Najnowsze wpisy, strona 23


WAHADŁÓWKI
17 kwietnia 2020, 11:44

Błystki wahadłowe – niegdyś najpopularniejsze przynęty spinningowe w Polsce, dziś już nieco zapomniane. Kiedyś łowiło się nimi z jednego – prostego powodu: po prostu nie było innych przynęt. W zamierzchłych czasach PRL nie było dobrze wyposażonych sklepów wędkarskich – puste półki… Gumy, mimo, że w USA znane już od dawna, u nas były kompletnie nieznane. Woblery – nieosiągalne. Były co prawda ich rzemieślnicze produkcje, jednak o niewielkim nakładzie, stąd dostać je można było tylko „po znajomości”. Obrotówki – zdarzały się meppsy – w pewexie – za dolary. Nie każdy sobie mógł pozwolić na taki luksus. Ze sprzętem ogólnie było kiepsko. Kołowrotki: Rileh Rexy, Tokozy i Delfiny… Kije – albo bambus, albo szklaki Germiny (uchodzące za luksus), żyłki – Gorzowskie. A na końcu zestawu: Gnom, alga, kalewa, krab. Były też produkcje rzemieślnicze, które można było dostać łatwiej niż woblery. Niejeden pracownik zakładów produkcyjnych, gdzie hala wyposażona była w specjalistyczne wykrawarki zostawał po godzinach i „produkował” dla siebie i znajomych.

WAHADŁÓWKI, błystki wahadłowe

Jednak wówczas łowiło się na te przynęty ryby, czasem piękne i wielkie! Dlaczego wahadłówki straciły na popularności? Przyczyny są dwie:

1. Zjawisko „przebłyszczenia” – ryby przestały reagować na te przynęty, bowiem zapoznały się już z ich ostrymi kotwicami.

2. Większy wybór przynęt, na które ryby w pewnych sytuacjach reagowały lepiej, co zepchnęło wahadłówki na dalsze miejsca w pudelkach spinningistów.

Są jednak nadal zagorzali zwolennicy wahadłówek – i oni na nie wciąż łowią wspaniałe ryby. Rzadko jednak ich przynęty to wyroby seryjne. Najczęściej są to rarytasy, które powstały w garażach, pracowniach wędkarzy – majsterkowiczów. Każda z takich blaszek ma swoją historię i powstawała najczęściej na przestrzeni kilku, lub nawet kilkunastu lat. A jej wielkość, kształt, masa i praca w wodzie jest wypadkową wieloletnich doświadczeń jej twórcy. Blaszki takie potrafią pracować niesamowicie, przy odpowiednim ich prowadzeniu. Niesamowicie też prowokują ryby do ataku. Porządna wahadłówka często jest specjalnie galwanizowana, by dawać odpowiedni połysk. Niezbyt jasny i niezbyt ciemny, taki… „akuratny”. Z wielką precyzją wykonywane są też faktury łusek i inne szczególiki. Ma to jednak swoją cenę.

 

Kiedy zastosować wahadłówkę?

Wahadełko ma kilka niezaprzeczalnych zalet! Jedną z nich jest jej lotność. Świetnie nadają się tam, gdzie konieczne jest wykonywanie dalekich rzutów. Dlatego dla mnie jest to przynęta numer 1 podczas połowów z brzegu w zbiornikach stojących. Kolejną zaletą jest możliwość poprowadzenia jej na każdej głębokości. Można jej pozwolić opaść naprawdę głęboko i dopiero tam rozpocząć zwijanie. Opadając, blaszki także pracują i są często wówczas atakowane. Nie „gasną” w czasie przerwy w zwijaniu linki. Opadają wówczas chwilowo migotając, czego nie potrafi np. obrotówka.

W rzekach – zwłaszcza tych o sporym uciągu, mogą stać się podstawową bronią na salmonidy. Mocno wykrępowane modele pracują szalenie agresywnie ściągane z nurtem, dlatego łowienie pstrągów dla mnie, to w pierwszej kolejności mała wahadłówka ściągana z prądem.

