Najnowsze wpisy, strona 26


Flying lure - czyli latająca przynęta
17 kwietnia 2020, 11:24

Koledzy, którzy pamietają kilkanaście lat temu długaśną reklamę z TVshopu wiedzą co mam na myśli. Kolejny wynalazek, który przywędrował do nas zza oceanu. Stworzony został z myślą o łowieniu bassów wielkogębowych, muskie, valley'ów i sumów w specyficznych, trudno dostępnych miejscach. Głównie pod nawisami drzew, zwalonymi drzewami, skarpami, zarośnietymi zielskiem miejscówkami i innymi podwodnymi kryjówkami. Przynęta ta była bardzo odkrywcza ze względu na swoją niecodzienną pracę. Łowiło się nią głównie z opadu, gdzie jednak nie opadała w dół - jak klasyczny jig - ale szybowała zataczając w wodzie kręgi i elipsy, na dodatek szybując nie w kierunku wędkarza, a w stronę przeciwną. Mówiąc krótko - odjeżdżała w wodzie od łowiącego. Oczywiście tylko wtedy, gdy ten nie zwijał linki. Wówczas wabik wyglądał jak pomięty paproch i praktycznie nie pracował w wodzie.

 

Swoją siłę pokazywał właśnie w trakcie opadu, gdzie szybował falując ogonkami prowokująco.

Na tą niecodzienną pracę wpływ miała przede wszystkim konstrukcja nie samej przynęty, która była spłaszczoną wersją przyynęty tubowej - ośmiorniczki, co przede wszystkim jej wyważenia i zbrojenia. Hak, który zbroił przynęte obciążany był w taki sposób, że opadał w stronę kolanka. Oczko umieszczone bylo od drugiej strony - czyli "od tyłu" tuby - patrząc z perspektywy tradycyjnego zbrojenia jigów. Ot i cała tajemnica. Genialne w swej prostocie.

Z czasem flying lure doczekało się swoich kolejnych odmian. Nie były już zwykłymi tubami. Na gumie pojawiły się nadruki imitujące ryby, raki i inne stworzonka wodne, co znacznie poprawiło wizualnie przynęte, jak i jej łowność. Pojawił się też patent antyzaczepowy. Kępka sztywnego włosia osłaniająca hak. Pomagało to w obłowieniu szczególnie niedostepnych, ze względu na obfitą roślinność miejsc.

W naszych warunkach przynęta (a szczególnie jej male warianty wielkościowe) doskonale się sprawdza w połowach pstrągów pod nawisami brzegów małych rzeczek. Skuteczne są tutaj modele brązowe, ciemnopomarańczowe i czerwone - imitujące raczka. Flying lure możemy zastosować także do dłubania wśród przybrzeżnego gąszczu zielska. Jest chętnie atakowana przez szczupaki i spore okonie. Ciekawym pomysłem jest także wrzucanie jej pod barki na rzekach. Pod barką lubi wszak siedzieć sum. Możemy go sprowokować największą odmianą naszego wabika (ponad 20 cm dlugości).

Podczas łowienia na flying lure musimy być skoncentrowani przede wszystkim na opadzie. Czyli obserwować bacznie szczytówkę i linkę w tej fazie prezentacji przynęty. Podciągając o "kolejny krok" nasz wabik nalezy to robić szybko i zdecydowanie, wysoko unosząc kij i błyskawicznie kręcąc korbką kołowrotka. Po czym znów "opad".

Myślę, ze przynętę ta warto mieć w swoim pudełku, chociażby w liczbie kilka egzemplarzy, na sytuacje, które opisałem powyżej. Bassów się u nas raczej nie można spodziewać, ale nasze drapieżniki siedzące w swoich kryjówkach również nie pogardzą takim kąskiem.

