Kategoria

Techniki wędkarskie, strona 4


Catch & release – czyli mity w polskim...


19 kwietnia 2020, 14:48

Ostatnio w internecie pojawiło się naprawdę sporo bezsensownych wypowiedzi na temat wypuszczania złowionych ryb. Wydaje mi się nawet, że w naszym, polskim światku wędkarskim mamy już bardzo wyraźny podział na dwa obozy. W jednym siedzą zwolennicy wypuszczania złowionych ryb, w drugim Ci, którzy uznają, że „co na haku, to do wora”. Jeszcze kilka lat, miesięcy temu, zabijanie ryb było wręcz niemile widziane na forach wędkarskich. Gdy na jednej ze stron sklepu wędkarskiego pojawiło się zdjęcie olbrzymiego szczupaka trzymanego w ogródku przez swego oprawcę, to użytkownicy niemalże murem podjęli decyzję o bojkocie „mięsiarskiego” sklepu. Od jakiegoś czasu bowiem mięsiarze (nie bójmy się tego określenia) próbują forsować w sieci tezy, że lepiej dla ekosystemu, rybostanu i przede wszystkim DLA NAS - wędkarzy jest uśmiercanie złowionych ryb. Przeglądając zasoby sieci, natrafiłem na teorię tak karkołomne i bzdurne, że w głowie się to nie mieści.

Catch & release, złów i wypuść

Z pewnych treści, które forsować próbują mięsiarze wynikają bowiem następujące fakty:

ryba wypuszczona jest ranna i na pewno umrze, więc po co ma się męczyć, skoro bardziej humanitarne jest zabicie jej?

ryba wypuszczona naraża całe swoje stado

Autorzy powyższych wynurzeń oczywiście nie mają ŻADNYCH konkretnych dowodów popierających ich tezy. Ale że słowo pisane ma wielką moc, to być może znajdzie się i grupa osób niemyślących, którzy zaczną postępować tak jak oni, w imię niezdrowo pojmowanego „dobra przyrody” czy też innych tego typu „górnolotnych idei”.

Pragnę teraz udowodnić (popierając swe wywody merytorycznymi argumentami, a nie autorytetami pana Xińskiego, który jest podobno „świetnym pstrągarzem i się zna”), że myślenie tamtych osobników jest całkowicie mylne, a ich tezy są nieprawidłowe.

Ryby najdokładniej są badane przede wszystkim przez naukowców – ichtiologów. Tylko takie badania mogą dawać naprawdę jakikolwiek logiczne i miarodajne wnioski. Do takich badań wykorzystywany jest specjalistyczny sprzęt. Dzięki temu wiele możemy się dowiedzieć o zwyczajach poszczególnych gatunków oraz o tym jak zachowują się one w danych sytuacjach.

Ryby były badane pod kątem tego co czują fizycznie, gdy są wyławiane z wody.

Oczywiście pojawia się u nich ból fizyczny i stres. Ból jest faktem oczywistym i ma swoje źródło w ranie, od haka, czy też kotwicy. Inaczej jest ze stresem. Wywołuje on bowiem zmiany fizykochemiczne w organizmie ryby. W większości przypadków są one jednak w 100 % odwracalne (albo jak kto woli – chwilowe). Identycznie jak z ludźmi. Spadniemy ze schodów, stłuczemy/złamiemy rękę. Jest chwila szoku, jest ból, a potem gips i przez jakiś czas też jest nie miło. Po kilku tygodniach wszystko wraca do normy i żyjemy nadal normalnie, z czasem zapominamy nawet o samym fakcie złamania.

Nam – wędkarzom, pozostaje jedynie skrócić ten stres jak najbardziej i doprowadzić do tego, by ryba nie była zbyt poraniona (chociaż niestety się to zdarza).

Jak temu zaradzić:

 

Ryby, których nie chcemy sfotografować starajmy się uwolnić jeszcze w wodzie, po doholowaniu do brzegu.

Używajmy szczypiec i rozwieracza do wyciągania z pyska haków – będzie szybciej

Lądowanie najlepiej jest robić jak najszybciej i na miękkiej nawierzchni. Tak będzie najlepiej dla śluzu, który w organizmie ryb jest bardzo ważny.

