Archiwum kwiecień 2020, strona 5


Zaczepy - utrapienie spinningisty
21 kwietnia 2020, 12:22

Prowadzimy przynętę i nagle przytrzymanie, szczytówka się ugina, tniemy mocno... i zonk... Nie było to branie. Przynęta ugrzęzła w zawadzie. Takie przygody zdarzają się każdemu spinningiście i czesto kończą się stratą przynęty - często łownej i czasami drogiej. Jak temu zaradzić? Nie jeździć na ryby! ;-) Nie, to niemożliwe. Jeździć trzeba, łowić trzeba i rwać przynęty niestety też. Taki już los spinningisty. Możemy jednak znacznie ograniczyć straty. Niniejszy artykuł jest właśnie o tym. Pomoże, zwłaszcza początkującym, ograniczyć straty na łowisku.

spinning, wędkarstwo spinningowe

1. "Gdzie patyki, tam wyniki" - tak mówi stare spinningowe porzekadło. Rzeczywiście. Ryby lubią siedzieć tam, gdzie mnóstwo zawad. Ja sam często ryzykuję i rzucam w takie miejsce z trudnych pozycji - niekiedy warto. Warunkiem jest poprawne posługiwanie się swoim sprzętem. Między innymi dlatego jestem zwolennikiem stosowania minimalnej liczby zestawów spinningowych. Im dłużej korzystamy z danego zestawu, tym lepiej nad nim panujemy i precyzyjnie operujemy. Zamiast więc kolekcjonować w szafie szeregi kijów "na sandacza", "na szczupaka", "na klenia" itp. itd. na dodatek o różnych długościach i akcjach lepiej miejmy 2-3 kije. Posiadanie wielkiej kolekcji kończy się na dwa sposoby. Albo wedkarz używa tylko 2-3 kijów (tych które lubi i mu "leżą"), albo na każdą wyprawę zabiera inny i żadnym nie umie się poprawnie posługiwać. A w takim wypadku o precyzyjnym podawaniu przynęt nie ma mowy. Jeśli jednak nie jesteście pewni swoich umiejętności i chcecie rzucać pod patyki, między wystające kamienie, pod zielsko itp. bo wędkarska intuicja podpowiada wam że siedzi tam ryba, to proponuję użycie taniej i niezbyt łownej przynęty. Jeżeli jest ryba, która czatuje na zdobycz, to prawdopodobnie zagryzie, a jeśli urwiemy wabik - to strata niewielka - po prostu ekonomia ;-)

2. Starajmy się używać plecionki. Tak, tak, nawet cieniutka i nominalnie słabsza od monofilowej "trzydziestki" pozwoli nam oszczędzić wiele przynęt.

3. Zawsze starajmy się mieć nieprzetartą linkę na kołowrotku. Linka osłabia się z każdym połowem coraz bardziej. Odcinajmy po każdym łowieniu ostatnie 2-3 metry linki. Ten odcinek jest najbardziej zużyty i to on będzie pękał. Więcej jest wart 1 wobler, czy obrotówka, niż 3 metry dobrej plecionki - znów ekonomia. Nie żałujmy na linkę - zakup, mimo że więcej wart niż 5 woblerów, ale może uratować dziesiątki tychże.

4. Używajmy tylko porządnych krętlików z agrafką, agrafek i przyponów stalowych. Porządne krętliki z agrafką można już kupić w kwocie 4-6 zł za komplet (10 szt.). Badziew kosztuje od 3,5 zł, ale czy oszczędność 0,50zł, czy 1,50 zł jest oszczędnością jeśli na zaczepie puści ten element? Albo (co gorsza) na rybie!?

5. W miejscach gdzie spodziewamy się zaczepów, lub gdy wiemy, że tam są, bądźmy uważni i starajmy się poprowadzić przynętę w taki sposób, by je ominąć.

6. W nieznanych miejscach zaczynajmy łowienie od gumek - są najtańsze, a łowne moga być nawet bardziej niż najdroższe ręcznie robione wobki. W razie straty gumki mniej nas boli kieszeń.

To tyle o unikaniu, a teraz pora na fakty - co zrobić, gdy już mamy zaczep?

Oto kilka sposobów:

1. Wędka do góry i lekko szarpnijmy kilka razy - słabo zapięte zaczepy moga puścić już po takim zabiegu.

2. "Odstrzeliwanie" zaczepów - przy użyciu plecionki uwalnia do 80-90% zaczepów. Otwieramy kabłąk kołowrotka, linkę przytrzymujemy palcem (jak przed rzutem). Podciągamy wędkę do góry, tak by się mocno wygięła. Po czym gwałtownie puszczamy palcem linkę. Prostująca się szczytówka i szybko uwloniona z kołowrotka linka, powoduje "odbicie" przynęty w przeciwnym kierunku niż się zapięła.

3. Jeżeli z miejsca gdzie stoimy nie skutkują obie metody, to próbujemy z innego miejsca. Podchodzimy wzdłuż brzegu w jedną stronę i próbujemy, potem w drugą i znów to samo.

