Najnowsze wpisy, strona 11


Przynęty na suma
22 kwietnia 2020, 13:00

Bynajmniej nie jest to artykuł z cyklu „Przynęty za stówę”. Za 100 zł ciężko skompletować przynęty na wąsatą rybkę. Tutaj wszystko musi być ekstremalnie mocne, a jak wiadomo – haki i kotwice im większe (i lepsze) – tym droższe. Do rzeczy. Chciałem dziś przedstawić wam kilka przynęt, które sprawdzały się mnie i moim znajomym podczas spinningowego „sumowania” w ostatnich sezonach. Łowiliśmy (myślę że mogę tutaj napisać w liczbie mnogiej w imieniu kolegów) na różne przynęty, ale... ale kilka przynęt było po prostu bardziej łownych niż inne. Dotyczyło to każdej grupy wabików. Wszystkie muszą spełniać jeden warunek – poprawnie pracować podczas bardzo powolnego prowadzenia w wodzie.

Przynęty na suma

Jigi

Podstawowe przynęty. Po części z oszczędności. Dobry wobler sumowy trochę kosztuje, a urywa się tak samo jak jig. Polecam wszelkie eksperymenty z wormami i dużymi gumami imitującymi raki. Oraz rippery od 8 cm wzwyż. Dobre są też rippery z wtopionym wewnątrz obciążeniem i folią holograficzną. Zwłaszcza te imitujące krąpie, karasie i leszcze. Dozbrojka w postaci kotwiczki u dołu przynęty warta jest wymiany na coś mocniejszego. Wciąż niezłe efekty można osiągnąć stosując klasyczne twistery. W Wiśle królują w lecie jasne: perła, białe i seledyn fluo, w nocy popularny jest święcący w ciemności. Ja do tego ostatniego nigdy nie miałem sumowego szczęścia, ale prowadząc 7 cm nad dnem w moim sumowym dołku – złowiłem bolenia jakieś dwa lata temu :)

Kiedyś spotkałem nad wodą spinningistę, który łowił na puchowce. Wykonywał je sam na główkach od 30 do 50 gram. Miały około 10-12 cm. Ja się nie pokusiłem (jeszcze?) o wykonanie takiej przynęty. Chociaż przyznam, że zdjęcia jego sumów, które mi pokazał na swojej komórce, zrobiły na mnie wrażenie!

Błystki obrotowe

Tylko i wyłącznie zabawki z przednim obciążeniem. Kiedyś czytałem o ich stosowaniu na Ukrainie. Wykonałem kilka sztuk na próbę (instrukcja tutaj: http://extreme-fishing.pl/?p=754) i na stałe weszły do mojego sumowo – sandaczowego arsenału. Nauczony na własnych błędach – wolę je zbroić pojedynczym sumowym hakiem (takim jakiego używają grunciarze), kotwice – nawet te duże, markowe bywały miażdżone. Dla tych, którzy próbują łowić na takie blaszki, a nie mają w tym jeszcze doświadczenia – dodam, że zastosowanie pojedynczego haka ogranicza też czepianie się kotwicy za przypon. Zdarza się to podczas zarzucenia takiej blaszki. Odwrotne wyważenie wabika, niż w klasycznych wirówkach powoduje odwracanie się w locie przynęty i tył wyprzedza przód – zupełnie jak w zimie na zakręcie jadąc Polonezem ;) Recepta na to jest hamowanie linki przy kołowrotku w ostatniej fazie lotu przynęty (castingowcy nie powinni mieć z tym problemu).

Wahadłówki

Szerokie, dość mocno wykrępowane. Mocno pracujące podczas powolnego prowadzenia, ale nie wpadające w ruch wirowy. Niestety ciężko o takie w sklepie – trzeba je samemu zrobić, albo podrobić, albo... nie wiem co. Stare rosyjskie i polskie wzory są niezłe. Czasem można je jeszcze gdzieś znaleźć. Jedną z ich zalet jest także to, że da się je daleko posłać z ciężkiego sprzętu, bo trochę ważą. Stworzone do multiplikatorów! Ich kolor nie gra zbyt dużej roki, zwłaszcza podczas połowów nocnych. Ja stosuję srebrne, złote i miedziane. Czyli „nieumalowane.”

Woblery

Głęboko nurkujące Rapalki: Shad rapy deep runnery, DT i ewentualnie wyroby innych firm, które potrafią sporo zanurkować na zestawie z grubą plecionką. W prasie wędkarskiej odkąd pamiętam piszą o pękatych, niezbyt głęboko schodzących woblerach, które mają się sprawdzać podczas nocnych połowów – być może i tak jest, ale mnie takie przynęty osobiście nigdy nie przyniosły oczekiwanych efektów.