Zamiast potężnego zestawu fotograficznego lepiej mieć pod ręką niewielką cyfrówkę, którą w razie czego można szybko wyciągnąć, uruchomić i pstryknąć fotkę. Dzisiaj przyzwoite zdjęcia z bliskich odległości można robić nawet aparatem typu „głupi jaś,” który jest wielkościowo zbliżony do paczki papierosów. Jeżeli ktoś na rybach chce fotografować pejzaże, niech oprócz wielkiej lustrzanki ze statywem, którą się rozkłada 10 minut, weźmie też takiego „głupiego jasia” - ciążył nie będzie, a czas zrobienia fotki jest chyba ważniejszy, niż nieco mniej ostre zdjęcie, czego i tak 99% ludzi nie rozpozna oglądając je po sformatowaniu na naszej-klasie, czy innym facebooku :D .

 

Kamuflaż – cud natury


19 kwietnia 2020, 11:52

Zjawisko kamuflażu jest w świecie zwierząt bardzo powszechne. Świat ten, jak wiadomo, kieruje się prostymi, aczkolwiek skutecznie działającymi prawami. Każdy z gatunków stara się przede wszystkim:

- zdobywać pożywienie,

- rozmnażać się,

- unikać zagrożeń.

To właśnie ten ostatni fakt spowodował, że wiele gatunków zwierząt posiada umiejętność dostosowania się wyglądem do swego otoczenia. Kamuflaż zapewniać ma im przede wszystkim możliwość ukrycia się przed drapieżnikami. Bywa także na odwrót – umożliwiają drapieżnikom bycie niezauważonym dla swych ofiar. W podwodnym świecie występuje kilka rodzajów kamuflażu. Nie chodzi tylko o same barwy i wygląd. Zagrożone zwierze potrafi przybrać pozę upodabniającą ją do czegoś martwego lub całkiem nieapetycznego. Drapieżniki zaś potrafią swoje ciało wykorzystać do zwabienia ofiary.

kamuflaż

Kolorystyka

Wiele gatunków rozwinęło u siebie możliwość przybierania barw zbliżonych do swego otoczenia, tylko po to by zdobywać pożywienie lub by pożywieniem się nie stać. Istnieje kilka czynników determinujących to jaki rodzaj kamuflażu rozwija dane stworzenie:

 

Kamuflaż rozwija się u zwierząt zależnie od fizjologii i zwyczajów danego zwierzęcia. Przykładem są tutaj stworzenia posiadające futro albo owady. Każdy z nich kamufluje się zupełnie inaczej.

 

Środowisko zwierzęcia jest często najważniejszym czynnikiem, odpowiadającym za to co kamuflaż przypomina. Najprostsza metoda maskująca ma pasować do "tła" z jego otoczenia. W tym przypadku, o rozmaitych elementarnych zasadach naturalnego siedliska mogą mówić jako o modelu dla kamuflażu.

Celem kamuflażu jest najczęściej ukrycie się przed drapieżnikami. Niektóre zwierzęta nie rozwijają żadnego rodzaju kamuflażu, bo jest im to po prostu zbędne. Na przykład, nie ma powodu dostosowywać się barwą ciała do otoczenia, skoro główny naturalny wróg – drapieżnik znajdujący się nad nim w łańcuchu pokarmowym jest daltonistą.

„Dostrojenie” barw swojego ciała do otoczenia jest najczęściej spotykanym rodzajem kamuflażu w przyrodzie. Nie trzeba daleko szukać. Zwierzęta leśne, mają często kolor brunatny, podobny do barwy drzew. Delfiny szaro-błękitny, owady – często upodabniają się do roślin wśród których występują. A ryby? No właśnie – co z rybami?

Wystarczy porównać „powierzchniową” uklejkę, do „dołującego” kiełbika by znać odpowiedź na to pytanie.

Zwierzęta zmieniają ubarwienie dwoma sposobami:

Biochromy są mikroskopijnymi, naturalnymi pigmentami w organizmach zwierzą, wytwarzający kolory chemicznie. Robienie sobie przez zwierzęta tego swoistego „makijażu” opiera się na przejmowaniu ze środowiska pewnych barw i dostosowanie się do nich.

Zwierzęta również mogą zmieniać swoje ubarwienie poprzez mikroskopijne fizyczne struktury swojej skóry/sierści. Działa to w następujący sposób: struktury te załamują i rozpraszają widoczne światło, co powoduje, że pewne kombinacje kolorów zostają dość wiernie odzwierciedlone. Przykładem mogą być niedźwiedzie polarne, które mają czarną skórę i przejrzystą sierść. Każdy włos powoduje zagięcia światła w taki sposób, że widzimy ubarwienie białe. Z rybami bywa podobnie. Zielone ryby mają w warstwę skóry z żółtym pigmentem i warstwę z niebieskim. W efekcie poprzez grę świateł i odpowiednie wydzielanie pigmentu mogą się one zakamuflować w np. gęstwinie podwodnej roślinności, stając się zielone.

