Najnowsze wpisy, strona 24


Przynęty na sandacza za "stówę"...
17 kwietnia 2020, 11:37

Tutaj będzie można rozwinąć nieco swój ogólny arsenał wabików. Przy założeniu, że już wydaliśmy jedną „stówę” na przynęty szczupakowe, to wiele z nich będzie przydatna na sandacza. Głównie chodzi o gumy i wahadłówki. Przydać się może wobler. Mimo wszystko żeby być rzetelnym, to podam dwa warianty przynęt sandaczowych. Dla wędkarzy kompletujących pudełko „od zera”, jak i dla takich, którzy zdążyli się już zaopatrzyć w przynęty „pod kątem” szczupaka.

Przynęty na sandacza

 

Wariant I – dla tych, którzy się już obkupili w gumy i wahadła, podam te propozycję wabików, które warto mieć w swoim arsenale, a które nie są drogie.

Twistery – długość 7 cm. – klasyki, należy pamiętać, że na wodach o dużej presji wędkarskiej lepiej z nich zrezygnować, na korzyść innych wabików. Z twisterów proponuję po jednej sztuce dla każdego z kolorów:

- fluo seledynowe;

- fluo pomarańczowe;

- biały;

- perłowy;

- fioletowy;

- brązowy;

- czarny;

- szary.

Razem 8 gumek po 80 gr/szt to daje razem 6,4 zł

Do tego dochodzą główki o gramaturach:

2 szt – 8 gr

2 szt – 10 gr

2 szt – 12 gr

2 szt – 16 gr

Koszt główki to 1,5 zł, zatem mamy 12 zł + 6,4 = 18,4 zł

 

Jako, że sandacze z niewiadomych przyczyn czasem wolą skaczącego po dnie koguta, od ładniej wyglądającej główki, to proponuję zakupienie 3 kogutków o gramaturach: 15, 20 i 25 gr. Koszt to 4 zł/szt, a więc razem mamy 12 zł

W tej chwili wydaliśmy już z naszego budżetu 30,4 zł

Idziemy dalej. Woblery, proponuję 4 sztuki. Nie jakieś salmo, Ania handmade’y, tylko coś tańszego. Z seryjnej produkcji mogą to być jaxony robinsony, albo lovec rapy. Smukłe, o srebrzystych bokach. Długości jakie proponuję to: 6, 8, 10 cm. Srebrne z czarnym albo błękitnym grzbietem. Do tego jeden wariat fluo o długości pomiędzy 7 a 9 cm. Koszt jednego wobka to 12 zł. Zatem łączny ich koszt to 48 zł.

Podsumowując – wydaliśmy już 70,4 zł.

Pozostało „zaszaleć” i kupić kilka gumek nietuzinkowych. Proponuję 3 wormy, dwie jaszczurki i dwie żaby, oraz jakiegoś tubowca. Razem 8 przynęt po 2 zł/szt. Co daje 16 zł.

Pozostało 13,6 zł – na główki do naszych fantazyjnych gumek.

 

Wariant II – dla tych, którzy nie zaopatrywali się w przynęty szczupakowi, bo np. u nich nie ma szczupaków, albo mają już wypracowane własne „łowne killery”.

 

Twistery – długość 7 cm. – klasyki, należy pamiętać, że na wodach o dużej presji wędkarskiej lepiej z nich zrezygnować, na korzyść innych wabików. Z twisterów proponuję po jednej sztuce dla każdego z kolorów:

- fluo seledynowe;

- fluo pomarańczowe;

- biały;

- perłowy;

- fioletowy;

- brązowy;

- czarny;

- szary.

Razem 8 gumek po 80 gr/szt to daje razem 6,4 zł

Do tego dochodzą główki o gramaturach:

2 szt – 8 gr

2 szt – 10 gr

2 szt – 12 gr

2 szt – 16 gr

Koszt główki to 1,5 zł, zatem mamy 12 zł + 6,4 = 18,4 zł

 

Do tego kopyta, op 1 sztuce z każdego rodzaju barwy:

- biały/perłowy z czarnym grzbietem;

- biały/perłowy z błękitnym grzbietem;

- fluo

- złocisty

Każde kopyto w dwóch wersjach wielkościowych: 6 i 8 cm. Razem 8 kopyt po 1,5 zł/szt + główki w takich samych gramaturach jak przy twisterach. Wychodzi łącznie 24 zł.