Bonus

W dołkach można się pobawić dropshotem, co też ostatnio zacząłem sam czynić. Namówił mnie znajomy, który tego sposobu (z bardzo dobrymi efektami) spróbował w ubiegłym roku. Jak przynęty stosuję długie fluo gumki, albo inne dziwactwa, o nieokreślonym kształcie i charakterze pracy. Niedługo planuję pierwsze eksperymenty ze „smrodami” - czyli nasączaniem gumek substancjami zapachowymi.

Gumą płytko
22 kwietnia 2020, 12:57

Świetne łowisko szczupaków i boleni. Płytka woda, dużo zaczepów. O zmroku się zaczyna. Najpierw wchodzą na żer szczupaki. Jest ich tylko kilka. Każdy z nich żeruje w pewnej odległości od pozostałych. Nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Gdy skończą jedzenie, do akcji wkraczają bolenie. Czasem razem z nimi klenie i sandacze. Ryby te jednak (z boleniami włącznie), rzadko kiedy atakują w widowiskowy sposób i dając znać o swoim istnieniu na powierzchni wody. Przyjechałem ze spinninggiem. Lekkim na dodatek. Pletka 8LB – zdawało mi się że wystarczy. Owszem – na kilka ryb wystarczył ten sprzęt. Holować się w miarę dało. Problem był inny – wieszałem dużo przynęt na zaczepach. A łowić w takim miejscu, zwłaszcza po ciemku, nie jest łatwo. Używałem wahadłówek z cienkich blach, płytko schodzących woblerów i wirówek bezkorpusowych. Od czasu do czasu zakładałem gumkę, uzbrojoną lekką główką. Brań na nią było najwięcej. Ale tylko gdy odpowiednio powoli ją poprowadziłem. To było w tym przypadku trudniejsze niż w przypadku przeciągania innych wabików. Guma po prostu łatwiej łapała zaczepy. Schodziłem już z obciążeniem najniżej jak się da. Nawet cążkami odcinałem kawałki ołowiu z jigowego łebka. No a potem zdarzyła się wąsata niespodzianka. Nie byłem w stanie zatrzymać odjazdu wielkiej ryby, która połknęła 8 cm kopytko. Na następną wyprawę wziąłem cięższy sprzęt – zestaw castingowy i pletka 30 LB. Chciałem też oszczędzić nieco przynęt na zaczepach. Ale jak tu zarzucać lekką wirówkę bez korpusu z mutliplikatora? Jak lekką gumę? Nierealne! Potrzebowałem przynęty gumowej, chodzącej płytko i dającej się rzucać z zestawu castingowego. Jak pogodzić kilka wykluczających się cech przynęty?

Gumą płytko

Na łowisku nic nie wymyśliłem. Łowiłem woblerami i zostawiłem kilkadziesiąt zł na zaczepach. Ryb albo nie było, albo były za małe, by przynieść mi satysfakcję – nie pamiętam. Do domu wróciłem nieco zawiedziony. Wlazłem na allegro, kategoria wędkarstwo->przynęt->sztuczne->gumowe... i zacząłem poszukiwania – sam nie wiedząc czego szukam. Przejrzałem wszystkie strony całej podkategorii przynęt gumowych. Oglądałem dokładnie zdjęcia i opisy przynęt z aukcji, gdzie wystawione były gumki, których jeszcze nie znam. Wszędzie to samo – różne odmiany tego co już było. Musiałem poszukać dalej. Może w świecie już coś znają na moją niemoc? Pogrzebałem na stronach kilku amerykańskich sklepów internetowych, zajrzałem na fora internetowe, na których dawno nie byłem. Zebrałem do kupy wszystko na co natrafiłem i zacząłem znów męczyć kolegów z USA swoimi pytaniami. Pokazali mi wówczas ciekawego swimmbaita z gumy. Środek korpusu był oczywiście pusty. Zbrojenie – hak ukryty wewnątrz. Czyli typowo „bassowy” - nie mający zastosowania u nas (wiele razy próbowałem tak łowić w roślinności i rzadko udawało mi się zacinać ryby przynętą, w której grot haka tkwił zatopiony w gumie). Ale sam patent z gumą niezły. W sklepie zaprzyjaźnionym udało mi się jeszcze zakupić pływające główki jigowe. Zanim zamówiłem to cudo, postanowiłem przetestować prototyp, którego własnoręcznie wykonałem ;-) Gumy porobiłem sam – z jakichś strzępków twisterów i ripperów, które miałem po pudełkach. O ile pamiętam, to do korpusu sporego kopyta, dokleiłem za pomocą zapalniczki ogonek od twistera. Z korpusu wybebeszyłem nieco gumy, by go odchudzić. Uzbroiłem gumę tradycyjnie – ale główka pływająca miała być. W ten sposób uzbrojona guma miała pozwolić się płytko prowadzić, dać zarzucać multikiem, no i... łowić ryby :-D

