Archiwum 17 kwietnia 2020


Wormy, raki i inne przysmaki
17 kwietnia 2020, 11:45

Rynek przynęt spinningowych jest przesycony ich liczbą, rodzajami, rozmiarami i kolorami. Wiele z nich może się okazać diabelnie skuteczna. O ile oczywiście łowiący wie jak je uzbroić i jak nimi łowić. Niniejszy artykuł nie dotyczy klasycznych twisterów i ripperów, ale tego co gumowe, rzadko spotykane i przywędrowało do nas zza oceanu. W USA gumami się lowi zupełnie inaczej niż u nas. Inaczej wyglądają u nich niektóre gatunki dżdżownic, pierścienic itp. stworzeń. Ale oni z wyglądu tychże i ze sposobu ich zachowań w przyrodzie potrafią wyciągać wnioski będace świetną podstawą do praktyki wędkarskiej. U nas większość importerów i sprzedawców ogranicza się tylko do klasycznych gumek i klasycznych - okrągłych główek jigowych do zbrojenia ich. Znaleźć dobrze zaopatrzony sklep w "amerykany" jest w Polsce bardzo ciężko. A ja, nie ukrywam, kocham gumki i eksperymenty z nimi. Na szczęście mamy allegro i kilka sklepów internetowych, gdzie można nabyć wiele wynalazków powszechnie niedostępnych. Kiedyś tak właśnie zacząłem kupować i kupować. Potem na łowisku zaczynała się kombinatoryka: "Jak tym łowic?" Powstawały naprawdę orginalne rozwiązania, niektóre skuteczne, niektóre... mniej... Zacząłem więc przeglądać filmiki z youtube i strony internetowe producentów gumek. Gdzieniegdzie były instruktaże jak uzbroić i jak prowadzić takiego orginała. W każdej wolnej chwili przed komputerem studiowałem więc tajemną wiedzę zza oceanu i starałem się ją później wdrażać nad wodą w praktyce. Problemem był fakt, że niektóre przynęty nadawały się tylko do łowienia w pionie z łódki. Tak przynajmniej przewidywał producent. Ja każdą gumę zbroiłem w pojedyńczy jigowy hak i w ten sposób rozpoczynałem z nim eksperymenty. Kombinowałem przede wszystkim ze sposobem prowadzenia. Przynosiło to nadspodziewanie dobre efekty. Zwłaszcza w połowie okoni i sandaczy w głębokich dołkach. Często na takim gumiaku wieszał się sum, co ugruntowało te przynęty w moim prywatnym rankingu bardzo wysoko - jako własnie przynęty na wąsacza. Wiele tego typu gumek przewidywane były do łowienia metodą "drop-shot", a ja nimi zwzięcie jigowałem. Ba! kiedyś uzbroiłem 16 cm biało-czarnego worma w ledwie 3 gramową główkę o krótkim trzonku i prowadząc pod samą powierzchnią wody złowiłem na niego sporego tęczaka. Jak się później zorientowałem, w okolicy tamtej było wiele zaskrońców... Moje studia nad gumą zataczały coraz szersze kręgi i kierowały mnie w coraz to inne kierunki. Bywało, że nad wodą testowałem gumki przez godzinę czasu na płytkiej wodzie w polaroidach żeby widzieć jak się zachowują przy danym sposobie prowadzenia. To był strzał w dziesiątkę! po jakimś czasie opanowałem sporo technik prowadzenia ich - idealnych dla każdej z gumek, którymi łowiłem. Wszystkie starałem się łączyć w jedną - płynną całość od zarzucenia przynęty, aż do doprowadzenia jej do brzegu. Ryb z czasem też było coraz więcej. Bywało, że w pewnych okresach roku łowiłem mniej. Wtedy zaczęły się studia nad literaturą fachową! Zacząłem czytać o życiu pijawek, dżdżownic, węży, raków, minogów i innych wodnych stworzeń. Pewne uproszczenia naukowe charakteryzujące poszczególne gatunki, dały odpowiedzi na wiele pytań odnośnie tego, dlaczego czasem łowię (i to wiele), a czasem nie. To z kolei pozwoliło mi zoptymalizować logistykę swoich połowów. Innymi słowy - wiedziałem kiedy i na co łowić. Jakiego "gumowca" użyć, w jakich partiach wody, jak go poprowadzić i czy warto tego dnia wogóle na taki wynalazek łowić. A ryby na długaśne przynęty były fantastyczne. Nawet nie wiedziałem, że w moich łowiskach żyją takie fantastyczne okonie. Na 20 cm gumy lubiał wziąć też spory sandacz i sum (tutaj niestety nie wiem jaki, bo często łowiłem zbyt lekkim sprzętem żeby móc powstrzymać odjazd skurczybyka).

