Archiwum 22 kwietnia 2020


Początek sezonu sandaczowego w rzece nizinnej...
22 kwietnia 2020, 18:01

Pierwszy czerwiec jest dla niektórych spinningistów ważniejszą datą niż 1 maj. „Święto sandacza!” Mętnookie wypierają szczupaki z naszych wód w zastraszającym tempie. Nie będę dociekał wszystkich przyczyn tego zjawiska bo i po co? Fakt, faktem, że sandacza jest na pewno trudniej złowić niż szczupaka i że nie każdy to potrafi. Jest to ryba dość trudna technicznie – co moim zdaniem jest zaletą. Nie każdy umie go złowić. Być może to właśnie jest jedną z przyczyn większego pogłowia tego gatunku w ostatnich latach. Ja jednak nie narzekam. Sandaczami mogę nadrobić szczupakowe braki, które spotykam na swoich łowiskach. A mętnookie ryby łowi się bardzo ciekawie. Ciekawiej nawet od szczupaków. Na początku czerwca, po tarle, drapieżnik ten żeruje dość intensywnie. Z moich obserwacji wynika że robi to 3-4 razy w ciągu doby. Łowić je można przez cały dzień i w nocy. Za najlepszą porę uważam godziny 19:00 - 22:00 oraz 0:30 - 1:30 - czyli wieczór i noc. Gorzej bywa z wybraniem miejscówki, chociaż na nizinnej rzece nie powinno być z tym problemu. Sandacze lubią wieczorami żerować stadnie i idąc wzdłuż rzeki już z daleka można zaobserwować ich ataki na drobnicę. Po zlokalizowaniu miejsca połowu, należy się starannie do niego przygotować. Wybieramy dokładnie stanowisko, w którym będziemy stać, z dobrym miejscem do lądowania ryby niedaleko siebie. Obserwujemy chwilę wodę w polaroidach. W promieniach zachodzącego słońca widać w nich naprawdę wiele. Dokładnie możemy zlokalizować w których miejscach atakują ryby i z jaką częstotliwością. Notujemy nasze obserwacje w pamięci, by wiedzieć, gdzie podawać przynęty. Pozostaje uzbrojenie zestawu.

sandacz, sandacz na spinning, przynęty na sandacza

Sprzęt

Z kijów moim najlepszym "sandaczowcem" jest sztywna wklejanka o długości 270 cm i ciężarze wyrzutu 4-16 g. Moim zdaniem przekraczanie granicy 25 g podczas połowu w rzece nie ma sensu. Używać będziemy przynęt i tak nie cięższych niż 14-16g. a najczęściej znacznie lżejszych. Ważne jest by kij był sztywny, aby można nim było wykonać solidne zacięcie. To samo dotyczy kijów castingowych. Długość nie ma praktycznie żadnego znaczenia, o ile kijem da się sandaczowi „skuć ryja”. Kołowrotek o stałej szpuli, lub multiplikator niskoprofilowy przeznaczony do rzucania lekkimi wabikami. Co do tego pierwszego, to radzę zwrócić uwagę na rolkę. Powinna ona być szczelnie obudowana, by nie zakleszczała się w niej cienka plecionka. O precyzyjnym hamulcu w kołowrotku spinningowym chyba przypominać nie muszę. To samo tyczy się multika. Linką jakiej najlepiej jest używać jest bezwględnie plecionka. Łowienie sandaczy na żyłce jest całkowicie bezsensowne z powodu jej rozciągliwości, która uniemożliwia wykrycie delikatnych brań oraz wykonanie zacięcia z większej odległości. Parametry linki to od 10 do (maksymalnie!)15 Lb. Grubszych nie ma sensu, "piętnastofuntówka" spokojnie wystarczy do wyholowania nawet metrowego okazu, gdyby się taki trafił. Ja osobiście preferuję 10 LB i przy niej obstaję. Uważam, że im cieńsza, tym lepsza. Rewelacyjne do połowów sandaczy wieczorem są plecionki w barwie fluo. Końcowe dwa metry można zapobiegawczo pomalować ciemnym flamastrem (zieleń, czerwień), by nie wzbudzać podejrzeń u ryb. Można też dowiązać półmetrowy przypon z fluocarbonu.

Przynęty

W tej kwestii stosuje kilka uproszczeń. O tej porze roku do lamusa odchodzą przynęty, którymi łowię w większych głębokościach na jesieni. Chodzi przede wszystkim o kolory i zakres głębokości pracy wabika. Pierwszym uproszczeniem jest kolor. Łowię na przynęty jasne. Drugą zasadą jest głębokość podania - płytko, nie głębiej niż 1-1,5 m pod powierzchnią wody.

