Archiwum kwiecień 2020, strona 4


Okoń
22 kwietnia 2020, 12:52

Okoń jest nazywany przez wędkarzy „drapieżnikiem całorocznym”. Obecnie to właśnie on, a nie szczupak, dzierży miano „najbardziej spinningowej ryby w Polsce”. Obecnie „na szczupaka” jeździ coraz mniej wędkarzy. Jest go po prostu coraz mniej. Okoni natomiast nie brakuje w zasadzie nigdzie. Wędkarz znający się nieco na technikach połowu i „czytaniu wody” nie powinien mieć problemu z wytropieniem „pasiaka” i złowieniem go. W niektórych miejscach w Polsce okoń jest łowiony namiętnie przez wszystkich, z braku... innych drapieżców. Brzmi to jak opis zagłady wszelkiego życia w naszych wodach, ale cóż... gdzieniegdzie takie są realia. Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że łowiąc okonie, również można nieźle się pobawić. Sprzęt (a przede wszystkim przynęty) nie są drogie. Dzięki temu możemy sobie pozwolić na nonszalancję w stosowaniu superdelikatnych zestawów. Cienka żyłka albo plecionka, mała agrafeczka i niewielkie przynęty to główna broń okoniowych łowców. W dłoni wędzisko typu „ultraglight”.

Kilka słów o samej rybie. Okonie rosną bardzo powoli. Mimo swojej mięsożerności i żarłoczności rzadko osiągają imponujące rozmiary. To bardzo ruchliwe ryby. Ich przemiana materii jest bardzo szybka. Ze wszystkich drapieżników naszych słodkich wód, to właśnie okoń najbardziej zawzięcie ściga swoje ofiary. Jako ryba żyjąca stadnie, często poluje w grupie. „Bojówki okoni” potrafią zapędzić stado rybek na płyciznę, otoczyć i tam bezkarnie atakować wyżerając ile się da. Pysk okonia jest dosyć duży. W stosunku do wielkości całego okoniowego ciała, jest nawet bardzo duży. Szeroko rozwarta morda okonia może chwytać spore ofiary. Brak uzębienia takiego jak ma np. szczupak, powoduje że pochwyconym przezeń ofiarom, zdarza się wyślizgnąć i uciec. W takich sytuacjach okoń nie odpuszcza. Ponawia atak dopóki nie chwyci ryby lub gdy ta nie zniknie w jego pola widzenia. Okonie występują wszędzie: w rzekach, jeziorach, stawach, oczkach wodnych i przybrzeżnych wodach Bałtyku. Ciało okonia pokrywają łuski, które są dosyć chropowate i szorstkie w dotyku. Pokrywy skrzelowe posiadają ostry kolec. Podobnie płetwa grzbietowa – nastroszona może boleśnie ukłuć dłoń niewprawnego wędkarza. Ciało okonia jest wygrzbiecone. Stąd nazywany jest często „garbusem”. Cecha ta postępuje wraz z wiekiem. Wielkie okonie mają już potężne garby. Okonie to bardzo kolorowe ryby. Krwistoczerwone płetwy, ciemne pasy po bokach i turkusowo ciemny grzbiet. Srebrno, złote ubarwienie łusek niekiedy przechodzi w seledyn. Okoń wygląda niemal jak jakaś egzotyczna ryba.

 

Kilka słów o tym jak okoń postrzega swoje ofiary. Z budowy anatomicznej jego ciała i zmysłów wynikają bowiem wnioski, które umożliwiają nam – spinningistom udoskonalić naszą technikę i dostosować metody do jego połowu.

okoń, jak złowić okonia

okoń, jak złowić okonia

okoń, jak złowić okonia

 