wormy, worms

Po jakimś czasie zacząłem kombinować - jak poprowadzić gumę jeszcze inaczej. Trzeba było zmienić sposób zbrojenia. zacząłem się rozglądać za czymś innym do uzbrojenia, niż zwykły jigowy łeb. Poza tym, na niektóre przynęty miałem wyniki wręcz mierne... Przede wszystkim na raczki. Udało mi się dostać kilka haków typu: "offset weighted" i "weight back". Dobpiero uzbrajając w nie swoje dziwaczne gumy udało się z nich wydobyć ciekawą i atrakcyjną pracę. Pozwoliło to sprowokować do brania nawet klenie!

Offset Weighted był idealny do kazdej gumki - przynęta w trakcie opadania zatacza kręgi i wyglada jak zestrzelony Messerschmitt albo rybka, która zaliczyła ciężki nokaut przy powierzchni, ale udało jej się ujść z życiem. Haki sprawdziły się także przy zbrojeniu wszelkiego typu gumek - włącznie z klasycznymi twisterami, przynętami tubowymi itp.

Z kolei Jig typu "Weight back" powodował kolebanie się przynęty z jednej strony w drugą. W kierunkach przód-tył. Właśnie takie zbrojenie udało się wydobyć z gumowych raczków prowokujący ruch. W końcu zacząłem łowić na nie ryby.

Nie korzystam jednak ostatnio z takich wynalazków i w dalszym ciągu kombinuję ze zwykłym, klasycznym zbrojeniem. Po prostu łowi mi się tak o wiele przyjemniej i bardziej tak lubię. Zbroję głównie w sposób, w jaki zbroi się klasycznego twistera. Czyli "od głowy". Zdarza się, że zbroję jigowym hakiem worma nawlekając go w połowie, jednak taki sposób zbrojenia zwykłą główką może łatwo poniszczyć gumę. Nie zauważyłem też specjalnie lepszych efektów od zwyczajnego sposobu montazu główki z hakiem. Podstawą jest prowadzenie i prezentacja wabika pod wodą. Niektóre wormy posiadają ogonek jak klasyczny twisterek, korpus w takiej przynęcie jest jednak kilkakrotnie dłuższy niż w twisterku. Inne wormy mają ogonki a'la "miotły", a jeszcze inne są po prostu twisterowym korpusem (dość długim).

 

Trochę o kolorach

Podczas łowienia wormami i innymi dziwolagami upadł mit "białej/jasnej gumy" - jako nejlepszej na sandacze. Już od dawna unikałem łowienia tych ryb na jasne przynęty, bo osobniki, które mnie interesowały, już w większości przypadków były uodpornione na prowokacyjne zachowanie takiej przynęty. Łowcy z białymi gumami narzekali że sandaczy nie ma. A one były! Tylko olewały znane sobie od dawna przynęty. Praktyka pokazała, że ciemne kolory takich gumek są znacznie lepsze i nawet w mętnej wodzie i na dużych głębokościach sandacze, okonie i smy doskonale je widzą. Zatem wybierałem przede wszystkim brązowe, fioletowe, czarne, pomarańczowe - wszystkie z różnymi kolorami brokatu. Do kolekcji dorzuciłem mój "jokerowy" kolor - czyli fluo. Ciekawym i skutecznym rozwiązaniem były gumy dwukolorowe, gdzie końcówka ogonka miała zupełnie inną barwę niż reszta przynęty.

 

Tutaj kilka filmików pokazujacych jak łowić takimi przynętami:

https://www.youtube.com/watch?v=rZkX_o8dnrM

https://www.youtube.com/watch?v=DDK1PvcxkSQ

https://www.youtube.com/watch?v=vJgUW9pTJWc

https://www.youtube.com/watch?v=YvBI25igCvI

https://www.youtube.com/watch?v=_CAnSz5brGk&feature=related

https://www.youtube.com/watch?v=5eAIBGu8Qd8&feature=related

https://www.youtube.com/watch?v=h7hOMNtRKXU&feature=related

https://www.youtube.com/watch?v=Cuy_V7rOCpc&feature=related

https://www.youtube.com/watch?v=6LkdA4u6tNg&feature=related

https://www.youtube.com/watch?v=ttVrxR_1jnM&feature=related

 

Zwróćcie uwagę na zbrojenie przynęt i sposób w jaki wpływa to na pracę przynęty!