Razem wydaliśmy: 42,4 zł

 

Pora na wahadła. Dwa srebrne gnomy o rozmiarach 1 i 2 w barwie srebrnej – 4zł/szt = 8 zł

 

Trzy kogutki o gramaturach: 15, 20 i 25 gr. Koszt to 4 zł/szt, a więc razem mamy 12 zł (jak w wariancie I).

 

Uzbierało się 62,4 zł

 

Cykada (przeznaczona tylko na doskonale znane miejsca, bo łatwo ją urwać, zwłaszcza jak ktoś dopiero stawia pierwsze kroki z nią). Proponuję klasyczną, srebrną cykadę o wadze 10-12 gr. Koszt 12 zł/szt (wiem, ze to chore, ale takie są ceny cykad).

 

Dwa wobki 7-8 cm, fluo i srebrny klasyk, niezbyt głęboko nurkujące (na 1-1,5 m). Koszt 12 zł/szt, czyli razem 24 zł.

 

I tym sposobem wydaliśmy 98,4 zł.

Poppery
17 kwietnia 2020, 11:36

Popper, czyli chlapacz, wobler powierzchniowy. Przynęty te mają bardzo prostą budowę. Przednia część jest ścięta pod dość ostrym kątem i znajduje się w niej okrągłe zagłębienie, w którym jest oczko do mocowania zestawu. Poppery pracują tylko na powierzchni i są przeznaczone tylko do łowienia powierzchniowego. W Polsce nie cieszą się wielką popularnością, bowiem brania na nie zdarzają się raczej rzadko - tylko w ściśle określonych warunkach. Na filmach wędkarskich, czy na youtube przynęta sprawia naprawdę ogromne wrażenie. Prowadzimy wabik po powierzchni wody cały czas go widząc. Atak na przynętę odbywa się na naszych oczach. Wygląda to niesamowicie. Często drapieżnik atakując od dołu wyskakuje w powietrze robiąc "świecę" i pokazując nam swoje cielsko w pełnej krasie. Problem jest tylko w tym, że na poppery łowi sięzdecydowanie mało ryb. Nie ufajmy filmom. "Życie to nie film" ;-) Wrzucanie poppera wszędzie do wody może się skończyć tylko wędkarskim fiaskiem. Ja sam stosowałem i stosuję te przynęty niezmiernie rzadko. Dawno temu, gdy byłem na etapie odkrywania tegoż wabika łowiłem na niego bardzo często - oczywiście jak na młokosa przystało, bez pomyślunku i logiki. Wrzucałem go w nurt i ściągałem różnym tempem. Wrzucałem pod zarośla, ciskałem tam gdzie oczkowały ryby, wreszczcie podawałem przynętę tam, gdzie spławiał się drapieżnik... Efektów zero. W końcu po długim czasie doczekałem się pierwszej ryby na poppera. Był to okoń. Wziął na płyciźnie gdzie głębokość nie przekraczała 10-15 cm. Przez godzinę czasu złowiłem tam około 20 pasiaków w ten sposób. Nie wiem dlaczego atakowały tylko wtedy w tak podaną przynętę. Żerowały pod powierzchnią i widać było ich spławy i cmokanie dłuższą chwilę, prawdopodobnie goniły drobnicę. Ataki na poppera były rzeczywiście niesamowite. Chlapanie, wyskoki, gdy okoń się zbliżał przecinając powierzchnię wody nastroszoną płetwą grzbietową wyglądało to jak parodia filmu "Szczęki" w miniaturowym wydaniu. ;-)

Tymczasem przynęty płytko pracujące, podpowierzchniowe wręcz - okoniom się nie podobało zupełnie. Do tej pory łowiąc w tym miejscu stosuję tą przynętę, letnimi wieczorami bywa tam naprawdę skuteczna. Drugim przypadkiem, kiedy mój popper święcił triumfy na łowisku było, gdy próbowałem dopaść szczupaka ze starorzecza. Złowiłem cztery sztuki w ciągu godziny. O tym, że nie był to ten sam - jeden osobnik świadczyły różne wymiary wszystkich ryb (wypuszczałem każdego zaraz po złowieniu). W tym przypadku zarzucałem przynętę pod liście grążeli, czekałem aż znikną oczka po wpadnięciu wabika do wody. Następnie podciągałem powolnymi ruchami. Po 40-60cm każde szarpnięcie i znów czekanie aż kółka znikną. Podręcznikowa technika zgapiona z filmów ;-) Szczupaki brały w przynęte nieruchomą, kilka sekund po jej zatrzymaniu.