Fluo – jokerowy kolor
17 kwietnia 2020, 11:23

Wielu wędkarskich autorytetów uważa, że przynęta powinna swoim wyglądem (wielkość, kształt, praca w wodzie, kolor) przypominać stworzenie zamieszkujące dane środowisko. Skądinąd jest to prawda. Często takie właśnie przynęty są najskuteczniejsze. Woblerek „płotka” na szczupaka, paproszek „motor oil” na okonka itd. Są świetne! Nie wzbudzają podejrzliwości u ryb i często ryby zagryzają je bez wahania. Zdarzają się także dni, kiedy ryba jest w łowisku, a nie żeruje. Olewa klasycznie wyglądające „killery” i za nic nie chce wziąć. Nie pasuje jej tempo i sposób prowadzenia, głębokość… W akcie rozpaczy na agrafki idą dziwolągi. Gumka, woblerek, wirówka ze skrzydełkiem o barwie nazywanej powszechnie „oczojebem”. I taki schizol – nie przypominający niczego, co żyje pod wodą, łowi wówczas ryby. Jak to wytłumaczyć? Do końca nie wiadomo. Jedna z teorii mówi o reagowaniu agresją na jaskrawe przedmioty. Atak następuje nie poprzez głód, a przez instynkt. Drapieżnik chce zabić nieprzyjaciela, który dostał się na jego terytorium. Ale jak wytłumaczyć, że całe stado okoni naparza w fluorescencyjnego paprocha tak, że ścigając przynętę, zderzają się bokami?

fluo, przynęty fluo

Ja tego nie wiem. Ale miałem kiedyś taką sytuację. W ciągu 1,5 godziny złowiłem na ultralighta jednego okonka. Nie chciało mi się wędrować wzdłuż brzegu, za pół godziny zaplanowany miałem powrót. Postanowiłem postać w miejscu i porzucać. Zakładałem różne kolory paprochów (dokładnie tych samych modeli) na główkę i wykonywałem każdym z nich po kilka rzutów. Po założeniu jaskrawego różu – ryba za rybą. A właściwie okoń za okoniem.

Inna sytuacja – szczupaki. Woda przejrzysta, nieduże, chociaż nieskażone jeszcze wędkarzami jeziorko w lesie. Przypomniała mi się słynna teoria: „Jeśli woda przejrzysta, to barwy przynęty stonowane, w mętnej jaskrawe”. Szczupaki nie były dobre w teorii. Nie interesowała ich żadna przynęta, oprócz twistera fluo. W pół godziny 4 sztuki dały się nabrać. Piąty ściągnął gumę (poszarpaną przez poprzedników) z główki jigowej.

A teraz z innej beczki – woda mętna. Szczupak i okoń nie wchodzą w grę. Rzeka Wisła i sandacz oraz sum. Zwłaszcza sum! Wąsate cielsko nabiera się w 80% przypadków moich połowów na fluo w ostatnich 3 sezonach! W pierwszym sezonie nie zwróciłem na to uwagi. W poprzednim – złowiłem tylko 4 sumy warte uwagi (wszystkie na fluo!). W tym sezonie tylko jeden sum, którego złowiłem, wziął na inną przynętę niż fluo! Ktoś powie: „Pewnie najczęściej łowisz na fluo?” – Nic z tego. Od połowy lipca zacząłem stosować taktykę, że wykonuję np. po 12 rzutów tym samym kolorem gumy i zmiana na inny kolor. Stąd częstotliwość stosowania każdej barwy jest taka sama. W tym roku tylko jeden sum (niewymiarowy zresztą) wziął na gumę o innym kolorze – szarego raczka. Reszta – kopyta fluo, twistery, wobler.

Jeśli chodzi o sandacza – tylko czerwiec stał pod znakiem fluo. Od lipca sandacz był u mnie tylko przyłowem podczas sumowych połowów. Brały na brązowe wormy, pomarańczowe, przezroczyste kopyta z brokatem, białe rippery z niebieskim grzbietem. Od września przeszły na barwy ciemne.

Kleń – obrotówka o rozmiarze 1 w kolorze fluo jest dla mnie numerem 1 gdy jest pochmurno i deszczowo. „Black fury” w żółte kropki i wszelkiego rodzaju woblery muszą ustąpić jej miejsca.