Tą samą ich zaletę zachwalają rasowi łowcy troci i głowacicy. Jest kilkanaście modeli znanych regionalnie w niektórych częściach Polskie mające opinię „najlepszych na troć”, „najlepszych na głowatkę”. A że ich łowcy mają dzięki nim efekty, mówi to samo za siebie.

W rzekach nizinnych można spotkać nad wodą spinningistów, którzy łowią szczupaki, sandacze, sumy, bolenie na wahadłówki i nie zamieniliby swoich cudeniek na żadne, najlepsze woblery. I oni również mają efekty…

Uważam, że każdy spinningista powinien mieć w swoim pudełku kilka sztuk „klasyków”, takich jak wymienione wcześniej: gnom, alga, kalewa, krab i mors. Najlepiej w kilku rozmiarach i kolorystyce. Najlepiej skomponować sobie jedno całe pudełeczko wahadłówek i przez jakiś czas zabierać nad wodę tylko je. Pozwoli to każdemu malkontentowi przekonać się do nich. Eksperymenty z nimi nauczą odpowiednio je prowadzić – na efekty nie trzeba będzie długo czekać.

Spinnerbaity
17 kwietnia 2020, 11:43

Spinnerbaity – przynęty popularne za oceanem tak samo jak u nas popularne są obrotówki. Amerykanie mieli jednak inną koncepcję budowy przynęty z wirującym skrzydełkiem od naszych konstruktorów. O ile klasyczna blaszka obrotowa ze standardowym korpusem nadaje się niemal wyłącznie do obławiania niezbyt głębokich miejscówek (są wyjątki rzecz jasna), to spinnerbaitem można się dostać praktycznie na każdą głębokość. Spinnerbaitem można spenetrować każdy dołek w rzece, nawet taki, o kilkunastometrowej głębokości. A bywa, że właśnie tam siedzi sum lub sandacz, szczupak albo okoń gigant. Gatunki te wymieniłem celowo, bo to właśnie one są najczęstszymi amatorami połykania spinnerbaitów. W USA i Kanadzie spinnerbaity to jedna z głównych broni na bassy wielkogębowe, muskie i valleye („ichni” sandacz). O spinnerbaitach chciałem napisać przede wszystkim dlatego, że ludzie na forach internetowych zadają pytania odnośnie tych wabików. Ostatnio przeczytałem topik, gdzie autor pytający o tą właśnie przynętę usłyszał w odpowiedzi (a właściwie przeczytał ;-) ), że nie ma sensu sobie zawracać głowy takimi wynalazkami… Ręce opadają. Autor tej odpowiedzi chyba nigdy nie miał spinnerbaita i nie bardzo wiedział do czego on służy. A jak to bywa z przynętami spinningowymi, spinnerbait bywa niekiedy doskonały i znacznie łowniejszy od innych przynęt. Mowa tu właśnie o dołkach i głęboczkach. Celowo pomijam trollingowanie w jeziorach, bo dla mnie to metoda tak samo „sportowa” jak łowienie na grunt trupami i żywcami. Ktoś powie, że obłowić głęboczek można jigami. Zgadza się – ale nie zawsze te jigi, (gumy, koguty, czy coś jeszcze innego) wzbudzają zainteresowanie u ryb. Czasem im czegoś brakuje. Tym „czymś” może być właśnie wytwarzanie zawirowań wody o większym natężeniu. To właśnie te zawirowania, mogą podrażnić linię boczną drapieżnika do ataku. Spinnerbaity są produkowane z jednym, dwoma lub nawet z trzema wirującymi skrzydełkami. Imitują wówczas całą ławicę małych rybek. Uwierzcie mi, że sum lub większy sandacz może się nie pofatygować do jednej rybki przepływającej w jego polu rażenia, ale jak namierzy coś takiego, to już mu się zachce. Spinnerbaity są banalnie proste w swojej budowie. Każdy może wykonać kilka sztuk we własnym – domowym zakresie (ale o tym wkrótce w osobnym artykule).

Spinnerbaity

Ja używam niekiedy tych przynęt do połowu pstrągów tęczowych. Znam jedno miejsce, gdzie te ryby je uwielbiają. Stosuję wtedy tylko swoje własne „hand mady” – w niewielkich rozmiarach, ze skrzydełkiem o rozmiarze „0” i mikrojigiem na dolnym ramieniu.