Oczy okonia są osadzone po bokach głowy. Podobnie jak w przypadku szczupaka są drugim, obok linii bocznej, zmysłem dzięki któremu postrzega, namierza i rozpoznaje ofiary. Okonie nie widzą co znajduje się bezpośrednio przed nimi. Spławikowcy i grunciarze łowią go na robaki. Widać w takich przypadkach w polaroidach, ze okoń podpływa do dyndającego na haczyku robaka, i się mu przygląda, po czym dopiero połyka. Wbrew pozorom, okoń wcale go nie ogląda – bo najprawdopodobniej go nie widzi. Po prostu go obwąchuje. Węch jest trzecim, najważniejszym zmysłem okonia. Małe okonie odżywiają się planktonem, następnie przechodzą na robaki, bezkręgowce oraz ikrę innych gatunków. Typowo drapieżny styl życia rozpoczyna się, gdy mają około 7 cm długości. Często złowić je wtedy można na przynęty, które są większe od nich. Małe okonie mierzą siły na zamiary i sprawdzają na ile sobie mogą pozwolić. W czystej wodzie można zaobserwować bardzo ciekawe sceny. Stado okonków wpływa pomiędzy stadko niedużych płoci, karasi, uklejek i rozrabiają. Podgryzają inne rybki za ogon, mimo że nie są w stanie zrobić im krzywdy. Ot po prostu takie śmieszne złośliwości. Jak niesforne dziecko, które dokucza drugiemu. Gdy w końcu podrosną do 15 cm stają się obiektem westchnień niejednego mięsiarza, dla którego stają się pełnowartościowym posiłkiem. Aby zrozumieć jak okoń pobiera pokarm i jak atakuje nasze – sztuczne przynęty, musimy zrobić małe rozeznanie. Pierwszy zmysł – linia boczna. To ona nakierowuje okonia na potencjalną ofiarę. Ona zwraca jego uwagę na naszą blaszkę, gumkę, czy woblerka. Jest bardzo czuła u okonia. Ryby są w stanie wykryć nawet falowanie gumowego ogonka w miniaturowym paprochu, z odległości kilku metrów. Następnie rusza za nim w pościg. Płynie ruchem lekko wężowatym, ale szybkimi zakosami. Gdy jest już blisko ofiary i nie wykona decydującego skoku, to traci ją z pola widzenia. To właśnie jest przyczyna sytuacji, którą z pewnością obserwowaliście nieraz. Okoń płynie za naszą przynętą, wyraźnie nią zainteresowany. Laik w takim momencie zaprzestaje zwijania linki, by okoń mógł dogonić jego blaszkę/paprocha. A tu niespodzianka – okoń się zatrzymuje i sprawia wrażenie jakby się pogubił. Po prostu znalazł się tak blisko przynęty, że stracił ją z pola widzenia. W takich sytuacjach należy przyspieszyć zwijanie linki. Gdy okoń zauważy że potencjalna ofiara zaczyna uciekać, to wykonuje gwałtowny skok, lub dwa z dużą szybkością. Wówczas nie ma znaczenia, że straci na ułamek sekundy widok na ofiarę. Wszystko stanie się tak szybko, że jest wielkie prawdopodobieństwo, że trafi celnie i zagryzie. Kolejny przykład – jigowanie – czyli prowadzenie przynęty w płaszczyźnie nieco zbliżonej do pionu. Biorąc pod uwagę płaszczyznę pionową w której widzi okoń, przynęta znajduje się dłużej w jego polu widzenia. Czy jest to klucz do sukcesu? Być może, chociaż tego póki co nie udowodniono. Podobnie rzecz ma się w przypadku bocznego troka i drop shota. W klasycznym drop shocie łowi się całkowicie w pionie z łódki. Dzięki czemu okoń ma czas by dokładnie przyjrzeć się przynęcie, która tańczy „góra – dół”. Chociaż z natury okonie są rybami stadnymi, to zdarzają się wśród nich także „czarne owce”. Są to kanibale, które nie są zdolne do życia w stadzie. Nie spotkałem się w żadnej literaturze fachowej, ani w publikacjach w sieci z przyczyną tego zjawiska. Tzn. dlaczego jeden okoń na całe, wielkie stado może stać się kanibalem. Prawdopodobnie przyczyna tkwi w genetyce. Okonie – kanibale są bowiem największymi rybami pośród całej populacji. Zaczynają atakować swoich braci ze stada już jak mają 10 cm. Szybko stają się smakoszami okoniowego miejsca. Pozostałe osobniki zaczynają przed nimi uciekać iw ten sposób okoń – kanibal staje się samotnikiem, już w swojej młodości. Teoretycznie wśród okoni samotnikami są tylko osobniki bardzo duże. Najczęściej są to ryby mierzące około 40 cm. Kanibale są samotnikami czasami jak mają niespełna 20 cm. Charakteryzuje je także inna cecha, różniąca je od reszty. Jedzą bardzo mało i polują bardzo rzadko. Potrafią żerować raz na kilka dni, podczas gdy stada okoni, w sprzyjających warunkach potrafią zajadać się i uganiać za ofiarami niekiedy przez większość doby. Okoń kanibal zamieszkuje najczęściej jedną kryjówkę, od której nie oddala się bardziej niż kilkanaście – kilkadziesiąt metrów (tylko podczas żerowania). Żywi się oczywiście nie tylko okoniami, ale też innymi rybami, z których wybiera raczej te większe, z którymi jest w stanie sobie poradzić.