Przypadków możnaby jeszcze mnożyć. Ale po co? Od tego sezonu prowadzę, we własnym zakresie, statystykę skuteczności poszczególnych przynęt. Staram się w danych warunkach połowić każdym rodzajem, jaki mam w pudełku przygotowanym na dane łowisko.

Teoria że fluo płoszy ryby – wydaje się być w tym sezonie mniej trafna.

Drop shot
17 kwietnia 2020, 11:21

Czym jest technika zwana "Drop shot". Najkrócej mówiąc to kolejna mutacja bocznego troka. Jak każde udziwnienie z gumową przynętą w roli głównej, nie trudno się domyslić, że pomysł zrodził sie za oceanem i miał być metodą na bassa wielkogębowego. Polak potrafi znacznie więcej! U nas w ten sposób poławia się sandacze, okonie, szczupaki i sumy. O przyłowie w postaci innych ryb nawet nie wspomnę. Oczywiście drop shot doczekał się od razu opinii "najskuteczniejsza metoda" i tym podobne (zwłaszcza w reklamach i wędkarskiej prasie). Mimo, że jak to w spinningu - skuteczny to on może i jest, ale tylko w niektórych sytuacjach. Na przykład: mamy w łowisku okonie i sandacze, nie chcą żerować, a wiemy że tam są. Olewają woblery, klasyczne jigi, wirówki i wahadła, gardzą cykadą. Niby podpływają, ale nie decydują się na atak. Wtedy właśnie możemy sięgnąc po drop shota. Sama budowa zestawu jest banalnie prosta. Prostsza jeszcze niż boczny trok. Wygląda to mniej więcej tak:

Drop shot

Jak widać na obrazkach, wszystko jest banalne w swej budowie. Przynęta znajduje się w ustalonej (długością pomiedzy hakiem, a ciężarkiem) odległości nad dnem.

Prowadzenie odbywa się jednak inaczej niż w czasie trokowania. Tutaj nie "wleczemy". Jigujemy ciężarkiem po dnie. Podkreślam "ciężarkiem" gumka na naszym haku tańczy wtedy powyżej i wykonuje najrozmaitsze ewolucje mające na celu sprowokowanie drapieżnika. Prowadząc przynętę w tej metodzie nie wykonujemy jednak żadnych długich skoków, a jedynie podszarpnięcia. A właściwie to wprawiamy w drżenie zestaw za pomocą nadgarstka, utrzymując cały czas napiętą linkę. Wijąca się na haku gumka jest wówczas łatwym celem dla nawet ospałych drapieżców. Wygląda jak schizofreniczka, która przybłąkała się przez przypadek w miejsce, gdzie być jej nie powinno. Żaden drapieżnik jej nie podaruje, nawet najedzony. Po prostu humanitarnie dokona eutanazji ;-) by nie cierpiała dłużej w tych konwulsjach.

Najlepszy filmik demonstrujący metodę drop shot, widać dokładnie sposób prowadzenia przynęty. Zarówno przy pomocy kija, jak i samego kołowrotka:

https://www.youtube.com/watch?v=WT3nhp8iV1c

Przynęty

Nowe metody generują oczywiście całkowicie nowe produkty. Przecież to nie do pomyślenia, żeby poprawny spinningista, "na czasie" używał zwykłej gumy stosując dropa. Producenci więc zaczęli prześcigać się w wytwarzaniu przynęt "specjalnie do metody drop shot" ;-) Gumowe rybki o naturalistycznym wyglądzie, które potrząsają ogonkiem kiedy się nimi "dropuje". Glisty, kraby, jakieś skorupiaki, żaby i inne. Moim zdaniem nie ma większego znaczenia co założymy na hak. Ważna jest płaszczyzna w jakiej pracuje nasz wabik. Jak ktoś chce zastosować drop shota, nie musi od razu się zaopatrywać w "specjalistyczne" przynęty. Można założyć zwykłego twistera. Kopyta i rippery można zastosować po odcięciu im końcówki ogonka. Merdając samym kikutem będą bardziej atrakcyjne.