Największymi zaletami spinnerbaitów jest to, że są praktycznie nie spotykane nad naszymi wodami – ryby ich nie znają. Można nimi także jigować, czego klasyczną wirówką z obciążeniem znajdującym się pomiędzy strzemiączkiem, a kotwiczką się nie da. Ich wadą jest cena – niekiedy znacznie wyższa niż cena dobrego woblera. A to przecież tylko kawałek drutu, główka jigowa, skrzydełko z wirówki i krętlik, na którym obraca się skrzydełko. Wkrótce zademonstruję prosty sposób, jak krok po kroku wykonać spinnerbaita samodzielnie. Ja osobiście gorąco polecam te przynęty. Zwłaszcza wtedy gdy sandacze i szczupaki nie biorą. Czasem warto założyć je na agrafkę wtedy, gdy ogólnie „nic nie skubie”. Mój kolega rok temu narzekał na brak ryb, w miejscówce, do której go wyciągnąłem. Dałem mu swojego „hand made’a” i nadział mu się na niego boleń na brązowy medal. Po powrocie do domu wykupił na allegro chyba z 10 sztuk (jest leniwy i zrobić samodzielnie mu się nie chce).

Rodzaje główek jigowych
17 kwietnia 2020, 11:41

Rodzajów przynęt gumowych, puchowych itp. – przeznaczonych do jigów jest bez liku. Mało kto w Polsce wie natomiast o jednej rzeczy. Przynęty jigowe, to nie tylko guma, czy chwost - to także główki. To one decydują po części o pracy przynęty. Główek do jigów też jest sporo. Niestety wiele modeli jest w Polsce praktycznie nie do kupienia. Mają one swoje zastosowanie – na konkretne warunki i do konkretnego łowienia. O tym jak ich używać wie niewielu. Ja do pewnych wniosków i sposobów dochodziłem latami, metodą prób i błędów oraz obserwacji, z której owe wnioski wyciągałem. Gdy tylko w jakimś sklepie, stoisku natknąłem się na niestandardowe (czyt. „nieokrągłe”) główki, to kupowałem kilka – kilkanaście sztuk i eksperymentowałem. Rzeczywiście - poszczególne kształty mogą powodować wiele różnic w pracy wabika. Na przykład inną lotność, inne tempo i sposób opadu, inną pracę przynęty podczas ściągania i inne zachowanie gdy pozostawi się je nieruchomo na dnie.

Poniżej przedstawiam kilka rodzajów wraz z opisem ich zastosowania.

Rodzaje główek jigowych, jigi, główki jigowe

Klasyczne główki – okrągłe. Te akurat znają wszyscy, mimo, że wyróżnia się wśród nich trzy podstawowe rodzaje. Nie chodzi tutaj bynajmniej o kształt samego ołowiu, ale o długość haka. Mogą być więc odlewane na hakach dłuższych, średnich i krótszych. Na tych najdłuższych najczęściej nadziewa spore się rippery i kopyta. Jako, że ciężar główki jest wtedy mały w stosunku do wielkości całej przynęty, duży (kilkunastocentymetrowy) ripper jest wtedy uzbrojony „standardowo” – czyli grot haka wystaje mniej-więcej w połowie jego grzbietu. Mała główka delikatnie tylko obciąża przynętę i dzięki tak skonstruowanemu wabikowi można nim obławiać płytsze partie wody w poszukiwaniu dużego szczupaka. Zastosowanie „standardowego” jiga, gdzie na dużym haku odlany jest odpowiednio wielki łeb, uniemożliwiłoby płytkie prowadzenie sporej i ciężkiej przynęty.

 

Główki na średniej długości hakach. Czyli „standardy” – używają ich w zasadzie wszyscy spinningiści. Zbroi się nimi twistery, rippery i inne, wszelkiej maści gumy. Dostać je można w każdym sklepie wędkarskim, a nawet w każdej budce na bazarze, obok spławików, koszyczków i wędek teleskopowych. Oferują pracę przynęty, którą znamy z autopsji. W zasadzie nam pozostaje jigowanie wabikiem tak uzbrojonym.

