Najnowsze wpisy, strona 7


Gadgety na ryby
09 maja 2022, 21:04

Multitool

multitool

Mamy owszem dwie ręce, mamy szczypce, mamy obcinacz do pacnokci, którym tniemy plecionkę. Ale Multitool staje się jednym z najbardziej niezbednych gadgetów nad wodą, który mogę każdemu z nas polecić. Nie będzie to artykuł o tym co powinien mieć multitool (w sensie GPS, pebdrive itp.), ale o tym do czego może się nam on realnie przydać podczas wypraw wędkarskich.

Obcęgi – to główny wyróżnik Multitoola na tle zwykłych scyzoryków. W zasadzie to element, który spowodował, że przestałem używac scyzoryka jadąc na ryby. Obcążkami można naprawić (choćby prowizorycznie) na miejscu wiele sprzętu. Można nim naprostować przelotki, czasem coś odkręcić lub przykręcić przy kołowrotku, naprostować skrzywioną kotwicę, albo pozbyć się z nich zadziorów – miażdżąc je. W moim multitoolu mam także końcówki nasadkowe różnych rodzajów śrubokrętów – kolejna świetna rzecz przy drobnych awariach.

Oprócz tego Multitoole mają wszystko to co scyzoryki – nożyczki, mini piłki do drewna i metalu, szpikulce, otwieracze itp.

Mój sprzęt nie jest nawyższych lotów – kupiłem w markecie bo był tani jakieś cztery lata temu. Bardziej po to, by zbadać jego realną przydatność. Poki co – działa i przydaje się bardzo. Mogę go najzwyczajniej w świecie przypiąc do paska od spodni za dedykowany futerał.

 

Saperka

saperka

Składana, ostra saperka nie zajmuje dużo miejsca. W spinningu ma inne zastosowanie, co w grunciarstwie, czy spławiku. Nie kopiemy nią robaków. Używamy jej do:

przygotowania miejscówki przed nocnym łowieniem (wyrównanie gruntu, podważenie i usunięcie większych kamieni pod stopami).

Możemy jej użyć czasem jako „przedlużkę” do uwalniania przynęt

Maczeta, gdy przedzieramy się przez gęste zarośla, gdzie od lat nie stanęła ludzka stopa

Ochrona przed dzikimi zwierzętami (nie zdarzyło mi się, ale znajomy miał przygodę z wilkiem, który przestraszył się widoku saperki i zrezygnował z ataku)

 

Zatyczki do puszek – brelok

zatyczka do puszek

Małe, fajne i proekologiczne. Można doczepić jako breloczek do kluczyków od samochodu albo mieszkania. Dlaczego ich używam? Bo denerwują mnie tony plastikowych śmieci i pustych puszek nad wodą. Sam używam napojów w puszkach nad wodą. Aluminiowa puszka jest najbardziej ekologicznym opakowaniem dla napoju. Ma jedną wadę – jej pojemność wynosi 0,5 litra i po jej otwarciu nie można się napić odrobinę i zakręcić jak plastikową butelkę. Stoimy więc a obok nas kwitnie sobie otwarta puszka, co w warunkach terenowych oznacza dostanie się do niej brudu albo nawet owadów. Zatyczki do puszek zamykają wieczko i możemy sobie popijać i domykać ją kiedy tylko chcemy. Następnie jak opróżnimy puszkę, to zgniatamy ją żeby nie zajmowała miejsca w plecaku i oddajemy później do recyklingu. Zatyczki są wielorazowego użytku – dla mnie gadget roku 2021!

Potrzebna pomoc dla Uchodźców - zamrażarki...
11 marca 2022, 12:14
Bardzo proszę Wszystkich o udostępnianie!
ŁOWISKO DOLINA BĘDKOWSKA - SZCZOCZARZ poszukuje wsparcia przy pomocy na rzecz uchodźców.
Potrzebne są zamrażarki duże – przyjmiemy każdą ilość. Codziennie jesteśmy wspierani produktami spożywczymi. Musimy je również mrozić, by w momentach niższych dostaw, mieć możliwość przyrządzić je w trybie natychmiastowym, gdyż dostawy są nieregularne i nie wiemy, na ile nasi dostawcy dadzą radę nas nimi wspierać.
Jeśli jesteś w posiadaniu takiej zamrażarki i jest Ci ona zbędna, a Ty chcesz pomóc, to zapraszamy do kontaktu.
 