Haki

Tutaj podobnie - kształtów haków specjalnie do "drop shota" stworzono od groma. W zależności, czy naszą przynętę nadziewamy na krótkim haku za sam pyszczek, aż do haków z dłuższym trzonkiem, których groty wystają w połowie wabika. Moim zdaniem wystarczy każdy dobry haczyk, który zawiążemy. Oczywiście lepsze są te z oczkiem, które będą utrzymywać bezwładną przynętę tak by się nie odwracała "do góry nogami".

Ciężarki

Jakiekolwiek. Na dnie piaszczystym, żwirowym, albo ogólnie "miękkim" dobre są ołowiane kulki. Takie same jak do troka. Na dnie kamienistym lepsze są "pałeczki".

Zestawy

Podobnie jak w przypadku troka. Zestaw dobieramy do wielkości ciężarka, którego używamy. Jak chcemy polować na okonie w płytkiej wodzie, to kijek leciutki, którego gramatura wyrzutu pozwoli na operowanie ciężarkami jakich zamierzamy używać. Jeśli chodzi o akcję, to uważam, że lepsze są kije sztywniejsze. Podszarpując ciężarek i wprowadzając w drganie zestaw, lepszy kontakt będziemy mieli właśnie przy pomocy sztywnego badyla. Jako linki dobrze jest używać plecionki, która również lepiej przenosi drgania ze względu na znikomą rozciągliwość. Pamiętajmy jednak, że drop shot to przede wszystkim metoda na ryby, które niechętnie żerują. Na płytszych łowiskach warto więc założyć na sam koniec - w ramach "przyponu" żyłkę. Nie będzie budzić podejrzliwości u ryb - zwłaszcza tych "niechętnych do współpracy".

Osobiście tą metodę uważam za bezwartościową (podobnie jak trok). Po prostu stosowanie jej nie przynosi mi takiej przyjemności i satysfakcji jak klasyczne spinningowanie, gdzie prowadzę przynętę, a nie ciężarek. Oczywiście zakupiłem zestawik gumek do niej na allegro, gdy postanowiłem spróbować szczęścia ;-) Po kilku połowach te shady i krewetki nadziewałem na zwykły łeb jigowy i normalnie tym jigowałem. Sandaczom się nawet podobało! Dropa używam tylko na łowiskach prywatnych (na które jeżdżę bardzo rzadko). Powodem jest dyskusyjnośc metody względem regulaminu RAPR. Przez niektórych drop shot może zostać zinterpretowany jako łowienie w pionie, które na wodach PZW jest metodą niedzwoloną.

Gumki "dozbrojką", czy bez?
17 kwietnia 2020, 11:20

Odwieczny dylemat łowiących na gumki. Zbroić przynętę główką jigową z pojedynczym hakiem, czy dozbroić wabik jeszcze jednym hakiem albo kotwiczką. Dylemat ten najczęściej pojawia się gdy nie możemy złowić ryby, a wyczuwamy na kiju, że nasza przynęta jest podskubywana przez ryby. Właśnie wtedy zaczynają się wszelkie kombinacje. A może by tak mniejszą gumkę założyć? A może główkę z hakiem na dłuższym trzonku - żeby rybka złapała nie za "pusty" ogonek, tylko za grot? No i po jakimś czasie bez efektów trzeba przysiąść na brzegu i zająć się majsterkowaniem. Zrobić systemik z plecionki przewleczonej przez gumkę, przewlekać główkę jigową przez oczko kotwicy wbitej w zadek kopytka itd. W końcu udaje się - mamy gumę uzbrojoną „po zęby”. Zaczynamy rzucać i po jakimś czasie stwierdzamy, że brania się skończyły... Nic już nawet nie skubie... Co robić? Proponuję obejrzeć pracę swojej przynęty przeciągając ją przy samy brzegu. Najlepiej zrobić to przed zastosowaniem dozbrojki i po jej założeniu. Po takiej próbie mamy odpowiedź na pytanie: "dlaczego przestały skubać?" Dozbrojka niweczy w znacznym stopniu pracę większości przynęt gumowych. Właśnie dlatego. Widziałem już nad wodą facetów, którzy 12 cm ripper dozbrajali dwoma kotwicami zamontowanymi na stelażach, które przechodziły przez prawie całą gumę na wylot. Nie był to bynajmniej słynny "System Drakovitcha", a guma ze zwykłą główką jigową i jakimś wynalazkiem drucianym w środku. Chodziło to w wodzie paskudnie. Kotwice zahaczały grotami o ogonek, podczas rzutu plątały się o linkę... Takie łowienie to lipa! Czy lepiej więc bez dozbrojki? Wracamy do punktu wyjścia...

