19 kwietnia 2020, 11:49
Wbrew pozorom, metoda jigowa z użyciem sporych przynęt nie jest zarezerwowana wyłącznie na sandacze. W bieżącym sezonie to właśnie jigi były moimi podstawowymi przynętami i to na większości łowisk. Łowiłem na nie – chyba wszystkie drapieżniki. Na wiosnę przynęty żabopodobne biły rekordy w łowności na szczupakowych łowiskach, w lecie – okonie, klenie, jazie, świnki, bolenie.... brzany! Zaznaczam, że najmniejsze przynęty (za wyjątkiem łowienia okoni na paprochy), jakie stosowałem, miały 7-8 cm. Największe – wormy i jaszczurki po 20-22 cm. Łowiłem także na krótsze, ale dość duże – z racji szerokości – rippery. Miały on standardowo 10 do 15 cm. Główki – od 12 do 25 gramów. Cięższych raczej nie stosuję, bo waga 25 g wystarcza na najgłębsze wiślane dołki na moich miejscówkach. Co tu dużo mówić – lubię łowić dużymi gumami. Po trosze dlatego, że łowię często na casting i poszukuję ryb w przydennych strefach największej naszej rzeki nizinnej.
Jigowanie na ciężko to zupełnie inna bajka niż zabawa paprochami. Na finezję nie ma tu zbyt wiele miejsca. Oranie dna sporą gumą na ciężkim łbie, to częste zaczepy. Wabik wbija się z impetem pomiędzy kamienie i grzęźnie na amen. Ciężki zestaw zaopatrzony w grubą plecionkę pozwala na wygraną walkę z niektórymi zawadami – siłowe targanie, rozgina hak i przynętę udaje się uratować. Zdarza się, że między głazy wbije się cała główka – wtedy nawet najgrubsza plecionka nie pomoże.
Jak prowadzić większe przynęty jigowe
Technik jest kilka, wiele zależy od samej gumy, jak i od tego co i gdzie chcemy łowić.
Technika I
Łowienie boleni pod powierzchnią. Tutaj masa główki jigowej może oscylować w granicach 12-20g. Skrajnie ciężka masa nie przeszkadza w prowadzeniu przynęty płytko - nawet pół metra pod powierzchnią, jeśli robimy to odpowiednio szybko, przy wysoko uniesionej szczytówce. Jako przynęta służy coś podobnego do uklejki, płotki, klonka. Czyli jasny (biały, perłowy, jasno szary, przezroczysty z brokatem) ripperek, twisterek, banjo albo kogutek. Skrajnie ciężka główka jest konieczna w przypadkach, gdy chcemy cisnąć naszą przynętę na największą, możliwą odległość. Po wykonaniu rzutu, szybko kasujemy korbką luz na lince, szczytówkę unosimy do góry i rozpoczynamy zwijanie. Nigdy nie zwijam jednostajnie, nawet przy szybkim i bardzo szybkim kręceniu, staram się urozmaicić prowadzenie podciągnięciami przynęty kijem, albo chwilowym zatrzymaniem przynęty. Łowiąc w ten sposób prowadzę przynętę z nurtem (zarzucam pod prąd lub pod prąd nieco na ukos – prostopadle do nurtu). Tego typu prowadzenie jest świetną techniką na bolenie, które żerują pod powierzchnią wody.
Technika II
Turlanie przynęty po dnie w rzece. Wabik obciążony w stosunkowo ciężką główkę zarzucamy nieco pod prąd, czekamy aż spadnie na napiętej lince na dno i kontrolujemy jego spływ. Główka podskakuje i odbija się o kamienie. Doskonała technika do łowienia jigami imitującymi raka i wormami. Przynęta przypomina płynącego z prądem skorupiaka, który albo został porwany przez nurt (sztuczny raczek) albo pijawkę, która szuka schronienia pod kamieniami i „ryje dno” (worm). Wadą tej techniki jest słaba możliwość wykrywania brań. Odbijająca się od dna główka nieustannie powoduje drgania i spazmy szczytówki. Jestem pewny, że nawet po opanowaniu w tej technice wykrywania brań, wszystkich nigdy nie będziemy w stanie wykryć. Delikatne przytrzymania sandaczowe są często delikatniejsze niż opór, który spowodował niewielki kamyk, znajdujący się na „trasie” jiga. Moim zdaniem warto jednak się w ten sposób czasami pobawić, zwłaszcza w miejscach gdzie nurt jest wyjątkowo szybki, a głębokość przekracza trzy metry.
