Najnowsze wpisy, strona 12


Technika spinningu
21 kwietnia 2020, 12:29

Spinning jest prostą metodą połowu – zdawałoby się. Wystarczy zawiązać sztuczną przynętę, wrzucić ją do wody i kręcić korbą. Nic bardziej mylnego.

Niniejszy artykuł ma za zadanie obalenie mitu "klasycznego Polskiego spinningisty". Bowiem właśnie tak jak powyżej łowi sporo osób. Ci ludzie narzekają że ryb nie ma, że nie biorą, a przecież sama technika to nie wszystko żeby złowić rybę. Konieczne jest jeszcze znalezienie odpowiedniego miejsca, maskowanie, dobór właściwej przynęty na rybę, na którą zamierzamy zapolować. No i łut szczęścia.

Technika spinningu

Uchwyt

Wędkę trzymamy zawsze powyżej umocowania kołowrotka. Zestaw (wędka + kołowrotek) powinien być tak dopasowany by środek jego ciężkości znajdował się właśnie tam gdzie nasza dłoń. Niektóre wędki (zwłaszcza te długie) ciężko jest wyważyć nawet kołowrotem morskim. Trzeba wówczas dociążyć dolnik jakimś obciążnikiem.

Co do długości dolnika – są zwolennicy dolników długich i krótkich. Ja należę do tych drugich. Uważam że dolnik wystający daleko poza łokieć bardziej przeszkadza niż pomaga. Ci którzy kochają długie dolniki twierdzą, że dzięki nim łatwiej jest holować dużą rybę. Może z biomechanicznego punktu widzenia coś w tym jest, ale ile tak naprawdę wielkich ryb holujemy w ciągu całego sezonu? Jest warto sobie tym głowę zawracać kosztem niewygody przy zacinaniu? Z krótkim dolnikiem holować można rybę także – a nawet bez dolnika – jak w muchówce. Jak komuś niewygodnie, to niech przesunie dłoń wyżej i trzyma za blank.

W górę, czy w dół?

Kij trzymany bardzo nisko, szczytówka wręcz dotyka powierzchni wody, widok wędkarza dość często spotykany nad wodą – ekspert spinningu? Może, ale niekoniecznie. Niskie trzymanie kija jest zasadne tylko podczas głębszego prowadzenia przynęty, ew. podczas jej głębszego zatapiania. W rzeczywistości kij czasem trzeba trzymać uniesiony do góry (jigowanie), a czasem poziomo. Pamiętajmy żeby zawsze stosować się do warunków panujących na łowisku. Nie popadajmy w schematy podpatrując innych (wydawałoby się – bardziej doświadczonych spinningistów).

Kręcenie korbą

Czyli prowadzenie przynęty. Na ten temat poświęcę jeszcze wiele, wiele na tej stronie. W zasadzie przy opisie każdej przynęty i połowie każdego gatunku ryby.

Najczęstszym błędem jaki można zauważyć wśród łowiących to zbyt szybkie tempo prowadzenia wabika. A kołowrotki czasem mają potężne przełożenie.

Sposób w jaki porusza się w takim przypadku przynęta można określić jednym słowem – „szalony.” Dotyczy to zwłaszcza małych przynęt. Paproszek ciągnięty na kołowrotku o rozmiarze 4000 i przełożeniu 1:6 śmiga w toni z prędkością niewyobrażalną. Nie ma istot pod wodą, które potrafią się tak szybko poruszać żeby go dogonić. Rybom (zwłaszcza tym dużym) nie zawsze chce się coś takiego nawet gonić – zbyt wielki ubytek energii na pościg, który nie zostanie zrekompensowany przez zjedzenie małej ofiary.

Rzuty

Zza głowy, oby daleko, oby „na chama”. Bez sensu całkowicie. Są przypadki, że trzeba daleko podać przynętę, jednak w większości przypadków najlepsze efekty dają rzuty 20-30m.