Pierwszy test na łowisku – jest lepiej niż było. Ale dalej lipa... Nie lecą za daleko. Załamka. Łowisko zmieniłem na inne, bo ryb zaczęło brakować. Z czasem zapomniałem o nim i moich kombinacjach z ciężkimi, płytkimi gumami. W końcu dostałem od znajomego fajnego swimbaita, którego sprowadził wraz z całym pudłem z USA. O to właśnie mi chodziło. Guma z której był wykonany swimbait była wyraźnie cięższa od gumek, które ja stosowałem.

Długie rzuty spinningiem
22 kwietnia 2020, 12:55

Co zrobić żeby dalej rzucać spinningiem?

Ostatnio spotkałem się z wieloma herezjami na ten temat. Niekiedy nawet producenci kołowrotków stałoszpulowych zapewniają, ze ich „nowoczesne konstrukcje” spowodują, że będziemy dalej i celniej (to ostatnie już mnie totalnie robiło :D ). Jest to oczywiście totalna bzdura. Dla tych, którzy lubią oddawać dalekie rzuty (albo muszą – chociaż konieczność oddawania dalekich rzutów to w spinningu margines, którym ja na przykład sobie głowy nie zawracam) przygotowałem kilka wskazówek, które pozwolą im rzucać dalej. Niektóre z nich są oczywiste, ale niektóre mogą stanowić innowacyjność, zwłaszcza dla mniej doświadczonych kolegów.

Co zrobić żeby dalej rzucać spinningiem?

Dłuższa wędka = dłuższe rzuty. Oczywista oczywistość.

Linka. Czy to żyłka, czy plecionka – cieńsza, bardziej wiotka i gładka linka stawia mniejsze opory przy schodzeniu ze szpuli oraz na przelotkach.

Równy nawój na szpulę kołowrotka. Linka powinna być nawinięta w „walec” a nie żadne „stożki” i inne dziwne figury geometryczne. „Walec” na szpuli gwarantuje płynniejsze schodzenie z niej zwojów podczas rzutu. O tym, że niweluje też plątanie linki nie muszę wspominać.

Szybka akcja kija. Nie mam tutaj na myśli akcji szczytowej, bo ta jest często utożsamiana z szybką akcją, co jest wynikiem nieprecyzyjnych opisów sprzętu przez producentów. „Szybka akcja” oznacza, że szybko po ugięciu (czyli w krótkim czasie) powraca ona do pozycji neutralnej (czyli wyprostu). Takie zachowanie kija powoduje, że po gwałtownym machnięciu podczas wyrzutu, kij jest prosty, co z kolei „ustawia” przelotki w jednej linii, niwelując „dławienie” na nich linki. Owe „dławienie” najłatwiej zaobserwować na kijach o akcji wolnej i parabolicznym ugięciu. Znacznie skraca ono rzuty.

Większa średnica szpuli także zwiększa długość rzutu. Z większej szpuli zwoje spadające podczas rzutu są dłuższe niż na mniejszej. Jest jednak pewne „ale” - wyjaśnione w dalszym punkcie.

Większa średnica przelotek – zwłaszcza pierwszej (licząc od strony kołowrotka). Pierwsza przelotka najbardziej „dławi” zwoje linki. Zatem warto pokombinować z tunningiem swojego kija. Zwłaszcza jak się zmieniło kołowrotek na większy o większej średnicy szpuli.

Cięższa i bardziej „lotna” przynęta. Tam gdzie nie doleci mały, piankowy woblerek, doleci na pewno wahadłówka, czy odpowiednio dociążony jig. Jeśli ryby biorą tylko na wobki w danym miejscu lub warunki łowiska zmuszają do tego (mocno zarośnięte, gdzie występuje konieczność płytkiego poprowadzenia przynęty), należy wykonać wobek z lipy samodzielnie i odpowiednio go dociążyć. Albo poszukać jakiegoś kupnego „long casta”.

