Najnowsze wpisy, strona 21


Klasyczny wobler – teoria przynęty
18 kwietnia 2020, 16:05

Woblery zostały podobno stworzone przez Lauriego Rapale, ale są to dość umowne informacje. Rapala po prostu był pierwszym, który dzięki swoim przynętom stał się znany, być może je nawet opatentował. Dzisiaj markę RAPALA zna każdy miłośnik spinningu. Fiński potentat produkują niezliczone ilości wielkości, wzorów i kolorów.

wobler, woblery

Budowa

Klasyczny wobler składa się z korpusu, stelaża, steru, kółek łącznikowych i kotwiczek.

Korpusy są często strugane ręcznie z lipy, balsy bądź innego drewna, które jest łatwe w obróbce. Nowoczesna technologia i nastawienie na masową produkcję spowodowały, że dzisiaj większość seryjnie produkowanych wobków ma korpusy wykonane z pianki metodą wtryskową. Podobnie z wyglądem korpusu. Kiedyś malowało się je ręcznie, dziś pokrywane są albo na taśmie produkcyjnej sprayami, albo nakleja się nadruki imitujące łuski, ciapki i inne cechy charakterystyczne rybek.

Stelaż – najczęściej wykonany jest z jednego kawałka drutu, biegnącego przez korpus przynęty. To na nim są zawieszone kotwiczki i to do niego mocujemy nasze agrafki przymocowując do naszego zestawu. Niektóre woblery produkowane dziś mają jednak oczka do mocowania linki i kotwiczek wkręcane i gruntowane za pomocą klejów i żywic.

Ster – umiejscowiony z przodu przynęty. Jego wielkość, kształt i kąt nachylenia odpowiadają za pracę naszego wobka, za szerokość jego drgań i głębokość jego zanurzania.

Wobler ma także w swoim wnętrzu wbudowane obciążenie – najczęściej ołowiane. Jego umiejscowienie również ma wpływ na sposób pracy w wodzie, jak i na głębokość schodzenia.

Wynalazki

Producenci i rękodzielnicy prześcigają się w pomysłach stworzenia woblerów coraz to lepszych. Niektóre modele mają w swoim korpusie wbudowane grzechotki mające dodatkowo wabić ryby. Rapala ma w swojej ofercie modele, których przemieszczające się wewnątrz obciążenie ma zapewnić dalsze rzuty oraz ograniczyć „koziołkowanie” przynęty w czasie lotu.

Aby wygląd woblera był jak najbardziej naturalny, okleja się je tkaninami brokatowymi imitującymi łuskę, wkleja „żywe” oczy, a na kotwiczkach ogonowych montuje owijkę z piór imitującą płetewkę. Niektórzy rękodzielnicy doszli już do technologii oklejania woblerków skórą prawdziwych ryb, by dostosować je wyglądem idealnie do łowiska. Jest to bardzo pracochłonne i woblery te osiągają niebotyczne ceny.

Dlaczego jednak ryby „lubią” niektóre woblerki bardziej, a niektóre mniej?

Większość spinningistów nie ma pojęcia o tym że niektóre woblery prowadzi się w inny sposób, a niektóre w inny. Sposób prowadzenia wędkarz powinien dostosować do łowiska i gatunku ryby na którą poluje oraz gatunku stworzenia, które dany wobler imituje.

Co do łowiska – w płytkiej wodzie nie łowimy woblerami tonącymi (chyba że „boleniówkami”), w głębokich dołach, zwłaszcza w zimnych okresach, gdy ryby schodzą na największe głębie, nie ma sensu posyłać do wody powierzchniowców i przynęt pracujących 0,5-1m pod powierzchnią. Nie ma sensu także rzucać w krzaki – zaczep murowany, a ryby nikt nam nie zagwarantuje. Chociaż jak to mówią: „gdzie patyki, tam wyniki”.

Idealny wobler, to taki, który swoim wyglądem i zachowaniem w wodzie imituje do złudzenia żyjące w niej stworzenia (rybki, zabki, owady itd.). Jednak nawet wtedy nie mamy pewności, że połowimy. Ryby akurat mogą mieć ochotę na coś innego. Np. na woblera fluo albo na gumę wleczoną po dnie… I bądź tu mądry. Ale spinning to metoda gdzie wyboru dokonuje sam łowiący i nie zawsze wszystko można logicznie wytłumaczyć. I to jest piękne!