Technika III
Zwana też „ciężkim opadem” albo „oraniem dna”. Wabik prowadzimy po dnie klasycznymi skokami z mocnym zaznaczeniem uderzenia o dno. Czyli – przynęta musi być wręcz przeciążona i musi uderzać o podłoże z wyraźnym impetem. Zarzucamy przynętę i w momencie jej pierwszego kontaktu z wodą, kasujemy luz na lince. Pierwszy opad powinien odbywać się na względnie maksymalnym naprężeniu linki. Jest to o tyle istotne, że często właśnie w tej fazie następują brania. Złowienie sandacza, bolenia, klenia, czy jazia na „suche kopyto” to też zjawisko spotykane dosyć często. Dlatego warto też hamować linkę w ostatniej fazie lotu naszego jiga. Gdy przynęta osiągnie dno, podbijamy przynętę do góry, prowadząc ją skokami. Pamiętać należy, że po każdorazowym poderwaniu wabika do góry, z racji sporego obciążenia, opada on z dużą prędkością. Należy więc podbijać naszego jiga najlepiej jednocześnie przy użyciu wędki i kołowrotka, stosując tzw. „podwójne podbicie”. Tylko wtedy mocno obciążona przynęta wzniesie się na odpowiedni poziom ponad dnem, z którego pikować będzie w dół. Kasowanie luzów linki przy tak szybko opadającej przynęcie wymaga albo większego przełożenia w kołowrotku, albo bardzo szybkiego kręcenia korbką. Moim zdaniem idealny do tego typu łowienia jest multiplikator, który znacznie lepiej znosi spore przeciążenia, niż klasyczne kołowrotki spinningowe. W tej technice skuteczne mogą być wszystkie przynęty jigowe, czyli możemy zastosować zarówno rippery, twistery, wormy, koguty i wszelkie inne wynalazki.
Technika IV
„Pełzanie” - technika, która w Polsce rzadko kto stosuje, ponieważ nie jest ona zbyt szeroko znana i propagowana. W ten sposób łowią wędkarze z USA, bassy mało i wielkogębowe. U nas jest to doskonałe rozwiązanie na dno, które wyłożone jest głazami i sporymi kamieniami. Można w tn sposób łowić sandacze, okonie i sumy. Świetnie w tej technice spisują się przynęty amerykańskie: raki, krewetki, jaszczury, pijawki, gumowe larwy i inne wormopodobne, bliżej niezidentyfikowane ustrojstwa. Przynętę pozostawiamy na dnie i przesuwamy ją jedynie powolnymi, bardzo krótkimi podciągnięciami. Tak by w zasadzie nie traciła ona kontaktu z dnem. Naszym celem jest takie zaprezentowanie naszego jiga, by imitował właśnie pełzającego po dnie raka, pijawkę, czy minoga. Gdy dno jest usłane dużymi głazami, to pozwalamy, by nasz jig spadał z nich do samego dna, pomiędzy głazy, a następnie „wspinamy” się nim z powrotem do góry. Nie jest to łatwe i bardzo zaczepogenne, ale warto niektóre miejsca obłowić, bo duży i cwany sandacz, okoń, czy sum siedzący pomiędzy głazami nam to wynagrodzi. Pamiętajmy że ryby przyzwyczajają się nie tylko do przynęt, ale i do sposobu ich prowadzenia. Oprócz wielu zaczepów i strat, z którymi się musimy liczyć łowiąc w ten sposób, jest także jeszcze jedna wada – podobna do tej w technice „turlania” - brania są naprawdę ciężko wykrywalne, a ostatnie dwa metry plecionki przecierają się niemiłosiernie. Dlatego - bez przyponu z fluorocarbonu ani rusz.