dozbrojka

Moim zdaniem dozbrojka (prawidłowo wykonana) ma sens tylko w małych przynętach - o długości nie przekraczającej 7 cm. Większe przynęty są zawsze atakowane przez drapieżniki "od głowy". Nie jest to bynajmniej mój wymysł, ale naukowy fakt potwierdzony obserwacjami. Oczywiście przyjęta długość - 7 cm, to już nie czysta nauka, a moje pryatne uproszczenie, które wysnułem na podstawie obserwacji własnych.

Jak więc dozbrajać? Ja wyróżniam dwa sposoby. Dozbrajam tylko ripperki, kopytka, shady i wszelkie gumki "rybkokształtne" - przy twisterach, wormach i innych nie widzę sensu.

Sposób 1

Dotyczy przynęt bardzo małych, o długości od 4 do 5 cm. Łowię nimi głównie małe rybki - okonki, wzdręgi, sporadycznie klenie przez przypadek. Wykonać ją można w bardzo prosty sposób. Wystarczy przywiązać do kolanka jigowego haka krótki odcinek cienkiej żyłki (pamiętajmy, że chodzi o łowienie małych ryb), a do niego dowiązać mały, pojedynczy haczyk z łopatką. Będzie on sobie dyndał swobodnie nieco ponad ogonkiem i właśnie na nim wieszać się będą podskubujące okonki.

Sposób 2

Dotyczy przynęt o dł. 5-7 cm. Wykonujemy go przy użyciu kotwicy z dwoma grotami. Jeżeli takiej nie mamy, można za pomocą kleszczy pozbawić trójramiennej kotwiczki jednego grota i po sprawie. Zwrócić należy tylko przy tym uwagę, żeby pozostawione dwa groty były z jednego kawałka drutu (odcinamy zawsze ten trzeci - dospawany), by oczko znajdowało się w połowie długości pomiędzy grotami. Przynętę zbroimy następująco: Z tyłu, pod ogonkiem robimy igłą dziurę, a potem wkładamy w nią oczko kotwicy, tak, by wystawały z niej tylko groty. Następnie zbroimy gumę główką jigową w taki sposób, by przewlec kolanko haka wewnątrz gumy, przez oczko kotwicy. I po sprawie. Takie rozwiązanie stosuję przy podpowierzchniowych połowów sandaczy, podczas łowienia boleni w nurcie, czy pstrągów. Podczas stosowania tego patentu odradzam łowienie na płyciznach - zaczepy murowane.

Dlaczego nie warto dozbrajać większych przynęt? Pisałem już o tym wyżej - duża przynęta zaatakowana zawsze zostanie od głowy. Kiedyś stosowałem dozbrojki w przynętach ponad 7 cm i owszem - zdarzało się złowić na nie rybę, ale zawsze (bez wyjątku) zahaczona była o grot główny główki jigowej - nigdy na dozbrojce. Natomiast brań na dozbrojoną przynętę miałem zawsze znacznie mniej, niż na ten sam wabik bez dozbrojki, co dodatkowo tłumaczy zaburzanie jego pracy przez wszelkiego rodzaju wynalazki na drucianych stelażach montowane wewnątrz.