Jako pierwsze idą w ruch gumy. Twistery raczej odpuszczam. Wolę rippera albo kopyto. Czerwony akcent w okolicach główki, niebieski lub czarny grzbiet i długość od 5 do 10 cm. Główka jigowa niezbyt ciężka. Od 7 do 10 g. Zaczynam oczywiście od gumek większych rozmiarów. Jak będzie się kręcić w pobliżu większa sztuka, to prędzej się pofatyguje za 10 cm rybką niż 5 cm "paprochem". Gumy staram się prowadzić jednostajnym i równym tempem na jednej głębokości. Dopiero gdy nie ma żadnych skubnięć to rozpoczynam kombinatorykę. Przechodzę na główki lżejsze (7 g) i na ułamki sekund przerywam zwijanie linki. Tak aby wabik nieco opadł. Po takiej krótkiej przerwie podnoszę szczytówkę do góry i przyspieszam zwijanie na 2-3 obroty korbką, by przynęta wróciła na swój "stały tor". Prowadząc przynętę nie spodziewam się potężnych targnięć kija. Chociaż obserwowane żerowanie sandaczy może wyglądać na bardzo agresywne ataki, to podejrzaną, gumową rybkę, mogą one podskubywać lekko i ostrożnie. Dlatego wpatruję się bacznie w szczytówkę kija, by tychże skubnięć nie przegapić. Podobnie jak w metodzie łowienia "z opadu" - tnę mocno każde dziwne zachowanie szczytówki albo plecionki.

Gdy sandaczom nie podoba się moje łowienie i niewiele mogę wskórać, przechodzę na woblery. Oczywiście uklejopodobne, białe i srebrne. Czasami wykorzystuje nawet niektóre modele "boleniówek" - bywa, że sandacze je też lubią. Woblerki mogą być pływające lub tonące. Najważniejsze żeby dało się je poprowadzić znacznie wolniej niż gumki oraz wykonywać nimi ewolucje, których gumki „nie potrafią”. Wobka pływającego można zatrzymać na kilka chwil żeby powoli unosił się do powierzchni, można też przyspieszyć zwijanie by zanurkował głębiej agresywnie pracując, co może sprowokować sandała. To samo tyczy się woblerków tonących. Niekiedy ryba uwielbia nieruchomą, powoli opadającą do dna ofiarę. Niekiedy najlepszy jest wobek w wersji neutralnej. Po zatrzymaniu w miejscu stoi nie wynurzając się ani nie opadając. Po prostu stoi na jednej głębokości w toni. Zdarza się, że zostaje zaatakowany właśnie podczas takiego postoju.

Metalowe zabawki - czyli wahadła i cykady. Oczywiście srebrzyste. O ile z wahadłówek wybieram lżejsze (do 16g), podłużne, chodzące płycej, to cykada może być ciężka. Po zmroku może zdziałać cuda. Po zarzuceniu, podnosimy kij do góry i mielimy ile fabryka dała. Sposobem niektórych "boleniowców" - pod samą powierzchnią. Sandacz zdąży! Nie ma się co martwić. Tutaj nie będzie lekkiego skubania, ale solidne walnięcie, które kwitujemy natychmiast mocnym zacięciem i poprawiamy kolejnym.

Holowanie sandała zapiętego po cichu w ciemnościach albo zapadających ciemnościach wolę robić pod powierzchnią wody. Dlatego "nic na siłę". Owszem - zdecydowanie w holu – jak najbardziej wskazane, ale nie "na chama" - jak się go podciągnie kijem pod powierzchnię, to może wyskoczyć chlapiąc, a wtedy spłoszenie pozostałych murowane.

Jedynym problemem podczas tego typu połowów jest fakt, że zamiast sandacza na kiju uwiesi się przedwczesny sum. Tak czy siak zabawa może być przednia. Cokolwiek to będzie, czy "legalny sandacz", czy "sum pod ochroną" zwróćmy koniecznie rybie wolność. Jutro, za tydzień, za rok znów będziemy na rybach, może spotkamy tego samego drania, ale większego i mocniejszego - dajmy jemu i sobie szansę na to spotkanie!