4. Gdy łowimy w nurcie możemy poluzować linkę otwierajac kabłąk i pozwolić by nurt ściągnął linkę w dół, tworząc z niej "balon" na powierzchni. Po czym zamykamy kabłąk i zacinamy pod prąd.

5. "Wieniec" - sposób stary jak świat. Także tylko na wodę płynącą. Można go zastosować w akcie rozpaczy, gdy na dnie uwięźnie nasza ulubiona blaszka, lub bardzo drogi wobler. Robimy wokółw linke wiecheć z krzaków, sitowia i czegokolwiek co znajdziemy na brzegu. Spuszczamy go po linie do wody i pozwalamy odpłynąć ściągając linkę w dół. Zacinamy mocno pod prąd.

6. "Rozwiązanie siłowe" gdy żadna z powyższych metod nie skutkuje, pozostaje urwanie przynęty. Słyszałem o połamaniu wedki na zaczepach. Dla mnie to jakaś głupota i nieporozumienie ciągnąć na ugiętym kiju z całej siły na dokręconym hamulcu. Rwie się w sposób nastepujący: Nakierowujemy wędke, by była w jednej linii z linką. Przytrzymujemy szpulę i kabłąk ręką (nie dokręcamy hamulca! Nie ma sensu po chwili go ponownie regulować! Jak mocno złapiemy za szpulę to efekt będzie i tak lepszy niż po dokręceniu hamulca na full). Cofamy się do tyłu, powoli i miarowo. Powolne napinanie linki w jej granicy wytrzymałosci daje szansę na rozgięcie/złamanie kotwicy/haka - a przynęta może zostanie uratowana. Gdy jednak to się nie uda, usłyszymy trzxask, albo poczujemy pyknięcie i trzeba wiązać od nowa... :-(

Uwalniacze

Przy łowieniu wielkimi i drogimi woblerami, poza odpowiednio grubą plecionką warto mieć uwalniacz. Jest ich na rynku kilka rodzajów, działających na nieco innych zasadach. Nawet uwalniacz nie daje nam 100% pewności, że odzyskamy przynętę, ale warto go mieć, bo naprawdę ten sprzęt zarabia na siebie, albo - jak kto woli - pozwala sporo zaoszczędzić. Są dwa główne typy uwalniaczy. Jeden to zwykła, ołowiana kulka o odpowiedniej wadze, wyposażona w kilka metalowych łańcuchów, które mają za zadanie zahaczenie się o przynętę, bądź jej uzbrojenie. Drugi patent to metalowa "klamra", która zsuwając się po lince "chwyta" za krętlik i w ten sposób uwalniamy siłowo wabik (o ile nie sam krętlik).

Życzę wszystkim jak najmniejszych strat!

Wklejanka – fakty i mity
21 kwietnia 2020, 12:20

Temat, który musiałem poruszyć wcześniej lub później. Temat bardzo ważny, bo niewiele chyba w Internecie jest tematów dotyczących spinningu, co do których większość ludzi nie tylko się myli, co zwyczajnie nie ma bladego pojęcia co to jest wklejanka. O ignorancji i niewiedzy tychże świadczą wypowiedzi na forach internetowych, w których widać, że domorośli „znawcy” i „eksperci” wypisują różnorakie bzdury, a swą wiedzę na temat wklejanek czerpią… no właśnie? Skąd? Prawdopodobnie powtarzają opinie zasłyszane od innych osób, które się nie znają, albo przeczytali na forum internetowym właśnie, gdzie jakaś wirtualna postać postanowiła pochwalić się wiedzą, której nie posiada. Pal licho jeśli takie rzeczy wypisują użytkownicy młodzi, którzy w podpisie na forum mają podany swój prawdziwy wiek. Gorzej, jeśli bzdury są wypisywane poprzez osoby „doświadczone” – czyli wędkarzy dorosłych, którzy na lewo i prawo podają informację o swoim wędkarskim stażu. Tacy ludzie bywają często autorytetami dla młodych adeptów spinningu i ich niewiedza znacząco wpływa na światopogląd niektórych. Zatem warto moim zdaniem sprostować herezje wypisywane przez nich. Jako że artykuł zatytułowałem „Wklejana – 10 faktów i mitów” to właśnie te dwie kwestie chciałem omówić. Zacznę od mitów, których jest ogrom, biorąc pod uwagę tak nieskomplikowany temat jakim są wędziska z wklejaną szczytówką.

Wklejanka, spinning, wędka spinningowa

Zacznijmy od tego, że wiele osób nie rozumie i nie wie czym jest „wklejanka” i czym się charakteryzuje tego typu wędzisko. Gwoli wyjaśnienia. Wklejanka to kij, zaopatrzony w szczytówkę, która jest wklejona w blank. Dlaczego i po co stosuje się taki zabieg? Dlaczego nie zastosować wymiennej szczytówki? Są i takie wynalazki, ale im mniej składów ma wędka, tym lepiej – dlatego wklejana szczytówka i blank są połączone „na stałe”.