 

Catch & release, czyli "złów i...
17 kwietnia 2020, 11:16

Wypuszczanie złowionych ryb jest w wielu cywilizowanych krajach jedyną dopuszczalną formą postępowania ze złowionymi rybami. Nie znam przepisów dotyczących amatorskiego połowu ryb w tychże krajach i nie wiem dokładnie czy o wypuszczaniu stanowią przepisy, czy jedynie wartości moralne każdego wędkarza. Fakt faktem, że niektóre zagraniczne łowiska obfitują w ogromne ilości ryb, czego o naszych - polskich powiedzieć nie można. U nas, jeszcze nad wieloma wodami panują zasada "co na haku, to do wora". "Wędkarze" (cudzysłów celowy) uważają, że im się należy, bo jak oni nie wezmą, to wezmą kłusole. Bzdurnych wytłumaczeń zabierania ryb z łowiska słyszałem już wiele. Najczęściej łowiący zasłania się Regulaminem Amatorskiego Połowu Ryb. Twierdzi, że przecież "ryba ma wymiar, że limitu nie przekroczył..." itd. itp. Ba! Miałem sytuację, że kiedy wypuszczałem złowioną rybę, łowiący obok rzucał tekst: "Panie! Nie wypuszczaj pan, bo szkoda! Ja wezmę..." Nad niektórymi zachowaniami naprawdę ręce opadają. Narzeka się na zły stan łowisk, na małą ilość ryb, kłusownictwo, na niewielkie ilości zarybień... Czyli wszyscy szukają winy wszędzie, tylko nie u siebie samego. Ciąg dalszy takiej patologii będzie opłakany w skutkach. Już teraz z roku na rok widać mniejszą ilość ryb na wielu zbiornikach i rzekach. Jest owszem - grupa zapaleńców, którzy promują wypuszczanie złowionych ryb. I słusznie! Wędkarstwo to sport na łonie natury, albo - jak kto woli - zabawa. W żadnym wypadku nie może być sposobem na pozyskiwanie rybiego mięsa! Apeluję zatem do każdego wędkarza o wypuszczanie WSZYSTKICH złowionych ryb.

Dlaczego warto to robić? Jak dla mnie istnieje wiele powodów, przez które niektórzy zabierają ryby, ale jeszcze więcej jest argumentów za ich wypuszczaniem.

Zatem czemu niektórzy nie podarują żadnej rybie? Głównych powodów wyróżniam kilka.

Zapełnienie zamrażalnika mięsem i oszczędności finansowe. O ile jestem w ostateczności w stanie to zrozumieć, jeśli chodzi o biednego emeryta, czy rencistę, który ma na utrzymaniu kilkuosobową rodzinę, to nie rozumiem zupełnie wędkarzy łowiących drogaśnym sprzętem i przyjeżdżającymi nad wodą nowymi, terenowymi samochodami, które do tanich przecież nie należą... Powodem kolejnym są zwyczajne kompleksy. Tak, tak... To właśnie przez nie niektórzy muszą się pochwalić żonie, koledze, sądsiadowi, jaki to z niego nie jest "wielki myśliwy, wędkarz". To nasza narodowa słabość - lubimy się chwalić. Jak nie ma czym w życiu osobistym, zawodowym, to niech to będzie chociaż ryba. Dla niektórych to wystarczająca nobilitacja swojej własnej osoby w oczach innych. Na szczęście spotykam się nad wodą niekiedy z bardzo optymistycznymi sytuacjami. Dla niektórych zabranie ryby, to po prostu "obciach". Kiedyś byłem świadkiem, jak przyjechało nad wodę dwóch młodych spinningistów. Podeszli do mnie i do dwóch innych łowiących. Zapytali o wyniki. Jeden (mięsiarz) się "pochwalił" całą siatką okoni. Chłopaki w drwiący sposób skwitowali jego połów, że zabijanie takich ryb nie przystoi prawdziwemu mężczyźnie i nigdy by czegoś takiego nie zabrali. Facet zrobił minę jak Marian Krzaklewski po przegranych wyborach na prezydenta. Chłopaki połowili - jeden złowił ładnego bolenia, parę okoni i kleni, drugi, tylko klenie i okonie. Wszystkie wypuścili obserwując reakcję mięsiarza. Chwała im za to!

Dlaczego warto wypuszczać.