Z dużej odległości ciężko jest w ogóle wyczuć branie i zaciąć rybę (nawet używając plecionki). Nauczmy się rzucać z „forehandu” i „backhandu” – takie rzuty są bardziej płaskie, przynętą z mniejszym impetem wbija się do wody i nie płoszy ryb. W ostatniej fazie lotu wabika starajmy się wyhamować jego prędkość „dławiąc” linkę palcem na szpuli.

Zacięcie

Najczęściej spotykanym błędem to zacięcia „całym ciałem”, które są ruchem bardzo powolnym i często nie do końca zsynchronizowanym. Tnijmy z nadgarstka i z ramienia – ale jednocześnie. Jeśli umiesz już trzymać prawidłowo kij, to efekt będzie piorunujący.

Hol

Holowanie powinno być bezpardonowe, ale nie chaotyczne. Podstawą jest precyzyjnie dobrany zestaw i dobrze wyregulowany hamulec. Oraz – to chyba najważniejsze nie można popadać w paranoję i dawać się ponieść emocjom (których w tej fazie nie brakuje…). Gdy zauważymy że ryba z którą walczymy nie da się wyjąć z wody od razu, to nie spieszmy się. Dajmy jej się wyszaleć, jak się zmęczy, to odpuści i wtedy ją wyjmiemy.

Podbieranie

Najlepiej gołą ręką! Dajmy rybie szanse! Jeśli nie, to polecam chwytaki do podbierania ryb. Są o wiele lepszym narzędziem niż podbieraki. Przede wszystkim są bardziej poręczne, nie mówiąc już o tym, że przy ich pomocy można podebrać nawet okaz, który by się do podbieraka nie zmieścił.

Uwalnianie

Szczypce, ew. penseta (przy połowie mniejszych ryb) są nieodzowne na łowisku. Głęboko zagryziony wobler zahaczony wewnątrz gardzieli wszystkimi grotami obydwu kotwiczek jest przez niektórych wyszarpywany na siłę, a ryba – nawet jeśli wypuszczona zalewa się krwią i prawdopodobnie niedługo już pożyje.

Złów i wypuść!

To powinna być święta zasada każdego spinningisty! Pamiętajmy że przyroda i stworzenia w niej występujące też chcą żyć!

Klasyczne twistery
21 kwietnia 2020, 12:25

Któż go nie zna? Mają go w pudełkach chyba wszyscy spinningiści bez wyjątku. U mnie ta przynęta schodzi z roku na rok, na coraz to dalsze miejsce. Obecnie już ich niemal nie używam. Są w zasadzie tylko sporadyczne przypadki gdy to robię: pstrągi, okonki i sprawdzanie, czy w łowisku nie ma zaczepów ;-)

twister, twistery

Dlaczego zepchnąłem tą przynętę tak daleko w swoim rankingu? Kiedyś - owszem - była bardzo skuteczna. Ale to właśnie ona jest odpowiedzialna za "przegumienie" wody. Ryby na twistery już w zasadzie nie reagują, za wyjątkiem przypadków powyżej (pstrągi, okonie). Może przesadziłem – reagują słabo! Kiedyś kombinowałem z rodzajami ogonków, sztywnością samej gumy, rodzajem korpusu, kombinacjami kolorystycznymi itp. Przez jakiś czas przynosiło to efekty, ale nie na długo. Zamiast stać z białym twisterem uwieszonym na agrafce nad wodą i narzekać że "sandaczy nie ma" - postanowiłem kombinować i szukać innych sposobów. Dotarło do mnie bowiem, że tylko w taki sposób można skutecznie i regularnie łowić ryby. W miejscach gdzie łowiłem twisterami zacząłem łowić kogutami, wormami, ripperami i innymi rybkopodobnymi gumkami. Po dopracowaniu sposobów prowadzenia poszczególnych wabików, ich wielkości i kolorystyki efekty przyszły niespodziewanie dobre. Nie tylko łowiłem sandacze, ale łowiłem ich naprawdę sporo - tzn. znacznie powyżej przeciętnej na danym łowisku. A bywało, ze obok mnie stał inny wędkarz (czasami kolega) i nie mógł zahaczyć nic przez całe tygodnie. Patrzył się z politowaniem na moje wynalazki i eksperymenty. Podkreślał, że "biała guma...", że to czy tamto, a po jakimś czasie prosił mnie bym mu powiedzieć, gdzie te cuda kupić, jak poprowadzić. Nie uważam się za odkrywcę Ameryki. Po prostu logicznym wyjaśnieniem braku brań na twistery było "przegumienie", czyli zjawisko, które kiedyś nazywało się "przebłyszczeniem" (czasy kiedy używało się tylko blach obrotowych i wahadłowych), tylko, że w nowym wydaniu. Aktualnym. A twistery są tak powszechnie używane, że są chyba najczęściej stosowaną przynętą na wszelkie ryby drapieżne. Zwróćcie uwagę jak jesteście nad wodą na co łowi większość ludzi. Moim zdaniem wynika to z obiegowych teorii dotyczących tej przynęty. Oczywiście nie bez znaczenia są też takie czynniki jak: niska cena i w miarę duża wszechstronność oraz szerokie spektrum zastosowań na różnych łowiskach. W miejscówkach o niskiej presji wędkarskiej warto nadal stosować klasyczne twisterki. Tam nadal mogą szokować swą skutecznością. Ale umówmy się - ile takich miejsc jeszcze jest? ;-)