Mit 1

„Wklejanka uniemożliwia wykrywanie delikatnych brań…”

Fakt:

Niektórzy nie do końca zdają sobie sprawę po co ktoś w ogóle produkuje taki wynalazek.

Wklejanki to kije, które zostały stworzone do tego by wykrywać najbardziej delikatne i chimeryczne brania, czego „nie potrafią” tradycyjne spinningi. Na forach internetowych czytałem niejednokrotnie jak „znawca” sprzętu strzela tekstem, że ma wklejankę, ale już nią nie łowi, bo nią nie czuje wogóle brań. Ręce opadają – własny brak doświadczenia z danym sprzętem i brak pomyślunku zostaje zrzucony na sprzęt. Rzeczywiście – wklejanka ma gorsze „czucie” brań na rękojeści, ale łowiąc nią powinno się obserwować szczytówkę, która pokazuje brania, których na rękojeści nie czuć. Na dodatek są to brania tak delikatne, że na tradycyjnym spinningu nie dość że nie byłoby ich czuć w ręce, to nawet nie można byłoby ich zaobserwować na szczytówce. Jak komuś robi problem obserwowanie szczytówki podczas łowienia, to nie ma sensu żeby używał tego typu wędzisk. Niech dalej pozostaje w swoim świecie kijów jednego typu, którymi wykrywa tylko mocniejsze brania.

Mit 2

„Wklejana szczytówka jest miękka jak klucha.”

Fakt:

Bzdura! Szczytówki w niektórych wklejankach są o wiele sztywniejsze, od szczytówek w tradycyjnych spinningach uchodzących za „kije sztywne o akcji szczytowej”.

Mit 3

„Szczytówka wklejana jest z włókna szklanego i dlatego jest taka miękka.”

Fakt:

Owszem, niektóre wklejanki mają szczytówki ze szkła, a blank wędziska jest z węgla albo kompozytu. Są też szczytówki z pełnego węgla (a blank takiej wędki z węgla, szkła, bądź kompozytu). Są też szczytówki z kompozytów. Jak widać kombinacji: materiał blanku wędziska – szczytówka, jest sporo kombinacji. A sztywność i akcję wędki ocenianą na podstawie danego materiału z którego wykonany jest blank albo szczytówka, można włożyć między bajki, po czym pozostawić gdybaniom i wymądrzaniom się ignorantów, którzy sobie nie zdają sprawy o czym mówią, a chcą zabłysnąć wiedzą. Akcja wędziska zależy oprócz materiału budowy także od: gęstości materiału, rozmieszczenia przelotek, dodatkowym oplotom blanku, szerokości i grubości ścian blanku… etc. etc. Więc jeśli ktoś wam powie (nie tylko odnośnie wklejanek), że wędki ze szklanego włókna są miękkie, a z węglowego sztywne, to możecie dać sobie spokój z słuchaniem jego „mądrych rad”.

Mit 4

„Wklejanka ma akcję paraboliczną albo półparaboliczną i jest miękka.”

Fakt:

Wklejanka, jak każdy kij spinningowy może mieć akcję Fast, x-fast i każdą inną – w zależności od modelu. Czytając opinię na niektórych forach internetowych śmiać mi się chce z tego, że przykładowo kij Daiwa powermesh jest określany przez niektórych jako „szybka akcja szczytowa”. Power mesh nie jest wklejanką, ale ja bym go nie nazwał w życiu szybką akcją szczytową (albo x-fastem jak kto woli), a raczej akcją medium. Dla mnie – kogoś, kto używa wklejanek, wspomniany kij jest wręcz bardzo miękki, zdecydowanie za miękki i zbyt wolny jak dla mnie. Miałem w rękach co najmniej 5 wklejanek, które są w rzeczywistości x-fastami, przy których wspomnany powermesh to wręcz lejąca się klucha.

Mit 5

„Wklejanka to kij delikatny do łowienia na paprochy.”

Fakt:

Bzdura. Znam ludzi, którzy przerabiają jerkówki o c.w. do 120 g na wklejanki, by lepiej wyczuwać brania szczupaków z dużych odległości. I uwierzcie mi, że kije te są nadal bardzo sztywne i cięte.

Mit 6

„Wklejanką łowi się na jigi, bo pod woblerami, cykadami i wirówkami za bardzo się wygina.”

Fakt:

Znów wracamy do zagadnienia związanego z akcją całego kija. Wklejana szczytówka i stopień jej miękkości/twardości nie mają tutaj nic do rzeczy.

Mit 7

„Wklejanka nie nadaje się do łowienia w rzece.”