Prawda że apetycznie wygląda? ;-) Drapieżnik czasami (a nawet bardzo często) woli zjeść coś takiego niż kolejną rybkę. Więc zamiast podawać w nieskończoność te same przynęty rybkokształtne, warto podrzucić czasami worma i odpowiednio zagrać nim pod wodą. Pamiętajcie! Ryby tego (jeszcze) nie znają!

WAHADŁÓWKI
17 kwietnia 2020, 11:44

Błystki wahadłowe – niegdyś najpopularniejsze przynęty spinningowe w Polsce, dziś już nieco zapomniane. Kiedyś łowiło się nimi z jednego – prostego powodu: po prostu nie było innych przynęt. W zamierzchłych czasach PRL nie było dobrze wyposażonych sklepów wędkarskich – puste półki… Gumy, mimo, że w USA znane już od dawna, u nas były kompletnie nieznane. Woblery – nieosiągalne. Były co prawda ich rzemieślnicze produkcje, jednak o niewielkim nakładzie, stąd dostać je można było tylko „po znajomości”. Obrotówki – zdarzały się meppsy – w pewexie – za dolary. Nie każdy sobie mógł pozwolić na taki luksus. Ze sprzętem ogólnie było kiepsko. Kołowrotki: Rileh Rexy, Tokozy i Delfiny… Kije – albo bambus, albo szklaki Germiny (uchodzące za luksus), żyłki – Gorzowskie. A na końcu zestawu: Gnom, alga, kalewa, krab. Były też produkcje rzemieślnicze, które można było dostać łatwiej niż woblery. Niejeden pracownik zakładów produkcyjnych, gdzie hala wyposażona była w specjalistyczne wykrawarki zostawał po godzinach i „produkował” dla siebie i znajomych.

WAHADŁÓWKI, błystki wahadłowe

Jednak wówczas łowiło się na te przynęty ryby, czasem piękne i wielkie! Dlaczego wahadłówki straciły na popularności? Przyczyny są dwie:

1. Zjawisko „przebłyszczenia” – ryby przestały reagować na te przynęty, bowiem zapoznały się już z ich ostrymi kotwicami.

2. Większy wybór przynęt, na które ryby w pewnych sytuacjach reagowały lepiej, co zepchnęło wahadłówki na dalsze miejsca w pudelkach spinningistów.

Są jednak nadal zagorzali zwolennicy wahadłówek – i oni na nie wciąż łowią wspaniałe ryby. Rzadko jednak ich przynęty to wyroby seryjne. Najczęściej są to rarytasy, które powstały w garażach, pracowniach wędkarzy – majsterkowiczów. Każda z takich blaszek ma swoją historię i powstawała najczęściej na przestrzeni kilku, lub nawet kilkunastu lat. A jej wielkość, kształt, masa i praca w wodzie jest wypadkową wieloletnich doświadczeń jej twórcy. Blaszki takie potrafią pracować niesamowicie, przy odpowiednim ich prowadzeniu. Niesamowicie też prowokują ryby do ataku. Porządna wahadłówka często jest specjalnie galwanizowana, by dawać odpowiedni połysk. Niezbyt jasny i niezbyt ciemny, taki… „akuratny”. Z wielką precyzją wykonywane są też faktury łusek i inne szczególiki. Ma to jednak swoją cenę.

 

Kiedy zastosować wahadłówkę?

Wahadełko ma kilka niezaprzeczalnych zalet! Jedną z nich jest jej lotność. Świetnie nadają się tam, gdzie konieczne jest wykonywanie dalekich rzutów. Dlatego dla mnie jest to przynęta numer 1 podczas połowów z brzegu w zbiornikach stojących. Kolejną zaletą jest możliwość poprowadzenia jej na każdej głębokości. Można jej pozwolić opaść naprawdę głęboko i dopiero tam rozpocząć zwijanie. Opadając, blaszki także pracują i są często wówczas atakowane. Nie „gasną” w czasie przerwy w zwijaniu linki. Opadają wówczas chwilowo migotając, czego nie potrafi np. obrotówka.