Możliwości kamuflażu u zwierząt są przeważnie przekazywane genetycznie. Zauważmy, że każdy z gatunków zwierząt żyje w mniej lub bardziej określonych warunkach, dlatego jego fizyczne możliwości kamuflowania są kształtowane na drodze ewolucji. W ten sposób można tłumaczyć inne ubarwienie poszczególnych gatunków ryb na różnych łowiskach. Okonie z Wisły niektóre w ogóle nie mają pasków – złowione w czystej i przejrzystej wodzie, w pobliżu drzewiastego brzegu są idealnymi pasiakami.

Sposób ubarwienia jest także w jakimś stopniu powiązany z fizjologią (kształtem ciała) zwierzęcia. Przykładowo - szczupaki na zarośniętym dnie wygląda jak kłoda, ale kształt ciała ryb jest też zdeterminowany poprzez inne czynniki (sposób polowania, pływania, warunki w których żyje – woda stojąca, silny nurt itd.)

Adaptacja kamuflażu do zmieniającego się otoczenia

Otoczenie zwierzęcia również może zmieniać jego ubarwienie i wygląd w wielu sytuacjach. Wiele gatunków zwierząt rozwinęło zdolności adaptacyjne, pozwalające im zmieniać ubarwienie w zależności od zmian zachodzących w ich otoczeniu. Takimi zmianami są głównie pory roku. Na wiosnę i latem, miejsca, w których przebywają ryby są zupełnie inne niż w zimie. Innu rozwój fauny zmienia nie tylko najbliższe otoczenie roślinne, ale także przejrzystość wody. W większości przypadków, to zmiany w temperaturze wywołują hormonalną reakcję w zwierzętach i wpływ na biochromy i chromatofory (głębiej położone w skórze komórki).

U ryb zaobserwowano także sytuacje, w których potrafią one zmieniać swoje ubarwienie w sytuacjach gdy zmienią swoje otoczenie (np. troć wędrowna). W sytuacji, gdy ryba zmienia swoje środowisko, do jej mózgu są dostarczane informacje, które przetworzone dają sygnał (bodziec) do układu hormonalnego, który wpływając na poszczególne organy ciała daje „sygnał” do produkowana odpowiednich pigmentów. Po jakimś czasie ryba jest już „dostosowana” do nowego otoczenia.

W stadzie

Wiele osób się zastanawia nad tym, dlaczego zebra jest biała w czarne pasy (a może czarna w białe pasy? :-D). Barwy te mają się nijak do naturalnego otoczenia, w którym zwierzęta te żyją. Otóż owe pasy pomagają im, gdy drapieżnik (np. lew) zaatakuje ich stado (zebry żyją w stadach). Dzięki pasom, wszystkie osobniki „zlewają się” w jedno. Gdy całe stado zaczyna uciekać, lew często chybia, ponieważ nie jest w stanie zdecydować się którego osobnika zaatakować, albo po prostu atakuje na oślep w biało-czarną masę pasków ;-) co również często nie kończy się sukcesem. Podobna analogia występuje wśród niektórych gatunków ryb, które w stadzie wyglądają razem jak jeden – większy organizm, co potrafi zdeprymować lub nawet przestraszyć niektóre drapieżniki w pewnych sytuacjach.

Istnieją także ćmy – które mają na skrzydłach wzorki. W nocy owe wzorki imitują... oczy dużego drapieżnika... Pomysłowe prawda?

W niektórych ekosystemach niewielkie – jadowite drapieżniki rozwijają jaskrawe ubarwienie swego ciała. Ostrzegają one w ten sposób większe zwierzęta dając sygnał „jestem niepozorny, ale nie warto ze mną zaczynać. Może i mnie zjesz, ale sam też zdechniesz”. ;-) Większe drapieżniki wiedzą, żeby od takich osobników trzymać się z daleka. Interesującym jest fakt, że są też „udawacze” - zwierzątko, które swym wyglądem „pozują” na jadowite, a w rzeczywistości nie mają żadnego asa w rękawie, bo nie są jadowite.

Tego typu kamuflaże nie mają za zadanie ukrywanie zwierzęcia, a jedynie przedstawić jego zafałszowany obraz dla zmylenia przeciwnika.

Kamuflaż – jakiego rodzaju by nie był, zawsze ma na celu albo ukrywanie się przed drapieżnikami i naturalnymi wrogami albo stanie się skuteczniejszym myśliwym – drapieżnikiem. Zarówno jedno, jak i drugie ma za zadanie to samo o co chodzi każdemu żyjącemu stworzeniu – przetrwanie, przy możliwie najmniejszym ryzyku bezpośredniej konfrontacji z innymi zwierzętami.