Fakt:

Wiem że powyższe stwierdzenie niektórym wyda się wręcz nieprawdopodobne, ale uwierzcie mi – nawet takie rzeczy ludzie wypisują po forach w sieci. W zasadzie, to nie wiem co tutaj można napisać. Oczywistym jest, że wklejanką, jak każdą inną wędką można łowić w rzece, jeziorze zbiorniku zaporowym i w morzu – jeśli ktoś ma taką ochotę. Ja na przykład jeżdżę na pstrągi w rwących rzeczkach z wklejanką i nie zauważyłem, żeby nurt rzeki powodował jakiś dyskomfort.

Mit 8

„Wklejanką nie da się zaciąć dużego drapieżnika o twardym pysku, np. sandacza.”

Fakt

Wklejanki to kije wręcz stworzone do łowienia sandaczy. W obecnej chwili za najskuteczniejsze uważam łowienie z opadu za pomocą wklejanki. Dopóki używałem do tego tradycyjnego spinningu, nie byłem w stanie wykryć około 80% brań. Różnica jest ogromna. Nie wierzę w to, że mam teraz 5 razy więcej brań niż kiedyś. Po prostu na 5 brań 4 z nich są bardzo anemiczne (sandacz bierze przynętę do pyska i płynie za nią w kierunku tym samym w którą porusza się przynęta). Nie wyobrażam sobie zwykłego kija, który byłby w stanie zasygnalizować takie branie. Jako, że na sandacze stosuję sztywną wklejankę i plecionkę, zacięcie jest niemal identyczne jak w sztywnym kiju – nie wklejance. Zresztą „Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli”.

Mit 9

„Wklejanki się łamią”

Fakt

Żadne wędki się nie łamią – to wędkarze je łamią. ;-)

Mit 10

„Wklejanka powinna być stosowana do metody „boczny trok” podczas łowienia okoni.”

Fakt

Podobnie jak każda inna wędka. Stwierdzenia że wędka jest do metody „boczny trok”, „drop shot” czy do „łowienia okoni z łódki na woblery bezsterowe” są wymysłem producentów, mającym na celu kreowanie rynków zbytu dla każdego wypuszczanego nań produktu. Na „boczny trok” można używać wędziska jakiego się chce. Byleby ciężar zestawu którym się łowi nie przekraczał limitu dopuszczalnego dla danego kija.

Wakacje z wędką
21 kwietnia 2020, 12:18

Lato, to dla większości z nas czas urlopów. Każdy miłośnik spinningu myśli tylko o jednym. Wykorzystać maksymalnie wolny czas z wędką. Spróbować zapolować na jakiś okaz. Albo przetestować przynęty, których nadmiar się nazbierał w pudełku na nieznanych jeszcze łowiskach. W końcu można połowić regularnie od wczesnego poranku do późnej nocy. Pracując, ucząc się niekiedy nie ma szans na takie zabawy. Albo nad wodę daleko, albo w weekend trzeba odespać wczesne wstawanie, albo nocne wyprawy kolidują z „zegarem biologicznym”. A przecież trzeba być w formie i w pracy i w szkole. Wybierając się na wczasy z wędką trzeba zaplanować od A do Z. Po co jechać w ciemno i pluć sobie w brodę, na zmarnowanie czasu i pieniędzy. Od czego mamy Internet? Dzięki niemu można ustalić taktykę w 100 %. Google maps, programy ze zdjęć satelitarnych. Można znaleźć miejscowość, gdzie będziemy mieli w zasięgu kilka obiecujących łowisk. Pozostaje przeszukanie internetowych for i już wiemy, czy ścigać będziemy szczupaka, pstrąga, czy coś jeszcze innego. Nie zapominajmy tylko o naszych bliskich, którzy jadą z nami! Żona, dzieci, narzeczona, dziewczyna – oni niekoniecznie muszą mieć ochotę na wielkie łowy. Porozmawiajmy z nimi na temat ich potrzeb. Czego oczekują, czy chcieliby coś zwiedzić, czy pochodzić po górach, czy popływać w morzu, czy poimprezować. Nasze hobby nie musi oznaczać kolizji z ich potrzebami. Sam, jako dziecko miałem taką sytuację. Wędkarzem byłem jedynym w domu. Ojciec lubił chodzić na grzyby, matka lubiła przyrodę i spokój. Moje siostry lubiały wyjść na imprezę, lubiły popływać, pograć w siatkę i tenisa. „Konflikt interesów” – zdawałoby się. A jednak nie. Udało nam się to wszystko pogodzić w jednym miejscu. Były góry (niewielkie, ale pochodzić można było), lasy z grzybami, boiska, festyny i kluby z imprezami oraz (ku mojej wielkiej radości) – woda pełna ryb. Na dodatek miałem do dyspozycji rzekę i jezioro – w odległości 150 metrów od domku. Każdy był zadowolony. Miejsce tak wszystkim przypadło do gustu, że przyjeżdżaliśmy tam co roku.