 
Dotychczas wydano już kilka tys. sztuk bezpłatnych porcji obiadowych dla Ukraińskich Rodzin przebywających w Powiecie Krakowskim i Królewskim Mieście Kraków. Oczywiście jest to możliwe tylko i wyłącznie dzięki WAM, bo wspieracie nas produktami, z których możemy gotować. Zapotrzebowanie jak zresztą wiecie jest wielkie. Ośrodki i Polskie Rodziny, do których dostarczamy porcje obiadowe same się już organizują i robią zbiórki produktów za co z całego serca dziękujemy!
O naszej akcji mówią media: https://www.youtube.com/watch?v=e1gS60FdS30 od 9 minuty.
Obecnie granicę Polsko – Ukraińską, codziennie przekracza około 100 tys. Ukraińskich Matek z dziećmi.
Bez Waszej POMOCY nie damy rady!
Towary potrzebne na już:
- butle- gaz propan - butan,
- ziemniaki, marchew, seler, cebula, ogórki kiszone, pietruszka, buraki,
- bułka tarta, jajka, olej rzepakowy, cukier, kawa, herbata, żurek (zakwas),
- chleb krojony, pulpy pomidorowe, przyprawy, mleko,
- pomarańcze, jabłka, banany, mandarynki,
- makarony grube, ryż, kasza,
- kości wędzone, udka, ćwiartki kurczaka, drób, mięso wieprzowe, mięso wołowe, kiełbasa, boczek, woda 0.5 l ngaz, soki 0,2-0,5 l.
Bardzo ważne: opakowania jednorazowe: na zupę ok. 400 ml + wieczko, na drugie dania boxy trójdzielne, sztućce.
Dodatkowo: zabawki, Art. Papiernicze( zeszyty, pisaki, kredki, długopisy, itp.)Przy dostawach obiadów dostarczamy zabawki i napoje. Bardzo dużo osób prosi o numer konta by wesprzeć finansowo akcję, więc podajemy : 81 1050 1445 1000 0092 3408 5083 tytuł: "wsparcie dla Ukrainy".
Bardzo dziękujemy za wszelką pomoc i proszimy: poinformujcie znajomych by wsparli akcję. Dostawy 32-082 Kobylany ul. Jurajska 12 Gospodarstwo Rybackie Dolina Bedkowska- Szczoczarz. Bardzo dziękuję.
Łowimy naprawdę ultralekko, czyli mikrospinning...
14 października 2020, 13:04

Łowienie metodą spinningową na mikro przynęty zawsze daje inne poczucie satysfakcji, niż bardziej tradycyjne techniki, gdzie szukamy „wszystkiego na wszystko”. Ta wysublimowana metoda wymaga innego rodzaju skupienia, techniki, a przede wszystkim rozumowania od łowiącego. Wymaga także niestety nieco innego sprzętu. Łowienie na mikroprzynęty, mające czasem mniej niż 2 cm długości jest wymagające. W tym artykule chciałem przybliżyć jedynie pewne podstawy „od czego zacząć”, gdy chcemy łowić ultralekko, przy wykorzystaniu mikrowoblerów. Na początku przybliżę parametry i wymogi dotyczące sprzętu.

Woblery owadzie

Wędzisko jakim się posługujemy ma mieć możliwie najmniejszy ciężar wyrzutu. Obsługiwać będziemy nim lekkie jak piórko wobki. Więc maksymalny ciężar rzutowy nie powinien przekraczać 4-5 g. Co do długości – ideałem są kijki w przedziale od 2,7 do 3m. Krótsze wędki mogą przysparzać problemów z odpowiednim podaniem woblerka. Kołowrotek może być dowolny, byle sprawnie wyważał nasz kij. Nawijamy na niego żyłkę (tutaj w ciągu ostatniego roku stałem się skrajnym zwolennikiem monofilów bo jednak nawet plecionka 4 lb to już nie to) o przekroju 0,12 – 0,14 mm. Takie cienkie „włoski” są wymogiem jeśli chcemy precyzyjnie operować naszym zestawem, a przede wszystkim, jeśli zamierzamy mieć ponadprzeciętną ilość brań. Nasze woblerki będą często pracować pod samą powierzchnią. Będą smużyć po lustrze wody. A pamiętajmy, że im płycej łowimy, tym nasza linka bardziej będzie płoszyć nasze potencjalne zdobycze.