Wróćmy do okoni, które żyją sobie w stadkach i za którymi śmigamy z naszymi paprochowymi zestawami. Obecnie są to najczęściej poławiane ryby na spinning. W niektórych regionach Polski, spinningiści mają niewielki wybór co do drapieżników i pozostaje im w zasadzie łowienie okoni. Specjalizacja i nowoczesne metody połowu małych pasiaków, to domena wędkarzy startujących na zawodach spinningowych. Kombinatoryka ich sięga technik, na które bym nawet nie wpadł. Znam jednego zawodnika, który na temat samego bocznego troka w połowie okonia mógłby napisać grubą książkę. Kiedyś pokazał mi swoje pudełka, które zabiera na zawody rozgrywane na zbiornikach zaporowych. Jedno pudełko – paprochy 2 calowe – pełna gama barw. Drugie pudełko – to samo, tylko w rozmiarze mniejszym (jeden cal). Kolejne pudełko – paprochy jeszcze mniejsze. Następne – muchy, streamery i inne sierściuchy do troka. Oprócz tego pudełko minigłówek jigowych. Po czym – kolejne pudełka a w nich – gotowe przypony z żyłek różnej długości i grubości, z wzorowo przywiązanymi haczykami różnej wielkości. A w kolejnym pudełku ciężarki – łezki, oliwki, pałeczki, oczywiście w całej gamie wielkości. A wszystko po to żeby być przygotowanym na wszelkie okoliczności i nie tracić cennego czasu w czasie zawodów.

Do czego zmierzam – rozgrywanie zawodów, lekki i ultralekki spinning wykreował specjalizację łowienia okoni, jak chyba najczęściej poławianą rybę naszych wód. Nigdy nie spotkałem się, znając sporo spinningowych „świrów”, z kimś, kto byłby tak „uzbrojony” na rybę jednego gatunku. Podczas łowienia okoni z brzegu dochodzą na zawodach kolejne pudełeczka – z woblerkami, wirówkami, cykadkami i kogutkami. Czy jest jakikolwiek łowca szczupaków, sumów, albo sandaczy, który miałby tyle tego wszystkiego? Wątpię...

Małe okonie łowi się bardzo łatwo. Zawsze powtarzałem i będę powtarzał, że okoń to ryba treningowa. To podczas okoniowych połowów powinni się uczyć początkujący spinningiści. Inaczej rzecz ma się gdy próbujemy złowić dużego okonia. Z małego głupola, który łyka niekiedy wszystko co się rusza, duży okoń to bardzo mądra i ostrożna ryba. Podam prosty przykład: Oficjalny rekord Polski wynosi 2,56 kg i mierzył 50 cm. Został złowiony w 1986 r. Tymczasem w odłowach sieciowych zdarzają się (częściej niż się niektórym wydaje) okonie, które ważą ponad 4 kg! Dlaczego nikt takiego garbusa nie złowił na wędkę? No cóż – to podobnie jak z łowieniem głowacicy – też rzadko żerują, ale głowatkę jest łatwiej namierzyć. Okoń, który waży 4 kg może mieć 70 cm długości – widziałem kiedyś zdjęcie takiego garbusa. Uwierzcie mi że robi wrażenie większe niż dwumetrowy sum! Po prostu wielki, pasiasty prosiak, niewiele przypominający małe rybki, biorące seryjnie na paprocha. O sposobach łowienia wielkich okoni nawet nie ważę się pisać. Dla mnie duży okoń to przyłów, gdy poluję na inną rybę. Zdarza mi się taka sytuacja raz na kilka lat. Ale do rekordu Polski i tak zawsze było daleko. Złowić „kilogramówkę” to wyczyn, złowić 4 kilowca... hmmmm... cud!? Odnośnie zachowania większych okoni (powyżej 30 cm) rozmawiałem kiedyś z pewnym starszym wędkarzem. Łowił on okonie na żywca. Niejednokrotnie obserwował je w przejrzystej wodzie w okularach polaryzacyjnych. Gdy namierzyły jego przynętę, to podpływały blisko (czyli miały rybkę w „martwym punkcie” pola widzenia), po czym... wąchały. Węch okoni to prawdopodobnie zmysł, który jest najbardziej niedoceniany u dużych okoni. Być może, wraz z wiekiem zaczynają bardziej go wykorzystywać w procesie pobierania pokarmu.

Pomimo że okonie już dawno mi się znudziły jako ryby (zaczynałem od ich łowienia kilkanaście lat temu), to jednak ryba ta coraz bardziej mnie ciekawi. Być może złowienie bardzo dużego okonia stanie się dla mnie kiedyś celem numer jeden moich wypraw.

