21 kwietnia 2020, 12:07
„Koguty” - przynęty, które przeszły już do klasyki spinningu w Polsce. Stało się tak głównie za sprawą połowów sandaczy. Zbiorniki zaporowe, jeziora, twarde dno i bombardowanie onego jigowymi łbami, zaopatrzonymi w kryzę i ogonek z piór. Opracowań na temat kogutów, technik i sposobów łowienia nimi, wzorów, materiałów użytych do ich produkcji jest już w sieci całe mnóstwo. Koguty sprzedawane są w sklepach internetowych, naziemnych i na allegro. Mimo, ze chyba żaden większy producent przynęt ich nie wytwarza. Większość z oferowanych kogutów to rzemiosło. W mediach związanych z wędkarstwem naczytałem się naprawdę sporo na ten temat. Chociaż sam koguty zacząłem „kręcić” już dawno temu, zanim przynęty te zyskały sławę i rozgłos. Moje pierwsze kogutki były przeznaczone na niewielkie ryby: okonie, klenie, pstrągi. Były zrobione w prosty sposób, na zwykłym jigowym haku, za pomocą najprostszych komponentów. Wyglądały ohydnie, ale ryby łowiły. Zacząłem je produkować z „braku laku.” Na początku lat 90-tych nie było zbyt dużego wyboru gumek. W sklepach były 2-3 wielkości twisterów w gamie do 5 kolorów każdy. Ja miałem kilkanaście lat i nie dysponowałem zbyt wielkimi możliwościami finansowymi. Pierwszego w życiu koguta ujrzałem u pewnego spinningisty – muszkarza. To on mi je pokazał. Kręcił dla siebie muchy, a także robił inne przynętowe wynalazki. Pokazał mi jak prostą przynętą jest kogutek i jak łatwo i szybko można go wykonać. Chociaż ów wędkarz dysponował sporym zasobem piórek, sierści i innych materiałów muszkarskich, to zapewnił mnie, że to wszystko jest zbędne. Uzbierałem więc piórka, które znalazłem na ziemi w różnych miejscach. Należały do zwykłego ptactwa: kaczek, gołębi i innych. Do tego wystarczyła główka jigowa, wiskoza lub kawałek gąbki na kryzę i nić – byle jaka, zabrana mamie z szafy. Zrobiłem kilka sztuk i zaczęło się łowienie. Kogutki w niczym nie ustępowały gumkom na jigach w skuteczności. Bywały dni, że były nawet lepsze. Łowiłem i łowiłem, ciesząc się, że mam przynęty za pół darmo, a po jakimś czasie ujrzałem w prasie wędkarskiej artykuły o kogutach. Wiele z owych opracowań były w ten sam deseń, który można przybliżyć jednym zdaniem: „Zbiorniki zaporowe i rasowi sandaczowcy, którzy trzaskali mętnookie ryby na swoje tajne sierściuchy.” ;-) W jednym z opracowań jakie widziałem było sporo na temat główki jigowej użytej w produkcji. Sprawa dotyczyła także kotwiczki na drucie montażowym oraz kącie zamontowania oczka w stosunku do stelażu, na którym jest kotwica. Koguty w swoich opisach opisywane były jako „przynęty sandaczowe”, do łowienia z łodzi na zbiornikach zaporowych. Duże głębokości, na których przebywały sandacze oraz niecodzienna technika „orania dna” ciężkim kogutem i spore straty na zaczepach, determinowały stosowanie właśnie takich przynęt, uzbrojonych w tenże sposób. Kąt nachylenia kotwiczki tłumaczony był mniejszą podatnością na łapanie zaczepów oraz skuteczniejszą chwytnością podczas zacięcia ryby, która wleczoną po dnie przynęty atakowała z reguły od góry. Do tego dorabiane były całe ideologie o wędziskach, kołowrotkach i tym podobne... Trochę zgłupiałem. Na koguty o masie łba 35-45 g nigdy nie łowiłem. Ja sam takich przynęt nawet nie widziałem na oczy. Ba! Szczerze mówiąc nie przyszło mi go głowy wykonać samemu taką przynętę i łowić w taki sposób. Ale cóż – uczyć się trzeba od najlepszych. Oczywiście odlewanie główek na stelażach i zakładanie nań potrójnych kotwiczek nie wchodziło w grę. Pozostałem przy zwykłej, klasycznej główce jigowej. Zrobiłem kilka sztuk kogutów na jigach o masie 30-40 g. O łowieniu