedna z ważniejszych rzeczy w spinningu. Jeśli to opanujecie, to częste dni bezrybia, kiedy blachy i wobki są przez drapieżniki olewane mogą stać się dniami naprawdę rybnymi.

 

Kilka słów o genezie jigowania. Technika ta przywędrowała do nas zza oceanu wraz z miękkimi przynętami. W Polsce na „gumy” łowi się „po Polsku” – czyli plum do wody, wędka w dół i zwijanie… Efekty takiego łowienia – też się zdarzają – owszem. Jednak w USA, czy Kanadzie takie łowienie jigami jest niewyobrażalne i nielogiczne. Sam znam jednego wędkarza – Polaka, który spinningiem zaraził się w Kanadzie, gdzie pracował przez dwa lata. Zaczynał z łowieniem od zera. Po powrocie do kraju nie mógł uwierzyć jak zobaczył nad wodą co nasi rodacy wyczyniają z jigami. Nie docierało do niego, że niektórzy widzą sens w jednostajnym ściąganiu takiej przynęty. Ale jego uczyli fachowcy stamtąd, stąd brak złych nawyków. A uwierzcie mi, że prowadzi przynęty po mistrzowsku i na bezrybie nie narzeka w zasadzie na żadnej wodzie.

Jak odczytać, co kryje rzeka
18 kwietnia 2020, 16:02

Wyruszając nad rzekę, ze spinningiem w ręku, dobrze jest ustalić na jaką rybę będziemy polować. Pozwoli to nam uszczuplić zapas, być może zbędnego, nadmiaru sprzętu oraz przede wszystkim, połowić naprawdę skutecznie. Przykładowo: ruszając za kleniem, okoniem nie zabierajmy sprzętu sumowego, czy szczupakowego. O ile łowienie okoni, kleni i jazi da się pogodzić za pomocą tego samego zestawu i tych samych przynęt bez większych przeszkód. O tyle pogodzenie „ultralightów” ze szczupakami, sumami, czy większymi boleniami i sandaczami jest niemożliwe.

Poszczególne gatunki ryb obierają w rzekach typowe dla siebie stanowiska. Determinowane jest to ich zwyczajami, sposobem pobierania pokarmu i całym szeregiem innych czynników wynikających z ich natury. Niektóre ryby przebywają często w jednym miejscu, a na żer zapuszczają się w miejsca zupełnie – wydawałoby się – nietypowe dla nich obszary. Mając na uwadze powyższe, możemy z góry ustalić, czego możemy się spodziewać po łowisku, na którym będziemy łowić. Opiszę teraz kilka typowych miejsc w rzece, z położeniem nacisku na to, jakich ryb i o jakich porach można się w nich spodziewać.