Są też inne wyjątki, gdzie stosuję twisterki. Znam dwa łowiska, na których z niewiadomych przyczyn twistery fluo upodobały sobie szczupaki i bolenie. Jadąc tam, zawsze zabieram ze sobą kilka sztuk. Ale to raczej jedno z tych nieprzewidywalnych upodobań ryb, których się nie da wytłumaczyć. Odkrytych przez przypadek. Jak to mówią: "wyjątek potwierdza regułę".

Czy całkowicie je skreślam jako przynętę? Nie! I chyba nigdy tego nie zrobię, ponieważ zdarza się, że przy "badaniu dna" łowię na nie piękne ryby. Wbrew regułom. Jakbym wrzucił tam inną przynętę - droższą i teoretycznie lepszą, skończyłaby zapewne na zaczepie, a ryb by nie było. I właśnie twister spełnia u mnie takie zadanie "sondy podwodnej", która ma określać rodzaj podłoża i jego niuanse.

Ryobi Zauber i jego klony
21 kwietnia 2020, 12:23

Ryobi Zauber – kołowrotek spinningowy w średniej półce cenowej, który pojawił się na rynku kilka lat temu. Zauber jest kołowrotkiem bardzo udanym, doskonale nadającym się do spinningowania. Konsumenci (spinningiści) na całym świecie docenili jego zalety i bardzo przystępną cenę. Zaubera można dziś kupić już za niecałe 300 zł. Doceniony został także przez innych producentów i firmy wędkarskie. Poszczególne marki poczęły zlecać Ryobi produkcję Zaubera pod ich nazwą. To naprawdę ciekawy ewenement w skali całej historii przemysłu wędkarskiego. Wykonawstwa i podwykonawstwa w procesie produkcji to normalka – w każdej branży. Ale Zauber przeszedł w nieco inny wymiar. Obecnie jest produkowany pod straszną ilością nazw i dla wielu marek. Z czasem pojawił się wśród spinningistów pojęcie „klon Zaubera” – określające kołowrotek innej firmy, który tak naprawdę jest Zauberem. Klonów jest naprawdę spora ilość. Najbardziej popularne to: SPRO Red arc, Team Dragon i Byron Alice. Ponadto Ryobi produkuje swój młynek także dla osławionego Penna. Na rynku widziałem też młynek sygnowany nazwiskiem Boba Nudda (kilkukrotny spławikowy mistrz świata) i kilka innych nazw, których na dzień dzisiejszy już nie pamiętam. Paradoks z Zauberem sięgnął niemal absurdu. Za Penna trzeba zapłacić około 340 zł, za Red Arca około 300 zł, Byron Alice 320 zł, Team Dragon 260 zł, a „oryginalny” Zauber 275 zł – bez szpuli zapasowej (za którą trzeba dopłacić około 60-70zł). Rozumiecie paradoks? Ludzie kupują TEN SAM kołowrotek, składany na tej samej linii produkcyjnej, przez tego samego Chińczyka, płacąc czasem kilkadziesiąt złotych więcej, za sam napis na obudowie. Bo tylko właściwie napis i kilka h rodzajów korbki, są jedynymi szczegółami, którymi kołowrotki się różnią. Korbki są natomiast różne. Zauber oryginalny – ma korbkę składaną przyciskiem – na co niektórzy narzekają (delikatny luz na