Jigowanie - wykrywanie brań


19 kwietnia 2020, 11:51

Wykrywanie brań i prawidłowa reakcja na nie to jeden z kluczy do skutecznego spinningowania jigami. Rozmaite gatunki w zależności od pory roku, charakterystyki łowiska, sposobu prezentacji przynęty i wielu innych czynników w rozmaity sposób potrafią zaatakować naszego jiga. Biorąc pod uwagę to jakiego sprzętu używamy, począwszy od linki, na wędce i kołowrotku skończywszy, możemy różne rodzaje brań wykrywać na wiele sposobów. Jako że techniką jigową możemy łowić wszystkie gatunki ryb, musimy liczyć się z tym, że obserwować będziemy brania, które są naprawdę niepowtarzalne. Ryby będą atakowały z furią nasze jigi, będą je także lekko podskubywać, albo próbować końcówką pyszczka, gdy leżą one na dnie. Ataki będą zdarzały się ze wszystkich stron jiga, i nie zawsze będą one możliwe do zacięcia – często drapieżniki nie trafiają w grot haków i kotwiczek lub robią to w taki sposób, że zacięcie jest całkowicie niemożliwe.

Jigowanie - wykrywanie brań

Na wstępie zaznaczę, że nie ma ścisłych reguł co do tego w jaki sposób poszczególne drapieżniki atakują przynętę. W zależności od wielu czynników ataki są bardzo różne, jednak można się posłużyć pewnymi schematami, dzięki którym, polując na ryby danego gatunku będziemy mogli przygotować się do tego zarówno pod względem sprzętu i przynęt, jak również i tego, na co zwrócić uwagę podczas prowadzenia przynęty, byśmy wiedzieli że nasza przynęta nie pozostaje drapieżnikom obojętna.

Podczas jigowania będziemy mieli do czynienia z wieloma rodzajami brań. Należy być czujnym, bo brania niezacięte mogą nie być ponowione, zwłaszcza przez ostrożne ryby.

Przygięcie szczytówki

Klasyczna oznaka, że nasza przynęta została zaatakowana przez drapieżnika. Przygięcie szczytówki może być lekkie, może także być głębokie. Po tym możemy w zasadzie
„z grubsza” przewidzieć co zaatakowało nasz wabik. Przygięcie szczytówki oznacza, że jig został zaatakowany z boku, z góry, lub od przodu (ryba uderza „czołowo” w płynącą przynętę, czyli z naprzeciwka).

 

Wyprostowanie się szczytówki

Podczas prowadzenia jiga, szczytówka, nawet najsztywniejszego kija zawsze jest lekko przygięta. W momencie gdy wiemy, że jig nie ma kontaktu z dnem i że nie działają na niego inne czynniki (np. nurt wody), a nasza szczytówka nagle sama się wyprostuje, to możemy być pewni, że mamy branie. Jednak nie jest to typowe uderzenie w jiga, jak w przypadku powyżej. To przeważnie delikatne zagryzienie przynęty, które drapieżnik wykonuje bardzo delikatnie, płynąc za przynęta zgodnie z kierunkiem, w którym się ona porusza. Takie brania często są dziełem sandaczy, zwłaszcza tych bardziej cwanych. Nie spieszy im się z posiłkiem. Wolą sobie najpierw spróbować podejrzanego stworka, a potem podejmują decyzję, czy go połykać, czy też nie.

 

Poluzowanie plecionki

Tutaj też następuje wyprostowanie szczytówki, ale oprócz tego plecionka, która do tej pory była napięta – wiotczeje. Dzieje się tak przeważnie w sytuacji kiedy jig opada swobodnie w kierunku dna, a zostanie połknięty przez drapieżnika, który po zagryzieniu go stoi jeszcze chwilę w miejscu i się nie rusza.

 

Jigowanie ma to do siebie, że brania następują bardzo często w różnych fazach prowadzenia przynęty. W opadzie, przy podbiciu, wpół wody, z powierzchni, z dna. Jakiekolwiek branie zaobserwowalibyśmy na naszym zestawie, musimy być zawsze czujni, bo może to być pierwsze i zarazem ostatnie branie podczas całej wyprawy. Na temat zacinania jest wiele teorii, niektórzy sugerują żeby wyczekać, inni by podnieść szczytówkę do pionu, blablabla... Ja jestem zwolennikiem tej najprostszej, o której mówi niewielu, a jednak jest ona najskuteczniejsza: Jak tylko zarejestrujesz branie to OD RAZU W ZACINAJ!