Taktyka spinningu
21 kwietnia 2020, 12:31

Taktyka to podstawa we wszystkim co robimy. Dobrze dobrana może spowodować że Dawid pokona Goliata! Tak, tak! Najważniejszy to dobry plan, a raczej „gameplan.”

Wiedzą o tym wszyscy najwięksi mistrzowie, nie tylko wędkarscy, ale i sportowi różnych konkurencji.

taktyka spinningu

 

Także efekty naszych połowów są uzależnione od taktyki jaką przyjmiemy. Nigdy nie ustalałeś taktyki? A może ustalałeś, a nawet o tym nie wiesz? Może po prostu pojechałeś nad wodę i rzucałeś cały dzień, z nadzieją że coś się uwiesi. Brak planu, to też plan, ale postarajmy się nie polegać na przypadkach i szczęściu. Sami budujmy rezultaty swoich poczynań, wyciągajmy wnioski ze zwycięstw i porażek. Poniżej kilka wskazówek czym się kierować na łowisku, by poprawić swoją skuteczność.

Na łowisku, które znamy bardzo dobrze i na którym łowimy bardzo często możemy być mistrzami. Wiemy gdzie, kiedy, na co i jak… Tak – tutaj zlalibyśmy tyłek nawet mistrzom. Rozpracowaliśmy wodę przez tysiące godzin. Znamy wszelkie metody na każdy gatunek tam występujący. Często polegało to na eksperymentach i na przypadkach, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że okonie rano biorą na paprocha fluo, a wieczorem na srebrną aglię 2. Że szczupaki uwielbiają „Gnoma3” i woblerki imitujące płoć. Klenie, że lubują się w czerwonym comecie 1, a jazie nie odpuszczą 3cm srebrnemu wobkowi, brzana zaś uderzy w czarnego dziwoląga we fioletowe kropki prowadzonego przy dnie. I to właśnie nasza przewaga nad „nowym”, który na naszym łowisku jest po raz pierwszy. On za zadanie będzie miał rozgryźć:

- jakie ryby występują tam;

- jakie są niuanse dna;

- jakie inne żyjątka tam występują;

- o jakiej porze żerują poszczególne gatunki ryb.

Jeżeli już będzie znał odpowiedzi na powyższe pytania, będzie miał za zadanie znalezienie przynęt, sposobu ich prowadzenia i podania itd. itp. Jak szybko uda mu się to rozgryźć? Zależy od szczęścia i przypadku – niestety. Tylko my po wielu latach wiemy, na co biorą ryby, często wbrew wszelkim regułą – po prostu taki kaprys mają.

Wyobraźmy sobie teraz, że to my lądujemy na zupełnie nowym łowisku. Od czego zacząć ustalanie taktyki? Przede wszystkim od znalezienia maksymalnej informacji o ekosystemie, jak i o samej wodzie.

Po kolei

Skąd wiedzieć jakie gatunki tam występują? Jeśli mamy szczęście i zapytamy miejscowego, to nam powie, może nawet podpowie jak je podejść. Ale jeśli go nie ma pozostaje nam baczna obserwacja przyrody. Czego zatem możemy się spodziewać? – Wszystkiego! Są jednak pewne standardy, których należy się (przynajmniej na początku) trzymać. Opisane są one w artykułach dot. konkretnych ryb.

Obserwacja przyrody

Polując na klenie, jazie i pstrągi warto się przyjrzeć temu co na drzewach, krzakach, trawie, błocie. Owady, glisty, żaby, ślimaki bez skorupek – jeśli je widzimy i mamy przy sobie przynętę imitującą je – zacznijmy od niej. Naturalistycznie wyglądających woblerków jest w sprzedaży sporo. Chrabąszcze, szerszenie, osy, świerszcze, biedronki, stonka ziemniaczana – cały wybór. Niedaleko są pola uprawne – może są ziemniaki, może jest i stonka, spróbujmy. Widzimy chrabąszcza – spróbujmy, gniazdo szerszeni… oddalmy się w bezpieczne miejsce i też spróbujmy, słyszymy świerszcza – spróbujmy. Jest płytko – podnieśmy kilka kamieni – są pijawki, więc jazda! Ciemna gumka!

Rozdeptaliśmy ślimaka bez skorupy – jasnobrązowy w kropki. Twisterek „herbatka z pieprzem” i śmigajmy. Glisty powyłaziły po deszczu? Dobierzmy kolor worma i do wody go!