wobler szerszeń

Jakie mamy benefity łowiąc ultralekko?

dużo większa ilość brań

możliwość złowienia ryb, nie reagujących na tradycyjne przynęty i techniki

staniemy się ponadprzeciętnie skutecznymi łowcami kleni, jaki, pstrągów, brzan i boleni

odkryjemy spinning na nowo

nauczymy się precyzyjniej rzucać i prowadzić przynętę

nasze umiejętności wykrywania delikatnych brań wejdą na nowy, nieznany nam do tej pory poziom

będziemy łowić osobniki klasyfikowane przez PZW jako „medalowe”

woblery spinningowe

Brzmi zbyt pięknie? Ale to prawda. Kto nigdy nie łowił na ultralighta ma prawo nie wierzyć i się przekonać. Podobnie jak osoby, które łowiły, ale pewne rzeczy robiły źle. Tym artykułem rozpoczynam kompendium wiedzy dotyczącej ultralekkiego spinningu. Niniejsza – pierwsza część ma za zadanie jedynie wprowadzić w tajniki podstaw dotyczących tego z czym wybrać się nad wodę. Aby osiągać sukcesy, ważne jest zadbanie o każdy szczegół od początku, do samego końca. Dobrze jest zaplanować wszystko, nim spakujemy sprzęt i wyruszymy nad wodę.

Wobler żuczek

 

Na łowisku nie staramy się być chodzącą reklamą firmy wędkarskiej. Czyli wszelkie „markowe” ciuchy zostawiamy w domu. Ubierzmy się w ubranie maskujące, kolorystycznie zbliżone do warunków w jakich chcemy łowić. Jeśli takiego nie posiadamy, proponuję odwiedzić wojskowy demobil. Używane wojskowe ubrania naprawdę nie są drogie, a służyć nam będą długo. Ich wzory kamuflażu są również lepsze, niż wzory jakie proponują na swej odzieży producenci wędkarscy. Ubiór jest bezwzględnie ważny, gdyż wtopienie się w otoczenie na łowisku zmniejsza ryzyko spłoszenia jakże ostrożnych ryb. Oczywiście prócz stroju „moro| ważne jest byśmy umieli odpowiednio podchodzić do łowiska, bardzo wolno, w pochyleniu, czając się za drzewami i krzakami. Może się to wydawać komiczne, ale ryby doskonale widzą i słyszą co dzieje się na brzegu. Nawet jeśli nie spłoszą się i nie odpłyną, to mogą ignorować wszelkie przynęty jakie będziemy im podawać. A nasze rzuty nie będą dalekie, do ryby musimy podejść, ewentualnie spuścić jej przynętę z nurtem w pobliże ich stanowisk. Dobre pozycje do rzucania znajdują się za grubymi drzewami, rosnącymi blisko brzegu. Można się za nimi wygodnie ukryć i z takiej pozycji obrzucać miejscówki rokujące na branie. Musimy wczuć się w rolę snajpera. Ofiara nie może nas widzieć. Za to my musimy wiedzieć gdzie ona się znajduje i podejść ją niepostrzeżenie. Jeśli nam się to uda, to wszystkie łowiska staną się dla nas obfite.