Dodatkowe obciążenie przynęty. Obecnie się raczej nie spotyka dodatkowych obciążeń, które mają wpłynąć na długość rzutu, czy też głębsze sprowadzenie małej przynęty (z wyjątkiem „bocznego troka”. Zakładanie zaciskowych śrucin na żyłkę przed przynętą, to patent stary jak świat. Zwłaszcza podczas korzystania z ultralighta i mikro wirówek.

Korzystajmy ze szpuli matchowej jeśli taką mamy. Można dowinąć linkę do samej krawędzi, co znacznie ułatwia schodzenie jej zwojów podczas rzutu. Rozwiązanie idealne do połowu niewielkich ryb ma małe przynęty. Głównie okonie i klenio-jazie oraz biała ryba na mikrospinning.

Technika, technika i jeszcze raz technika! Umiejętności rzucającego są o wiele więcej warte niż wszelkie bajery, czy udogodnienia. Ważniejsze od samej długości rzutu jest jego celność. A tutaj już tylko technika pozostaje, bo wędek i kołowrotków, które umożliwiają celne rzuty jeszcze nie wymyślono, podobnie jak przynęt z „systemem samonaprowadzania”

Okoń
22 kwietnia 2020, 12:52

Okoń jest nazywany przez wędkarzy „drapieżnikiem całorocznym”. Obecnie to właśnie on, a nie szczupak, dzierży miano „najbardziej spinningowej ryby w Polsce”. Obecnie „na szczupaka” jeździ coraz mniej wędkarzy. Jest go po prostu coraz mniej. Okoni natomiast nie brakuje w zasadzie nigdzie. Wędkarz znający się nieco na technikach połowu i „czytaniu wody” nie powinien mieć problemu z wytropieniem „pasiaka” i złowieniem go. W niektórych miejscach w Polsce okoń jest łowiony namiętnie przez wszystkich, z braku... innych drapieżców. Brzmi to jak opis zagłady wszelkiego życia w naszych wodach, ale cóż... gdzieniegdzie takie są realia. Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że łowiąc okonie, również można nieźle się pobawić. Sprzęt (a przede wszystkim przynęty) nie są drogie. Dzięki temu możemy sobie pozwolić na nonszalancję w stosowaniu superdelikatnych zestawów. Cienka żyłka albo plecionka, mała agrafeczka i niewielkie przynęty to główna broń okoniowych łowców. W dłoni wędzisko typu „ultraglight”.

Kilka słów o samej rybie. Okonie rosną bardzo powoli. Mimo swojej mięsożerności i żarłoczności rzadko osiągają imponujące rozmiary. To bardzo ruchliwe ryby. Ich przemiana materii jest bardzo szybka. Ze wszystkich drapieżników naszych słodkich wód, to właśnie okoń najbardziej zawzięcie ściga swoje ofiary. Jako ryba żyjąca stadnie, często poluje w grupie. „Bojówki okoni” potrafią zapędzić stado rybek na płyciznę, otoczyć i tam bezkarnie atakować wyżerając ile się da. Pysk okonia jest dosyć duży. W stosunku do wielkości całego okoniowego ciała, jest nawet bardzo duży. Szeroko rozwarta morda okonia może chwytać spore ofiary. Brak uzębienia takiego jak ma np. szczupak, powoduje że pochwyconym przezeń ofiarom, zdarza się wyślizgnąć i uciec. W takich sytuacjach okoń nie odpuszcza. Ponawia atak dopóki nie chwyci ryby lub gdy ta nie zniknie w jego pola widzenia. Okonie występują wszędzie: w rzekach, jeziorach, stawach, oczkach wodnych i przybrzeżnych wodach Bałtyku. Ciało okonia pokrywają łuski, które są dosyć chropowate i szorstkie w dotyku. Pokrywy skrzelowe posiadają ostry kolec. Podobnie płetwa grzbietowa – nastroszona może boleśnie ukłuć dłoń niewprawnego wędkarza. Ciało okonia jest wygrzbiecone. Stąd nazywany jest często „garbusem”. Cecha ta postępuje wraz z wiekiem. Wielkie okonie mają już potężne garby. Okonie to bardzo kolorowe ryby. Krwistoczerwone płetwy, ciemne pasy po bokach i turkusowo ciemny grzbiet. Srebrno, złote ubarwienie łusek niekiedy przechodzi w seledyn. Okoń wygląda niemal jak jakaś egzotyczna ryba.