I tak próbujmy przez cały dzień. Obserwujmy czy ryba wychodzi do przynęty, czy bierze. Czy złowiony kleń nie ma śladów ataku szczupaka. Jaka jest drobnica przy brzegu – dopasujmy nasz wabik do jej rozmiaru i wyglądu. Z czasem będziemy wiedzieć o naszym łowisku coraz więcej i więcej. Gdy nic nie bierze na te przynęty, których wybór wydaje nam się logiczny, poeksperymentujmy. Ale nawet w tym momencie trzymajmy się na początku kilku reguł, mianowicie:

1. W wodach czystych, przejrzystych korzystajmy w pierwszej kolejności z przynęt stonowanych, ciemnych, szarych, „motorków”, „herbatki” itp. Zwłaszcza gdy świeci słońce.

2. W wodach bardziej mętnych nie bójmy się stosować jasnych: białych, perłowych, fluo, oraz świecących w ciemności (po uprzednim naświetleniu latarką). To samo się tyczy, aury – gdy jest pochmurno – uderzajmy we fluo od razu.

3. Dobierajmy barwy także pod kątem głębokości na której łowimy.

Widmo światła zanika wraz z głębokością. I tak na przykład – na płytkiej wodzie najlepiej jest widoczny kolor czerwony, nieco głębiej zielony, następnie niebieski, a najgłębiej widać fiolet.

Pamiętajmy też o zjawisku „mimikry” – czyli dostosowywania się wszelkich stworzeń do otoczenia w którym żyją. Zatem zaczynać możemy też od przynęt, które na tle dna, roślinności wodnej będą paradoksalnie najmniej widoczne w wodzie – drapieżnik je zauważy – uwierzcie mi!

4. Akcja przynęty. Ja zaczynam od tych najbardziej „flegmatycznych” – czyli jigów. Fala hydroakustyczna, gdy zbyt duża, może czasem płoszyć ryby, zamiast wabić. Kogutek w barwie narybku? Dlaczego nie? Gdy kogutki i gumki nie przynoszą efektów przechodzę do wobków, potem w ruch idzie wahadłówka, następnie obrotówka, a kończę na cykadzie (jeśli głębokość na nią pozwala).

5. Jeżeli jesteśmy z kolegą, podzielmy się obowiązkami. Ustalcie plan razem i niech każdy testuje inne przynęty i sposoby. We dwójkę można szybciej osiągnąć efekty.

Z wszelkich zjawisk, które zaobserwuje staram się wyciągać wnioski – mogą się okazać pomocne przy następnym wypadzie na dane łowisko. Przemyślenia i sucha analiza w domu też może doprowadzić nas do trafnych wniosków, bo nad wodą czasem wyczekiwanie na zdobycz może przysłonić jasność naszego umysłu ;-) Analizujmy więc bez zbędnych emocji.

W ten sposób zbiera się także doświadczenie – a tego na łowiskach (jakichkolwiek) nic nam nie zastąpi.

 

Technika spinningu
21 kwietnia 2020, 12:29

Spinning jest prostą metodą połowu – zdawałoby się. Wystarczy zawiązać sztuczną przynętę, wrzucić ją do wody i kręcić korbą. Nic bardziej mylnego.

Niniejszy artykuł ma za zadanie obalenie mitu "klasycznego Polskiego spinningisty". Bowiem właśnie tak jak powyżej łowi sporo osób. Ci ludzie narzekają że ryb nie ma, że nie biorą, a przecież sama technika to nie wszystko żeby złowić rybę. Konieczne jest jeszcze znalezienie odpowiedniego miejsca, maskowanie, dobór właściwej przynęty na rybę, na którą zamierzamy zapolować. No i łut szczęścia.

Technika spinningu

Uchwyt

Wędkę trzymamy zawsze powyżej umocowania kołowrotka. Zestaw (wędka + kołowrotek) powinien być tak dopasowany by środek jego ciężkości znajdował się właśnie tam gdzie nasza dłoń. Niektóre wędki (zwłaszcza te długie) ciężko jest wyważyć nawet kołowrotem morskim. Trzeba wówczas dociążyć dolnik jakimś obciążnikiem.

Co do długości dolnika – są zwolennicy dolników długich i krótkich. Ja należę do tych drugich. Uważam że dolnik wystający daleko poza łokieć bardziej przeszkadza niż pomaga. Ci którzy kochają długie dolniki twierdzą, że dzięki nim łatwiej jest holować dużą rybę. Może z biomechanicznego punktu widzenia coś w tym jest, ale ile tak naprawdę wielkich ryb holujemy w ciągu całego sezonu? Jest warto sobie tym głowę zawracać kosztem niewygody przy zacinaniu? Z krótkim dolnikiem holować można rybę także – a nawet bez dolnika – jak w muchówce. Jak komuś niewygodnie, to niech przesunie dłoń wyżej i trzyma za blank.