Kolejne popperowe odkrycie to bolenie. Pokazał mi to wędkarz łowiący młynkiem o przełożeniu aż 1:8. W miejscówce gdzie lowił złapałem bolenia raz tylko w życiu i uznałem, że są zbyt tresowane żeby sobie nimi tam głowę zawracać. Polowałem wówczas na klenie i okonie, kiedy facet łowiący kilkadziesiąt metrów ode mnie zaczął mnie wołać o pomoc z wygiętym w pałąk kijem. Wytargał bolka na 82 cm swoją techniką. Zmierzyliśmy rybę, zrobiłem mu zdjęcie i wypuściliśmy go. Wtedy spytałem go czy założenie popera to był eksperyment? Odpowiedzial twierdząco, że owszem - eksperyment, ale sprzed kilku lat. Że teraz w ten sposób łowi tutaj bolenie, bo inaczej się nie da. Jego sposób także mnie później przyniósł kilka srebrnych torped.

Poppery, przynęty powierzchniowe

Jak prowadzić poppera

Z popperem - podobnie jak z większością przynęt spinningowych należy odpowiednio postępować. Sposób podania i prezentacji wabika jest kluczem do sukcesu. W zależności od ryby, którą chcemy złowić i wody w której łowimy można poppera poprowadzić na różne sposoby.

Sposób 1

Stosowany podczas połowów boleni w nurcie. Czyli rzut lekko pod prąd i jazda na maxa młynkiem. Prowadzony tak popper, który jest dobrze wyważony robi mnóstwo zamieszania na powierzchni. Bąbelkuje, miesza, odjeżdża na boki, jak mała motorówka mająca problemy ze sterownością. Pozostawia na wodzie smugę - ślad po rozbryzgach, które generuje. Zaznaczam, że nie wszystkie bolenie i nie wszędzie dają się nabrać na ten trik. W miejscach gdzie tak łowiłem najlepiej się sprawdzał 5,5 cm popek nieznanego producenta z grzechotką. Brzuszek biały, boki srebrne i grzbiecik oliwkowy. "Czoło" w barwie czerwonej.

Sposób 2

Szczupaki i okonie w wodach stojących. Czyli powolne podciągnięcia i kilkunastosekundowe zatrzymanie w miejscu. Wczesnym rankiem, wieczorem i w nocy to bardzo dobra technika na letnie drapieżniki. Lubią wychodzić za drobnicą na płyciznę i nie pogardzą zdechlakiem, który na powierzchni wody wykonuje rzadkie i nieskoordynowane ruchy. Imituje w ten sposób ciężko ranną rybkę z uszkodzonym pęcherzem pławnym, która dogorywa na powierzchni. Tutaj dobry może być popper o długości 7-12 cm. Swojego przerobiłem na wersję "bloody" - malując markerem kilka smużek krwi w okolicach głowy. W nocy to co prawda nie ma wielkiego znaczenia, ale gdy robi się widno...

Sposób 3

Jednostajne, niezbyt szybkie zwijanie z podciągnięciami szczytówką w jedną i druga stronę na przemian. Tutaj wolę poppera żabopodobnego. Właśnie żabę ma imitować, taką pokraczną, płynąca nieco chaotycznie. Chorą, poturbowaną. Takim kąskiem nie pogardzi ani rzeczny szczupak, ani kleń, a złapać można nawet pstrąga (mnie ta sztuka się jeszcze nie udała, ale byłem świadkiem takiej sytuacji i będę na pewno próbował). Technika ta jest dobra na pstrągi zwłaszcza na początku sezonu pstrągowego, gdzie imitacje żabek święcą największe tryumfy. W rzekach nizinnych i wodach stojących sprawdza się przez cały sezon. Warunek - poper w barwach żabki, czyli zielony albo brązowy w kropki, w mętnej wodzie fluo.