 

Kilka słów o tym jak okoń postrzega swoje ofiary. Z budowy anatomicznej jego ciała i zmysłów wynikają bowiem wnioski, które umożliwiają nam – spinningistom udoskonalić naszą technikę i dostosować metody do jego połowu.

okoń, jak złowić okonia

okoń, jak złowić okonia

okoń, jak złowić okonia

 

Oczy okonia są osadzone po bokach głowy. Podobnie jak w przypadku szczupaka są drugim, obok linii bocznej, zmysłem dzięki któremu postrzega, namierza i rozpoznaje ofiary. Okonie nie widzą co znajduje się bezpośrednio przed nimi. Spławikowcy i grunciarze łowią go na robaki. Widać w takich przypadkach w polaroidach, ze okoń podpływa do dyndającego na haczyku robaka, i się mu przygląda, po czym dopiero połyka. Wbrew pozorom, okoń wcale go nie ogląda – bo najprawdopodobniej go nie widzi. Po prostu go obwąchuje. Węch jest trzecim, najważniejszym zmysłem okonia. Małe okonie odżywiają się planktonem, następnie przechodzą na robaki, bezkręgowce oraz ikrę innych gatunków. Typowo drapieżny styl życia rozpoczyna się, gdy mają około 7 cm długości. Często złowić je wtedy można na przynęty, które są większe od nich. Małe okonie mierzą siły na zamiary i sprawdzają na ile sobie mogą pozwolić. W czystej wodzie można zaobserwować bardzo ciekawe sceny. Stado okonków wpływa pomiędzy stadko niedużych płoci, karasi, uklejek i rozrabiają. Podgryzają inne rybki za ogon, mimo że nie są w stanie zrobić im krzywdy. Ot po prostu takie śmieszne złośliwości. Jak niesforne dziecko, które dokucza drugiemu. Gdy w końcu podrosną do 15 cm stają się obiektem westchnień niejednego mięsiarza, dla którego stają się pełnowartościowym posiłkiem. Aby zrozumieć jak okoń pobiera pokarm i jak atakuje nasze – sztuczne przynęty, musimy zrobić małe rozeznanie. Pierwszy zmysł – linia boczna. To ona nakierowuje okonia na potencjalną ofiarę. Ona zwraca jego uwagę na naszą blaszkę, gumkę, czy woblerka. Jest bardzo czuła u okonia. Ryby są w stanie wykryć nawet falowanie gumowego ogonka w miniaturowym paprochu, z odległości kilku metrów. Następnie rusza za nim w pościg. Płynie ruchem lekko wężowatym, ale szybkimi zakosami. Gdy jest już blisko ofiary i nie wykona decydującego skoku, to traci ją z pola widzenia. To właśnie jest przyczyna sytuacji, którą z pewnością obserwowaliście nieraz. Okoń płynie za naszą przynętą, wyraźnie nią zainteresowany. Laik w takim momencie zaprzestaje zwijania linki, by okoń mógł dogonić jego blaszkę/paprocha. A tu niespodzianka – okoń się zatrzymuje i sprawia wrażenie jakby się pogubił. Po prostu znalazł się tak blisko przynęty, że stracił ją z pola widzenia. W takich sytuacjach należy przyspieszyć zwijanie linki. Gdy okoń zauważy że potencjalna ofiara zaczyna uciekać, to wykonuje gwałtowny skok, lub dwa z dużą szybkością. Wówczas nie ma znaczenia, że straci na ułamek sekundy widok na ofiarę. Wszystko stanie się tak szybko, że jest wielkie prawdopodobieństwo, że trafi celnie i zagryzie. Kolejny przykład – jigowanie – czyli prowadzenie przynęty w płaszczyźnie nieco zbliżonej do pionu. Biorąc pod uwagę płaszczyznę pionową w której widzi okoń, przynęta znajduje się dłużej w jego polu widzenia. Czy jest to klucz do sukcesu? Być może, chociaż tego póki co nie udowodniono. Podobnie rzecz ma się w przypadku bocznego troka i drop shota. W klasycznym drop shocie łowi się całkowicie w pionie z łódki. Dzięki czemu okoń ma czas by dokładnie przyjrzeć się przynęcie, która tańczy „góra – dół”. Chociaż z natury okonie są rybami stadnymi, to zdarzają się wśród nich także „czarne owce”. Są to kanibale, które nie są zdolne do życia w stadzie. Nie spotkałem się w żadnej literaturze fachowej, ani w publikacjach w sieci z przyczyną tego zjawiska. Tzn. dlaczego jeden okoń na całe, wielkie stado może stać się kanibalem. Prawdopodobnie przyczyna tkwi w genetyce. Okonie – kanibale są bowiem największymi rybami pośród całej populacji. Zaczynają atakować swoich braci ze stada już jak mają 10 cm. Szybko stają się smakoszami okoniowego miejsca. Pozostałe osobniki zaczynają przed nimi uciekać iw ten sposób okoń – kanibal staje się samotnikiem, już w swojej młodości. Teoretycznie wśród okoni samotnikami są tylko osobniki bardzo duże. Najczęściej są to ryby mierzące około 40 cm. Kanibale są samotnikami czasami jak mają niespełna 20 cm. Charakteryzuje je także inna cecha, różniąca je od reszty. Jedzą bardzo mało i polują bardzo rzadko. Potrafią żerować raz na kilka dni, podczas gdy stada okoni, w sprzyjających warunkach potrafią zajadać się i uganiać za ofiarami niekiedy przez większość doby. Okoń kanibal zamieszkuje najczęściej jedną kryjówkę, od której nie oddala się bardziej niż kilkanaście – kilkadziesiąt metrów (tylko podczas żerowania). Żywi się oczywiście nie tylko okoniami, ale też innymi rybami, z których wybiera raczej te większe, z którymi jest w stanie sobie poradzić.