W górę, czy w dół?

Kij trzymany bardzo nisko, szczytówka wręcz dotyka powierzchni wody, widok wędkarza dość często spotykany nad wodą – ekspert spinningu? Może, ale niekoniecznie. Niskie trzymanie kija jest zasadne tylko podczas głębszego prowadzenia przynęty, ew. podczas jej głębszego zatapiania. W rzeczywistości kij czasem trzeba trzymać uniesiony do góry (jigowanie), a czasem poziomo. Pamiętajmy żeby zawsze stosować się do warunków panujących na łowisku. Nie popadajmy w schematy podpatrując innych (wydawałoby się – bardziej doświadczonych spinningistów).

Kręcenie korbą

Czyli prowadzenie przynęty. Na ten temat poświęcę jeszcze wiele, wiele na tej stronie. W zasadzie przy opisie każdej przynęty i połowie każdego gatunku ryby.

Najczęstszym błędem jaki można zauważyć wśród łowiących to zbyt szybkie tempo prowadzenia wabika. A kołowrotki czasem mają potężne przełożenie.

Sposób w jaki porusza się w takim przypadku przynęta można określić jednym słowem – „szalony.” Dotyczy to zwłaszcza małych przynęt. Paproszek ciągnięty na kołowrotku o rozmiarze 4000 i przełożeniu 1:6 śmiga w toni z prędkością niewyobrażalną. Nie ma istot pod wodą, które potrafią się tak szybko poruszać żeby go dogonić. Rybom (zwłaszcza tym dużym) nie zawsze chce się coś takiego nawet gonić – zbyt wielki ubytek energii na pościg, który nie zostanie zrekompensowany przez zjedzenie małej ofiary.

Rzuty

Zza głowy, oby daleko, oby „na chama”. Bez sensu całkowicie. Są przypadki, że trzeba daleko podać przynętę, jednak w większości przypadków najlepsze efekty dają rzuty 20-30m.

Z dużej odległości ciężko jest w ogóle wyczuć branie i zaciąć rybę (nawet używając plecionki). Nauczmy się rzucać z „forehandu” i „backhandu” – takie rzuty są bardziej płaskie, przynętą z mniejszym impetem wbija się do wody i nie płoszy ryb. W ostatniej fazie lotu wabika starajmy się wyhamować jego prędkość „dławiąc” linkę palcem na szpuli.

Zacięcie

Najczęściej spotykanym błędem to zacięcia „całym ciałem”, które są ruchem bardzo powolnym i często nie do końca zsynchronizowanym. Tnijmy z nadgarstka i z ramienia – ale jednocześnie. Jeśli umiesz już trzymać prawidłowo kij, to efekt będzie piorunujący.

Hol

Holowanie powinno być bezpardonowe, ale nie chaotyczne. Podstawą jest precyzyjnie dobrany zestaw i dobrze wyregulowany hamulec. Oraz – to chyba najważniejsze nie można popadać w paranoję i dawać się ponieść emocjom (których w tej fazie nie brakuje…). Gdy zauważymy że ryba z którą walczymy nie da się wyjąć z wody od razu, to nie spieszmy się. Dajmy jej się wyszaleć, jak się zmęczy, to odpuści i wtedy ją wyjmiemy.

Podbieranie

Najlepiej gołą ręką! Dajmy rybie szanse! Jeśli nie, to polecam chwytaki do podbierania ryb. Są o wiele lepszym narzędziem niż podbieraki. Przede wszystkim są bardziej poręczne, nie mówiąc już o tym, że przy ich pomocy można podebrać nawet okaz, który by się do podbieraka nie zmieścił.

Uwalnianie

Szczypce, ew. penseta (przy połowie mniejszych ryb) są nieodzowne na łowisku. Głęboko zagryziony wobler zahaczony wewnątrz gardzieli wszystkimi grotami obydwu kotwiczek jest przez niektórych wyszarpywany na siłę, a ryba – nawet jeśli wypuszczona zalewa się krwią i prawdopodobnie niedługo już pożyje.

Złów i wypuść!

To powinna być święta zasada każdego spinningisty! Pamiętajmy że przyroda i stworzenia w niej występujące też chcą żyć!