 

„Live bait jig” – czyli wielki łeb na stosunkowo niewielkim haku, bądź większym haku, o krótkim trzonku i sporym kolanku oraz grocie. Główka stworzona do spinningowania rybokształtnymi gumami o większych gabarytach na średniej i dużej głębokości. Znaczne obciążenie umożliwia zatopienie jiga na każdą głębokość, a krótki trzonek nie zaburza pracy wabika. Pamiętajmy, że duże przynęty atakowane są przede wszystkim od głowy! Ten rodzaj główki nadaje się idealnie do zbrojenia javallonów i DAMowskich skaterów – uzbrojenie w główki o dłuższym trzonku całkowicie psują pracę tych przynęt. Dzięki „Live bait jigowi” możemy tymi przynętami normalnie spinningować i jigować. Nie musimy ich montować na haczykach z bocznym trokiem, ani kombinować z drop shotem. Dla tych właśnie przynęt warto jest mieć kilka takich łebków.

 

„Banana jig” – czyli główka w kształcie banana. W rzucie bocznym ołów odlany jest w półokrąg. W rzucie górnym widać jednak wyraźnie, że jest płaska. Tego typu kształt nieznacznie spowalnia opad przynęty. Przynęta pozostawiona na dnie nie przewraca się, jak to ma miejsce podczas korzystania z okrągłych główek. Zaokrąglony spód i umiejscowienie oczka powodują, że gdy przynęta pacnie na dno, to będzie się jedynie kolebać na boki, ale nie upadnie grotem na zalegające zielsko i całe paskudztwo jakie leży na dnie.

 

„Minnow head jig” – główka o kształcie rybiego łebka. Idealna do spinningowania kopytami i ripperkami. Gumę można przyciąć z przodu, skracając ją o jej gumową głowę. Uzbrojona „minnow headem” wyglądać będzie proporcjonalnie i naturalnie. Przynęty nią uzbrojone spisują się świetnie podczas podpowierzchniowych połowów bolenia i sandacza.

 

„Chub jig” – Pocisk! Stawia niewielki opór w wodzie. Powoduje inny sposób opadania przynęty. Nie radzę pozostawiać takiego jiga na dnie na dłuższą chwilę – przewróci się i hak może zahaczyć o zielsko, liście itp. „Długie” rozmieszczenie ołowiu na haku powoduje, że przynęta opada utrzymując się w pozycji bardzie zbliżonej do poziomu niż rakietując „głową w dół”. Różnica jest co prawda niewielka, ale… przy połowie ryb często „diabeł tkwi w szczegółach” i zmiana okrągłej główki na „chuba” może zaowocować braniami.

 

„Standup jig” – główka „wstająca”. Zarówno kształt ołowiu, jak i umiejscowienie oczka powodują urozmaicenie pracy przynęty głównie przy poderwaniu jej z dna. Jej wadą jest spora podatność na zaczepy – przede wszystkim w miejscach gdzie na dnie zalegają spore, potłuczone kamienie. Lubi się pomiędzy nimi zaklinować, a jak już tam wejdzie, to żaden uwalniacz nie pomoże... Dobra bywa natomiast na dnie żwirowym i piaskowym, gdzie „ryje się dno” wormami i twisterami. Wzburza efektowne obłoczki, zwłaszcza gdy po chwili bezruchy nagle nią podskoczymy przy pomocy lekkiego szarpnięcia.

 

„Erie jig” – kształt podobny do starego żelazka. Znakomicie działa podczas opadu. Największa ilość ciężaru znajduje się nieco z tyłu – za oczkiem mocującym, przez co przynęta tonie w bardziej poziomej pozycji. Dodatkowo kąt natarcia i kształt „narty” od spodu powoduje dodatkowe kolebanie się całej przynęty. Przy spinningowaniu ripperami i kopytkami przód główki stawia dodatkowy opór w wodzie, przez co guma nabiera pracy zbliżonej do klasycznych – sterowych woblerów. Te główki już od jakiegoś czasu pojawiły się w Polsce w sprzedaży i dostać je można stosunkowo łatwo.