Jigowanie dużymi przynętami


19 kwietnia 2020, 11:49

Wbrew pozorom, metoda jigowa z użyciem sporych przynęt nie jest zarezerwowana wyłącznie na sandacze. W bieżącym sezonie to właśnie jigi były moimi podstawowymi przynętami i to na większości łowisk. Łowiłem na nie – chyba wszystkie drapieżniki. Na wiosnę przynęty żabopodobne biły rekordy w łowności na szczupakowych łowiskach, w lecie – okonie, klenie, jazie, świnki, bolenie.... brzany! Zaznaczam, że najmniejsze przynęty (za wyjątkiem łowienia okoni na paprochy), jakie stosowałem, miały 7-8 cm. Największe – wormy i jaszczurki po 20-22 cm. Łowiłem także na krótsze, ale dość duże – z racji szerokości – rippery. Miały on standardowo 10 do 15 cm. Główki – od 12 do 25 gramów. Cięższych raczej nie stosuję, bo waga 25 g wystarcza na najgłębsze wiślane dołki na moich miejscówkach. Co tu dużo mówić – lubię łowić dużymi gumami. Po trosze dlatego, że łowię często na casting i poszukuję ryb w przydennych strefach największej naszej rzeki nizinnej.

Jigowanie na ciężko to zupełnie inna bajka niż zabawa paprochami. Na finezję nie ma tu zbyt wiele miejsca. Oranie dna sporą gumą na ciężkim łbie, to częste zaczepy. Wabik wbija się z impetem pomiędzy kamienie i grzęźnie na amen. Ciężki zestaw zaopatrzony w grubą plecionkę pozwala na wygraną walkę z niektórymi zawadami – siłowe targanie, rozgina hak i przynętę udaje się uratować. Zdarza się, że między głazy wbije się cała główka – wtedy nawet najgrubsza plecionka nie pomoże.

Jigowanie dużymi przynętami

Jak prowadzić większe przynęty jigowe

Technik jest kilka, wiele zależy od samej gumy, jak i od tego co i gdzie chcemy łowić.

Technika I

Łowienie boleni pod powierzchnią. Tutaj masa główki jigowej może oscylować w granicach 12-20g. Skrajnie ciężka masa nie przeszkadza w prowadzeniu przynęty płytko - nawet pół metra pod powierzchnią, jeśli robimy to odpowiednio szybko, przy wysoko uniesionej szczytówce. Jako przynęta służy coś podobnego do uklejki, płotki, klonka. Czyli jasny (biały, perłowy, jasno szary, przezroczysty z brokatem) ripperek, twisterek, banjo albo kogutek. Skrajnie ciężka główka jest konieczna w przypadkach, gdy chcemy cisnąć naszą przynętę na największą, możliwą odległość. Po wykonaniu rzutu, szybko kasujemy korbką luz na lince, szczytówkę unosimy do góry i rozpoczynamy zwijanie. Nigdy nie zwijam jednostajnie, nawet przy szybkim i bardzo szybkim kręceniu, staram się urozmaicić prowadzenie podciągnięciami przynęty kijem, albo chwilowym zatrzymaniem przynęty. Łowiąc w ten sposób prowadzę przynętę z nurtem (zarzucam pod prąd lub pod prąd nieco na ukos – prostopadle do nurtu). Tego typu prowadzenie jest świetną techniką na bolenie, które żerują pod powierzchnią wody.

Technika II

Turlanie przynęty po dnie w rzece. Wabik obciążony w stosunkowo ciężką główkę zarzucamy nieco pod prąd, czekamy aż spadnie na napiętej lince na dno i kontrolujemy jego spływ. Główka podskakuje i odbija się o kamienie. Doskonała technika do łowienia jigami imitującymi raka i wormami. Przynęta przypomina płynącego z prądem skorupiaka, który albo został porwany przez nurt (sztuczny raczek) albo pijawkę, która szuka schronienia pod kamieniami i „ryje dno” (worm). Wadą tej techniki jest słaba możliwość wykrywania brań. Odbijająca się od dna główka nieustannie powoduje drgania i spazmy szczytówki. Jestem pewny, że nawet po opanowaniu w tej technice wykrywania brań, wszystkich nigdy nie będziemy w stanie wykryć. Delikatne przytrzymania sandaczowe są często delikatniejsze niż opór, który spowodował niewielki kamyk, znajdujący się na „trasie” jiga. Moim zdaniem warto jednak się w ten sposób czasami pobawić, zwłaszcza w miejscach gdzie nurt jest wyjątkowo szybki, a głębokość przekracza trzy metry.