Klasyczne twistery
21 kwietnia 2020, 12:25

Któż go nie zna? Mają go w pudełkach chyba wszyscy spinningiści bez wyjątku. U mnie ta przynęta schodzi z roku na rok, na coraz to dalsze miejsce. Obecnie już ich niemal nie używam. Są w zasadzie tylko sporadyczne przypadki gdy to robię: pstrągi, okonki i sprawdzanie, czy w łowisku nie ma zaczepów ;-)

twister, twistery

Dlaczego zepchnąłem tą przynętę tak daleko w swoim rankingu? Kiedyś - owszem - była bardzo skuteczna. Ale to właśnie ona jest odpowiedzialna za "przegumienie" wody. Ryby na twistery już w zasadzie nie reagują, za wyjątkiem przypadków powyżej (pstrągi, okonie). Może przesadziłem – reagują słabo! Kiedyś kombinowałem z rodzajami ogonków, sztywnością samej gumy, rodzajem korpusu, kombinacjami kolorystycznymi itp. Przez jakiś czas przynosiło to efekty, ale nie na długo. Zamiast stać z białym twisterem uwieszonym na agrafce nad wodą i narzekać że "sandaczy nie ma" - postanowiłem kombinować i szukać innych sposobów. Dotarło do mnie bowiem, że tylko w taki sposób można skutecznie i regularnie łowić ryby. W miejscach gdzie łowiłem twisterami zacząłem łowić kogutami, wormami, ripperami i innymi rybkopodobnymi gumkami. Po dopracowaniu sposobów prowadzenia poszczególnych wabików, ich wielkości i kolorystyki efekty przyszły niespodziewanie dobre. Nie tylko łowiłem sandacze, ale łowiłem ich naprawdę sporo - tzn. znacznie powyżej przeciętnej na danym łowisku. A bywało, ze obok mnie stał inny wędkarz (czasami kolega) i nie mógł zahaczyć nic przez całe tygodnie. Patrzył się z politowaniem na moje wynalazki i eksperymenty. Podkreślał, że "biała guma...", że to czy tamto, a po jakimś czasie prosił mnie bym mu powiedzieć, gdzie te cuda kupić, jak poprowadzić. Nie uważam się za odkrywcę Ameryki. Po prostu logicznym wyjaśnieniem braku brań na twistery było "przegumienie", czyli zjawisko, które kiedyś nazywało się "przebłyszczeniem" (czasy kiedy używało się tylko blach obrotowych i wahadłowych), tylko, że w nowym wydaniu. Aktualnym. A twistery są tak powszechnie używane, że są chyba najczęściej stosowaną przynętą na wszelkie ryby drapieżne. Zwróćcie uwagę jak jesteście nad wodą na co łowi większość ludzi. Moim zdaniem wynika to z obiegowych teorii dotyczących tej przynęty. Oczywiście nie bez znaczenia są też takie czynniki jak: niska cena i w miarę duża wszechstronność oraz szerokie spektrum zastosowań na różnych łowiskach. W miejscówkach o niskiej presji wędkarskiej warto nadal stosować klasyczne twisterki. Tam nadal mogą szokować swą skutecznością. Ale umówmy się - ile takich miejsc jeszcze jest? ;-)

Są też inne wyjątki, gdzie stosuję twisterki. Znam dwa łowiska, na których z niewiadomych przyczyn twistery fluo upodobały sobie szczupaki i bolenie. Jadąc tam, zawsze zabieram ze sobą kilka sztuk. Ale to raczej jedno z tych nieprzewidywalnych upodobań ryb, których się nie da wytłumaczyć. Odkrytych przez przypadek. Jak to mówią: "wyjątek potwierdza regułę".

Czy całkowicie je skreślam jako przynętę? Nie! I chyba nigdy tego nie zrobię, ponieważ zdarza się, że przy "badaniu dna" łowię na nie piękne ryby. Wbrew regułom. Jakbym wrzucił tam inną przynętę - droższą i teoretycznie lepszą, skończyłaby zapewne na zaczepie, a ryb by nie było. I właśnie twister spełnia u mnie takie zadanie "sondy podwodnej", która ma określać rodzaj podłoża i jego niuanse.