wędkarstwo spinningowe

Nie popadajmy w skrajności. Być może ktoś ma sytuację, że jego kobieta albo lubi łowić, albo chce spróbować. Tego samego może chcieć spróbować mały synek lub córka. Zabierzmy jakiś stary kołowrotek z wędką z piwnicy – byleby były sprawne. Do nauki wystarczy. Do tego pudełeczko z „uniwersalnymi” przynętami – parę gumek, blaszek i jakiś woblerek. Nauczenie kobiety łowienia ryb i zafascynowanie jej tym sportem, może mieć wiele pozytywów także po zakończeniu urlopu. Wiem coś o tym, bo swoją dziewczynę zabrałem kiedyś na łowisko specjalne, gdzie było mnóstwo wielkich tęczaków i tysiące okoni. Z początku kręciła nosem. Wzięła jakieś krzyżówki i książkę do czytania. Myślałem, że będzie marudzić. Zabrałem starego, szklanego „ultralighta” i pokazałem jej co i jak. Już pierwsze okonki przyniosły jej masę emocji i radości. A pod koniec łowienia wytargał ponad dwukilogramowego tęczaka. Od tamtej pory nie suszy mi głowy o żadne wypady na ryby, a czasem sama prosi bym ją zabrał ze sobą. Idzie jej coraz lepiej.

Posiadanie rodziny to nieco inna, bardziej skomplikowana sprawa. Przecież naszym bliskim nie chodzi tylko o wspólny wyjazd, a dalej „każdy sobie rzepę skrobie”. Wszyscy chcą pobyć blisko ze sobą. Wspólnie wyjść do lasu, zwiedzić średniowieczny zamek, wystawę. Przeżywać razem wszelkie atrakcje. Robić zbiorowe zdjęcia, wypić piwo i zjeść kiełbaskę z grilla, przespacerować się brzegiem morza. A dzieciaki? Przecież ktoś musi nauczyć je pływać, zapalać ognisko i kilku innych rzeczy, które nas uczono na koloniach. Bo kto ma to zrobić, jak nie ojciec?

Mając na uwadze powyższe zabierzmy się za obmyślanie planu działania „wakacje 2009”.

Nasz sprzęt wędkarski nie powinien stanowić 90% pojemności bagażnika samochodu! Zamiast 10 wędzisk i 20 pudeł z przynętami weźmy lepiej jeden „uniwersalny” kij i dwa pudełka równie „uniwersalnych” przynęt. Przecież wiemy z internetu co będziemy łowić i jak. Jeżeli jedziemy w góry, gdzie mamy w zasięgu rzeczki z pstrągami, to wystarczy nam jeden pstrągowy kijek i zestawik przynęt na niego. Jak jedziemy nad wielkie jezioro, gdzie są szczupaki – weźmy to co konieczne do jego połowu. W bagażniku będzie więcej miejsca – np. na rowerek dla synka. Sam dzieci nie mam, ale wydaje mi się, że to one zasługują na największą uwagę. W końcu to ich dzieciństwo. Myśmy swoje już mieli. No i… połamania!

ULTRALIGHT - ultralekki spinning
21 kwietnia 2020, 12:15

Spinning na ultralekko? Dlaczego nie? Większość spinningistów, którzy nie posmakowali jeszcze tej metody nawet nie zdaje sobie sprawy z tego co tracą. Spinningowanie przy użyciu ultralekkiego sprzętu otwiera bowiem przed wędkarzem całkiem nowy – rybny –świat.

Atakowanie przynętami wielkości powyżej 9 cm kończy się często fiaskiem. Zwłaszcza w nieodpowiednim łowisku i nieodpowiedniej porze. Wszystko to spowodowane jest ubogim rybostanem naszych wód. Typowych drapieżników jak: szczupak, sandacz, czy sum jest coraz mniej. Występuje też tzw. „efekt przebłyszczenia”, który nie odnosi się już tylko do wahadłówek i obrotówek – ryby drapieżne mające już w swoim życiu kontakt z wędkarzem nie reagują na sztuczne przynęty. Stad także ciągłe wymyślanie nowych technik i przynęt. Jednak jest jeszcze jedna odpowiedź na taki stan, która zapewni nam wyśmienitą zabawę.

ULTRALIGHT - ultralekki spinning

Ultralekki spinning też był jakoby odpowiedzią rynku na sytuację nad wodami – nie tylko w Polsce. Finezyjne łowienie jest zawsze skuteczniejsze niż ciężkie „bylejactwo”.

Co się zatem kryje pod hasłem „ultralight”?

Mianowicie sprzęt, nastawienie wędkarza oraz poławiane ryby.

Zacznijmy od sprzętu. Nie wystarczy lekki kijek. Lekki musi być cały zestaw!