Pierwszym i najważniejszym argumentem jest fakt, o którym wspomniałem wyżej: mała ilość ryb w łowiskach. I zabieranie istot w nich żyjących, jak wiadomo, ten fakt pogarsza każdorazowo. Niekiedy - nie o jedną rybę, która została zabita, ale o wiele innych, które mogły się urodzić, gdyby owa sztuka wytarła się chociażby jeszcze jeden raz. Pomijam patologię jaką jest łowienie ryb w okresie tarła. Szukając przyczyn kiepskiego rybostanu wszędzie wokoło zacznijmy od siebie. Zróbmy rachunek sumienia i policzmy ile ryb zabraliśmy w trakcie sezonu! Warto było? Za rok będzie tam ich znacznie mniej. Nie tylko przez kłusoli, kormorany i sumy. Ale i przez nas. Dlatego jeśli chcemy dbać o nasze wody i nasze ryby, zacznijmy od siebie. Miejmy czyste sumienie.

Kolejnym argumentem za wypuszczeniem jest możliwość sfotografowania ryby (to dla tych, którzy lubią się chwalić). Aparat cyfrowy możemy zakupić na allegro już za kwotę do 30 zł. Nie musi być nowy i "superwypasiony". Ja w obawie przed utopieniem sprzętu korzystam z 3x pikselowej zabawki, którą kupiłem na giełdzie za 20 zł. Uwierzcie mi, że sprzęt daje radę. Po wyciągnięciu ryby z wody, szybka fotka i plum ją z powrotem w jej naturalne środowisko. Czyż fotografia ryby nie jest lepszym trofeum niż ususzony łeb? Jak dla mnie wypchane ryby to w dzisiejszych czasach totalne buractwo i zacofanie.

Zgłaszanie ryb medalowych. Czyli okazów. Po co to robić? Znowu leczenie kompleksów przed kolegami i chwalenie się notką w prasie wędkarskiej, może zdjęciem i krótkim sprawozdaniem połowu? Po co? Łowić się powinno dla siebie, a nie dla jakiegoś choro pojmowanego splendoru wokół własnej osoby. Czy sama fotka dla siebie i dla pokazania kolegom po kiju by nie wystarczyła? Do tego dodać tekst: "Oczywiście wypuściłem ją" i wszystko jasne. Zabijanie okazów jest idiotyczne z jeszcze jednego powodu: wielkie ryby mają lepszą genetykę. Wydają na świat większe i silniejsze potomstwo i w większej ilości (duża samica produkuje znacznie więcej ikry). Jeżeli będziemy wypuszczać okazy, możemy być pewni, że w naszym ekosystemie wielkich ryb nie zabraknie.

Kolejnym argumentem przemawiającym za wypuszczaniem jest możliwość złowienia tej samej ryby kilkakrotnie. Mieliście tak kiedyś? Jakaś charakterystyczna cecha danej ryby, dzięki której dało sięją poznać przy kolejnym złowieniu? Ja w odstępie dwóch lat złowiłem tego samego szczupaka. Miał na pysku mała narośl - jak nosorożec. Po tym go poznałem. Jednego roku miał 57 cm, złowiłem go w tym samym miejscu dwa lata później i mierzył 75 cm. Kto wie, czy jeszcze się z nim nie spotkam, kiedy będzie miał ponad metr? Gdybym go zabił po złowieniu, nie miałbym drugiej przygody z rybą i być może trzeciej, czy czwartej. A tak - kto wie? ;-)

"Personal bushido"

Czyli osobiste zasady moralne i honorowe jakie możemy mieć. Ryba jest naszym przeciwnikiem. Walczy z nami. Walczy o swoje życie będąc zaciętą. Więc z jej punktu widzenia walka ma zupełnie inny wymiar i toczy się o inną stawkę niż z naszego punktu widzenia. Z tego właśnie powodu powinniśmy ją szanować. Że walcząc z nami jest w znacznie gorszej sytuacji. Szanujmy ją jako przeciwnika i postąpmy z szacunkiem i honorowo - uwolnijmy rywala i dajmy szansę na rewanż w przyszłości. Może wtedy to on będzie górą.