Wróćmy do okoni, które żyją sobie w stadkach i za którymi śmigamy z naszymi paprochowymi zestawami. Obecnie są to najczęściej poławiane ryby na spinning. W niektórych regionach Polski, spinningiści mają niewielki wybór co do drapieżników i pozostaje im w zasadzie łowienie okoni. Specjalizacja i nowoczesne metody połowu małych pasiaków, to domena wędkarzy startujących na zawodach spinningowych. Kombinatoryka ich sięga technik, na które bym nawet nie wpadł. Znam jednego zawodnika, który na temat samego bocznego troka w połowie okonia mógłby napisać grubą książkę. Kiedyś pokazał mi swoje pudełka, które zabiera na zawody rozgrywane na zbiornikach zaporowych. Jedno pudełko – paprochy 2 calowe – pełna gama barw. Drugie pudełko – to samo, tylko w rozmiarze mniejszym (jeden cal). Kolejne pudełko – paprochy jeszcze mniejsze. Następne – muchy, streamery i inne sierściuchy do troka. Oprócz tego pudełko minigłówek jigowych. Po czym – kolejne pudełka a w nich – gotowe przypony z żyłek różnej długości i grubości, z wzorowo przywiązanymi haczykami różnej wielkości. A w kolejnym pudełku ciężarki – łezki, oliwki, pałeczki, oczywiście w całej gamie wielkości. A wszystko po to żeby być przygotowanym na wszelkie okoliczności i nie tracić cennego czasu w czasie zawodów.

Do czego zmierzam – rozgrywanie zawodów, lekki i ultralekki spinning wykreował specjalizację łowienia okoni, jak chyba najczęściej poławianą rybę naszych wód. Nigdy nie spotkałem się, znając sporo spinningowych „świrów”, z kimś, kto byłby tak „uzbrojony” na rybę jednego gatunku. Podczas łowienia okoni z brzegu dochodzą na zawodach kolejne pudełeczka – z woblerkami, wirówkami, cykadkami i kogutkami. Czy jest jakikolwiek łowca szczupaków, sumów, albo sandaczy, który miałby tyle tego wszystkiego? Wątpię...