 

„Jig lotnia” – nazwę sam wymyśliłem, grzebać po sieci za jej oryginalną nazwą zwyczajnie nie chce mi się. Płaski ołów powoduje „szybowanie” podczas opadu. Na leniwe okonie, leniwe sandacze i dla wędkarza, któremu się niespieszy (celowo uniknąłem określenia „leniwego wędkarza”), jest to rozwiązanie idealne. Ale uwaga! Opad na większą głębokość może w tym wypadku trwać naprawdę długo! Ja ten łebek stosuję tylko w głębokości maksymalnie 2-2,5 m, kiedy wiem, że są tam okonie lub sandacze. Bywa, że to ostatnia deska ratunku na te drapieżniki.

Rapala – historia legendy
17 kwietnia 2020, 11:40

Zachęcony filmem „Jak łowić na coblery rapala”, który ukazał się jakieś dwa lata temu na DVD postanowiłem napisać coś niecoś na temat tego, jak łowić nimi w naszych rodzimych warunkach. Dlaczego właśnie o rapali? Myślę, że dlatego, że jest to woblerowy klasyk. Bez wątpienia jedne z najlepszych seryjnie robionych przynęt na świecie. Któż ich nie zna? Jest o nich pełno w sieci, prasie wędkarskiej, a nawet literaturze. Rapala produkuje mnóstwo modeli w ogromnej ilości barw. Naprawdę, jest to jedna z niewielu firm, u której spinningista może w każdej chwili znaleźć to czego szuka. A po urwaniu swojej przynęty nie musi się obawiać, że stracił killera. W przeciwieństwie do rękodzieł, udane produkty seryjne są lepsze. Bo każdego można zastąpić nowym – identycznym.

rapala, woblery rapala

Nazwa Rapala wzięła się od nazwiska Lauriego Rapali – Finlandczyka, urodzonego w 1905 r.