Pinnacle Vision
22 kwietnia 2020, 18:00

Mój pierwszy kij castingowy. Nabyłem go poprzez Internet. Bardziej z ciekawości, żeby sprawdzić „jak to jest”? Zakupiłem go wraz z multiplikatorem – po bardzo okazyjnej cenie. To właśnie ta cena + chęć spróbowania czegoś nowego była głównym czynnikiem przez który nabyłem taki sprzęt. Kij jednoczęściowy o długości 180 cm. Blank już za rękojeścią cieniutki. Rękojeść i dolnik krótkie. Wyrzut ¼ - ¾ OZ, czyli przeliczając na nasze jednostki to 7-21g. No i zaczęło się… a właściwie zaczęła,… „castingowa choroba”. Nauczyłem się rzucać (marnując przy tym parę kłębów żyłki, którą nawinąłem na mulnik do nauki), a potem przyszła pierwsza mała wyprawa. Był już listopad i pogoda nie zawsze sprzyjała. Dlatego w ubiegłym sezonie odbyłem tylko kilka wypadów z castem w roli głównej. O spinningu zapomniałem wówczas całkowicie. W końcu jesień to czas sandacza i miałem głęboko gdzieś wszelkie inne gatunki ryb. Pierwsze wypady były całkowicie bezowocne. Na dodatek multik, który kupiłem był przeznaczony dla kręcących prawą ręką. Dla mnie to była mordęga i już po drugim wypadzie zakupiłem multiplikator na lewą łapę. Tamtego sprzedałem. Ryb nadal brakowało, ale nie tylko u mnie. Na brak sandacza od drugiej połowy listopada narzekali wszyscy moi znajomi spinningiści. I tak było do pewnego słonecznego, grudniowego popołudnia. W przeciągu godziny na mojego casta złowiłem kilka rybek. Żeby było śmiesznie, zaciąłem także sporego - spóźnialskiego suma (okres ochronny), podczas holu którego (pierwsza duża ryba na casting!) poniosły mnie emocje. Ryba rozgięła hak w jigu, ale właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że do dużych ryb casting jest stworzony. Kij ładnie pracował pod rybą! Widać było, ze zapas mocy jaki w nim drzemie jest dużo większy niż podaje producent. Wtedy zacząłem eksperymentować z coraz większymi przynętami. Największe jakie udało mi się ciskać z niego ważyły 45-50 g, czyli dwa razy więcej niż nominalna wartość c.w. Przy tej gramaturze dopiero przestawało być komfortowe prowadzenie takich dużych przynęt – kij zbytnio się giął. Ale nie przeszkadzało mi to (i dalej nie przeszkadza) w łowieniu wobami po 35g, które można ciągać nim spokojnie. Kije castingowe, pomimo swej lekkości są potężne. Dużo mocniejsze niż spinningi, a przy tym o wiele czulsze (chociaż to akurat także zasługa multiplikatora, który jest lepszym narzędziem niż „stałoszpulowiec”). Vision jest jednoczęściowy. Pomimo tego mieści się bez problemu w samochodzie osobowym. Podróżowałem z nim także autobusem. Zero problemu. Na dodatek nie trzeba zdejmować młynka i można podróżować z uzbrojonym wędziskiem, agrafkę mocując do klipsa. Nad wodą wystarczy założyć przynętę i już można śmigać. Kij osiągnął w Polsce status kultowego – to bynajmniej nie moje zdanie. Na forum multiplikator.pl wiele osób od niego zaczynało swoją przygodę z castingiem – chwalą go wszyscy zgodnie. Potwierdzają że wybacza wiele błędów początkującemu podczas rzutu, że ma dobre parametry – zbliżone, a nawet lepsze niż niejedna droższa wędka. Ja te słowa potwierdzam. Myślę, ze czymś takim nauczyć się rzucać nie będzie problemem dla nikogo. Nie jestem „zbieraczem” sprzętu i często pozbywam się kijów i młynków, których nie używam. Tego patyka jednak nie pozbędę się nigdy. Bynajmniej nie dlatego, że wciąż nim łowię. To on mnie uświadomił, że jest w wędkarstwie coś lepszego niż spinning – casting właśnie. Stąd ma już zapewnione miejsce w moim arsenale, co zdarzyło się do tej pory tylko kilku kijom i młynkom.

Penn - historia
22 kwietnia 2020, 17:58

Chciałem dziś przedstawić historię jednej z legendarnych firm wędkarskich. Penn jest mało popularny na naszym rynku, ale za oceanem i w Japonii cieszy się ogromnym uznaniem. Dzisiejsze Penny, to już nie to, co te sprzed kilku – kilkunastu lat, ale niektóre modele (jak na przykład Slammer) to wciąż doskonałe i trwałe maszyny. Zatem zachęcam do zapoznania się z historią tej marki.