W rzekach – zwłaszcza tych o sporym uciągu, mogą stać się podstawową bronią na salmonidy. Mocno wykrępowane modele pracują szalenie agresywnie ściągane z nurtem, dlatego łowienie pstrągów dla mnie, to w pierwszej kolejności mała wahadłówka ściągana z prądem.

Tą samą ich zaletę zachwalają rasowi łowcy troci i głowacicy. Jest kilkanaście modeli znanych regionalnie w niektórych częściach Polskie mające opinię „najlepszych na troć”, „najlepszych na głowatkę”. A że ich łowcy mają dzięki nim efekty, mówi to samo za siebie.

W rzekach nizinnych można spotkać nad wodą spinningistów, którzy łowią szczupaki, sandacze, sumy, bolenie na wahadłówki i nie zamieniliby swoich cudeniek na żadne, najlepsze woblery. I oni również mają efekty…

Uważam, że każdy spinningista powinien mieć w swoim pudełku kilka sztuk „klasyków”, takich jak wymienione wcześniej: gnom, alga, kalewa, krab i mors. Najlepiej w kilku rozmiarach i kolorystyce. Najlepiej skomponować sobie jedno całe pudełeczko wahadłówek i przez jakiś czas zabierać nad wodę tylko je. Pozwoli to każdemu malkontentowi przekonać się do nich. Eksperymenty z nimi nauczą odpowiednio je prowadzić – na efekty nie trzeba będzie długo czekać.

Klasyczny twister
17 kwietnia 2020, 11:44

Któż go nie zna? Mają go w pudełkach chyba wszyscy spinningiści bez wyjątku. U mnie ta przynęta schodzi z roku na rok, na coraz to dalsze miejsce. Obecnie już ich niemal nie używam. Są w zasadzie tylko sporadyczne przypadki gdy to robię: pstrągi, okonki i sprawdzanie, czy w łowisku nie ma zaczepów ;-)

Klasyczny twister

Dlaczego zepchnąłem tą przynętę tak daleko w swoim rankingu? Kiedyś - owszem - była bardzo skuteczna. Ale to właśnie ona jest odpowiedzialna za "przegumienie" wody. Ryby na twistery już w zasadzie nie reagują, za wyjątkiem przypadków powyżej (pstrągi, okonie). Może przesadziłem – reagują słabo! Kiedyś kombinowałem z rodzajami ogonków, sztywnością samej gumy, rodzajem korpusu, kombinacjami kolorystycznymi itp. Przez jakiś czas przynosiło to efekty, ale nie na długo. Zamiast stać z białym twisterem uwieszonym na agrafce nad wodą i narzekać że "sandaczy nie ma" - postanowiłem kombinować i szukać innych sposobów. Dotarło do mnie bowiem, że tylko w taki sposób można skutecznie i regularnie łowić ryby. W miejscach gdzie łowiłem twisterami zacząłem łowić kogutami, wormami, ripperami i innymi rybkopodobnymi gumkami. Po dopracowaniu sposobów prowadzenia poszczególnych wabików, ich wielkości i kolorystyki efekty przyszły niespodziewanie dobre. Nie tylko łowiłem sandacze, ale łowiłem ich naprawdę sporo - tzn. znacznie powyżej przeciętnej na danym łowisku. A bywało, ze obok mnie stał inny wędkarz (czasami kolega) i nie mógł zahaczyć nic przez całe tygodnie. Patrzył się z politowaniem na moje wynalazki i eksperymenty. Podkreślał, że "biała guma...", że to czy tamto, a po jakimś czasie prosił mnie bym mu powiedzieć, gdzie te cuda kupić, jak poprowadzić. Nie uważam się za odkrywcę Ameryki. Po prostu logicznym wyjaśnieniem braku brań na twistery było "przegumienie", czyli zjawisko, które kiedyś nazywało się "przebłyszczeniem" (czasy kiedy używało się tylko blach obrotowych i wahadłowych), tylko, że w nowym wydaniu. Aktualnym. A twistery są tak powszechnie używane, że są chyba najczęściej stosowaną przynętą na wszelkie ryby drapieżne. Zwróćcie uwagę jak jesteście nad wodą na co łowi większość ludzi. Moim zdaniem wynika to z obiegowych teorii dotyczących tej przynęty. Oczywiście nie bez znaczenia są też takie czynniki jak: niska cena i w miarę duża wszechstronność oraz szerokie spektrum zastosowań na różnych łowiskach. W miejscówkach o niskiej presji wędkarskiej warto nadal stosować klasyczne twisterki. Tam nadal mogą szokować swą skutecznością. Ale umówmy się - ile takich miejsc jeszcze jest? ;-)

Są też inne wyjątki, gdzie stosuję twisterki. Znam dwa łowiska, na których z niewiadomych przyczyn twistery fluo upodobały sobie szczupaki i bolenie. Jadąc tam, zawsze zabieram ze sobą kilka sztuk. Ale to raczej jedno z tych nieprzewidywalnych upodobań ryb, których się nie da wytłumaczyć. Odkrytych przez przypadek. Jak to mówią: "wyjątek potwierdza regułę".