Lauri pracował w gospodarstwie i lubił łowić ryby. Był bardzo pomysłowym człowiekiem. Kiedy inni łowili drapieżniki na żywca i blachy, on wpadł na pomysł wykonania woblera. Łowił na swą przynętę, mając zdecydowanie lepsze wyniki od reszty wędkarzy. Z czasem udoskonalał ją coraz bardziej, co przekładało się na coraz lepsze wyniki połowów. W roku 1936 dopracował się woblera, którego praca stała się wzorem dla woblerów wytwarzanych do dziś. Można przyjąć, że właśnie wtedy rozpoczęła się legenda tej marki. Dopiero po drugiej wojnie światowej, Lauri stwierdził, że warto założyć swój biznes i żyć z produkcji oraz sprzedaży swoich przynęt. Lauri początkowo produkował przynęty sam. Z czasem zaczęli mu pomagać członkowie rodziny. Chętnych na jego wabie nie brakowało, dlatego zaczął coraz bardziej rozwijać i udoskonalać techniki produkcji. Jak głosi legenda, pan Rapala był do tego stopnia perfekcjonistą, że wszystkie wyprodukowane wobki sprawdzał początkowo osobiście. Te które nie zadowalały go swą pracą w wodzie – ustawiał własnoręcznie, dopóki nie stwierdził, że działają poprawnie. Prawdziwy sukces firma odniosła w latach 1955 – 1965. To właśnie wtedy przynęty rozpoczęły ekspansję poza granicę Finlandii. Pierwsze partie woblerów poszły do Norwegii i Szwecji, gdzie zdobyły spore uznanie. Kolejnym państwem było USA. Od roku 1959 zaczęła się w Ameryce północnej ich dystrybucja na całego. Ron Weber i Ray Ostrom założyli firmę Normark – oficjalnego dystrybutora Rapali. Trzy lata później, w magazynie „Life” opublikowano długi artykuł o firmie Rapala. Czasopismo poczytne, a na dodatek wydarzenie to splotło się ze śmiercią Marylin Monroe – co zwiększyło liczbę jego czytelników. Konsekwencją tego niecodziennego zbiegu okoliczności, był maksymalny skok w inny wymiar, z marketingowego punktu widzenia. Zapotrzebowanie na ich wyroby stało się przytłaczające. Oczywistym stał się fakt, że produkcję trzeba drastycznie zwiększyć. Rapala jako producent rosła w siłę. Na rynku po jakimś czasie szybko zaczęły pojawiać się podróbki. Od tamtej pory zaczęła się nieustająca walka rapali z oszustami kopiującymi ich wyroby. Walka ta nie polegała tylko na ściganiu prawnym podrabiających ich produkty, ale na zwiększaniu jakości oryginalnych wyrobów, w taki sposób, by kopie nie były w stanie im dorównać. Po wzmożonej ekspansji na rynki w USA i Kanadzie, Rapala podpisała swe pierwsze kontrakty z francuskimi firmami Ragot i VMC. W latach 60-tych pojawiło się na rynku wiele nowych modeli Rapali. W roku 1967 firma wypuściła do sprzedaży także noże. W połowie lat 70-tych Normark stworzył kolejne siedziby dystrybucji w USA, Kanadzie i Szwecji. W tym samym czasie Rapala podpisała porozumienie dotyczące dystrybucji ich produktów w Danii i Francji. W roku 1973 powstała też nowa fabryka w Vääksy. Z kolei rok później (1974) zmarł twórca firmy – Lauri Rapala. Po tej tragedii firma przybrała nazwę na „Rapala Oy”. Dyrektorem głównym całego przedsiębiorstwa został najstarszy z synów Lauriego – Risto. Technologia produkcji były stale unowocześniane, a popyt na towar stale się zwiększał. W roku 1975 został wyprodukowany 25 milionowy egzemplarz przynęty jaka powstałą od założenia firmy. W roku 1988 fabrykę opuścił jubileuszowy, 100 milionowy wobler. Na dodatek oferta stale rosła. Projektanci przynęt wciąż opracowywali kolejne wzory, które później były testowane przez wędkarzy, a następnie, po przejściu testów odrzucane lub wdrażane do produkcji. W ten sposób Rapala weszła we współpracę z Blue foxem. W Irlandii powstała kolejna fabryka. W roku 1989 szefem Rapali został Jarmo Rapala – wnuk Lauriego, a syn Esko Rapala (młodszy brat Risto), a posadę jego zastępcy objął Jorma Kasslin. W konsekwencji nastąpiła pewna restrukturyzacja firmy. Sprzedano oddział zajmujący się transportem, a nabyto firmę Normark, odpowiedzialną do tej pory za dystrybucję w: USA, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Danii, Norwegii, Holandii i Finlandii. Wykupiono też francuski Ragot. W roku 1991 podjęto decyzję o współpracy z Shimano w ramach dystrybucji produktów. Zmiany te zapoczątkowały udział Rapali w Helsińskiej Giełdzie papierów wartościowych, gdzie pojawili się w 1998 r. Pod koniec lat 90-tych Rapala wykupiła też producenta przynęt Storm” z USA i norweskie przedsiębiorstwo dystrybucyjne „Elbe”. Rozpoczęto też ekspansję na rynek japoński. Z kolei na terenie Europy otwarto nową fabrykę, mieszczącą się w Estonii. W roku 2000 Rapala przejęła VMC i zakupiła kolejną fabrykę, tym razem w Chinach. Wszelkie te inwestycje i zmiany, przyczyniły się do tego, że Rapala jako firma, stała się rozpoznawalna wśród wędkarzy na całym niemal świecie. Dystrybucję poszerzono także o kraje Europy wschodniej, państwa byłego Związku Radzieckiego, Szwajcarię i Brazylię. Jednocześnie, oferta Rapali poszerzona została o inne produkty. Nie wyrabiano już tylko woblerów i noży. W ofercie pojawiły się wszelkiego rodzaju akcesoria wędkarskie. Na rynku pojawiła się także gra komputerowa. Po roku 2005 Rapala opanowała niemal cały świat. W sumie to nie wiem, czy na świecie jest jeszcze jakiś spinningista, któremu nazwa „rapala” nic nie mówi? Obecnie Rapala ma swoje placówki w: Australi, Malezji, Chinach, Tajlandi, Szwajcarii, USA, Finlandi, Francji, Korei, Estonii i Rosji.

To tyle z historii, a teraz panowie woblery do pudełek i nad wodę!