penn

Historia firmy Penn rozpoczęła się w roku 1922 gdy Otto Henze wyjechał z Niemiec do Ameryki. Po przybyciu do USA pracował w fabryce kołowrotków w Filadelfii. Ale jego aspiracje były większe. Zainspirowany wędkarskimi rekordami przez znanego łowcę okazów Zane Grey’a, postanowił sam pewnego dnia założyć firmę produkującą sprzęt, przy pomocy którego bite zostaną kolejne rekordy świata w połowach wielkich ryb. (Zane Grey pobił w latach 1924-1926 trzy oficjalne rekordy świata różnych gatunków ryb). Henze w roku 1932 powołał do życia własną firmę, którą nazwał Penn Fishing Tackle Manufacturing Company. Jego założeniem było produkowanie sprzętu, który był przede wszystkim solidny. Oczywiście nie była to ogromna firma, którą znamy dziś. Pierwsza pracownia mieściła się na trzecim piętrze jednego z budynków. Pierwsze dwa modele nazywały się: „Mod F” i „Mod K”. Występował także „Mod K” z hamulcem gwiaździstym. Obydwie konstrukcje były bardzo zbliżone technicznie i posiadały sporo tych samych podzespołów. W roku 1933 Henze wprowadził swoje kołowrotki do handlu. „Mod F” został przechrzczony na „Sea Hawk”, a „Mod K” na „Bayside” „Mod K” z hamulcem gwiaździstym przyjął zaś nazwę „Long beach”. Każdy kołowrotek otrzymywał wieczystą gwarancję na ewentualne wady konstrukcyjne, czy materiałowe. Wizja firmy Heinze była jasna – stawiał na bezkompromisową jakość. Cena poszczególnych maszynek była wówczas następująca: Sea Hawk - 1.21 $; Bayside - 1.93 $; (ceny producenta). W latach 1933-1934 firma podwoiła produkcję. Wytwarzane maszyny były przeznaczone głównie do połowów w morzu. Czyli ich finalnymi odbiorcami byli wędkarze łowiący z plaży albo z łodzi. Mimo że początek lat 30-stych nie był lekki (kryzys gospodarczy), to firma Penn rozwijała się prężnie. Głównie dlatego, że ich kołowrotki były narzędziem, pozwalającym bezrobotnym ludziom wykarmić swoje rodziny, zapewniając codziennie świeżą rybę na stole. W 1936 r. Penn wypuścił swój najbardziej znany model „Senator”. Maszyna ta była wręcz rewolucją na rynku kołowrotków. Jego konstrukcja była wystarczająco mocna, by za jego pomocą można było walczyć z największymi i najsilniejszymi rybami. Dzięki temu bardzo szybko stał się popularnym narzędziem wśród łowców okazów, którzy nastawiali się na bicie rekordów świata w poszczególnych gatunkach. Gdy legendarni łowcy, tacy jak wspomniany Zane Grey, czy Ernest Hemingway albo Michael Lerner przemierzali świat w poszukiwaniu rekordów, Senator dawał możliwość pobicia rekordu każdemu wędkarzowi, a kosztował wówczas 25 $. W 1938 r. Henze zademonstrował światu nowy model – „Squidder”, który miał ulepszone możliwości rzutowe w porównaniu do wcześniejszych modeli. Marka Penn stawała się rozpoznawalnym synonimem wysokiej jakości kołowrotków morskich. Coraz więcej rekordowych okazów było łowionych przy użyciu kołowrotków Penna. W roku 1942 siedziba firmy Penn została przeniesiona na West Hunting park Avenue i do dziś mieści się tam jako główna siedziba firmy. W latach czterdziestych przy użyciu kołowrotków Penna (głównie „Senatora”) zostało pobitych wiele wędkarskich rekordów świata. Wśród nich była ryba piła ważąca około 1300 funtów. W roku 1945 Anette Sawyer jako pierwsza kobieta wygrała turniej “Balboa Angling Club tournament” w Kalifornii używając Penna „Senatora” dzięki któremu złowiła 132 funtowego marlina (około 60 kg). Jako ciekawostkę podam, że model ten „wystąpił’ także w I części filmu „Szczęki” – w scenie, gdy kapitan Flint próbuje złowić rekina za pomocą swojego sprzętu wędkarskiego, który miał na pokładzie. W 1948 r. nieoczekiwanie zmarł Otto – twórca Penna. Stery firmy przejęła żona Otto – Martha. Szło jej to zadziwiająco dobrze. Martha potrafiła też wykorzystywać w praktyce produkowany sprzęt. Złowiła nim nawet około 300kg tuńczyka. W latach 50-tych umacniała się pozycja firmy na światowych rynkach, jako kołowrotków niezniszczalnych. Pobito wówczas wiele rekordów i kołowrotki zaczęły być rekomendowane przez rekordzistów i utytułowanych łowców. Bez „Senatora” w morskim zestawie nie potrafili sobie wyobrazić łowienia: Frank Johnson, Tom Bates i kilku innych, którzy ustanawiali kolejne rekordy łowiąc największe merliny, tuńczyki i rekiny. Ciekawostką jest, że w 1953 roku wypuszczono na rynek multiplikator Penn Peerless – do łowienia w wodach słodkich. Z kolei lata 60-te przyniosły kolejny skok w inny wymiar. W roku 1961 pojawił się „Spinfisher 700” – pierwszy stałoszpulowiec w ofercie Penna. Kołowrotek ten do dziś obrósł legendą. Był też technologicznym protoplastą młynków z serii „Z”. Młynek oczywiście posiadał przekładnię ślimakową i wyprodukowane wówczas egzemplarze kręcą do dzisiaj. W roku 1969 z kolei zainaugurował na rynku model „Deluxe 722”. W latach 70-tych nastąpiła dalsza ekspansja i rozwój firmy. W roku 1972 było 90 rożnych modeli Penna, w roku 1978 było już ich 150 rodzajów. Przyczyną tego było otwarcie 3 kolejnych zakładów produkcyjnych. Kołowrotki Penna wsławiły się także w połowach ryb słodkowodnych. Pobito na nie w latach 80-tych 8 oficjalnych rekordów świata. W 1985 r. powstał multik o dwóch różnych, zmiennych przełożeniach. W 1986 roku powstał pierwszy kołowrotek stałoszpulowy Penna w grafitowej obudowie (model HT 100) – przeznaczony był także do połowów w morzu. Jego system hamulcowy był wówczas zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem na świecie. Pracował jedwabiście gładko. W roku 1990 wśród oficjalnych rekordów świata, ponad 700 gatunków ryb złowionych było przy użyciu kołowrotka Penn. W roku 1997 liczba ta przekraczała już 800. Penn stał się synonimem kołowrotka łowców okazów. To nie było jakieś Shimano, czy Daiwa, Penn był o klasę wyżej. W tego typu porównaniu był jak mercedes wobec fiata i daewoo. Dzisiaj Penny to nadal doskonałe multiplikatory morskie. U nas takie łowienie nie jest zbyt popularne. Wyprawy morskie kończą się na dorszach najczęściej, które, jak wiadomo merlinami nie są, stąd brak konieczności stosowania tak ciężkiego sprzętu. Na naszym rynku najlepiej dały się poznać modele „Slammer” i „spinfisher”, stałoszpulowe młynki, które są chętnie kupowane do dziś. Produkcja Penna została przeniesiona do Chin.