JIGOWANIE
18 kwietnia 2020, 16:03

JIGOWANIE

Każdy spinningista zna to pojęcie, ale nie każdy do końca praktycznie wie "z czym się to je". Samo łowienie na przynęty zwane „jigami” nie musi oznaczać jigowania. Osobiście znam wędkarzy z wieloletnim stażem, którzy owszem – łowią nieźle i mają spore sukcesy, a sami otwarcie przyznają że nie umieją jigować i z np. sandaczami mają spory problem w pewnych warunkach. Jigowanie to sposób łowienia – przede wszystkim na przynęty zwane „jigami”.

jigowanie, jak jigować

Masło maślane… Aby coś powiedzieć o jigowaniu, należy więc najpierw zdefiniować czym jest „jig”. Moim zdaniem najbliższa prawdy jest definicja Jacka Jóźwiaka, która głosi: „Jigiem może być praktycznie wszystko…” (Wiadomości Wędkarskie 10.1994, s. 31). Bo tak jest w rzeczy samej. Jigiem jest nie tylko to co możemy spotkać w sklepach, czy na allegro pod tą nazwą. Cokolwiek uwiesimy do zestawu i będziemy tym jigować stanie się jigiem. Najczęściej są to wszelkie przynęty zamontowane na jigowej główce. Jigować można od biedy też woblerami tonącymi, wahadłówkami, cykadami, a nawet obrotówkami z obciążeniem umieszczonym przed paletką. Na czym więc polega samo jigowanie? Otóż chodzi o to by przynętą operować nie tylko w jednej płaszczyźnie, ściągając ją, ale by pracowała ona też w płaszczyznach zbliżonych do pionu. Poderwanie do góry, opadanie. Wszelkiego rodzaju gumami i kogutami można wręcz skakać po dnie. Na chwilę pozostawiać przynętę w bezruchu i hop dalej. Można wykonywać serię krótkich i szybkich skoków, można też operować przynętą w taki sposób, by nie dotykała dna, a jedynie lawirowała góra-dół wpół wody, bądź nawet pod powierzchnią. Tutaj właśnie pojawia się problem tych, którzy ubzdurali sobie, że nie potrafią jigować. Czytając niektóre artykuły i wypowiedzi na forach internetowych, można dojść do wniosku, że jigowanie, to tylko skakanie po dnie. A to nie prawda! W jigowaniu nie ma żadnych schematów, ani reguł. Że dwa skoki, przerwa, trzy skoki przerwa, jeden skok… to są tylko uproszczenia. Jigować można (a nawet się powinno) jak najbardziej nieregularnie i bez żadnych schematów. Można robić to flegmatycznie po jednym skoku i przerwa. Można też robić całą serię i przerwę, a po niej kilka pojedynczych skoków, oddzielonych dłuższymi przerwami. Reguł co do tego nie ma i tylko od inwencji twórczej wędkarza będzie zależało jak będzie wyglądać jego łowienie, a kombinacji jest nieskończenie wiele.

Technika jigowania

Jak spowodować żeby przynęta poruszała się w sposób jaki opisałem powyżej? Prosta sprawa! Przynętę podszarpujemy kijem w górę (albo w bok na przykład), po czym kołowrotkiem wykasowujemy luz na lince (płynnie, by nie powstawały luzy, przez które można nie wyczuć brania). Przynętę można nawet podbijać samym kołowrotkiem, jednak uważam że prowadzenie przy pomocy kija jest bardziej precyzyjne i nasz wabik zachowuje się wówczas bardziej naturalnie. Kwestia wprawy łowiącego – ja wolę kijem, ktoś inny młynkiem. Można także połączyć te dwie metody i prowadzić przynętę za pomocą wędziska i kołowrotka.