Ryobi Zauber i jego klony
21 kwietnia 2020, 12:23

Ryobi Zauber – kołowrotek spinningowy w średniej półce cenowej, który pojawił się na rynku kilka lat temu. Zauber jest kołowrotkiem bardzo udanym, doskonale nadającym się do spinningowania. Konsumenci (spinningiści) na całym świecie docenili jego zalety i bardzo przystępną cenę. Zaubera można dziś kupić już za niecałe 300 zł. Doceniony został także przez innych producentów i firmy wędkarskie. Poszczególne marki poczęły zlecać Ryobi produkcję Zaubera pod ich nazwą. To naprawdę ciekawy ewenement w skali całej historii przemysłu wędkarskiego. Wykonawstwa i podwykonawstwa w procesie produkcji to normalka – w każdej branży. Ale Zauber przeszedł w nieco inny wymiar. Obecnie jest produkowany pod straszną ilością nazw i dla wielu marek. Z czasem pojawił się wśród spinningistów pojęcie „klon Zaubera” – określające kołowrotek innej firmy, który tak naprawdę jest Zauberem. Klonów jest naprawdę spora ilość. Najbardziej popularne to: SPRO Red arc, Team Dragon i Byron Alice. Ponadto Ryobi produkuje swój młynek także dla osławionego Penna. Na rynku widziałem też młynek sygnowany nazwiskiem Boba Nudda (kilkukrotny spławikowy mistrz świata) i kilka innych nazw, których na dzień dzisiejszy już nie pamiętam. Paradoks z Zauberem sięgnął niemal absurdu. Za Penna trzeba zapłacić około 340 zł, za Red Arca około 300 zł, Byron Alice 320 zł, Team Dragon 260 zł, a „oryginalny” Zauber 275 zł – bez szpuli zapasowej (za którą trzeba dopłacić około 60-70zł). Rozumiecie paradoks? Ludzie kupują TEN SAM kołowrotek, składany na tej samej linii produkcyjnej, przez tego samego Chińczyka, płacąc czasem kilkadziesiąt złotych więcej, za sam napis na obudowie. Bo tylko właściwie napis i kilka h rodzajów korbki, są jedynymi szczegółami, którymi kołowrotki się różnią. Korbki są natomiast różne. Zauber oryginalny – ma korbkę składaną przyciskiem – na co niektórzy narzekają (delikatny luz na korbce), posiada natomiast przyjemny, „motylkowy” uchwyt w kształcie litery „T”. Red arc i Penn mają korbkę składaną przy pomocy wkręcania – patent bardzo stary, ale – trzeba przyznać bardzo skuteczny. Na korbce nie tworzą się luzy. Beznadziejnie wykonany jest natomiast uchwyt korbki. Jest po prostu niewygodny. Beczułka jest mała i źle się ją trzyma. Oczywiście idzie się do niej przyzwyczaić, ale ja wolę „motylki”. Team Dragon natomiast ma korbkę skręcaną (jak Red arc) z uchwytem „motylkowym” (jak Zauber) – rozwiązanie najlepsze ze wszystkich. Na dodatek jest to kołowrotek o najniższej cenie z wszystkich „klonów”… No ale niektórzy wolą mieć napisane na młynku: „SPRO” albo „Penn” – brzmi o wiele lepiej, niż Dragon. Ten sam produkt, w dodatku z najlepszym rodzajem korbki i po najniższej cenie. A jednak nie każdy go wybierze… I zrozum tu konsumenta i jego zachowania?

ryobi zauber, team dragon

Parę słów o samym młynku

W oczy rzuca się mały korpus i wielka szpula. Wyglądają jakby były nieproporcjonalne w stosunku do siebie. Kołowrotek jednak waży swoje, co świadczy o materiałach z których wykonany jest mechanizm. „Klon Zaubera” to solidna maszyna. Może na pierwszy rzut oka nieco toporna, ale solidna. Większość elementów jest metalowa. Całości dopełnia 8-łożyskowy mechanizm i przekładnia wykonana z mosiądzu. Uwagę zwraca, obudowana z jednej strony, rolka kabłąka. Dość gruby jest sam kabłąk. Maszyna ma przyzwoitą kulturę pracy, chociaż zdarzają się egzemplarze, które zostały fabrycznie nasmarowane niepoprawnie. Z gwarancją i serwisem nie ma jednak problemu. Kołowrotek bardzo równo układa linkę na szpuli. Można ją nawinąć niemal po samą krawędź, układa się w walec. Doskonale spisuje się także hamulec walki. Działa bardzo precyzyjnie w każdym zakresie ustawień. Niektórzy wędkarze łowią „klonami” – regularnie już od kilku sezonów. Rzadko który kołowrotek jest w stanie to wytrzymać. Tym bardziej, jeśli jest to eksploatacja bezawaryjna. Dla ciekawostki dodam, że SPRO Redarc został wyróżniony tytułem „spinningowego kołowrotka roku” w Europie 2004 r.