Technika III

Zwana też „ciężkim opadem” albo „oraniem dna”. Wabik prowadzimy po dnie klasycznymi skokami z mocnym zaznaczeniem uderzenia o dno. Czyli – przynęta musi być wręcz przeciążona i musi uderzać o podłoże z wyraźnym impetem. Zarzucamy przynętę i w momencie jej pierwszego kontaktu z wodą, kasujemy luz na lince. Pierwszy opad powinien odbywać się na względnie maksymalnym naprężeniu linki. Jest to o tyle istotne, że często właśnie w tej fazie następują brania. Złowienie sandacza, bolenia, klenia, czy jazia na „suche kopyto” to też zjawisko spotykane dosyć często. Dlatego warto też hamować linkę w ostatniej fazie lotu naszego jiga. Gdy przynęta osiągnie dno, podbijamy przynętę do góry, prowadząc ją skokami. Pamiętać należy, że po każdorazowym poderwaniu wabika do góry, z racji sporego obciążenia, opada on z dużą prędkością. Należy więc podbijać naszego jiga najlepiej jednocześnie przy użyciu wędki i kołowrotka, stosując tzw. „podwójne podbicie”. Tylko wtedy mocno obciążona przynęta wzniesie się na odpowiedni poziom ponad dnem, z którego pikować będzie w dół. Kasowanie luzów linki przy tak szybko opadającej przynęcie wymaga albo większego przełożenia w kołowrotku, albo bardzo szybkiego kręcenia korbką. Moim zdaniem idealny do tego typu łowienia jest multiplikator, który znacznie lepiej znosi spore przeciążenia, niż klasyczne kołowrotki spinningowe. W tej technice skuteczne mogą być wszystkie przynęty jigowe, czyli możemy zastosować zarówno rippery, twistery, wormy, koguty i wszelkie inne wynalazki.

Technika IV

„Pełzanie” - technika, która w Polsce rzadko kto stosuje, ponieważ nie jest ona zbyt szeroko znana i propagowana. W ten sposób łowią wędkarze z USA, bassy mało i wielkogębowe. U nas jest to doskonałe rozwiązanie na dno, które wyłożone jest głazami i sporymi kamieniami. Można w tn sposób łowić sandacze, okonie i sumy. Świetnie w tej technice spisują się przynęty amerykańskie: raki, krewetki, jaszczury, pijawki, gumowe larwy i inne wormopodobne, bliżej niezidentyfikowane ustrojstwa. Przynętę pozostawiamy na dnie i przesuwamy ją jedynie powolnymi, bardzo krótkimi podciągnięciami. Tak by w zasadzie nie traciła ona kontaktu z dnem. Naszym celem jest takie zaprezentowanie naszego jiga, by imitował właśnie pełzającego po dnie raka, pijawkę, czy minoga. Gdy dno jest usłane dużymi głazami, to pozwalamy, by nasz jig spadał z nich do samego dna, pomiędzy głazy, a następnie „wspinamy” się nim z powrotem do góry. Nie jest to łatwe i bardzo zaczepogenne, ale warto niektóre miejsca obłowić, bo duży i cwany sandacz, okoń, czy sum siedzący pomiędzy głazami nam to wynagrodzi. Pamiętajmy że ryby przyzwyczajają się nie tylko do przynęt, ale i do sposobu ich prowadzenia. Oprócz wielu zaczepów i strat, z którymi się musimy liczyć łowiąc w ten sposób, jest także jeszcze jedna wada – podobna do tej w technice „turlania” - brania są naprawdę ciężko wykrywalne, a ostatnie dwa metry plecionki przecierają się niemiłosiernie. Dlatego - bez przyponu z fluorocarbonu ani rusz.

 

Prowadzenie lekkich jigów


19 kwietnia 2020, 11:48

Jigowanie małymi i lekkimi jigami, to nic innego, jak ultralight i zabawa paprochami z okoniem, jaziem, pstrągiem. Ktoś powie, ze to dokładnie to samo, co typowe ciężki bombardowanie dna, tylko w wydaniu „mikro” - cieńsza linka, delikatniejszy kijek itd. Wszystko odchudzone z rozmiaru XXL do L. Ja się z tym stwierdzeniem kategorycznie nie zgadzam. Owszem – kicać małą, jednocalową gumką po dnie też możemy i być może dzięki temu uda nam się złapać kilka okoni, wzdręgę, płoć... ? Moim zdaniem ultralekkie mikro jigowanie, to jednak coś zupełnie innego. Tutaj łowimy przeważnie w innych warunkach, na innym dnie i inne ryby niż na ciężkie jigi. Oczywiście łowiąc ciężko też zdarzy się okoń, a przy paproszeniu przynętę może połknąć duży sandacz albo szczupak, ale samo jigowanie na lekko, to nie to samo.