Klasyczne jigowanie z „opukiwaniem dna” znane głównie ze zbiorników zaporowych i polowań na sandacze polega na ciągłym kontrolowaniu opadającej przynęty. Po zarzuceniu wabika, kasujemy luz na lince i unosimy wędzisko do góry. W tym momencie przynęta opada na dno. Nasze zadanie w tej fazie polega na bacznym obserwowaniu szczytówki i linki. Każde przygięcie kija, bądź poluzowanie, nagłe naprężenie, poluzowanie linki, czy jej „odjazd” w bok kwitujemy zacięciem. Szczytówka podczas opadania powinna być lekko przygięta. Kiedy wabik dotrze do dna powinna się wyprostować. Podciągając przynętę (czyli wykonując kolejny skok), znów przygniemy szczytówkę i podczas lądowania na dnie wabika ona znów się wyprostuje. Pamiętać musimy jednak, że linka musi być ciągle napięta. Prawda że proste? W ten sposób można złowić dosłownie każdego drapieżnika. Nie tylko w wodzie stojącej, ale także w rzece. Stukać po dnie można też małymi jigami, warunkiem jest wtedy odpowiednio delikatny i czuły zestaw, najlepiej z wklejanką.

Jigowanie wpół wody. Domena połowu okoni na paprochy. Dla mnie to chyba ulubiona technika połowu tej ryby. Lekko obciążane wabik ciągniemy kołowrotkiem lekko doszarpując szczytówką. Paproch, ripperek, czy puchowiec wyprawia wówczas w wodzie rzeczy niestworzone. Można też co jakiś czas położyć go na dnie. Można także co jakiś czas przerywać zwijanie i pozwalać na sekundę – dwie opadać przynęcie, by za chwilę podciągnąc ją ku powierzchni.

Jigowanie podpowierzchniowe. To z kolei moja ulubiona technika łowienia boleni. Można stosować każdą gumkę i ciągnąć pod powierzchnią podszarpując – jak w przypadku okonia. O dziwo bolenie dają się najczęściej nabierać nie tylko na ripperki uklejkopodobne, ale także na jasne i szare kogutki.

 

Praktyka czyni mistrza

Zdaje sobie sprawę z tego, że dla niektórych osób, zwłaszcza początkujących powyższe informacje mogą się okazać trudne do wykonania w praktyce. Zamiast jednak zniechęcać się, że ryba nie bierze, że ciężko wykasować luz na lince i że przynęty nie czuć – próbujmy. Nie od razu Kraków zbudowano! Jeśli nie czujemy przynęty na kiju – spróbujmy lżejszym kijkiem. Jeśli nie nadążamy z kasowaniem linki – spróbujmy kołowrotka o większym przełożeniu. Starajmy się zsynchronizować ruchy obydwu rąk, by ich praca tworzyła synergiczną harmonię – od tego zależy prezentacja naszego wabika pod wodą – a to jedna z ważniejszych rzeczy w spinningu. Jeśli to opanujecie, to częste dni bezrybia, kiedy blachy i wobki są przez drapieżniki olewane mogą stać się dniami naprawdę rybnymi.

 

Kilka słów o genezie jigowania. Technika ta przywędrowała do nas zza oceanu wraz z miękkimi przynętami. W Polsce na „gumy” łowi się „po Polsku” – czyli plum do wody, wędka w dół i zwijanie… Efekty takiego łowienia – też się zdarzają – owszem. Jednak w USA, czy Kanadzie takie łowienie jigami jest niewyobrażalne i nielogiczne. Sam znam jednego wędkarza – Polaka, który spinningiem zaraził się w Kanadzie, gdzie pracował przez dwa lata. Zaczynał z łowieniem od zera. Po powrocie do kraju nie mógł uwierzyć jak zobaczył nad wodą co nasi rodacy wyczyniają z jigami. Nie docierało do niego, że niektórzy widzą sens w jednostajnym ściąganiu takiej przynęty. Ale jego uczyli fachowcy stamtąd, stąd brak złych nawyków. A uwierzcie mi, że prowadzi przynęty po mistrzowsku i na bezrybie nie narzeka w zasadzie na żadnej wodzie.

Jak odczytać, co kryje rzeka
18 kwietnia 2020, 16:02

Wyruszając nad rzekę, ze spinningiem w ręku, dobrze jest ustalić na jaką rybę będziemy polować. Pozwoli to nam uszczuplić zapas, być może zbędnego, nadmiaru sprzętu oraz przede wszystkim, połowić naprawdę skutecznie. Przykładowo: ruszając za kleniem, okoniem nie zabierajmy sprzętu sumowego, czy szczupakowego. O ile łowienie okoni, kleni i jazi da się pogodzić za pomocą tego samego zestawu i tych samych przynęt bez większych przeszkód. O tyle pogodzenie „ultralightów” ze szczupakami, sumami, czy większymi boleniami i sandaczami jest niemożliwe.