Rzeczne okonie
27 kwietnia 2020, 21:26

Mamy sierpień. Chodzę jak głupi za sumem, a łowię same szczupaki i bolenie z kleniami. Sporadycznie trafi się sandacz albo okoń. „Garbuski” w tym roku „obrodziły,” jest ich więcej niż w poprzednich sezonach. Są grubiutkie. Już mi się zdarzyło w tym sezonie złapać parę wygrzbieconych spaślaków. Nie mówię o okazach, ale jak na Wiślane warunki, dość przyzwoite. Właśnie między innymi dlatego postanowiłem, dla odmiany połowić trochę lżej. Casting zamienić na spinning i przynęty odchudzić dziesięciokrotnie (lub i więcej). Postanowiłem pościgać okonki na lżej. Przewietrzyć pudełko z paprochami i innymi małymi przynętami. Nocne miejsce większych okoni miałem namierzone, ale wiadomo – duży okoń to loteria albo przypadek. Najczęściej wiesza się na przynęcie, która jest adresowana dla innej ryby. Naturalnie - duże garbusy też można wypracować, ale mnie takie podchody z okoniami, przeszły już dawno temu. Postanowiłem więc, po prostu porzucać na lekko, bardziej zrelaksować się z wędką nad wodą, niż bobrować Wisłę z „grubej rury.” Przespacerować dłuższy kawałek wzdłuż brzegu, bez ciężkiego plecaka. Tylko ja, wędka i dwa małe pudełka w kieszeniach bojówek. Po krótkim zastanowieniu – doszedłem do wniosku, że za okoniem, w tym roku po Wiśle, jeszcze nie chodziłem. Owszem – dwa razy rzucałem lekko za kleniem i coś małego, pasiastego też się nadziało, ale... no cóż – trzeba poświęcić wyprawę samemu okoniowi. Niech inne ryby (ewentualnie złowione) będą tym razem przyłowem. Spakowałem sprzęt i... gdzie tu jechać? Dylemat! Po powodzi nawet okoni trzeba szukać na nowo. Może ich nie być tam, gdzie łowiłem je zawsze. Mimo wszystko, postanowiłem jechać nieco w dół Wisły i tam zacząć. Zawsze okoni było tam najwięcej. Po co więc sobie utrudniać wyszukiwanie, skoro można iść na skróty i skorzystać ze sprawdzonych rozwiązań?

okoń, okoń na spinning, jak złowić okonia

 