Czy warto inwestować w poppery? Moim zdaniem kilka sztuk warto mieć na wybrane okazje. Przynęta jest raczej "długowieczna" - cięzko ją urwać na dnie, z racji tego, że pływa po powierzchni. Stratę można odnotować jedynie na drzewach i krzakach po niesfornym rzucie. No i jeśli nie założymy przyponu, a trafi się szczupak... Zatem jedna inwestycja w kilka egzemplarzy nikomu nie zaszkodzi. W przypadku złowienia nań ryby nie bdziemy żałować. Ataki ryby na powierzchni są niesamowite! Zwłaszcza dużych okazów. To jak łowienie na suchą muchę dla muszkarza. Rozbryzi wody, chlapanie, hałas - jednym słowem HARDCORE! ;-)

 

Zobaczcie sami:

https://www.youtube.com/watch?v=NOFtt0243XQ - skitter pop rapali

https://www.youtube.com/watch?v=9UxcRziF6ns - bass wyciągany z zielska

https://www.youtube.com/watch?v=hTAOo84VJp0

 

Początek mojej przygody z castingiem
17 kwietnia 2020, 11:35

Chciałem podzielić się z wami swoimi doświadczeniami z multiplikatorem. Wędkarstwo spinningowe uprawiałem już od jakiegoś czasu (kilka sezonów). Łowiłem ryby rozmaitych gatunków. Od okonia poczynając, na sumach kończąc. Po tych kilku latach spinningowania dorobiłem się już całkiem ładnego arsenału sprzętu do połowu wszystkich gatunków. O multiplikatorach słyszałem od dawna, ale jakoś wcześniej nie byłem do nich przekonany. Coś mnie jednak ciągnęło żeby kupić sobie taki kołowrotek. Słyszałem, że linka się plącze, że spinningiści mają problem z nauką rzucania, spowodowaną spinningowymi nawykami w technice rzutu itp. itd. Ja oczywiście myślałem, że sprawa będzie prosta. Przykręcę do rękojeści którejś z wędek, odwrócę ją przelotkami do góry i spróbuję nauczyć się rzucać. Z błędu wyprowadził mnie znajomy, właściciel sklepu wędkarskiego. Wytłumaczył wszelkie różnice pomiędzy wędką castingową a spinningiem. Po czym stanowczo zaczął odradzać zakup tego typu sprzętu. Opowiadał jak to on i jego koledzy próbowali i nic z tego nie wychodziło. Ja jednak pozostałem nie ugięty. Z drugiej jednak strony, miałem pewne obawy. Koniec, końcem, postanowiłem zakupić zestaw castingowy za najmniejsze pieniądze z możliwych. Odpaliłem allegro i rozpocząłem poszukiwania sprzętu. Wybór padł na kołowrotek Jaxon casting express i kijek dragon mystery XT o długości 1,95m. Na samym początku, nawinąłem nań żyłkę, która pałętała mi się na jakichś starych szpulach. Miałem jej dość sporo i nie była mi do niczego potrzebna. Zatem żywot mogła zakończyć na multiku. Poczytałem co nieco w sieci na temat techniki rzucania i pojechałem nad wodę z kilkoma starymi, ciężkimi wahadłami. Wszystko robiłem zgodnie z instrukcjami, które wyczytałem. Z początku krótsze rzuty, na mocno dokręconym docisku i hamulcu rzutowym. Zwracałem też baczną uwagę, by przyblokować szpulkę, zanim blacha wpadnie do wody. Nie było tak źle. Po około pół godzinnym treningu, rzucałem już jako tako. Odkręciłem hamulec bardziej i ustawiłem dokładniej docisk. Przynęty latały coraz dalej, a osławionych brud nie było widać. Pod koniec odkręciłem docisk i hamulec na full i stało się. Broda jak wata cukrowa z dobrego odpustu! Nie dało się jej rozsupłać i musiałem odcinać poszczególne zwoje nożem, tracąc około 30 