czytanie rzeki

Ostroga

Miejsce chyba najbardziej „podręcznikowe” dla spinningisty. Odkąd zacząłem w młodym wieku dokształcać się w spinningowej wiedzy, za pomocą literatury fachowej, to właśnie ostrogi były najczęściej opisywane przez autorów wszelkich publikacji, jako miejsca najlepsze. Ostrogi są najczęściej usypane z kamieni i głazów w celu ochrony brzegów przed erozją. Zapobiega to niekontrolowanemu meandrowaniu rzek i zmian ich biegu w krótkim okresie czasu. Główki zwyczajnie przejmują część nurtowej siły i przekierowują ją w kierunku środka rzeki. Dzięki nim powstają dość ciekawe, z punktu widzenia spinningisty, miejsca. Pierwsze z nich, to zastoiska pomiędzy dwiema główkami, znajdującymi się w niewielkiej odległości od siebie. Z reguły nie jest tam zbyt głęboko. Drobnica i narybek często kryją się tam przed nurtem, co często stanowi „stołówkę” dla drapieżników wszelkiej maści. Te właśnie zastoiska, są chyba najlepszymi miejscówkami na rzecznego szczupaka, którego można tam spotkać o wczesnym poranku oraz po zmroku. Lubią tam także przesiadywać okonie o każdej porze doby. Dwa kolejne miejsce, warte obrzucenia to napływ i zapływ ostrogi. Przed główką i za nią w strefie nurtowej cyrkulacja wody wypłukuje dołki. Istnieją dwa – jeden w strefie napływowej (przed główką) i drugi w napływowej (za główką). Obydwa te dołki warto obłowić w poszukiwaniu sandacza i suma. W środku lata, można to z powodzeniem zrobić nawet w środku upalnego dnia. O ile obłowienie strefy napływowej jest proste z technicznego punktu widzenia, o tyle z napływem bywa problem. Problemem te są twarde zaczepy, o które nietrudno ściągając głęboko zatopioną przynętę z nurtem, by wprowadzić ją właśnie do owego dołka. Obszar znajdujący się bezpośrednio za szczytem ostrogi jest z reguły płytszy, często główka jest po prostu przerwana, albo częściowo znajduje się pod wodą i ciągnie się jeszcze kilka metrów w kierunku głównego nurtu. Prąd tam wyraźnie przyspiesza, a zaraz za nią pod powierzchnią czyhają klenie, jazie i bolenie – na wszystko co nurt przyniesie. Mając ze sobą lekki zestaw warto obłowić to miejsce małymi, płytko nurkującymi woblerkami i wirówkami.

Przykosa

Przykosy to moje ulubione miejsca, zwłaszcza w wielkich rzekach. Niekiedy niełatwo je odszukać, ale gdy ma się to szczęście, to zabawa jest naprawdę wspaniała. Przykosa jest miejscem, gdzie wypłycenie przechodzi w gwałtowny spadek dna. Ciężko znaleźć takie miejsce, chyba że ma się echosondę i środek pływający. Najlepsze przykosy (najrybniejsze) znajdują się bowiem czasami daleko od brzegu. W wielkich rzekach, jak np. Wisła, gdzie szerokość sięga czasem kilkaset metrów, takie miejsca są daleko poza zasięgiem rzutu z brzegu. Co za tym idzie – ryby znajdujące się w jej okolicach, są tam niekiedy nie niepokojone od kilkunastu, a może od kilkudziesięciu lat. Poza tym miejsce bywa nieprzełowione. A wszyscy wiemy co znaczy łowić w takich miejscach. Wielkie ryby, dające się łatwo sprowokować… gorzej bywa z ich wyholowaniem… Przykosa i jej okolice, zwłaszcza w nocy to bankowe miejsca sumowo-sandaczowe, zdarza się w nich także szczupak, który do małych nie należy. W dzień można tam spotkać ogromną rapę, dla której jedzenie uklejek jest już niepoważne i woli coś bardziej konkretnego. Przykosy mają niestety to do siebie, że doły w nich zostają bardzo szybko zasypane. Wyjątkiem są przykosy, gdzie dno jest kamienne – te potrafią się utrzymać w jednym miejscu nawet kilka sezonów. Dla łowiących wyłącznie z brzegu, pozostaje pocieszenie i inna metoda ich poszukiwań. Chodzi oczywiście o przykosy znajdujące się w zasięgu rzutu z brzegu. Dno możemy „badać” jigami. Dzięki nim i odrobinie wędkarskiej wyobraźni i wyczucia możemy takową namierzyć. Nie ma jednak złotego środka gdzie jej szukać. Przykosa wszak znajduje się pod wodą i dostrzec jej nie możemy. Dlatego często jest to przysłowiowe „szukanie igły w stogu siana”. Dla lubiących wędrować brzegiem i odkrywać nieznane – polecam mimo wszystko. Ja gdy znajdę przykosę, to łowię na niej ile się da. Zwłaszcza tam, gdzie nie widzę nad wodą innych wędkarzy.