Nad wodą byłem około godziny 16:00. Zacząłem tradycyjnie, od pomarańczowego paprocha z brokatem, na 2 gramowej główce. Rzucałem wzdłuż brzegu. Kilka z śmignięć z prądem, kilka pod prąd. Po chwili zmiana gumy na inny kolor i zabawę zacząłem od nowa. Brak pobić. Ale nic to – zaraz je rozpracuję, mam jeszcze w zanadrzu kilka niespodzianek i patentów na to łowisko. Założyłem cięższą główkę i rozpocząłem rzuty w poprzek nurtu – z dala od brzegu. Większe obciążenie jiga miało także umożliwić dostanie się przynęty w głębsze partie wody – z dala od brzegu. Zacząłem obławiać wachlarzykiem, z nadzieją, że ryby stacjonują dalej niż zwykle. W końcu trafił się pierwszy okonek, a potem cisza. Poszedłem w dół rzeki, kilkadziesiąt metrów. Znalazłem miejsce nieco osłonięte od nurtu. Brzeg kamienisty, dno raczej też – przynajmniej głazy przy brzegu o tym świadczą. Rozpoczynam od srebrnej aglii „jedynki.” Delikatne skubnięcie przygina wklejaną szczytówkę. Przyspieszam lekko zwijanie i BUM! - siedzi. Kolejny rzut w to samo miejsce i znów skubnięcie. Ponowienie ataku na blaszkę tym razem jednak nie nastąpiło. Zmieniam wirówkę na jej bliźniaka w kolorze miedzi. Następny okonek dynda na przynęcie. Co kilka rzutów muszę zmieniać wabik. Ryby szybko się uczą, że „tego się nie je.” Chociaż wielkością nie powalają na kolana, to mam przynajmniej zabawę. Przechodzę znów na paprochy. Skuteczne w ubiegłych latach barwy fluo, nie przynoszą oczekiwanych efektów w postaci brania. Czarny twisterek z kolei owocuje tylko jednym lekkim dziubnięciem. A może by tak motor-oil? Do tej pory skuteczny był wszędzie tylko nie na „mojej” rzece. Wewnątrz gumki czerwony brokat. O dziwo okonie biorą na nią jak głupie. Bawię się dobre pół godziny i chyba skułem już pyszczki całemu stadku. Odpływają. Schodzę jeszcze niżej w dół rzeki. Zaczynają się zarośla. Krzaki prawie mojej wysokości. Ścieżki nie ma, więc przedzieram się „na chama,” szukając miejsca z którego będę mógł oddać rzut. Niestety moje poszukiwania do niczego nie prowadzą. Po powodzi brzeg zmienił się całkowicie. Mimo wszystko brnę dalej. Zaczynają dokuczać stada komarów. Wyciągam spray z plecaka przeciw tym obrzydliwym insektom i spryskuję się. Trochę pomaga – nadal gryzą, ale już nieco mniej. W końcu dochodzę do mini-plaży. Dno piaszczyste, widzę je dobrze w polaroidach – bardzo płytko. Nie rokuje to dobrze, ale postanawiam zarzucić kilka razy małego, płytko schodzącego woblerka. Coś „oczkuje” zasięgu rzutu, ale to na pewno nie okonie. Klenie? Jazie? Postanawiam sprawdzić. Niestety – uklejki. Jedna odprowadziła wobka pod sam brzeg i w ostatniej chwili czmychnęła. Dla niej nawet 3 cm wobek był za duży. Blaszek „kiblówek” niestety nie mam przy sobie, więc na uklejki dziś nie zapoluję. Wątpię, czy gdybym nawet je miał, czy udałoby mi się dorzucić do ich stadka tak maleńką i lekką przynętą. Po dalszym marszu przez kilkaset metrów zarośli, wreszcie znalazłem się w miarę „cywilizowanym” miejscu. Polna droga. Idę nią dalej dochodząc do mostu. Tutaj jest głęboko, nawet bardzo. Niedaleko od brzegu biegnie rynna. Filar mostu jest głęboko wkopany, dno wybetonowane. Spinninguje dwóch wędkarzy. Podchodzę bliżej, zagaduję do nich. Łowią na trok okonie w rynnie. Ciężarek 18g. Ale widzę że chłopakom nawet to idzie. Przezbrajam się też na troka. Niestety mam tylko 12 g. Proponują, że dadzą mi obciążenie. Mili ludzie :) Nie skorzystałem jednak, bo postanowiłem machnąć kilka razy „dwunastką.” Jedno branie na czarno-niebieskiego paprocha. Urywam zestaw na zaczepie. Nie chce mi się od nowa tego wiązać. Zakładam sam krętlik z agrafką i przypinam do niego 5 cm wobler. Porzucam nim przy brzegu. Schodzi na 1-1,5m. Może jakiś garbus zapuścił się z głębi tutaj. Zbliża się 18:00, niebo zachodzi chmurami. Powoli zaczynam rozważać powrót. „Do szatni” udaje mi się na owego wobka złowić jeszcze jednego pasiastego wariata. Jeden z chłopaków wyciąga na swój trokowy zestaw z 5 cm twisterem... jazgarza. Bynajmniej nie jakiegoś byka jazgarzowego, a maleństwo. Oglądamy hardcorowca wszyscy trzej – mierzenie „komisyjne.” Wynik: 9 cm. Twister cały w pysku, zacięty od wewnątrz – prawidłowo. Ale się to drapieżne zrobiło. Dobrze wiedzieć, że są tutaj jazgarze. Wcześniej w tym miejscu rzucałem niekiedy na ciężko w rynnę – za sumem i sandaczem. Łowili tu różni wędkarze: spławikowcy, spinningiści, grunciarze. Jazgarza nie widziałem żeby ktoś złowił nawet na żadne żywe robactwo. Nawet nie słyszałem, żeby tu były (zawsze pytam o ryby innych wędkarzy). No nic – wskazówkę że są jazgarze zapisuję w pamięci. Wezmę to pod uwagę, jak będę tu bobrował na ciężko. Przygotuje się jakieś gumy, albo wobki w jazgarzowych barwach. A nuż – jesienne drapieżniki dodadzą je do swojego jadłospisu. Jazgarz, jak i okonie, które łowili „trokowcy” wrócił do wody, co bardzo mnie ucieszyło – chwała wam za to koledzy! Zaczęło się zbierać na burzę. Spakowałem sprzęt i udałem się w drogę powrotną. Uświadomiłem sobie po raz kolejny, że czasem trzeba częściej pochodzić za mniejszą rybą. Po powodzi nadal nie mam namierzonych 100% stanowisk suma, sandacza, a także... klenia i bolenia. Co prawda złowiłem już kilka w tym roku, ale to był tylko przypadkowy, nocny przyłów. A nocny spinning rządzi się zupełnie innymi prawami. Wielkie plany na kilka najbliższych dni i popołudniowe śmiganie „rozpoznawcze” na całej długości obydwu brzegów szlag trafił. Codziennie po południu leje, grzmi i ogólnie pogoda daje w kość. Wisła znowu podniesiona rwąca i strasznie mętna. Trzeba zaczekać, mam nadzieję, że nie do września.