Czy całkowicie je skreślam jako przynętę? Nie! I chyba nigdy tego nie zrobię, ponieważ zdarza się, że przy "badaniu dna" łowię na nie piękne ryby. Wbrew regułom. Jakbym wrzucił tam inną przynętę - droższą i teoretycznie lepszą, skończyłaby zapewne na zaczepie, a ryb by nie było. I właśnie twister spełnia u mnie takie zadanie "sondy podwodnej", która ma określać rodzaj podłoża i jego niuanse.

Spinnerbaity
17 kwietnia 2020, 11:43

Spinnerbaity – przynęty popularne za oceanem tak samo jak u nas popularne są obrotówki. Amerykanie mieli jednak inną koncepcję budowy przynęty z wirującym skrzydełkiem od naszych konstruktorów. O ile klasyczna blaszka obrotowa ze standardowym korpusem nadaje się niemal wyłącznie do obławiania niezbyt głębokich miejscówek (są wyjątki rzecz jasna), to spinnerbaitem można się dostać praktycznie na każdą głębokość. Spinnerbaitem można spenetrować każdy dołek w rzece, nawet taki, o kilkunastometrowej głębokości. A bywa, że właśnie tam siedzi sum lub sandacz, szczupak albo okoń gigant. Gatunki te wymieniłem celowo, bo to właśnie one są najczęstszymi amatorami połykania spinnerbaitów. W USA i Kanadzie spinnerbaity to jedna z głównych broni na bassy wielkogębowe, muskie i valleye („ichni” sandacz). O spinnerbaitach chciałem napisać przede wszystkim dlatego, że ludzie na forach internetowych zadają pytania odnośnie tych wabików. Ostatnio przeczytałem topik, gdzie autor pytający o tą właśnie przynętę usłyszał w odpowiedzi (a właściwie przeczytał ;-) ), że nie ma sensu sobie zawracać głowy takimi wynalazkami… Ręce opadają. Autor tej odpowiedzi chyba nigdy nie miał spinnerbaita i nie bardzo wiedział do czego on służy. A jak to bywa z przynętami spinningowymi, spinnerbait bywa niekiedy doskonały i znacznie łowniejszy od innych przynęt. Mowa tu właśnie o dołkach i głęboczkach. Celowo pomijam trollingowanie w jeziorach, bo dla mnie to metoda tak samo „sportowa” jak łowienie na grunt trupami i żywcami. Ktoś powie, że obłowić głęboczek można jigami. Zgadza się – ale nie zawsze te jigi, (gumy, koguty, czy coś jeszcze innego) wzbudzają zainteresowanie u ryb. Czasem im czegoś brakuje. Tym „czymś” może być właśnie wytwarzanie zawirowań wody o większym natężeniu. To właśnie te zawirowania, mogą podrażnić linię boczną drapieżnika do ataku. Spinnerbaity są produkowane z jednym, dwoma lub nawet z trzema wirującymi skrzydełkami. Imitują wówczas całą ławicę małych rybek. Uwierzcie mi, że sum lub większy sandacz może się nie pofatygować do jednej rybki przepływającej w jego polu rażenia, ale jak namierzy coś takiego, to już mu się zachce. Spinnerbaity są banalnie proste w swojej budowie. Każdy może wykonać kilka sztuk we własnym – domowym zakresie (ale o tym wkrótce w osobnym artykule).

Spinnerbaity

Ja używam niekiedy tych przynęt do połowu pstrągów tęczowych. Znam jedno miejsce, gdzie te ryby je uwielbiają. Stosuję wtedy tylko swoje własne „hand mady” – w niewielkich rozmiarach, ze skrzydełkiem o rozmiarze „0” i mikrojigiem na dolnym ramieniu.