Majowe szczupaki
22 kwietnia 2020, 17:57

1 maj! Święto… wszystkich spinningistów! Można łowić wreszcie nasze kochane zębacze!

Chyba żadna data w kalendarzu spinningisty nie jest tak ważna. Kultowa wręcz!

szczupaki w maju, majowe szczupaki

 

A początek maja to doskonała pora na szczupaki! Po tarle ryby są wygłodzone i żerują naprawdę intensywnie, a zjeść potrafią wówczas sporo. Będąc nad wodą możemy zaobserwować potężne ataki na płyciznach – o każdej porze dnia. Wygląda na bolenia, ale to nie boleń bynajmniej. Takiego agresora jest wówczas naprawdę łatwo złowić. Atakuje on przy brzegu głównie drobnicę. Uklejki, okonki i narybek. Wystarczy podać imitację płotki, albo większej uklejki i nie podaruje. Tak agresywnie żerujący szczupak ma tylko jeden cel! Zabijać i jeść! Ta jego potężna agresja wywołana głodem blokuje jego instynkt samozachowawczy. Ryby w pierwszej kolejności szukamy zatem w strefie przybrzeżnej. Bez względu na to czy łowimy w rzece, czy w innym zbiorniku. Tam szczupak ma zagwarantowaną prawdziwą wyżerkę na stadach drobnicy. Zdarza się – owszem, że niektóre osobniki siedzą głębiej i dalej, poszukując większych ofiar, ale zdecydowanie trudniej jest je namierzyć.

Sprzęt

Wędka może mieć max c.w. pomiędzy 30-40g. Powinno wystarczyć. Dla tych, którzy zdecydują się używać większych przynęt kij powinien być odpowiednio mocniejszy. Akcja – raczej sztywna, szczupakowi trzeba dać ostro w kły! Młynek winien mieścić 200m linki 0,25mm. Nie to żeby szczupak był w stanie wysnuć taki zapas. Po prostu wielkość takiego kołowrotka zapewni wystarczająco mocny mechanizm przekładni, jak i moc hamowania. Jako ideał do połowu majowych szczupaków uważam lekki zestaw castingowy. Czyli kijek o c.w. do 1,5 OZ. (do 42g) i multiplikator niskoprofilowy. Jego poręczność umożliwi nam znacznie bardziej komfortowe łowienie niż spinningiem. Nominalna wartość c.w. w wędkach castingowych jest z reguły zaniżona i w praktyce będziemy mogli używać nawet ciężkich woblerów po 60g. Jako linki używam tylko plecionki. Wytrzymałość 20-25 LB wydaje się odpowiednia i całkowicie wystarczająca. Pozwoli też na dość bezpardonowy hol parokilogramowego drapieżnika – o ile się taki trafi. Konieczny jest także przypon stalowy, kewlarowy, bądź wolframowy. Z fluocarbonu już się wyleczyłem, bo nawet dla ledwowymiarowego osobnika nie stanowi on przeszkody i może zostać z łatwością odgryziony.

Przynęty

Woblery – rewelacyjne są bezsterowe jerki. Zwłaszcza slidery. Ich praca jest (jeszcze) nieznana rybom. Więc nawet te „po przejściach” biją w nie bez zastanowienia. Świetnie też nadają się do obławiania płycizn castingiem. Są dość ciężkie, co umożliwia dalekie rzuty, a można je prowadzić dość płytko. Imitacje płoci, okonia są jak najbardziej wskazane! Świetne są też woblery imitujące szczupaka. Zębol w furii na swoim żerowisku bezlitośnie skarci mniejszą konkurencję. Dobre są też powierzchniowe woblery przeznaczone do techniki „walk the dog” – czyli „spaceru psa”. Mogą one imitować każdą podłużną, niewygrzbieconą rybę. Pobicia wyglądają niezwykle efektownie. Dobre są też klasyczne woblerki, byleby nie nurkowały głębiej niż na 1-1,5m. Ciekawe efekty dają też imitacje sporych żab – w kolorze jasnobrązowym z jaśniejszym brzuszkiem.

Z wahadłówek – najlepszą na świecie jest dla mnie „Płoć” polspingu, albo jej podróbki, których na rynku nie brak. Szczupak nie pogardzi także gnomem, algą, krabem, a ten większy także kalewą. Podczas ich prowadzenia w wodzie róbmy co jakiś czas przerwę – pozwólmy jej opadać na naprężonej lince. Zdarza się wtedy zaskakująco wiele brań. „Jokerem” w talii wahadłówek jest trudno osiągalny już na rynku „Heintz” – podłużna srebrna blaszka wyposażona w dwie kotwiczki. Przez jakiś czas były praktycznie już nie do kupienia, ale ostatnimi czasy ktoś wziął się za produkcję podróbek, które są równie skuteczne.