Małe okonie łowi się bardzo łatwo. Zawsze powtarzałem i będę powtarzał, że okoń to ryba treningowa. To podczas okoniowych połowów powinni się uczyć początkujący spinningiści. Inaczej rzecz ma się gdy próbujemy złowić dużego okonia. Z małego głupola, który łyka niekiedy wszystko co się rusza, duży okoń to bardzo mądra i ostrożna ryba. Podam prosty przykład: Oficjalny rekord Polski wynosi 2,56 kg i mierzył 50 cm. Został złowiony w 1986 r. Tymczasem w odłowach sieciowych zdarzają się (częściej niż się niektórym wydaje) okonie, które ważą ponad 4 kg! Dlaczego nikt takiego garbusa nie złowił na wędkę? No cóż – to podobnie jak z łowieniem głowacicy – też rzadko żerują, ale głowatkę jest łatwiej namierzyć. Okoń, który waży 4 kg może mieć 70 cm długości – widziałem kiedyś zdjęcie takiego garbusa. Uwierzcie mi że robi wrażenie większe niż dwumetrowy sum! Po prostu wielki, pasiasty prosiak, niewiele przypominający małe rybki, biorące seryjnie na paprocha. O sposobach łowienia wielkich okoni nawet nie ważę się pisać. Dla mnie duży okoń to przyłów, gdy poluję na inną rybę. Zdarza mi się taka sytuacja raz na kilka lat. Ale do rekordu Polski i tak zawsze było daleko. Złowić „kilogramówkę” to wyczyn, złowić 4 kilowca... hmmmm... cud!? Odnośnie zachowania większych okoni (powyżej 30 cm) rozmawiałem kiedyś z pewnym starszym wędkarzem. Łowił on okonie na żywca. Niejednokrotnie obserwował je w przejrzystej wodzie w okularach polaryzacyjnych. Gdy namierzyły jego przynętę, to podpływały blisko (czyli miały rybkę w „martwym punkcie” pola widzenia), po czym... wąchały. Węch okoni to prawdopodobnie zmysł, który jest najbardziej niedoceniany u dużych okoni. Być może, wraz z wiekiem zaczynają bardziej go wykorzystywać w procesie pobierania pokarmu.

Pomimo że okonie już dawno mi się znudziły jako ryby (zaczynałem od ich łowienia kilkanaście lat temu), to jednak ryba ta coraz bardziej mnie ciekawi. Być może złowienie bardzo dużego okonia stanie się dla mnie kiedyś celem numer jeden moich wypraw.

Taktyka spinningu
21 kwietnia 2020, 12:31

Taktyka to podstawa we wszystkim co robimy. Dobrze dobrana może spowodować że Dawid pokona Goliata! Tak, tak! Najważniejszy to dobry plan, a raczej „gameplan.”

Wiedzą o tym wszyscy najwięksi mistrzowie, nie tylko wędkarscy, ale i sportowi różnych konkurencji.

taktyka spinningu

 

Także efekty naszych połowów są uzależnione od taktyki jaką przyjmiemy. Nigdy nie ustalałeś taktyki? A może ustalałeś, a nawet o tym nie wiesz? Może po prostu pojechałeś nad wodę i rzucałeś cały dzień, z nadzieją że coś się uwiesi. Brak planu, to też plan, ale postarajmy się nie polegać na przypadkach i szczęściu. Sami budujmy rezultaty swoich poczynań, wyciągajmy wnioski ze zwycięstw i porażek. Poniżej kilka wskazówek czym się kierować na łowisku, by poprawić swoją skuteczność.

Na łowisku, które znamy bardzo dobrze i na którym łowimy bardzo często możemy być mistrzami. Wiemy gdzie, kiedy, na co i jak… Tak – tutaj zlalibyśmy tyłek nawet mistrzom. Rozpracowaliśmy wodę przez tysiące godzin. Znamy wszelkie metody na każdy gatunek tam występujący. Często polegało to na eksperymentach i na przypadkach, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że okonie rano biorą na paprocha fluo, a wieczorem na srebrną aglię 2. Że szczupaki uwielbiają „Gnoma3” i woblerki imitujące płoć. Klenie, że lubują się w czerwonym comecie 1, a jazie nie odpuszczą 3cm srebrnemu wobkowi, brzana zaś uderzy w czarnego dziwoląga we fioletowe kropki prowadzonego przy dnie. I to właśnie nasza przewaga nad „nowym”, który na naszym łowisku jest po raz pierwszy. On za zadanie będzie miał rozgryźć:

- jakie ryby występują tam;

- jakie są niuanse dna;

- jakie inne żyjątka tam występują;

- o jakiej porze żerują poszczególne gatunki ryb.

Jeżeli już będzie znał odpowiedzi na powyższe pytania, będzie miał za zadanie znalezienie przynęt, sposobu ich prowadzenia i podania itd. itp. Jak szybko uda mu się to rozgryźć? Zależy od szczęścia i przypadku – niestety. Tylko my po wielu latach wiemy, na co biorą ryby, często wbrew wszelkim regułą – po prostu taki kaprys mają.

Wyobraźmy sobie teraz, że to my lądujemy na zupełnie nowym łowisku. Od czego zacząć ustalanie taktyki? Przede wszystkim od znalezienia maksymalnej informacji o ekosystemie, jak i o samej wodzie.