Największymi zaletami spinnerbaitów jest to, że są praktycznie nie spotykane nad naszymi wodami – ryby ich nie znają. Można nimi także jigować, czego klasyczną wirówką z obciążeniem znajdującym się pomiędzy strzemiączkiem, a kotwiczką się nie da. Ich wadą jest cena – niekiedy znacznie wyższa niż cena dobrego woblera. A to przecież tylko kawałek drutu, główka jigowa, skrzydełko z wirówki i krętlik, na którym obraca się skrzydełko. Wkrótce zademonstruję prosty sposób, jak krok po kroku wykonać spinnerbaita samodzielnie. Ja osobiście gorąco polecam te przynęty. Zwłaszcza wtedy gdy sandacze i szczupaki nie biorą. Czasem warto założyć je na agrafkę wtedy, gdy ogólnie „nic nie skubie”. Mój kolega rok temu narzekał na brak ryb, w miejscówce, do której go wyciągnąłem. Dałem mu swojego „hand made’a” i nadział mu się na niego boleń na brązowy medal. Po powrocie do domu wykupił na allegro chyba z 10 sztuk (jest leniwy i zrobić samodzielnie mu się nie chce).

Rodzaje główek jigowych
17 kwietnia 2020, 11:41

Rodzajów przynęt gumowych, puchowych itp. – przeznaczonych do jigów jest bez liku. Mało kto w Polsce wie natomiast o jednej rzeczy. Przynęty jigowe, to nie tylko guma, czy chwost - to także główki. To one decydują po części o pracy przynęty. Główek do jigów też jest sporo. Niestety wiele modeli jest w Polsce praktycznie nie do kupienia. Mają one swoje zastosowanie – na konkretne warunki i do konkretnego łowienia. O tym jak ich używać wie niewielu. Ja do pewnych wniosków i sposobów dochodziłem latami, metodą prób i błędów oraz obserwacji, z której owe wnioski wyciągałem. Gdy tylko w jakimś sklepie, stoisku natknąłem się na niestandardowe (czyt. „nieokrągłe”) główki, to kupowałem kilka – kilkanaście sztuk i eksperymentowałem. Rzeczywiście - poszczególne kształty mogą powodować wiele różnic w pracy wabika. Na przykład inną lotność, inne tempo i sposób opadu, inną pracę przynęty podczas ściągania i inne zachowanie gdy pozostawi się je nieruchomo na dnie.

Poniżej przedstawiam kilka rodzajów wraz z opisem ich zastosowania.

Rodzaje główek jigowych, jigi, główki jigowe

Klasyczne główki – okrągłe. Te akurat znają wszyscy, mimo, że wyróżnia się wśród nich trzy podstawowe rodzaje. Nie chodzi tutaj bynajmniej o kształt samego ołowiu, ale o długość haka. Mogą być więc odlewane na hakach dłuższych, średnich i krótszych. Na tych najdłuższych najczęściej nadziewa spore się rippery i kopyta. Jako, że ciężar główki jest wtedy mały w stosunku do wielkości całej przynęty, duży (kilkunastocentymetrowy) ripper jest wtedy uzbrojony „standardowo” – czyli grot haka wystaje mniej-więcej w połowie jego grzbietu. Mała główka delikatnie tylko obciąża przynętę i dzięki tak skonstruowanemu wabikowi można nim obławiać płytsze partie wody w poszukiwaniu dużego szczupaka. Zastosowanie „standardowego” jiga, gdzie na dużym haku odlany jest odpowiednio wielki łeb, uniemożliwiłoby płytkie prowadzenie sporej i ciężkiej przynęty.

 

Główki na średniej długości hakach. Czyli „standardy” – używają ich w zasadzie wszyscy spinningiści. Zbroi się nimi twistery, rippery i inne, wszelkiej maści gumy. Dostać je można w każdym sklepie wędkarskim, a nawet w każdej budce na bazarze, obok spławików, koszyczków i wędek teleskopowych. Oferują pracę przynęty, którą znamy z autopsji. W zasadzie nam pozostaje jigowanie wabikiem tak uzbrojonym.