z łódki mogłem wówczas pomarzyć. Zatem pozostało bombardowanie z brzegu. Ryb zero! Na swoje lżejsze koguty łowiłem w inny sposób. Zwyczajnie nimi jigowałem na większości rodzajów dna, a czasem też wpół wody i pod powierzchnią. Sandacze na tak prowadzoną przynętę brały. Oprócz nich, głównie w rzekach zdarzały się inne ryby, z boleniami włącznie. Ciężkie „oranie dna” przestałem stosować na swoich łowiskach z postanowieniem, że pobawię się tą techniką, jak dosiądę łódki na jakimś zbiorniku o sporej głębokości, gdzie sandaczy nie brak. Po jakimś czasie w prasie wędkarskiej ukazywały się kolejne artykuły. Pisane były przez redaktorów owych gazet lub przez wędkarzy, którzy sami koguty produkują i nimi łowią. Wywnioskowałem z nich jedno: co kraj to obyczaj. Inaczej konstruowali swoje koguty wędkarze z każdej części polski. Każdy oczywiście zachwalał że jego są najlepsze i najłowniejsze. W późniejszym okresie na forach internetowych doszukałem się nawet kilku dyskusji o wyższości jednego rodzaju koguta nad drugim. „Kogutowcy” przekonywali, jaka kryza jest lepsza, jaki kąt nachylenia oczka do stelaża, z jakich piór ma być ogon, jaka kolorystyka, gramatura itd. itp. Próbowałem dociec skąd się wogóle wzięły te przynęty. Po przekopaniu połowy sieci nie znalazłem żadnych wiarygodnych informacji na ten temat. Powstały więc prawdopodobnie w kilku miejscach naraz, a z owych pierwotnych wynalazków teraz wyodrębniło się kilka „kogutowych szkół.” W sprzedaży napotkałem już parę razy rozmaite rodzajów kogutów. Ogólnie ze względu na konstrukcję można je podzielić na kilka rodzajów.
Koguty na główkach jigowych
Wśród nich można znaleźć całą masę podrodzajów i podgrup. Na stosunkowo niewielkich hakach, na długich. Poza tym do ich montażu używane są różne rodzaje główek jigowych: okrągłe, stand'upy, erie itd. Sam też kombinuję z rodzajami główek, jak „coś kręcę” na potrzeby własne.
Koguty na stelażach z kotwiczką znajdującą się blisko ciężarka
Są najczęściej spotykane. Sprzedawane są w sklepach internetowych.
Koguty na stelażach z kotwiczką znajdującą się nieco dalej od ciężarka
To chyba jakieś Małopolskie wynalazki. W sieci ich raczej nie widziałem do kupienia. Są jednak do nabycia w kilku krakowskich sklepach.
Wracając do meritum tematu kogutów. Oprócz „orania dna” na ciężko, można tymi przynętami łowić na zupełnie inne sposoby, a zdobyczami będą nie tylko sandacze. Ja na swoje brzydale zrobione z byle czego, łowię: okonie, wzdręgi, ukleje (ultralight, gdzie główka nie przekracza 2,5g), pstrągi, klenie, jazie, a także bolenie, szczupaki i oczywiście sandacze. Znam jednego wędkarza, dla którego kogut jest przynętą numer 1 podczas połowów suma w Wiśle. I jest to całkiem uzasadnione. Koguta można w łatwy sposób nasączyć substancją zapachową, a dla sumów węch to jeden z podstawowych zmysłów (obok smaku i linii bocznej) podczas poszukiwania pokarmu. Jaki jest sens stosowania dzisiaj kogutów? Mamy gigantyczną liczbę wzorów gumek, którymi możemy zbroić jigi. Po co stosować koguty? Te „kupne” są drogie i kosztują od 9 do 14 zł... Wiem, wiem, pióra marabuta lepiej falują lepiej niż piórko gołębia z którego zrobi się ogonek samemu. Stosunek powierzchni i materiału z którego wykonana jest kryza, do ciężaru główki jest bardzo ważny... ;-) To dlatego sandacze pływają zawsze z kątomierzem do sprawdzenia kąta oczka do stelażu i inną aparaturą pomiarową do badania materiałów produkcyjnych i tym podobnych. Siłą koguta jest w rzeczywistości głównie wędkarz, który nim łowi. To właśnie technika prowadzenia i dobrze dobrany zestaw, w głównej mierze odpowiadają za skuteczność połowów kogutami.