Prowadzenie lekkich jigów

Żeby zauważyć występujące różnice, zdefiniujmy najpierw zestaw. Najdelikatniejszy kijek jaki posiadam, ma ciężar wyrzutu do 5g. Szczytówka jest tak delikatna, ze nawet podczas korzystania z bocznego troka i żyłki, można wyczuć branie małego pasiaka z bardzo dużej odległości. Na cienkiej żyłce – 0,14mm bardzo dobrze można wyczuć co dzieje się z jednocalowym paproszkiem na 2 gramowej główce. Dawniej łowiłem okonie na takie przynęty, z równie cienką linką, to jednak nie było to. Nawet na kiju do 7 g wszystko jest nieco bardziej toporne, czucie jest mniejsze i kontrolowanie przynęty wygląda inaczej – jest mniej precyzyjne. Kij do 10 g – to już „ciężka pała” na której dwucalowy twister nie jest tak do końca w pełni kontrolowany. Przesiadka z kija do 10 g na kij do 5 g dała mi zupełnie nowy obraz tego czym jest prawdziwy „ultralight” albo wręcz nie „ultralight” lecz „mikrolight”. Pełna paleta przynęt może zmieścić się w małym pudełeczku, niewiele większym od pudełka papierosów. Jeśli nie zamierzam korzystać z obrotówek, woblerów i innych przynęt poza gumkami, to świadomie rezygnuję z agrafki już po kilku rzutach, w czasie których ustalam jaki ciężar jiga będzie właściwy na łowisko w którym się bawię. Główkę jigową wiążę bezpośrednio do żyłki. Jeśli chcę zmienić przynętę, to po prostu ściągam ją z główki i nawlekam nań kolejną. Zresztą co jakiś czas przynęty na delikatnej żyłce się urywa – wówczas w razie potrzeby zwiększam albo zmniejszam ciężar główki, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Używanie bardzo lekkich główek skraca zasięg rzutu, gdyż nawet najlżejszym spinningiem nie da się daleko posłać jednocalowego paprocha. Nie jest to jednak wielki problem, ponieważ najczęściej 10-15 metrów zasięgu rzutu wystarcza w zupełności. Łowimy bowiem w strefie przybrzeżnej, zachować należy wielką ostrożność w podchodzeniu do stanowisk, jeśli poruszamy się po brzegu w nieodpowiedni sposób, to bankowo spłoszymy ryby. Tyle tytułem wstępu, przejdźmy do techniki.

Technika I

Powolny opad. Leciutki jig, bardzo wolno opadający w kierunku dna. Możliwe jest nawet skakanie po liściach podwodnych roślin i pozostawianie na nich swojego jiga na jakiś czas. To chyba najbardziej finezyjna metoda spinningowania jaką znam. W ten sposób udało mi się złowić kilka wzdręg, pomimo że w zasadzie, to nigdy celowo i świadomie na tą rybę nie polowałem. Po zarzuceniu przynęty, zamykam od razu kabłąk i napinam linkę, kasując luz kołowrotkiem. „Mikrolajcik” ugina się nieznacznie na szczytówce gdy przynęta opada w kierunku dna. W tej fazie „pierwszego opadu” lubię czasem lekko poruszyć szczytówką, by przynęta opadając zdążyła jeszcze „zagrać” zanim osiągnie dno. Mały ciężarek główki powoduje, że nasz wabik będzie się poruszał bardzo powoli i dno osiąga dopiero w kilka sekund po wpadnięciu do wody. Jeśli okonie są na naszym stanowisku, to już wówczas zainteresują się przynęta. Zawsze odczekuję do momentu, aż jig jest na dnie. Podrywam go za pomocą samej wędki do góry bardzo powolnym i płynnym ruchem – tak by przynęta przeskoczyła jakieś 30-50 cm i znów spadła na dno. Często przy drugim podbiciu wabika wisi już na nim okonek. Pozostawianie przynęty na dnie, to często jedyny klucz do sukcesu w jigowaniu, czasami drapieżniki pobierają pokarm tylko taki, który znajduje się na dnie i lekko faluje. Przystanki mogą trwać niedługo: 1-2 sekundy. Jeśli nie ma pobić, można wabik pozostawić nawet na 10 sekund. Jeśli okonie zainteresują się nim, to może się wokół niego zgromadzić kilka osobników, które będą go najzwyczajniej w świecie oglądać. Gdy rzeczywiście będzie ich kilka, to po ponownym starcie przynęty branie jest murowane. Nie trafi jeden, to trafi inny. Kluczowe w tej metodzie są początkowe 2-3 skoki. Jeśli nie zarejestrujemy brania na naszej szczytówce, to możemy od razu przynętę wyciągnąć z wody.