Wobler boleniowy Siudakiewicza „Siudak”...
27 kwietnia 2020, 21:20

Pięknie wyglądające przynęt łowią najczęściej wędkarzy, a nie ryby. I na odwrót. Czasami brzydactwo omijane w sklepie szerokim łukiem bywa diabelnie łowne. Wśród woblerów boleniowych w ostatnich latach pojawiło się strasznie dużo wzorów. Bolenie to ryby, które nie zawsze chcą współpracować z wędkarzami i dla wielu spinningistów złowienie ich stanowi nie lada problem. Wędkarze z całej polski, którzy mają smykałkę do majsterkowania i samozaparcie w tworzeniu przynęt od kilku lat zaczęli się prześcigać w wymyślaniu przynęt na bolenie. Wabiki te, oprócz tego, że wyglądem miały przypominać uklejkę albo kiełbika musiały spełniać jeszcze kilka warunków, które nie zawsze dawało się pogodzić w jednym woblerku:

Musiały być lotne!

Powinny posiadać drobną pracę ogonka.

Nie powinny się wykładać w nurcie podczas szybkiego ściągania

Powinny pracować nawet spływając swobodnie z nurtem

siudak, woblery siudakiewicza

Przez powyższe pudełka rasowych boleniarzy zaczęły pękać w szwach. Prasa wędkarska co chwilę publikowała wywiady z łowcami boleni z różnych części polski. Każdy wychwalał pod niebiosa poszczególne modele, które są produkcją rzemieślniczą – najczęściej doskonałych zawodników. Woblerki różniły się od siebie wyglądem, wielkością, kolorem oraz (o czym sam się przekonałem nad wodą) akcją w wodzie. Perełką na rynku woblerków boleniowych jest produkt pana Siudakiewicza. Brzydal jakich mało. Nawet nie przypomina kształtem rybki! W porównaniu do niektórych konkurentów pomalowany jest nawet beznadziejnie. Jak przeciągniecie go w wodzie, to zobaczycie... bardzo brzydką pracę. Wobler ma jednak to, czego nie posiadają jego konkurenci, a co najważniejsze jest w łowieniu ryb – mianowicie łowność! Podczas szybkiego zwijania tnie wodę jak przecinak, lekko się przy tym kolebiąc. Bolki ładują w niego z nieprawdopodobną siłą! Doświadczyłem tego w ubiegłym roku, gdy próbowałem złowić bolenia w miejscu osłoniętym od nurtu, gdzie regularnie burzyły wodę atakami w drobnicę. Moje killery nie dawały rezultatu. Żyłka 0,18mm, cały arsenał przynęt, ja w krzakach ukryty tak, że szpiegowski satelita by mnie nie zauważył. A bolki nic – ładowały obok przepływającej blaszki, wobka, gumki. W końcu wygrzebałem zielonego „Siudaka”, na którego nie złowiłem nigdy wcześniej nic. W zasadzie, to zastanawiałem się co on robi w moim pudełku? Postanowiłem dać mu szansę. Kilka rzutów... BUCH! I ten miły świst hamulca po potężnym kopnięciu. Bolek jednak po chwili spadł. Za chwilę miałem następnego. Ponieważ nie lubię iść na łatwiznę, zmieniłem przynętę na inny wobek – cisza na kiju, a rapy nadal biją jak szalone naokoło. Po kilku zmianach wróciłem do „Siudaka” i... następna ryba i kolejna. Od tamtej pory wszedł na stałe do mojego arsenału rapowego. Myślę, że mogę tego woblerka polecić zwłaszcza początkującym raperom. Wielkość i barwę dopasujcie do swojego łowiska i kręćcie ile fabryka dała – nie zapominając o wyregulowaniu hamulca, bo raz zapomniałem o tym i jedna kotwica po uderzeniu zamieniła się w trzy proste igiełki z zadziorami...