m żyłki. Nie żeby było mi żal. Po prostu, jak mówi stare przysłowie „jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.” Wyciągnąłem natomiast z tego zdarzenia wnioski (nie starać się rzucać za daleko, zanim nie opanuję rzutów do perfekcji). Na następną wyprawę nawinąłem już plecionkę (niestety słabej jakości) oraz zabrałem większy zestaw przynęt. Teraz już nie miało być samego treningu rzutowego, ale także łowienie. Z pletką rzucało się cudownie. Odwijała się ze szpuli znacznie lepiej niż żyłka. W końcu, dzięki jej nikłej rozciągliwości poczułem esencję czułości zestawu castingowego. Problemem było jedynie to, że plecionka nasiąkała wodą i chlapała niemiłosiernie. Cóż – tak to jest, gdy się oszczędza na plecionce. „Głupi płaci dwa razy” – jak to mówią. Po kilkudziesięciu minutach łowienia miałem cały mokry uchwyt i rękę. Kołowrotek zaczął szumieć, gdyż woda z Wisły do czystych nie należy i brud dostał się na łożyska prawdopodobnie. Po powrocie do domu odpaliłem internet i znalazłem informację o konserwacji multiplikatora. Umyć pod ciepłą, bierzącą wodą i wysuszyć. Następnie podać oliwkę na łożyska. Tak też uczyniłem. O dziwo młynek na następnej wyprawie spisywał się już dobrze. Plecionkę oczywiście musiałem kupić nową. Ale nie był to finansowy problem, bo wiedziałem już, że na casting łowić chcę. Pozbyłem się więc części moich wędek i kołowrotków, więc pieniądze w budżecie na casting się znalazły. Przy najbliższej okazji wymieniłem też multik na dużo lepszy. Teraz rzucało się jeszcze lepiej. Kultura pracy o niebo lepsza. Pojawiły się pierwsze ryby złowione na ten sprzęt. Okazów co prawda nie było. Kilka sandaczy, jeden szczupak i przyzwoity boleń. Zakupiłem też znaczne ilości przynęt. Popadłem w małą paranoję. Jerki, swimbaity i inne cuda z ameryki, którymi nie bardzo da się łowić spinningiem. Nie wszystkie były łowne. Musiałem zrobić selekcję. Niektóre modele, zwłaszcza w łowiskach szczupakowych okazały się prawdziwymi killerami. Ryby ich nie znały i waliły bez zastanowienia, co nie miało miejsca podczas korzystania z klasycznych coblerów, gum i blaszek. Zakupiłem także zestaw dziwacznych, wielkich gumek, które imitowały – nie wiadomo co. Sandaczom się niekiedy podobało, a mnie – nie wiedzieć czemu – łowiło się tymi dziwolągami całkiem przyjemnie. Holowanie ryby na multiku to bajka nie do opisania. Z początku brakowało mi „terkotki” w hamulcu walki. Nie bardzo wiedziałem z jaką szybkością ryba mi odjeżdża. Ale problem rozwiązał się sam. Po prostu w czasie holu szarżującej ryby wszystko czułem pod kciukiem, którym dotykałem szpulę. Po prostu informację o odjazdach odbierałem teraz za pomocą nie słuchu, a innego zmysłu – dotyku. Jest to fantastyczne doświadczenie. Przejście ze spinningu na casting, to moim zdaniem przeskok w inny wymiar. Wbrew temu co piszą „autorytety” z prasy wędkarskiej, łowienie multikiem nie jest wcale trudne. A w przypadku połowów na większe przynęty jest wręcz łatwiejsze niż spinningowanie. Odczucia walki z rybą i kontaktu z przynętą to jak „niebo i ziemia” w porównaniu do klasycznego spinningu ze stałoszpulowcem. Każdemu spinningiście – tradycjonaliście gorąco polecam.