korbce), posiada natomiast przyjemny, „motylkowy” uchwyt w kształcie litery „T”. Red arc i Penn mają korbkę składaną przy pomocy wkręcania – patent bardzo stary, ale – trzeba przyznać bardzo skuteczny. Na korbce nie tworzą się luzy. Beznadziejnie wykonany jest natomiast uchwyt korbki. Jest po prostu niewygodny. Beczułka jest mała i źle się ją trzyma. Oczywiście idzie się do niej przyzwyczaić, ale ja wolę „motylki”. Team Dragon natomiast ma korbkę skręcaną (jak Red arc) z uchwytem „motylkowym” (jak Zauber) – rozwiązanie najlepsze ze wszystkich. Na dodatek jest to kołowrotek o najniższej cenie z wszystkich „klonów”… No ale niektórzy wolą mieć napisane na młynku: „SPRO” albo „Penn” – brzmi o wiele lepiej, niż Dragon. Ten sam produkt, w dodatku z najlepszym rodzajem korbki i po najniższej cenie. A jednak nie każdy go wybierze… I zrozum tu konsumenta i jego zachowania?

ryobi zauber, team dragon

Parę słów o samym młynku

W oczy rzuca się mały korpus i wielka szpula. Wyglądają jakby były nieproporcjonalne w stosunku do siebie. Kołowrotek jednak waży swoje, co świadczy o materiałach z których wykonany jest mechanizm. „Klon Zaubera” to solidna maszyna. Może na pierwszy rzut oka nieco toporna, ale solidna. Większość elementów jest metalowa. Całości dopełnia 8-łożyskowy mechanizm i przekładnia wykonana z mosiądzu. Uwagę zwraca, obudowana z jednej strony, rolka kabłąka. Dość gruby jest sam kabłąk. Maszyna ma przyzwoitą kulturę pracy, chociaż zdarzają się egzemplarze, które zostały fabrycznie nasmarowane niepoprawnie. Z gwarancją i serwisem nie ma jednak problemu. Kołowrotek bardzo równo układa linkę na szpuli. Można ją nawinąć niemal po samą krawędź, układa się w walec. Doskonale spisuje się także hamulec walki. Działa bardzo precyzyjnie w każdym zakresie ustawień. Niektórzy wędkarze łowią „klonami” – regularnie już od kilku sezonów. Rzadko który kołowrotek jest w stanie to wytrzymać. Tym bardziej, jeśli jest to eksploatacja bezawaryjna. Dla ciekawostki dodam, że SPRO Redarc został wyróżniony tytułem „spinningowego kołowrotka roku” w Europie 2004 r.

 

 

Zaczepy - utrapienie spinningisty
21 kwietnia 2020, 12:22

Prowadzimy przynętę i nagle przytrzymanie, szczytówka się ugina, tniemy mocno... i zonk... Nie było to branie. Przynęta ugrzęzła w zawadzie. Takie przygody zdarzają się każdemu spinningiście i czesto kończą się stratą przynęty - często łownej i czasami drogiej. Jak temu zaradzić? Nie jeździć na ryby! ;-) Nie, to niemożliwe. Jeździć trzeba, łowić trzeba i rwać przynęty niestety też. Taki już los spinningisty. Możemy jednak znacznie ograniczyć straty. Niniejszy artykuł jest właśnie o tym. Pomoże, zwłaszcza początkującym, ograniczyć straty na łowisku.