Poszczególne gatunki ryb obierają w rzekach typowe dla siebie stanowiska. Determinowane jest to ich zwyczajami, sposobem pobierania pokarmu i całym szeregiem innych czynników wynikających z ich natury. Niektóre ryby przebywają często w jednym miejscu, a na żer zapuszczają się w miejsca zupełnie – wydawałoby się – nietypowe dla nich obszary. Mając na uwadze powyższe, możemy z góry ustalić, czego możemy się spodziewać po łowisku, na którym będziemy łowić. Opiszę teraz kilka typowych miejsc w rzece, z położeniem nacisku na to, jakich ryb i o jakich porach można się w nich spodziewać.

czytanie rzeki

Ostroga

Miejsce chyba najbardziej „podręcznikowe” dla spinningisty. Odkąd zacząłem w młodym wieku dokształcać się w spinningowej wiedzy, za pomocą literatury fachowej, to właśnie ostrogi były najczęściej opisywane przez autorów wszelkich publikacji, jako miejsca najlepsze. Ostrogi są najczęściej usypane z kamieni i głazów w celu ochrony brzegów przed erozją. Zapobiega to niekontrolowanemu meandrowaniu rzek i zmian ich biegu w krótkim okresie czasu. Główki zwyczajnie przejmują część nurtowej siły i przekierowują ją w kierunku środka rzeki. Dzięki nim powstają dość ciekawe, z punktu widzenia spinningisty, miejsca. Pierwsze z nich, to zastoiska pomiędzy dwiema główkami, znajdującymi się w niewielkiej odległości od siebie. Z reguły nie jest tam zbyt głęboko. Drobnica i narybek często kryją się tam przed nurtem, co często stanowi „stołówkę” dla drapieżników wszelkiej maści. Te właśnie zastoiska, są chyba najlepszymi miejscówkami na rzecznego szczupaka, którego można tam spotkać o wczesnym poranku oraz po zmroku. Lubią tam także przesiadywać okonie o każdej porze doby. Dwa kolejne miejsce, warte obrzucenia to napływ i zapływ ostrogi. Przed główką i za nią w strefie nurtowej cyrkulacja wody wypłukuje dołki. Istnieją dwa – jeden w strefie napływowej (przed główką) i drugi w napływowej (za główką). Obydwa te dołki warto obłowić w poszukiwaniu sandacza i suma. W środku lata, można to z powodzeniem zrobić nawet w środku upalnego dnia. O ile obłowienie strefy napływowej jest proste z technicznego punktu widzenia, o tyle z napływem bywa problem. Problemem te są twarde zaczepy, o które nietrudno ściągając głęboko zatopioną przynętę z nurtem, by wprowadzić ją właśnie do owego dołka. Obszar znajdujący się bezpośrednio za szczytem ostrogi jest z reguły płytszy, często główka jest po prostu przerwana, albo częściowo znajduje się pod wodą i ciągnie się jeszcze kilka metrów w kierunku głównego nurtu. Prąd tam wyraźnie przyspiesza, a zaraz za nią pod powierzchnią czyhają klenie, jazie i bolenie – na wszystko co nurt przyniesie. Mając ze sobą lekki zestaw warto obłowić to miejsce małymi, płytko nurkującymi woblerkami i wirówkami.