Plecionka zamiast żyłki?
17 kwietnia 2020, 11:34

Plecionka to linka, która kilkanaście lat temu pojawiła się na europejskim rynku i przebojem wdarła do wyposażenia wędkarzy. Początkowo plecionki miały bardzo wiele wad. Ścierały się w moment, piłowały bezlitośnie nieprzystosowane do niej przelotki i rolki kabłąka. Ponadto skręcały się i plątały niemiłosiernie. Ich kolejną wadą było to, ze polscy importerzy na siłę próbowali nadać im parametr określający średnicę i w bezczelny sposób zawyżali ich wytrzymałość nawet dwukrotnie. Przede wszystkim czas najwyższy rozprawić się z jednym z mitów, który nadal u nas funkcjonuje. Plecionka nie ma średnicy! Mimo, ze niektóre plecionki mają przekrój zbliżony do okragłego, to jednak nie jest on okrągły, a co najwyżej elipsoidalny. Z powyższego wynikał i nadal wynika paradoks, przez który mamy na opakowaniach/szpulach plecionek wypisywane następujące herezje: 0,08mm 9,2kg - jest to bzdura i jeszcze raz bzdura. Większość plecionek nie spełnia nawet 70% podanej wytrzymałości gdy są nowe. O "średnicy" nie wspominam. Dla niedowiarków: weźcie plecionkę, na której jest napisane 0,08mm i taką samą żyłkę i porównajcie - gołym okiem widać, że żyłka jest dużo cieńsza. W ostatnich latach technika jednak poszła do przodu. Producentom udało się wyeliminowac wiele wad plecionek, czyniąc ze swych produktów naprawdę dobry sprzęt - idealny w połowie na spinning w pewnych warunkach. Ponadto w produkcji są obecnie plecionki przeznaczone do różnych metod połowu. Nie chodzi bynajmniej o grubość i wytrzymałość. Plecionki do spinningu mają obecnie odpowiednią sztywność i powłokę zabezpieczającą ją przed ścieraniem. Co do parametrów plecionki - najlepsze plecionki są produkowane za oceanem! Producenci określają tylko ich długość (w jardach - YDS) i wytrzymałość (w funtach - LB). Doszło do tego, że Polscy importerzy piszą na plecionce oznaczonej 15LB że ma przekrój 0,15 mm. Zwłaszcza, że w naszych sklepach ląduje cała masa podróbek - zwłaszcza dobrych plecionek... Przede wszystkim małe wytłumaczenie: 1Lb (funt ) to 0,45359 KG, w przybliżeniu więc 1LB to 0,5 kg. Plecionka 15LB ma więc w przybliżeniu 7,5kg wytrzymałości, czyli tyle ile żyłka o przekroju 0,30mm - popularna "trzydziestka". Kolejna sprawa - sztywność, a może raczej miękkość. Plecionka spinningowa powinna idealnie spadać ze szpuli, nie może "pamiętać kształtu szpuli", niektóre modele są jednocześnie miękkie i sprężyste, co wydłuża o kilka % długość rzutu.

Przy produkcji plecionek używa się głównie dwóch typów włókien: spectra, micro dyneema, są też plecionki będące "zgrzewane" z włókien nylonowych. Ostatnio na rynkach pojawiają się w sprzedaży linki splecione z włókien z materiałów znanych z np. produkcji kamizelek kuloodpornych. Jak widać firmy wędkarskie nie ustają w dążeniu do stworzenia linki jak najmocniejszej, przy jak najmniejszej grubości, odpornej na ścieranie i inne uszkodzenia mechaniczne.

Splot - jego gęstośc jest także jednym z czynników determinujących moc linki. Gęsty, porządny splot zapewnia większą moc i trwałość linki, od "bylejactwa" przypominającego warkoczyki.

Kolejną sprawą jest powłoka zabezpieczająca linkę przed ścieraniem. Do zabezpieczenia linki przed ścieraniem powleka się ich powierzchnię żywicopodobnymi, nieco śliskimi w dotyku substancjami. Nie chroni to linki oczywiście w 100% przed ścieraniem gdyż taka powłoka także po jakimś czasie zostaje przetarta. Wpływa ona jednak w znacznym stopniu na długowieczność linki.

Konserwacja

Tak - plecionkę możemy zabezpieczać. Głównie przed ścieraniem. Najlepiej to robić silikonem w sprayu. Powoduje to powstanie silikonowej powłoki na plecionce, która dodatkowo zabezpiecza linkę przed przedwczesnym przetarciem. Jak to robić? Gdy mamy plecionkę na szpuli kołowrotka ściągamy szpulę i spryskujemy linkę silikonem w sprayu dokładnie naokolo całej szpuli. Po 5 minutach powtarzamy zabieg jeszcze raz i po kolejnych pięciu min. jeszcze raz. Po trzykrotnym zabiegu linka "nasiąka" silikonem i staje się śliska w dotyku. Zabieg też dobrze jest powtarzać co jakiś czas, na przykład co pięć wypraw. Nadmiar silikonu, który nie wsiąka i który osadza się po bokach szpuli ścieramy szmatką. Taki zabieg nie powoduje oczywiście że nasza plecionka stanie się niezniszczalna i będziemy z niej korzystać wiecznie. Natomiast znacznie przedłuży jej okres eksploatacji. Nie zapominajmy także po każdym łowieniu odcinać ostatnich 2 m linki - jest on najbardziej spracowany. Czesto ociera się o podwodne przeszkody (kamienie, patyki itp.) gdy spinningujemy przynętami pracującymi w pobliżu dna. Ulega on także największym przeciążeniom podczas wyrzutu przynęty.