spinning, wędkarstwo spinningowe

1. "Gdzie patyki, tam wyniki" - tak mówi stare spinningowe porzekadło. Rzeczywiście. Ryby lubią siedzieć tam, gdzie mnóstwo zawad. Ja sam często ryzykuję i rzucam w takie miejsce z trudnych pozycji - niekiedy warto. Warunkiem jest poprawne posługiwanie się swoim sprzętem. Między innymi dlatego jestem zwolennikiem stosowania minimalnej liczby zestawów spinningowych. Im dłużej korzystamy z danego zestawu, tym lepiej nad nim panujemy i precyzyjnie operujemy. Zamiast więc kolekcjonować w szafie szeregi kijów "na sandacza", "na szczupaka", "na klenia" itp. itd. na dodatek o różnych długościach i akcjach lepiej miejmy 2-3 kije. Posiadanie wielkiej kolekcji kończy się na dwa sposoby. Albo wedkarz używa tylko 2-3 kijów (tych które lubi i mu "leżą"), albo na każdą wyprawę zabiera inny i żadnym nie umie się poprawnie posługiwać. A w takim wypadku o precyzyjnym podawaniu przynęt nie ma mowy. Jeśli jednak nie jesteście pewni swoich umiejętności i chcecie rzucać pod patyki, między wystające kamienie, pod zielsko itp. bo wędkarska intuicja podpowiada wam że siedzi tam ryba, to proponuję użycie taniej i niezbyt łownej przynęty. Jeżeli jest ryba, która czatuje na zdobycz, to prawdopodobnie zagryzie, a jeśli urwiemy wabik - to strata niewielka - po prostu ekonomia ;-)

2. Starajmy się używać plecionki. Tak, tak, nawet cieniutka i nominalnie słabsza od monofilowej "trzydziestki" pozwoli nam oszczędzić wiele przynęt.

3. Zawsze starajmy się mieć nieprzetartą linkę na kołowrotku. Linka osłabia się z każdym połowem coraz bardziej. Odcinajmy po każdym łowieniu ostatnie 2-3 metry linki. Ten odcinek jest najbardziej zużyty i to on będzie pękał. Więcej jest wart 1 wobler, czy obrotówka, niż 3 metry dobrej plecionki - znów ekonomia. Nie żałujmy na linkę - zakup, mimo że więcej wart niż 5 woblerów, ale może uratować dziesiątki tychże.

4. Używajmy tylko porządnych krętlików z agrafką, agrafek i przyponów stalowych. Porządne krętliki z agrafką można już kupić w kwocie 4-6 zł za komplet (10 szt.). Badziew kosztuje od 3,5 zł, ale czy oszczędność 0,50zł, czy 1,50 zł jest oszczędnością jeśli na zaczepie puści ten element? Albo (co gorsza) na rybie!?

5. W miejscach gdzie spodziewamy się zaczepów, lub gdy wiemy, że tam są, bądźmy uważni i starajmy się poprowadzić przynętę w taki sposób, by je ominąć.

6. W nieznanych miejscach zaczynajmy łowienie od gumek - są najtańsze, a łowne moga być nawet bardziej niż najdroższe ręcznie robione wobki. W razie straty gumki mniej nas boli kieszeń.

To tyle o unikaniu, a teraz pora na fakty - co zrobić, gdy już mamy zaczep?

Oto kilka sposobów:

1. Wędka do góry i lekko szarpnijmy kilka razy - słabo zapięte zaczepy moga puścić już po takim zabiegu.

2. "Odstrzeliwanie" zaczepów - przy użyciu plecionki uwalnia do 80-90% zaczepów. Otwieramy kabłąk kołowrotka, linkę przytrzymujemy palcem (jak przed rzutem). Podciągamy wędkę do góry, tak by się mocno wygięła. Po czym gwałtownie puszczamy palcem linkę. Prostująca się szczytówka i szybko uwloniona z kołowrotka linka, powoduje "odbicie" przynęty w przeciwnym kierunku niż się zapięła.