Poczynając od kija, którego c.w. powinien graniczyć maksymalnie do 7-8 gramów. Kijów ultralekkich jest dziś na rynku już dość sporo. Ta konkurencja wygenerowała na producentach stosunkowo niskie ceny takiego sprzętu. Przyzwoity kijek do ultralekkiego łowienia możemy już kupić w kwocie do 150 zł. Uzupełniamy go o lekki i niewielki kołowrotek, ważne jednak by nie był on „bazarowej” jakości. Ważne by równo układał linkę i miał precyzyjny hamulczyk. W zestawie z wędziskiem powinien tworzyć spójną – dobrze wyważoną całość. Uzupełnieniem zestawu powinna być – rzecz jasna – linka. Kołowrotki sprzedawane dzisiaj mają w standardzie dwie, lub nawet trzy szpule. Dwie w zupełności wystarczą. Unikniemy dylematu „żyłka, czy plecionka”? Na jednej szpulce nawińmy plecioneczkę, a na drugiej monofil. Co do tej pierwszej, to wskazana jest jak najmniejsza grubość. W sprzedaży są już cieniusieńkie włoski o wytrzymałości 5 Lb. I taka grubość powinna być optymalna jeśli chodzi o pletkę. Żyłka powinna maksymalnie mieć średnicę 0,16mm. Takie parametry linki będą działać synergicznie wraz z całym zestawem. Zapewnią precyzyjne podanie lekkiej i małej przynęty na każdą, pożądaną odległość.

 

Ryby

Tutaj adepta "ultralighta" czeka najmilsza niespodzianka. Na „ultralighta” można łowić nie tylko drapieżniki, ale też paradrapieżniki oraz… białoryb. Do łowionych w ten sposób ryb można zaliczyć przede wszystkim: okonie, brzany, klenie, jazie, wzdręgi, płocie, leszcze, a nawet ukleje! Zdarzają się karpie i karasie.

Przynęty

Same miniaturki!

Dziś na rynku jest wiele małych, lub wręcz „mikro” woblerków! Ich długość niekiedy nie przekracza nawet 1 cm. Maksymalna wielkość do ultralekkiego spina to 4-5 cm. Ale średnie optimum to 3 cm. Można używać typowych, „rybich” woblerków, jak i wobków „owadzich”, raczków, żabek, czy innych stworków. Sklepy są nimi przepełnione i jest w czym wybierać. Takie wobki są często atakowane właśnie przez ryby, których nie spodziewalibyśmy się złowić na spina. Idealnie imitują narybek. Poprowadzone precyzyjnie w miejscach bytowania ryb są atakowane z prawdziwą furią. Jak uderzy medalowy leszcz, to zabawa może być naprawdę świetna (w ub. roku na kiju do 7g zaciąłem leszcza o dł. 71 cm, hol trwał 25 minut). A prawda jest taka, że nawet niewielka ryba odjeżdżając na hamulcu daje emocje porównywalne z holowaniem sporego drapieżcy na ciężkim sprzęcie. Z „rybkopodobnych” najlepsze są dla mnie małe uklejki, małe pstrążki, małe okonki i płotki. Genialne są też małe raczki i owady (te ostatnie zwłaszcza przy letnich połowach kleni i jazi w rzekach). Na klenie są także w sprzedaży woblerki imitujące ich „owocowy przysmak” – wiśnię. Klenie z Raby je uwielbiają!

Wirówki

Przede wszystkim „kiblóweczki” – czyli rozmiar 00, „zerówki” i „jedynki” również mają wzięcie u ryb. Tak małe wirówki nadają się tylko do ultralighta! Na cięższym kiju można w ogóle nie wyczuć ich pracy. Ponadto świetnie imitują nie tylko narybek, ale i niesione z prądem owady.

Gumki

Ripperki i twisterki są już także o długościach 2-3 cm. Można je obciążyć lekką (1-2g) główką i ciskać nimi naprawdę daleko. „Całoroczne” ryby, typu: okoń, kleń i jaź nie pogardzą na pewno. Gumki są produkowane w całej palecie barw. Nie obawiajmy się więc eksperymentów i „dostrajania” przynęty do warunków łowiska i upodobań ryb. Często to właśnie barwa jest czynnikiem determinującym w najważniejszym stopniu brania. Czarny twisterek w przejrzystej wodzie będzie znakomicie imitował pijawkę. Ale nie jest to regułą. Ryby czasem lubią być zaskakiwane szokującymi barwami. Nie obawiajmy się więc w przypadku braku brań zastosować coś zupełnie innego, na przykład fluo.

Cykadki

Kolejna super broń! Mikrocykadki są nawet zabronione w niektórych stanach w USA. Potrafią wręcz „mordować” – ukleje na przykład. Ich wielkość nie przekracza 1 cm, a fala hydroakustyczna jaką generują jest naprawdę duża i wabi ryby z dużej odległości. Ich „lotność” jest chyba największa z wszystkich przynęt. Są to przynęty dalekiego zasięgu. Dzięki nim możemy dostać praktycznie każdą, upatrzoną rybę.