Jako główną zaletę plecionki w metodzie spinningowej należy wymienić brak rozciągliwości. Dzięki temu plecionka znacznie lepiej sygnalizuje wędkarzowi brania, zwłaszcza na dużych odległościach. Znacznie też ułatwia zacięcie ryby. Kolejną zaletą jest także kontakt z przynętą i jej pracą w wodzie. Jest on niemal bezpośredni i w znacznym stopniu poprawia kontrolę prowadzonego wabika.

Plecionka w spinningu ma także swoje wady. Ktoś kiedyś powiedział: "plecionka jest lepsza od żyłki tylko do momentu zacięcia ryby" - i jest w tym sporo prawdy. Holowanie ryby na plecionce jest znacznie trudniejsze niż na żyłce. Chociaż nie da się ukryć, że zapewnia wędkarzowi lepszy kontakt z rybą co z kolei powoduje większą przyjemność z walki. Mniej doświadczeni wędkarze mają jednak utrudnione zadanie podczas holu. Rozciągliwa żyłka lepiej amortyzuje zrywy i ataki ryby i dzięki temu podczas korzystania z monofilu mniej holowanych ryb tracimy. Holując na plecionce nie można sobie pozwolić na żadne błędy. Każdy może kosztować utratę ryby.

Żyłka

Dawnych wspomnień czar. Kiedyś był to jedyny rodzaj linki wędkarskiej dostępnej na rynku. Miała potężną tendencję do skręcania i plątania się. Dzisiejsze żyłki - zwłaszcza te specjalistyczne są o niebo lepsze. Używa się ich w spinningu przede wszystkim do połowu ryb małych (okoń, wzdręga, płoć), bądź bardzo płochliwych (kleń, jaź, pstrąg, boleń). Żyłka, w przeciwieństwie do plecionki ma średnicę. Ma bowiem okrągly przekrój. Podobnie jak plecionka się ściera i zużywa. Zaznaczyć należy, że nie każda żyłka się nadaje do spinningu. W tej metodzie wykonuje ona znacznie "cięższą pracę" niż np. w zestawie spławikowym, czy gruntówce. Kilkaset rzutów, które oddajemy w czasie jednej wyprawy powoduje ścieranie się o przelotki. Nie bez znaczenia są też zaczepy, które osłabiają zyłkę. Co jakiś czas dobrze jest odciąć ostatnie 2-3m. linki i przewiązać krętlik od nowa. Gdy mamy w kołowrotku zapasową szpulę warto na niej mieć nawinięta właśnie żyłkę. Jeżeli mamy 3 szpulki, to już pełnia szczęścia.

Pierwszy rzut castingiem
17 kwietnia 2020, 11:33

Spinningujemy już wiele lat i nagle zaczynamy się zarażać chorobą pod tytułem "casting". Nie mamy wędki, ani multiplikatora, nie umiemy rzucać, nie ma nam kto pokazać. Samemu trudno się przekonać do tej metody. Wiem jak było ze mną samym. Słyszałem od wielu "doświadczonych wędkarzy", że jak spinninguje to się nie nauczę, że mam "złe nawyki" itd. Opowiadali bajki o tym, ze sami się nie mogli nauczyć przez rok czasu, że dawali sobie spokój, bo linka plątała się non-stop i zamiast odpoczywać na rybach, to tylko się denerwowali. Wytykali brak nauczyciela i instruktora, którego nie miałem. Jak więc zacząłem? Od internetu, gdzie dowiedziałem się wszystkiego - za wyjątkiem praktyki. Nie posiadam jeszcze wielkiej wiedzy z dziedziny castingu, ale wciąż poszerzam tą którą mam i staram się doskonalić w tej technice. Na podstawie swoich krótkich, jak dotąd, doświadczeń wysnułem już nawet kilka wniosków, które - być może przydadzą się początkującym.

Przede wszystkim są dwa sposoby na naukę rzucania. Sposób pierwszy, to wręcz "podręcznikowy", drugi sposób, to mój, ale nim się nie radze kierować, bo jest on autorski i dostosowany przeze mnie do moich zdolności manulanych i koordynacji ruchowej (którą uważam, że mam dobrą).

wędkarstwo castingowe, multiplikator

Przede wszystkim na początek polecam multiplikator niskoprofilowy! Z hamulcem magnetycznym, który reguluje się pokrętłem na obudowie.

Obsługa i ustawienia takiego multiplikatora są banalnie proste.