3. Jeżeli z miejsca gdzie stoimy nie skutkują obie metody, to próbujemy z innego miejsca. Podchodzimy wzdłuż brzegu w jedną stronę i próbujemy, potem w drugą i znów to samo.

4. Gdy łowimy w nurcie możemy poluzować linkę otwierajac kabłąk i pozwolić by nurt ściągnął linkę w dół, tworząc z niej "balon" na powierzchni. Po czym zamykamy kabłąk i zacinamy pod prąd.

5. "Wieniec" - sposób stary jak świat. Także tylko na wodę płynącą. Można go zastosować w akcie rozpaczy, gdy na dnie uwięźnie nasza ulubiona blaszka, lub bardzo drogi wobler. Robimy wokółw linke wiecheć z krzaków, sitowia i czegokolwiek co znajdziemy na brzegu. Spuszczamy go po linie do wody i pozwalamy odpłynąć ściągając linkę w dół. Zacinamy mocno pod prąd.

6. "Rozwiązanie siłowe" gdy żadna z powyższych metod nie skutkuje, pozostaje urwanie przynęty. Słyszałem o połamaniu wedki na zaczepach. Dla mnie to jakaś głupota i nieporozumienie ciągnąć na ugiętym kiju z całej siły na dokręconym hamulcu. Rwie się w sposób nastepujący: Nakierowujemy wędke, by była w jednej linii z linką. Przytrzymujemy szpulę i kabłąk ręką (nie dokręcamy hamulca! Nie ma sensu po chwili go ponownie regulować! Jak mocno złapiemy za szpulę to efekt będzie i tak lepszy niż po dokręceniu hamulca na full). Cofamy się do tyłu, powoli i miarowo. Powolne napinanie linki w jej granicy wytrzymałosci daje szansę na rozgięcie/złamanie kotwicy/haka - a przynęta może zostanie uratowana. Gdy jednak to się nie uda, usłyszymy trzxask, albo poczujemy pyknięcie i trzeba wiązać od nowa... :-(

Uwalniacze

Przy łowieniu wielkimi i drogimi woblerami, poza odpowiednio grubą plecionką warto mieć uwalniacz. Jest ich na rynku kilka rodzajów, działających na nieco innych zasadach. Nawet uwalniacz nie daje nam 100% pewności, że odzyskamy przynętę, ale warto go mieć, bo naprawdę ten sprzęt zarabia na siebie, albo - jak kto woli - pozwala sporo zaoszczędzić. Są dwa główne typy uwalniaczy. Jeden to zwykła, ołowiana kulka o odpowiedniej wadze, wyposażona w kilka metalowych łańcuchów, które mają za zadanie zahaczenie się o przynętę, bądź jej uzbrojenie. Drugi patent to metalowa "klamra", która zsuwając się po lince "chwyta" za krętlik i w ten sposób uwalniamy siłowo wabik (o ile nie sam krętlik).

Życzę wszystkim jak najmniejszych strat!

Wklejanka – fakty i mity
21 kwietnia 2020, 12:20

Temat, który musiałem poruszyć wcześniej lub później. Temat bardzo ważny, bo niewiele chyba w Internecie jest tematów dotyczących spinningu, co do których większość ludzi nie tylko się myli, co zwyczajnie nie ma bladego pojęcia co to jest wklejanka. O ignorancji i niewiedzy tychże świadczą wypowiedzi na forach internetowych, w których widać, że domorośli „znawcy” i „eksperci” wypisują różnorakie bzdury, a swą wiedzę na temat wklejanek czerpią… no właśnie? Skąd? Prawdopodobnie powtarzają opinie zasłyszane od innych osób, które się nie znają, albo przeczytali na forum internetowym właśnie, gdzie jakaś wirtualna postać postanowiła pochwalić się wiedzą, której nie posiada. Pal licho jeśli takie rzeczy wypisują użytkownicy młodzi, którzy w podpisie na forum mają podany swój prawdziwy wiek. Gorzej, jeśli bzdury są wypisywane poprzez osoby „doświadczone” – czyli wędkarzy dorosłych, którzy na lewo i prawo podają informację o swoim wędkarskim stażu. Tacy ludzie bywają często autorytetami dla młodych adeptów spinningu i ich niewiedza znacząco wpływa na światopogląd niektórych. Zatem warto moim zdaniem sprostować herezje wypisywane przez nich. Jako że artykuł zatytułowałem „Wklejana – 10 faktów i mitów” to właśnie te dwie kwestie chciałem omówić. Zacznę od mitów, których jest ogrom, biorąc pod uwagę tak nieskomplikowany temat jakim są wędziska z wklejaną szczytówką.