Walka z rybą

Esencja mojej miłości do ultralighta. Hol każdej ryby na delikatnym sprzęcie jest niezwykle emocjonujący. Moim zdaniem to właśnie ta metoda jest idealną do nauki dla początkujących. To tutaj można opanować podstawowe błędy przy zacinaniu i holu, bo ryby łowi się na to zawsze i wszędzie, a złowienie jednego szczupaka na kilka miesięcy podczas nauki na zestawie 10-40g może nas możliwości tej nauki zwyczajnie pozbawić. Praktyka czyni mistrza, więc praktykujmy na rybach mniejszych, których jest więcej! Im więcej zdobędziemy umiejętności praktycznych na mniejszych rybach, tym później podczas holowania ryby życia nasze szanse będą większe. Po prostu nabierzemy pewnych odruchów i nawyków (o ile nauka przebiegnie pod okiem doświadczonego wędkarza, jeśli nie, to wkrótce na www znajdą się wskazówki).

Ultralight jest też receptą na przymusowe przerwy w łowieniu dla wędkarzy bazujących na wodach nizinnych. Początek roku (do maja) nie musi być oczekiwaniem na szczupaki. Można wyskoczyć na klenie, jazie i okonie. Nie wyjdziemy z wprawy przed „świętem pracy”.

Lądowanie ryby

Tutaj trzeba uważać. Co prawda małe rybki można podnieść nad wodę nawet na kiju, ale co jeśli weźmie coś powyżej 2 kg? Wtedy trzeba mieć chwytak, lub podbierak, ewentualnie umiejętności manulane pozwalające na podebranie gołą ręką. Do uwalniania ryb nie ma sensu stosowania typowych „szczypiec” jak przy „szczupakowaniu”. Wystarczy mała penseta, którą żona, dziewczyna, siostra używa do regulowania brwi – tylko nie bierzcie bez pytania, jeśli wam życie miłe. Najlepiej poproście o namiar na sklep z takim sprzętem. Ja kupiłem zestaw pensetek za 6 zł. i specjalnie nie przejąłem się dziwnymi spojrzeniami pań tam sprzedających.

Przygotowanie do sezonu sandaczowego
21 kwietnia 2020, 12:12

Maj się kończy. Sezon szczupakowy – cienko. Jeden mały zbiornik wodny i tylko kilka „ledwowymiarówek”. Ale z drugiej strony – w poprzednim sezonie ze szczupakami było jeszcze gorzej. W Wiśle ich brak, a łowiłem głównie tam i więcej kleni, jazi i bolków siadło. Ale mniejsza z tym. Pora na sandacze 2010 się zbliża. Trzeba się było dosprzętowić, uzupełnić pudełka z przynętami i dokupić inne gadgety. Na pierwszy ogień poszła plecionka. Do „Whiplasha pro” o mocy 20 LB, który mam na multiku, dołączyło PP 8 LB na stałoszpulową Ticę.

sandacz, sandacze, sandacze na spinning

Zestawikami będę łowił dwoma – tymi samymi co szczupaki. Czyli Tica Libra 3000 SA + Kushiro Lancer 4-16 g. Oraz multik okuma sparowany z pinnacle vision. Z tymże ten ostatni kijek zostanie zamieniony na Rozemeijera qualifier jerka 30-60 z początkiem lipca (uwaga sum! :-) ), a szpulka w okumie na głębszą z pletką 30 LB. Ale mniejsza z lipcem i sumami. Jeszcze miesiąc pozostał, a Wisła cały czas wygląda nienajlepiej i łowić się w niej nie da...

Oprócz obowiązkowych przynęt konieczne będzie jeszcze kilka bajerów. Muszę odszukać swą latarkę czołową (zaginęła gdzieś). Czerwcowe sandacze lubię poławiać po zmroku i bez „czołówki” sobie tego nie wyobrażam. Zakupiłem ostatnio kilka główek jigowych o gramaturze od 10 do 20g. Bowiem mętnookie rybska kojarzą mi się właśnie z tymi przynętami. Zapas gumek – kopyta, wormy, warany, tuby i inne wynalazki z tworzywa. Tego na szczęście nie muszę kupować. Ostatnio wzbogaciłem się o Sandre delalande, G-gruba (swoje urwałem wszystkie) i jakiegoś fajnego ripperka. Kogutów deficyt. Pora zrobić kilka brzydali na główkach jigowych (a przy okazji napisać o tym artykulik – niebawem) – tych „fachowych” (z kotwiczką o trzech grotach) nie uznaję. Jeden grot mocniej przenosi siłę zacięcia na twardą mordę sandacza niż kotwica, gdzie siła rozłożona jest na 3 ostrza. I nie obchodzi mnie co piszą autorytety od sandaczy, dla których sandacz to kogut, łódka i zbiornik zaporowy. Przetestowałem wszelkie rozwiązania kogutowe i mam swoje zdanie na ten temat, a jak zobaczycie jakie proste i brzydkie koguty robię zerowym niemal kosztem, to będziecie się śmiać. Ja się za to będę śmiał wklejając zdjęcia sandaczy, które na nie złowię. Co ja mówię – chociaż sandacz to moja ulubiona ryba, o której wiem naprawdę wiele, to buńczuczny być teraz nie powinienem. Wisła to pobojowisko po powodzi, które nadal płynie niczym niagara w kolorze błota. Oby sandacze i sumy nadal były, bo jeśli upadłby rybostan, to nie wiem co bym począł wtedy. Do końca sezonu okonie i małe szczupaki w małym bajorku, w którym teraz łowię? NIEEEEEEEEEEEE!!!!!