Niecodzienne przynęty wirujące
17 kwietnia 2020, 11:39

Błystkę obrotową zna każdy spinningista. Młody i stary. Często na rynku pojawiają się jednak przynęty, będace "mutacjami" obrotówki. Niekoniecznie maja skrzydełka, ale zawsze coś w nich wiruje dając pod woda silną falę hydroakustyczną. Sposób na przebłyszczenie? Czy może kolejny wymysł handlowców, który ma łowić wędkarzy, a nie ryby? Większość tego typu przynęt pochodzi zza oceanu, gdzie z kolei nasza - standardowa obrotówka jest rzadko używana. Amerykanie wolą spinnerbaity, devony, błystki Frittza i tym podobne wynalazki. Być może ich ryby też je wolą? A może to po prostu kwestia ich filozofii w spinningu. zauważcie, że to nie jedyna rzecz, którą robią inaczej od nas - multiplikatory (na prawą rękę na dodatek), jerki, wormy itp. itd.

Przedstawiam zatem przynęty, które możemy nazwać "kuzynami wirówek".

błystki obrotowe, spinnerbaity

Spinnerbaity

Wynalazek kolegów wędkarzy zza oceanu. Stosowane głównie do połowu ich odmian szczupaków i sandaczy, czyli odpowiednio: muskiech i valleyów. Charakteryzują się banalnie prostą budową. Przynęta jest jakby "dwusegmentowa". Na jednym stelażu są dwa ramiona, dolne i górne. Na górnym znajduje się paletka obrotowa (lub dwie, a w naprawdę wielkich spinnerbaitach czasem trzy), na dolnym ramieniu znajduje się przynęta gumowa, albo coś a'la kogut. Często są to zwykłe twistery i rippery, czasami gumowe ośmiorniczki. W naszych wodach sprawdzają się w miejscach gdzie występuje spora presja wędkarska i rybom już "opatrzyły sie" klasyczne wabiki. Spinnerbaitem można jigować w toni, skrzydełko będzie wirować zawsze - także podczas opadu. Mniejsze modele można stosować przy połowie okoni w każdym rodzaju wody. Większe bywają chętnie atakowane przez szczupaki i sandacze. Przynęty o rozmiarze XXL są świetnym pomysłem w trollingu. Można je sprowadzić na naprawdę spore głębokości, wytwarzają falę hydroakustyczną jak cała ławica rybek, co często prowokuje wielkie drapieżniki. Spinnerbaity można prowadzić ściągając je jednostajnie, można też nimi jigować.

Tutaj filmiki demonstrujące ten wabik:

https://www.youtube.com/watch?v=UgcqtCVD_0o&feature=related

https://www.youtube.com/watch?v=rgIiIRjpYRc

https://www.youtube.com/watch?v=lCUtoX7_Nsw

 

Devon

Kolejna wariacja przynęty "turbinkowej" z wirówką. Devon ma na stelażu zamontowane podwójne skrzydełko-wirnik. Jest doskonały do połowu łososiowatych, a przy tym nieznany rybom. Daje się daleko posłać i jego praca jest dobrze wyczuwalna na kiju.

Błystka Frittza

Przynęta - jig uzbrojony z dołu kotwiczką. Z tyłu zaś, na krętliku znajduje się paletka - jak z wirówki. Wiruje ona w czasie prowadzenia przynęty w toni, a sama przynęta służy głównie do jigowania, także na sporych głębokościach - co spowodowane jest bardzo ciężkim korpusikiem. W naszych warunkach świetnie się sprawdza do śródjeziornego łowienia okoni. Dzięki niewielkiej objętości i sporej masie można ją posyłać na znaczne odległości.

Spin-n-glow

Spin-n-glow to również wynalazek prawdopodobnie z Ameryki. Mówiac najprościej spin-n-glow jest to przynęta turbinowa. Turbinka z dwoma bocznymi skrzydełkami wiruje wokół drutu montażowego, na którym znajdują się także koraliki "łożyskujace". Turbinka bywa wykonywana z lekkich materiałów (pianka itp.), bądź z metalu lub nawet ołowiu.

Wirówko-wobler

Czyli wirówka, która zamiast klasycznego korpusu posiada za skrzydełkiem woblerek - oczywiście bez steru. albo inaczej - wobler, bez steru idący w linii prostej (nie mający pracy własnej) poprzedzony skrzydełkiem wirówki.