Wklejanka, spinning, wędka spinningowa

Zacznijmy od tego, że wiele osób nie rozumie i nie wie czym jest „wklejanka” i czym się charakteryzuje tego typu wędzisko. Gwoli wyjaśnienia. Wklejanka to kij, zaopatrzony w szczytówkę, która jest wklejona w blank. Dlaczego i po co stosuje się taki zabieg? Dlaczego nie zastosować wymiennej szczytówki? Są i takie wynalazki, ale im mniej składów ma wędka, tym lepiej – dlatego wklejana szczytówka i blank są połączone „na stałe”.

Mit 1

„Wklejanka uniemożliwia wykrywanie delikatnych brań…”

Fakt:

Niektórzy nie do końca zdają sobie sprawę po co ktoś w ogóle produkuje taki wynalazek.

Wklejanki to kije, które zostały stworzone do tego by wykrywać najbardziej delikatne i chimeryczne brania, czego „nie potrafią” tradycyjne spinningi. Na forach internetowych czytałem niejednokrotnie jak „znawca” sprzętu strzela tekstem, że ma wklejankę, ale już nią nie łowi, bo nią nie czuje wogóle brań. Ręce opadają – własny brak doświadczenia z danym sprzętem i brak pomyślunku zostaje zrzucony na sprzęt. Rzeczywiście – wklejanka ma gorsze „czucie” brań na rękojeści, ale łowiąc nią powinno się obserwować szczytówkę, która pokazuje brania, których na rękojeści nie czuć. Na dodatek są to brania tak delikatne, że na tradycyjnym spinningu nie dość że nie byłoby ich czuć w ręce, to nawet nie można byłoby ich zaobserwować na szczytówce. Jak komuś robi problem obserwowanie szczytówki podczas łowienia, to nie ma sensu żeby używał tego typu wędzisk. Niech dalej pozostaje w swoim świecie kijów jednego typu, którymi wykrywa tylko mocniejsze brania.

Mit 2

„Wklejana szczytówka jest miękka jak klucha.”

Fakt:

Bzdura! Szczytówki w niektórych wklejankach są o wiele sztywniejsze, od szczytówek w tradycyjnych spinningach uchodzących za „kije sztywne o akcji szczytowej”.

Mit 3

„Szczytówka wklejana jest z włókna szklanego i dlatego jest taka miękka.”

Fakt:

Owszem, niektóre wklejanki mają szczytówki ze szkła, a blank wędziska jest z węgla albo kompozytu. Są też szczytówki z pełnego węgla (a blank takiej wędki z węgla, szkła, bądź kompozytu). Są też szczytówki z kompozytów. Jak widać kombinacji: materiał blanku wędziska – szczytówka, jest sporo kombinacji. A sztywność i akcję wędki ocenianą na podstawie danego materiału z którego wykonany jest blank albo szczytówka, można włożyć między bajki, po czym pozostawić gdybaniom i wymądrzaniom się ignorantów, którzy sobie nie zdają sprawy o czym mówią, a chcą zabłysnąć wiedzą. Akcja wędziska zależy oprócz materiału budowy także od: gęstości materiału, rozmieszczenia przelotek, dodatkowym oplotom blanku, szerokości i grubości ścian blanku… etc. etc. Więc jeśli ktoś wam powie (nie tylko odnośnie wklejanek), że wędki ze szklanego włókna są miękkie, a z węglowego sztywne, to możecie dać sobie spokój z słuchaniem jego „mądrych rad”.