Wróćmy do rozważań dotyczących przynęt. Pozwolę sobie postawić daleko idące założenie – że niedługo poziom wody w Wiśle opadnie i się ustabilizuje, a woda nieco oczyści z mułu (OBY!). Po przejściu wielkiej wody, prawdopodobnie wiele z moich miejscówek nie będzie nadawała się do niczego. Dołki mogą zostać zasypane, podobnie przykosy, rynna może nieco się zmienić. Kilka pierwszych wypraw poświęcę na przechadzkę wzdłuż brzegu, czytanie wody i sondowanie dna. Wszystko po to, by aktualizować swą wiedzę o miejscówkach. Zatem początkowo tylko jigi w pudełku + ewentualnie kilka lekkich, podłużnych woblerków i wahadełek na okazję, gdybym zaobserwował podpowierzchniowe harce wieczorem. O podstawowych przynętach na sandacze, których komplecik można nabyć za około 100 zł już pisałem. Mój arsenał przynętowy jest nieco bogatszy – bynajmniej nie dlatego, że jestem jakimś burżujem, albo kolekcjonerem przynęt. Po prostu „moje” sandałki mają różne upodobania i niekiedy lubią brać na przynęty, których ich kuzyni z innych rzek, czy jezior nawet by nie tknęli. W ten sposób, podczas eksperymentowania wynalazłem kilka killerów, które chociaż z wyglądu niepozorne, to dają się smokom do wiwatu. Ktoś, kto widzi po raz pierwszy moje pudełko z sandaczowymi jigami, patrzy na mnie jak na oszołoma. Pomijam fakt, że wielu spinningistów nadal nie wie co to jest worm albo tuba, ale moje 20 cm jaszczurki naprawdę straszą ludzi :-D Kolorystyka moich gumek też nie idzie w parze z nadwiślańską „modą” przynętową innych wędkarzy. Staram się wręcz stosować inne wzory, wielkości i kolory niż te, którymi łowią inni. Wolę zaskoczyć rybę, niż podsuwać jej gumsko, które widziała juz N-razy.

Inaczej rzecz ma się jeśli chodzi o woblerki. Czerwcowego sandacza można śmiało poszukiwać zaraz pod lustrem. Zwłaszcza wieczorem często smoki się tam pokazują. Polują pod powierzchnią albo na płyciźnie goniąc uklejki, albo nad kilkumetrowym dołem łapiąc kleniki, jazie i płotki. Złowić podpowierzchniowego sandacza jest trudniej niż klasycznie łowiąc z opadu w strefie przydennej. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że plecionka pod powierzchnią wody jest o wiele lepiej widoczna dla ryby, niż na większej głębokości. To tylko moja teoria, ale łowiąc wpół wody i przy dnie, wyniki mam zawsze lepsze. Polując na płyciźnie stosuję klasyczne wobki rybkokształtne. Raczej jasne, srebrne, imitujące narybek. Na opaskach wieczorami i w nocy lepsza od woblera jest podłużna srebrna wahadłówka. Np. „Mors” polspingu. Prowadzony na głębokości 1-1,5 m jednostajnym tempem staje się koszmarem sandaczy. Z wobków niezły jest x-rap rapali i shallow shad rap. W ubiegłym roku niezłe efekty z podpowierzchniowymi sandaczami miałem na fire tigera produkcji Tomka Krzyszczyka.

Przejdźmy do gumek. Ripperki i kopytka idą na pierwszy ogień. Twistery służą mi jedynie do sprawdzania miejsc z zaczepami (jakoś nie szkoda mi ich urywać, bo mam jeszcze spore zapasy tych przynęt). Sondując dno twisterami miewam niezłe efekty, zwłaszcza w miejscach gdzie nikt nie łowi. Niestety takich miejsc jest jak na lekarstwo. Trzeba kombinować z ripperkami, ich kolorami, wielkościami, a przede wszystkim gramaturą główki. Prędkość opadu jiga, to często warunek ważniejszy niż sama przynęta jeśli chodzi o złowienie ryby. Niegdyś zacząłem także kombinować ze zbrojeniem ripperów i kopyt na „dead fisha” - czyli wbijać główkę jigową, by wystawała z boku przynęty, bądź nawet zbroić rybkokształtne silikony „do góry nogami”.

Warto mieć w pudełku jakiegoś shada z wtopionym obciążeniem i żywymi oczami. Co roku jak widzę nowe wzory gumek, z holografią w środku i całą tą resztę wynalazków, to się zastanawiam „kiedy ja to wszystko sprawdzę?” Ostatnio, to aż się boję chodzić do „decathlonu” ;-)