Technika II

Bliźniacza do powyższej. O ile w pierwszej chodzi o to by wabik poruszał się bardzo powoli, to teraz możemy pozwolić sobie na nieco większe tempo. Gdy okonie żerują, to będą goniły przynętę całą gromadką. Z racji większego tempa możemy użyć nieco większej wagi i rozmiaru przynęt. Zrezygnować też możemy z wabików jednocalowych, na rzecz większych o jedno „oczko” - czyli dwucalówek. 3-4 g będzie odpowiednim obciążeniem dla naszego jiga. Skakać w toni możemy w strefie przydennej, zanim przynęta osiągnie dno, lub chwile po tym jak o nie pacnie. Zwijając linkę kołowrotkiem, lekko podszarpujemy szczytówką. Co jakiś czas można przerwać zwijanie i zaczekać aż przynęta spadnie na samo dno. Następnie – hop w górę i jazda dalej – do samego brzegu możemy ją tak prowadzić. Podrażnione okonie, dadzą się w ten sposób wodzić za nos nawet na dystansie 20 metrów i więcej, więc jeśli przynęta zostaje atakowana pod naszymi nogami – nie jest to nic dziwnego. Widocznie przez całą jej trasę, pasiak nie mógł sobie dobrze w nią trafić.

Technika III

Jeszcze jedna kuzynka. Większy ciężar 5-6g główki. Rozmiar przynęt ten sam (2 cale). Większa głębokość łowiska, większe odległości od naszego stanowiska. Połączenie obydwu technik powyższych. Łowiąc na zestawie z żyłką na większych odległościach, ciężko nam będzie wyczuć branie, nawet na superdelikatnym kijku. Po prostu podatność żyłki nie pozwoli nam stwierdzić co dzieje się na drugim końcu zestawu. Może przynęta otarła się o podwodną przeszkodę, może wiatr przesunął nad powierzchnią wody żyłkę? Ponadto – im dalej od brzegu, tym głębiej. Ciężarek 6 g pozwoli nam dotrzeć twisterem względnie szybko w okolice dna, jeśli głębokość łowiska nie przekracza 3 m. Oczywiście przy założeniu, że wciąż używamy bardzo cienkiej linki. Poi zarzuceniu, kasujemy luz kołowrotkiem. Gdy szczytówka poinformuje nas o tym, ze wabik leży już na dnie. Podbijamy go wysoko kijem do góry (prędkość umiarkowana – nie szarpiemy, ale flegmatykami też nie jesteśmy). Dobrze, gdy nasz paproch wykonywał będzie skoki na wysokość nawet 1 metra nad dno. Gdy będzie opadał można lekko potrząsnąć szczytówką – żeby dostał spazmów. Operowanie na większych różnicach głębokości pozwala nam także w czasie opadu, wykonać czasami serię krótkich podciągnięć – zróbmy to jeśli nie ma brań. Może zdarzyć się niespodzianka i naszego paprocha zaatakuje coś większego i niekoniecznie drapieżnego (leszcz?)

Technika IV

Znowu umiarkowane obciążenie 2-4 g. Jigowanie w okolicach przypowierzchniowych. W rzece świetne w połowach kleni i jazi. Nasz paproszek spływa z prądem lub w poprzek nurtu. Porusza się w górnych warstwach wody i imituje robala/larwę, której głodny paradrapieżnik nie przepuści. W większych rzekach – bardzo dobra metoda na pstrąga. Zarzucamy przynętę lekko pod prąd, napinamy linkę i podciągamy krótkimi, płynnymi ruchami szczytówką, co jakiś czas robiąc przerwę , pozwalając na kontrolowany opad. Polecam tą technikę zwłaszcza gdy obławiamy miejsca, gdzie na brzegu rośnie wiele drzew. W takich przypadkach można rzucać całkowicie pod prąd wzdłuż brzegu – pod same gałęzie. Nie obawiajmy się powiesić przynęty na drzewie – zdarza się.