Mit 4

„Wklejanka ma akcję paraboliczną albo półparaboliczną i jest miękka.”

Fakt:

Wklejanka, jak każdy kij spinningowy może mieć akcję Fast, x-fast i każdą inną – w zależności od modelu. Czytając opinię na niektórych forach internetowych śmiać mi się chce z tego, że przykładowo kij Daiwa powermesh jest określany przez niektórych jako „szybka akcja szczytowa”. Power mesh nie jest wklejanką, ale ja bym go nie nazwał w życiu szybką akcją szczytową (albo x-fastem jak kto woli), a raczej akcją medium. Dla mnie – kogoś, kto używa wklejanek, wspomniany kij jest wręcz bardzo miękki, zdecydowanie za miękki i zbyt wolny jak dla mnie. Miałem w rękach co najmniej 5 wklejanek, które są w rzeczywistości x-fastami, przy których wspomnany powermesh to wręcz lejąca się klucha.

Mit 5

„Wklejanka to kij delikatny do łowienia na paprochy.”

Fakt:

Bzdura. Znam ludzi, którzy przerabiają jerkówki o c.w. do 120 g na wklejanki, by lepiej wyczuwać brania szczupaków z dużych odległości. I uwierzcie mi, że kije te są nadal bardzo sztywne i cięte.

Mit 6

„Wklejanką łowi się na jigi, bo pod woblerami, cykadami i wirówkami za bardzo się wygina.”

Fakt:

Znów wracamy do zagadnienia związanego z akcją całego kija. Wklejana szczytówka i stopień jej miękkości/twardości nie mają tutaj nic do rzeczy.

Mit 7

„Wklejanka nie nadaje się do łowienia w rzece.”

Fakt:

Wiem że powyższe stwierdzenie niektórym wyda się wręcz nieprawdopodobne, ale uwierzcie mi – nawet takie rzeczy ludzie wypisują po forach w sieci. W zasadzie, to nie wiem co tutaj można napisać. Oczywistym jest, że wklejanką, jak każdą inną wędką można łowić w rzece, jeziorze zbiorniku zaporowym i w morzu – jeśli ktoś ma taką ochotę. Ja na przykład jeżdżę na pstrągi w rwących rzeczkach z wklejanką i nie zauważyłem, żeby nurt rzeki powodował jakiś dyskomfort.

Mit 8

„Wklejanką nie da się zaciąć dużego drapieżnika o twardym pysku, np. sandacza.”

Fakt

Wklejanki to kije wręcz stworzone do łowienia sandaczy. W obecnej chwili za najskuteczniejsze uważam łowienie z opadu za pomocą wklejanki. Dopóki używałem do tego tradycyjnego spinningu, nie byłem w stanie wykryć około 80% brań. Różnica jest ogromna. Nie wierzę w to, że mam teraz 5 razy więcej brań niż kiedyś. Po prostu na 5 brań 4 z nich są bardzo anemiczne (sandacz bierze przynętę do pyska i płynie za nią w kierunku tym samym w którą porusza się przynęta). Nie wyobrażam sobie zwykłego kija, który byłby w stanie zasygnalizować takie branie. Jako, że na sandacze stosuję sztywną wklejankę i plecionkę, zacięcie jest niemal identyczne jak w sztywnym kiju – nie wklejance. Zresztą „Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli”.

Mit 9

„Wklejanki się łamią”

Fakt

Żadne wędki się nie łamią – to wędkarze je łamią. ;-)

Mit 10

„Wklejanka powinna być stosowana do metody „boczny trok” podczas łowienia okoni.”

Fakt

Podobnie jak każda inna wędka. Stwierdzenia że wędka jest do metody „boczny trok”, „drop shot” czy do „łowienia okoni z łódki na woblery bezsterowe” są wymysłem producentów, mającym na celu kreowanie rynków zbytu dla każdego wypuszczanego nań produktu. Na „boczny trok” można używać wędziska jakiego się chce. Byleby ciężar zestawu którym się łowi nie przekraczał limitu dopuszczalnego dla danego kija.