Obrotówki – od „trójki” w górę. Kolor paletki to w pierwszej kolejności matowe srebro, lub miedź. Sprawdzają się przede wszystkim następujące rodzaje skrzydełek: aglia (w wodzie stojącej), oraz comet i lusox. Przydatne bywają także spore chwosty maskujące kotwice.

Ciekawym rozwiązaniem są także spinnerbaity z dwoma skrzydełkami na górnym ramieniu i przynętą zasadniczą na dolnym, którą może być sporej wielkości guma.

Gumy – kopyta o dł. Od 9-15cm. Jasne, z białym brzuszkiem i niebieskim, bądź czarnym grzbietem. Mogą być dodatkowo ozdobione brokatem. Obciążamy je raczej lekko podczas przybrzeżnego bobrowania. Dobre bywają także (o dziwo!) pomarańczowe ripperki i kopytka. Warto mieć też przy sobie kilka gumek fluo – potrafią naprawdę wkurzyć drapieżcę.

Twisterów klasycznych do takiego łowienia już praktycznie nie używam. Wolę gumowe imitacje jaszczurek – zwłaszcza gdy na brzegu widzę traszkę, lub salamandrę, dla szczupaka obok żaby to rarytas. Jak będzie miał do wyboru stadko rybek, lub jaszczura/żabę wybierze raczej to drugie. Ciekawe są także rybokształtne gumki z wtopionymi wewnątrz hakami z obciążeniem i dodatkową kotwicą z dołu. Obecnie jest ich na rynku spory wybór. Zaznaczam jednak że na płycizny się nie nadają – są zbyt ciężkie. Można natomiast nimi połowić w głębszych miejscach (powyżej 2,5 m). Moim odkryciem z ubiegłego sezonu są szczupakowe muchy. O dł. Około 10 cm. Chodzą po powierzchni, lub tuż pod nią. Imitują mysz, szczurka, lub innego płynącego ssaka. Żerujący szczupak lubi także takie dodatki d swojego menu. Przynęty te mają jednak jedną wadę – są dość lekkie, co wyklucza ich stosowanie podczas stosowania zestawów castingowych.

Wszelkie przynęty możemy prowadzić w średnim tempie, lub nawet w nieco szybszym. Wskazane jest co jakiś czas urozmaicić ich pracę zatrzymaniem, podszarpnięciem, lub serią podszarpnięć. Taki zabieg może skusić „niezdecydowanego” do uderzenia.

Brania majowych szczupaków rzadko bywają słabe. Z reguły są mocne i zdecydowane. Do tego stopnia że nie zdążamy zaciąć, ale szczupak już może być zacięty, a jeśli nie, to mamy jeszcze czas do docięcia. Z holem różnie bywa. To chyba zależy od indywidualnych predyspozycji zębacza. Zdarzało mi się łowić szczupaki, które po zacięciu wyciągałem po prostu z wody praktycznie bez walki, zdarzały się także odjazdy, wyskoki nad powierzchnie, szarpanie łbem i wszelkie inne wolty na kiju. Lądujemy bezwzględnie za pomocą chwytaka. Wyślizgi na brzegu (zwłaszcza piaszczystym) może uszkodzić śluz – czyli naturalną ochronę ryby. Najbardziej idiotycznym sposobem podbierania szczupaka, o jakim słyszałem jest chwyt za oczy. Dla mnie to sadyzm w czystej postaci! A ja ryb krzywdzić nie mam w zwyczaju. Po bezpiecznym wylądowaniu, ewentualna – szybka fotka i z powrotem do wody drania. Trzeba dbać o rybostan!