Opaska

Opaska to nic innego jak znajdujące się na zewnętrznym łuku rzeki umocnienie brzegu. Chroni ono brzeg przed działaniem erozji. Dzięki temu ograniczone jest meandrowanie i pogłębianie się zakoli przez napierającą nań wodę. Opaska bywa o tyle ciekawym miejscem, że również często (podobnie jak przykosa) jest pomijana przez wielu wędkarzy. Za dnia można tam łowić paradrapieżniki, przede wszystkim klenie i jazie, zdarzają się też brzany. Z racji bliskości brzegu bywa tam sporo robactwa, którymi te ryby się żywią. Z kolei poprzez niewielką głębokość (stosunkowo, w porównaniu do znajdującej się zaraz obok rynny) pływa tam także wiele drobnicy. Drobnica ta o pewnych porach bywa jednym z posiłków głównych „poważniejszych” ryb. Na opasce właśnie za nią po zmroku lubi pogonić stado sandaczy. Zdarza się, że w całe stado, niczego nie spodziewających się rybek, walnie potężny sum. Za dnia lubią polować tam bolenie, które wówczas (przy zachowaniu wszelkich boleniowych zwyczajów z podchodami) bywają łatwą zdobyczą. Z kolei o wczesnym poranku można na opasce spotkać szczupaka, który chlapie przy powierzchni.

Rynna

Rynna jest miejscem gdzie płynie tzw. „główne koryto” rzeki. Tutaj jest najgłębiej. Ryby można zatem szukać przez całą dobę. Zaznaczam, że najczęściej jest to ryba nie żerująca. Nie żerująca – nie znaczy, że nie da się jej złowić. Podanie właściwej przynęty pod sam nos rybie, która siedzi sobie spokojnie w swojej kryjówce przy dnie (sum, sandacz) często się kończy braniem. Rynna niestety dla łowiących wyłącznie z brzegu bywa problemem. Podobnie jak przykosa. Nie wiadomo gdzie się jej spodziewać, bowiem może mieć ona zaledwie dziesięć metrów szerokości w miejscu gdzie rzeka jest szeroka na np. 200m. Dla niewtajemniczonych mogę podpowiedzieć, że rynny poszukuję zawsze „na wyjściu z zakrętu”. Czyli kilkadziesiąt metrów poniżej zewnętrznego łuku rzeki. Kolejnym problemem jest słaba możliwość obławiania takiego miejsca z brzegu. Po prostu rynna bywa tak głęboka, że różnica pomiędzy resztą koryta może wynosić nawet kilka metrów. Gwałtowny spadek dna, to już w zasadzie nie spadek, a rów. Poprzez jego krawędź nie jesteśmy w stanie podać przynęty odpowiednio głęboko – linka może się przecierać o tą właśnie krawędź, a co to oznacza po zacięciu większej lub nawet średniej ryby – wszyscy wiemy. Mimo wszystko, po namierzeniu ryby przy brzegu polecam wykonanie kilku rzutów lekko pod prąd z ciężkim jigiem. Gdy nurt zniesie przynętę niżej, zdąży ona zatonąć w okolice dna. A nie jest powiedziane, że rynna nie jest głębsza „tylko” o 2-3 m. od średniej głębokości naszej rzeki. Wówczas przynęta może się znaleźć w polu rażenia drapieżnika, który w niej przebywa.

Moje powyższe wywody dotyczące typowych stanowisk ryb są oczywiście jedynie pewnymi uproszczeniami, a nie sztywnymi zasadami. Chyba każdy spinningista, który spędza nad rzeką wiele czasu, natknąć się może na nie lada niespodziankę. I tak oto, mnie osobiście, zdarza się czasem wyjęcie szczupaka w kleniowo-jaziowym miejscu na mikroblaszkę, zapięcie suma (tutaj już niestety nie ma mowy o jego wyjęciu), w łowisku gdzie dłubałem okonie ultraligthem, czy złowienie bolenia na ciężkiego koguta w sandaczowym dołku. Są to, rzecz jasna, przypadki, które trudno wyjaśnić jednoznacznie i logicznie. Bo takich wyjaśnień, w przypadku zjawisk występujących u matki natury, niestety (a może na szczęście?) nigdy nie ma.