Po kolei:

Gwiazda - nią regulujemy tzw. hamulec walki - czyli amortyzowanie odjazdów zaciętej ryby. Krótko mowią - spełnia to samo zadanie, co hamulec w zwyczajnym kołowrotku o stałej szpuli.

Na obudowie po tej samej stronie, po której znajduje się korbka mamy także jeszcze jedno pokrętło. To odpowiada ono za regulację docisku szpuli.

Po drugiej stronie obudowy młynka mamy kolejne pokrętło - najczęściej ze skalą - umożliwia ono regulację hamulca magetycznego. Jeśli jest ustawione na pozycji 0 to można oddawać najdalsze rzuty, ale istnieje największe ryzyko powstania "brody". Jeśli jest ustawiony w okolicach maksymalnych wartości skali (np. 10) to rzuty są najkrótsze, ale ryzyko splatania najmniejsze. Nawińmy na młynek ŻYŁKĘ - może być jakas stara i zużyrta, nie będzie jej szkoda gdy się będzie plątac i trzeba będzie obcinać jej kolejne metry (szkoda czasu na rozsuplywanie).

Przechodzimy do oddania pierwszego rzutu.

Sposób 1

Na początek niech to będzie przynęta lotna, czyli wabik o sporym ciężarze i stawiający niewielkie opory w powietrzu. Waga - około 20g. może być wahadłówka, albo gumka, na jigu o takiej gramaturze. Chwytamy kij w taki sposób, by multik znajdował się pod naszym kciukiem. Zwalniamy blokadę szpuli (odpowiednik zdjęcia kabłąka w stałoszpulowcu) i przytrzymujemy szpule palcem. Kiedy ją puścimy nasz wiszący na kiju wabik będzie spadał w dół. I tutaj jest moment na regulację pokrętła docisku szpuli. Na początek ustawmy je tak, by wabik zssuwał się w dół bardzo powoli po odblokowaniu szpuli. Hamulec magnetyczny ustawmy na maxa - czyli na 10. Zwróćmy uwagę by wodzik kołowrotka ustawiony był na środku, zmniejszy to załamania linki w trakcie wyrzutu. Przynęta przed rzutem powinna dyndać w odległości 35-50cm od szczytówki. Nie starajmy się pobijać rekordu świata w długości rzutu. Broda murowana! Wybierzmy miejsce znajdujące się jakieś 15 metrów od nas - na pierwszy rzut wystarczy. Załadujmy kij odchylając go do tyłu i lekko machnijmy puszczając kciukiem szpulkę. Pamiętajmy, żeby kciuk cały czas trzymać "w pogotowiu" nad szpulką! Zanim przynęta wpadnie do wody - musimy ją tym właśnie kciukiem przytrzymać. Nie jest to trudne. Wystarczy ją tylko dotknąć. Plum! Udało się? To super. Teraz spróbujmy rzucić dalej - na 20 metrów. I świetnie. Po kilku rzutach dojdziemy do 35 metrów. To w zupełności wystarczy. Powoli możemy odkrecać magentyka i próbować rzucić coraz dalej. Ale wszystko ostrożnie, powoli i z wyczuciem. Kontrolujmy szpulkę kciukiem w czasie wyrzutu! Jak już dojdziemy na magnetyku do 0 i nie będą się pojawiały brody, to można przejść do odkręcania docisku szpuli - tak by przynęta spadała bezwładnie gdy będzie wisieć pod kijem. Na tym etapie sami kontrolujemy swoje rzuty - tylko kciukiem. I do tego trzeba zmierzać! Jak się nabierze wprawy, to rzuty mogą być naprawdę bardzo dalekie.

Sposób 2

Zupełnie odwrotny niż pierwszy. Ja na samym początku odkręciłem i magnetyka i docisk do oporu i rzucałem tak właśnie. Pierwsze rzuty były krótkie (bo miały takie być). Od początku starałem się, by to mój kciuk odpowiadał za kontrolę szpulki. Niekiedy panikowałem i dławiłem ją zbyt mocno, co kończyło się krótkimi rzutami. Ale w miarę szybko opanowałem tą sztukę, bez wielu bród.

Opowieści, że casting jest trudny i dlugo trwa sama nauka rzucania to mit! Rzucać można się nauczyć w przeciągu 10-30 minut. Ja nauczyłem już rzucać dwóch kolegów, którzy w tej materii byli zieloni. teraz - podobnie jak ja - stali się fanami castingu.