Jerkowanie
22 kwietnia 2020, 17:53
Jerkowanie to spolszczenie od nazwy "jerking" - czyli techniki prowadzenia przynęt ruchem niejednostajnym. "Jjerking" w wolnym tłumaczeniu oznacza szarpanie albo podszarpywanie - stąd właśnie nazwa tej techniki. Przyjęło się, że jerkowanie to technika prowadzenia jerków - czyli różnego rodzaju woblerów (ze sterem i bez). I że technika ta pochodzi z USA, gdzie najpopularniejsze jest łowienie na różnego rodzaju woblery typu "jerk". Jest to oczywiście mit! Niejednostajne prowadzenie przynęt ma w Polsce ogromne tradycje. Pomijam lata 90 te, kiedy w sklepach pojawiły się gumki i powstałą moda na jigowanie. Zresztą jigowanie i jerkowanie to w zasadzie to samo. Przyjęło się, że jigowanie to podciągnięcia przynęty do góry i skakanie nią w toni, byleby nie poruszała się w jednej płaszczyźnie. A jerkowanie to to samo. Jednak do miana "jerkowania" przylgnął mit przynęt i sprzętu. W gazetach wędkarskich, na forach internetowych pojawiają się teksty o używaniu do jerkowania krótkich kijów z multiplikatorem i woblerów bezsterowych. Tymczasem jerkować można równie dobrze gumami, wahadłami i cykadami, a nawet wirówkami z przednim obciążeniem (co sam zresztą robię).
jerkowanie, jerkbaity, jerkbaits
Aby przyjrzeć się bliżej historii polskiego jerkowania musimy cofnąć się w czasie o... kilkadziesiąt lat. O tym, że wahadłówek nie ściąga się zawsze tempem jednostajnym wie każdy, średniozaawansowany spinningista. Eksperymenty z wahadłami robili już pionierzy polskiego spinningu kilkadziesiąt lat temu. Zanim nastała era przynęt gumowych, to właśnie wahadła były przynętami numer jeden na sandacze. Ci którzy odkryli, że podszarpując wahadłówkę i skacząc nią po dnie prowokują do brań te ryby nie mieli problemów z ich złowieniem. A zaznaczam, że niegdyś sandacz był rybą, o której się mówiło, że niemal nie da się jej złowić na spinning. Oprócz płaszczyzny, w której pracowała przynęta (skoki, opad), można było także z niej wydobyć nieco inną pracę, niż podczas jednostajnego zwijania. Podciągane wahadło zachowywało się zdecydowanie inaczej (nie wierzycie? - sprawdźcie!). To odbiło na którąś stronę, to wpadało w ruch wirowy, a po zatrzymaniu opadało, ciekawie lusterkując. Na tak prowadzone przynęty łowione były także wielkie garbusy i niekiedy sumy oraz szczupaki. Dzisiejsze jerkowanie - jak już wspomniałem, kojarzy się przede wszystkim z woblerem bezsterowym wielkości cegły, zestawem castingowym z plecionką i ostrym, energicznym szarpaniem kijem skierowanym w dół. Nie jest to skojarzenie do końca dobre. Jerkować można bowiem nie tylko za pomocą castingu i wielkich wobów. Nie koniecznie trzeba szarpać silno i gwałtownie i nie zawsze wskazane jest podciąganie wabika szczytówką skierowaną w dół. Jak więc prowadzić wabik? Jest kilka metod. Niektóre z nich są wpisane do polskich annałów spinningu, jako jigowanie. Ale jak zwał, tak zwał - przytoczę pokrótce wszystkie i postaram się w miarę usystematyzować kiedy, czym i jak jerkować. 1. "Klasyczne" jerkowanie za pomocą woblerów Czy będą to glidery, poppery, walke the dogi, czy też crankbaity, albo klasyczne woblery, warto tak jerkować na płytkiej wodzie (do 1,5 m). Dlaczego taka przynęta? Ano dlatego, że na płyciznach bywają szczupaki (zwłaszcza w maju gdy są po tarle). Chociaż jestem zwolennikiem raczej powolnego prowadzenia wszelkich przynęt, to bywa, że dobrze jest szarpać gwałtownie. O dziwo! Zwłaszcza szczupaki, które polują, jak i okonie, lubią uganiać się za ofiarami, które uciekają. Wtedy gwałtowne szarpanie szczytówką skierowaną w dół ma sens! Ryba zdąży dogonić przynętę, chociaż gwarancji na to, że trafi np. w wobler typu "glider" (szybujący na boki) jest różna. Szczupak może źle obliczyć atak, a wobler odjeżdżając na bok, zrobi "unik" przed jego paszczą. Dlatego właśnie, jeśli chodzi o glidery (np. salmo slider) wolę podciąganie powolne z częstymi zatrzymaniami. O wiele lepiej w takim szybkim jerkowaniu sprawdzają się wobki typu Salmo fatso, a jeszcze bardziej lubię czeskiego jerka firmy "lovec rapy". Podobnie rzecz się ma z popperami i przynętami "walk the dog". Gdy sytuacja zmusi nas do szybkiego podszarpywania, to lepiej wybrać jerki, które mają niewielkie odchyły od swojego "toru jazdy". 