Po kolei

Skąd wiedzieć jakie gatunki tam występują? Jeśli mamy szczęście i zapytamy miejscowego, to nam powie, może nawet podpowie jak je podejść. Ale jeśli go nie ma pozostaje nam baczna obserwacja przyrody. Czego zatem możemy się spodziewać? – Wszystkiego! Są jednak pewne standardy, których należy się (przynajmniej na początku) trzymać. Opisane są one w artykułach dot. konkretnych ryb.

Obserwacja przyrody

Polując na klenie, jazie i pstrągi warto się przyjrzeć temu co na drzewach, krzakach, trawie, błocie. Owady, glisty, żaby, ślimaki bez skorupek – jeśli je widzimy i mamy przy sobie przynętę imitującą je – zacznijmy od niej. Naturalistycznie wyglądających woblerków jest w sprzedaży sporo. Chrabąszcze, szerszenie, osy, świerszcze, biedronki, stonka ziemniaczana – cały wybór. Niedaleko są pola uprawne – może są ziemniaki, może jest i stonka, spróbujmy. Widzimy chrabąszcza – spróbujmy, gniazdo szerszeni… oddalmy się w bezpieczne miejsce i też spróbujmy, słyszymy świerszcza – spróbujmy. Jest płytko – podnieśmy kilka kamieni – są pijawki, więc jazda! Ciemna gumka!

Rozdeptaliśmy ślimaka bez skorupy – jasnobrązowy w kropki. Twisterek „herbatka z pieprzem” i śmigajmy. Glisty powyłaziły po deszczu? Dobierzmy kolor worma i do wody go!

I tak próbujmy przez cały dzień. Obserwujmy czy ryba wychodzi do przynęty, czy bierze. Czy złowiony kleń nie ma śladów ataku szczupaka. Jaka jest drobnica przy brzegu – dopasujmy nasz wabik do jej rozmiaru i wyglądu. Z czasem będziemy wiedzieć o naszym łowisku coraz więcej i więcej. Gdy nic nie bierze na te przynęty, których wybór wydaje nam się logiczny, poeksperymentujmy. Ale nawet w tym momencie trzymajmy się na początku kilku reguł, mianowicie:

1. W wodach czystych, przejrzystych korzystajmy w pierwszej kolejności z przynęt stonowanych, ciemnych, szarych, „motorków”, „herbatki” itp. Zwłaszcza gdy świeci słońce.

2. W wodach bardziej mętnych nie bójmy się stosować jasnych: białych, perłowych, fluo, oraz świecących w ciemności (po uprzednim naświetleniu latarką). To samo się tyczy, aury – gdy jest pochmurno – uderzajmy we fluo od razu.

3. Dobierajmy barwy także pod kątem głębokości na której łowimy.

Widmo światła zanika wraz z głębokością. I tak na przykład – na płytkiej wodzie najlepiej jest widoczny kolor czerwony, nieco głębiej zielony, następnie niebieski, a najgłębiej widać fiolet.

Pamiętajmy też o zjawisku „mimikry” – czyli dostosowywania się wszelkich stworzeń do otoczenia w którym żyją. Zatem zaczynać możemy też od przynęt, które na tle dna, roślinności wodnej będą paradoksalnie najmniej widoczne w wodzie – drapieżnik je zauważy – uwierzcie mi!

4. Akcja przynęty. Ja zaczynam od tych najbardziej „flegmatycznych” – czyli jigów. Fala hydroakustyczna, gdy zbyt duża, może czasem płoszyć ryby, zamiast wabić. Kogutek w barwie narybku? Dlaczego nie? Gdy kogutki i gumki nie przynoszą efektów przechodzę do wobków, potem w ruch idzie wahadłówka, następnie obrotówka, a kończę na cykadzie (jeśli głębokość na nią pozwala).

5. Jeżeli jesteśmy z kolegą, podzielmy się obowiązkami. Ustalcie plan razem i niech każdy testuje inne przynęty i sposoby. We dwójkę można szybciej osiągnąć efekty.

Z wszelkich zjawisk, które zaobserwuje staram się wyciągać wnioski – mogą się okazać pomocne przy następnym wypadzie na dane łowisko. Przemyślenia i sucha analiza w domu też może doprowadzić nas do trafnych wniosków, bo nad wodą czasem wyczekiwanie na zdobycz może przysłonić jasność naszego umysłu ;-) Analizujmy więc bez zbędnych emocji.

W ten sposób zbiera się także doświadczenie – a tego na łowiskach (jakichkolwiek) nic nam nie zastąpi.