 

„Live bait jig” – czyli wielki łeb na stosunkowo niewielkim haku, bądź większym haku, o krótkim trzonku i sporym kolanku oraz grocie. Główka stworzona do spinningowania rybokształtnymi gumami o większych gabarytach na średniej i dużej głębokości. Znaczne obciążenie umożliwia zatopienie jiga na każdą głębokość, a krótki trzonek nie zaburza pracy wabika. Pamiętajmy, że duże przynęty atakowane są przede wszystkim od głowy! Ten rodzaj główki nadaje się idealnie do zbrojenia javallonów i DAMowskich skaterów – uzbrojenie w główki o dłuższym trzonku całkowicie psują pracę tych przynęt. Dzięki „Live bait jigowi” możemy tymi przynętami normalnie spinningować i jigować. Nie musimy ich montować na haczykach z bocznym trokiem, ani kombinować z drop shotem. Dla tych właśnie przynęt warto jest mieć kilka takich łebków.

 

„Banana jig” – czyli główka w kształcie banana. W rzucie bocznym ołów odlany jest w półokrąg. W rzucie górnym widać jednak wyraźnie, że jest płaska. Tego typu kształt nieznacznie spowalnia opad przynęty. Przynęta pozostawiona na dnie nie przewraca się, jak to ma miejsce podczas korzystania z okrągłych główek. Zaokrąglony spód i umiejscowienie oczka powodują, że gdy przynęta pacnie na dno, to będzie się jedynie kolebać na boki, ale nie upadnie grotem na zalegające zielsko i całe paskudztwo jakie leży na dnie.

 

„Minnow head jig” – główka o kształcie rybiego łebka. Idealna do spinningowania kopytami i ripperkami. Gumę można przyciąć z przodu, skracając ją o jej gumową głowę. Uzbrojona „minnow headem” wyglądać będzie proporcjonalnie i naturalnie. Przynęty nią uzbrojone spisują się świetnie podczas podpowierzchniowych połowów bolenia i sandacza.

 

„Chub jig” – Pocisk! Stawia niewielki opór w wodzie. Powoduje inny sposób opadania przynęty. Nie radzę pozostawiać takiego jiga na dnie na dłuższą chwilę – przewróci się i hak może zahaczyć o zielsko, liście itp. „Długie” rozmieszczenie ołowiu na haku powoduje, że przynęta opada utrzymując się w pozycji bardzie zbliżonej do poziomu niż rakietując „głową w dół”. Różnica jest co prawda niewielka, ale… przy połowie ryb często „diabeł tkwi w szczegółach” i zmiana okrągłej główki na „chuba” może zaowocować braniami.

 

„Standup jig” – główka „wstająca”. Zarówno kształt ołowiu, jak i umiejscowienie oczka powodują urozmaicenie pracy przynęty głównie przy poderwaniu jej z dna. Jej wadą jest spora podatność na zaczepy – przede wszystkim w miejscach gdzie na dnie zalegają spore, potłuczone kamienie. Lubi się pomiędzy nimi zaklinować, a jak już tam wejdzie, to żaden uwalniacz nie pomoże... Dobra bywa natomiast na dnie żwirowym i piaskowym, gdzie „ryje się dno” wormami i twisterami. Wzburza efektowne obłoczki, zwłaszcza gdy po chwili bezruchy nagle nią podskoczymy przy pomocy lekkiego szarpnięcia.

 

„Erie jig” – kształt podobny do starego żelazka. Znakomicie działa podczas opadu. Największa ilość ciężaru znajduje się nieco z tyłu – za oczkiem mocującym, przez co przynęta tonie w bardziej poziomej pozycji. Dodatkowo kąt natarcia i kształt „narty” od spodu powoduje dodatkowe kolebanie się całej przynęty. Przy spinningowaniu ripperami i kopytkami przód główki stawia dodatkowy opór w wodzie, przez co guma nabiera pracy zbliżonej do klasycznych – sterowych woblerów. Te główki już od jakiegoś czasu pojawiły się w Polsce w sprzedaży i dostać je można stosunkowo łatwo.

 

„Jig lotnia” – nazwę sam wymyśliłem, grzebać po sieci za jej oryginalną nazwą zwyczajnie nie chce mi się. Płaski ołów powoduje „szybowanie” podczas opadu. Na leniwe okonie, leniwe sandacze i dla wędkarza, któremu się niespieszy (celowo uniknąłem określenia „leniwego wędkarza”), jest to rozwiązanie idealne. Ale uwaga! Opad na większą głębokość może w tym wypadku trwać naprawdę długo! Ja ten łebek stosuję tylko w głębokości maksymalnie 2-2,5 m, kiedy wiem, że są tam okonie lub sandacze. Bywa, że to ostatnia deska ratunku na te drapieżniki.