2. Jerkowanie w rzece za pomocą niewielkich woblerów Tutaj w grę wchodzi spinning i to raczej lekki. Poławiane ryby, to: kleń, jaź, okoń, pstrąg. Jednostajne prowadzenie woblera w poprzek nurtu jest dla mnie niemal całkowicie bez sensu. Zobaczcie co potrafi wasz wobek, gdy się przestaje zwijać linkę na moment i pozwoli mu spływać swobodnie i nieruchomo. Otóż staje się cud! Niemarwe ryby zaczynają na niego brać! Sytuacja ta ma najczęściej miejsce w połowach jazi i kleni. Nie dotyczy tylko wobkow rybkokształtnych, ale także owadopodobnych pływających, tonących i smużaków. Taki woblerek poprowadzony podszarpnięciami (tutaj nie radzę szarpać jak na filmach całym kijem z dużą siłą, bo 3 cm owad czy rybka w naturze nie rozpędza się od 0 do 100 km/h jak bolid formuły 1), sprawia wrażenie żyjątka porwanego przez nurt, które zawzięcie stara się dotrzeć do brzegu (w kierunku w którym my stoimy i go ściągamy), a co jakiś czas brak mu sił i spływa bezwładnie. Dla ryby po krótkich i powolnych podciągnięciach przynęty, chwila kiedy przestaje płynąć i jest znoszony, oznacza, że osłabł i jest wtedy najłatwiejszym łupem. Dlatego właśnie często brania zdarzają się w takich momentach. W ten sposób złowiłem w życiu kilka leszczy i płoci (za pysk, nie za kapotę!). 3. W końcu dochodzimy do punktu wyjścia - jerkowanie wahadłem Jedna z najlepszych i najskuteczniejszych sposobów wabienia pstrągów. Trudno jest ściągać przynętę z nurtem małej, ostro rwącej rzeczki, w taki sposób aby żyłka się nie poluzowała, a jednocześnie, by pracował atrakcyjnie i wabiąco dla ryb. Gdy zarzucimy małe wahadełko pod prąd, celowo staram się wykasować luz na lince, ale niekoniecznie do pełnego naprężenia jej. Wiem, że poluzowana linka uniemożliwia zacięcie, jednak bywa, że pstrąg tak agresywnie zaatakuje spływającą z nurtem i tonącą blaszkę, że zacięcie jest zbędne. Nie jest to technika w 100% skuteczna, bo ryba może wziąć, po czym wypluć wabik, ale lepsze to niż na naprężonej żyłce ściągać zbyt szybko, gdy wahadło porusza się nienaturalnie, a nie jak niesiony z prądem wody kąsek. Wówczas brania najprawdopodobniej nie będzie. W podobny sposób prowadzę jigi w rzeczułkach, w których żyją kropkowane ryby. 4. Jerkowanie gumą Czyli podstawa podstaw polskiego jerkingu promowana od pierwszej połowy lat 90tych, a nazywana jigowaniem. W tym wypadku sprawa jest jasna. Podciągnięcia o różnej długości, szybkości i kiernku. Z jigiem można robić wszystko za pomocą kija. Można mu nadawać naprawdę taki rodzaj pracy, ze nawet najbardziej szaleni projektanci naszych przynęt by na to nie wpadli. I wielokrotnie zdarzyć się może, że takie fantazjowanie w prowadzeniu jiga okazuje się kluczem do sukcesu w "bezrybnym" łowisku. Chciałbym jeszcze zdementować pewne mity dotyczące sprzętu do jerkowania. Jerkować można kijem o każdej długości i akcji. Wiadomo, że łowienie woblerami typu "jerk", które opisałem w 1 punkcie, najlepiej wykonywać krótkim kijem z pazurem i multisiem. Ale nie znaczy to, że sztywnym spinningiem + stałoszpulowcem nie można tego robić. Owszem można! Ale komfort i czucie pracy przynęty, oraz samo zarzucanie "klocka" do wody może przysporzyć problemów. Jeśli chodzi o prowadzenie innych przynęt w innych warunkach (jak to opisałem w kolejnych punktach), może się odbywać za pomocą KAŻDEGO kija i KAŻDEGO kołowrotka. Różnica w przeniesieniu pracy szczytówki, której nadajemy sami ruch, na pracę przynęty, będzie jednak inna w zależności od akcji kija. Kijem miękkie nadają się do tego gorzej. Po podszarpnięciach i podciągnięciach, uginający się zbyt łatwo kij będzie przemieszczał przynętę z pewnym opóźnieniem. Nie będzie nad nią takiej kontroli, jak na kiju sztywnym. Podobnie jest w przypadku kijów długich i krótkich. Krótki ruch szczytówką niedługiej wędki przesunie przynętę o kilka - kilkanaście centymetrów. Taki sam ruch na kiju o metr dłuższym przesunie przynętę o kilkadziesiąt centymetrów, co znacznie może zmienić jej sposób zachowania się w wodzie. Pamiętajmy o tym! Nadawanie pracy własnej za pomocą kija jest świetną zabawą. Przynęta (albo nawet przedmiot założony na hak, który z założenia przynętą spinningową nie jest), może dzięki właściwemu poprowadzeniu w wodzie przynieść wiele brań. Podobnie jak w przypadku jigowania (dla mnie jigowanie i jerkowanie to to samo - jak zwał, tak zwał), zachęcam do nauki nieregularnego i fantazyjnego prowadzenia przynęt. Podstawową zasadą decydującą o skuteczności na łowisku (moim zdaniem) nie jest sama przynęta (chociaż zaznaczam, że to też bardzo ważne!), ale przede wszystkim sposób jej podania i poprowadzenia w wodzie. Zakładając jakąkolwiek nową przynętę na agrafkę, przeprowadźcie ją najpierw wzdłuż brzegu - najpierw ruchem jednostajnym, potem pokombinujcie z szarpaniem i powolnym podciągnięciami - nieregularnymi. Warto zaobserwować jak się wówczas zachowuje. Po zarzuceniu myślmy na jakiej jest głębokości i jakie wolty w wodzie wykonuje. Nadawajmy jej rozmaita pracę i w przypadku brania pamiętajmy jaki był to ruch. Czy było to zatrzymanie i opad, czy podciągnięcie, jak szybkie było itd. Może się okazać, że na naszym łowisku ryby biorą nie na naszą cudowną przynętę, a na większość przynęt poruszających się w podobny sposób w jaki prowadziliśmy swój wabik mając branie.