Przykosa

Przykosy to moje ulubione miejsca, zwłaszcza w wielkich rzekach. Niekiedy niełatwo je odszukać, ale gdy ma się to szczęście, to zabawa jest naprawdę wspaniała. Przykosa jest miejscem, gdzie wypłycenie przechodzi w gwałtowny spadek dna. Ciężko znaleźć takie miejsce, chyba że ma się echosondę i środek pływający. Najlepsze przykosy (najrybniejsze) znajdują się bowiem czasami daleko od brzegu. W wielkich rzekach, jak np. Wisła, gdzie szerokość sięga czasem kilkaset metrów, takie miejsca są daleko poza zasięgiem rzutu z brzegu. Co za tym idzie – ryby znajdujące się w jej okolicach, są tam niekiedy nie niepokojone od kilkunastu, a może od kilkudziesięciu lat. Poza tym miejsce bywa nieprzełowione. A wszyscy wiemy co znaczy łowić w takich miejscach. Wielkie ryby, dające się łatwo sprowokować… gorzej bywa z ich wyholowaniem… Przykosa i jej okolice, zwłaszcza w nocy to bankowe miejsca sumowo-sandaczowe, zdarza się w nich także szczupak, który do małych nie należy. W dzień można tam spotkać ogromną rapę, dla której jedzenie uklejek jest już niepoważne i woli coś bardziej konkretnego. Przykosy mają niestety to do siebie, że doły w nich zostają bardzo szybko zasypane. Wyjątkiem są przykosy, gdzie dno jest kamienne – te potrafią się utrzymać w jednym miejscu nawet kilka sezonów. Dla łowiących wyłącznie z brzegu, pozostaje pocieszenie i inna metoda ich poszukiwań. Chodzi oczywiście o przykosy znajdujące się w zasięgu rzutu z brzegu. Dno możemy „badać” jigami. Dzięki nim i odrobinie wędkarskiej wyobraźni i wyczucia możemy takową namierzyć. Nie ma jednak złotego środka gdzie jej szukać. Przykosa wszak znajduje się pod wodą i dostrzec jej nie możemy. Dlatego często jest to przysłowiowe „szukanie igły w stogu siana”. Dla lubiących wędrować brzegiem i odkrywać nieznane – polecam mimo wszystko. Ja gdy znajdę przykosę, to łowię na niej ile się da. Zwłaszcza tam, gdzie nie widzę nad wodą innych wędkarzy.

Opaska

Opaska to nic innego jak znajdujące się na zewnętrznym łuku rzeki umocnienie brzegu. Chroni ono brzeg przed działaniem erozji. Dzięki temu ograniczone jest meandrowanie i pogłębianie się zakoli przez napierającą nań wodę. Opaska bywa o tyle ciekawym miejscem, że również często (podobnie jak przykosa) jest pomijana przez wielu wędkarzy. Za dnia można tam łowić paradrapieżniki, przede wszystkim klenie i jazie, zdarzają się też brzany. Z racji bliskości brzegu bywa tam sporo robactwa, którymi te ryby się żywią. Z kolei poprzez niewielką głębokość (stosunkowo, w porównaniu do znajdującej się zaraz obok rynny) pływa tam także wiele drobnicy. Drobnica ta o pewnych porach bywa jednym z posiłków głównych „poważniejszych” ryb. Na opasce właśnie za nią po zmroku lubi pogonić stado sandaczy. Zdarza się, że w całe stado, niczego nie spodziewających się rybek, walnie potężny sum. Za dnia lubią polować tam bolenie, które wówczas (przy zachowaniu wszelkich boleniowych zwyczajów z podchodami) bywają łatwą zdobyczą. Z kolei o wczesnym poranku można na opasce spotkać szczupaka, który chlapie przy powierzchni.

Rynna

Rynna jest miejscem gdzie płynie tzw. „główne koryto” rzeki. Tutaj jest najgłębiej. Ryby można zatem szukać przez całą dobę. Zaznaczam, że najczęściej jest to ryba nie żerująca. Nie żerująca – nie znaczy, że nie da się jej złowić. Podanie właściwej przynęty pod sam nos rybie, która siedzi sobie spokojnie w swojej kryjówce przy dnie (sum, sandacz) często się kończy braniem. Rynna niestety dla łowiących wyłącznie z brzegu bywa problemem. Podobnie jak przykosa. Nie wiadomo gdzie się jej spodziewać, bowiem może mieć ona zaledwie dziesięć metrów szerokości w miejscu gdzie rzeka jest szeroka na np. 200m. Dla niewtajemniczonych mogę podpowiedzieć, że rynny poszukuję zawsze „na wyjściu z zakrętu”. Czyli kilkadziesiąt metrów poniżej zewnętrznego łuku rzeki. Kolejnym problemem jest słaba możliwość obławiania takiego miejsca z brzegu. Po prostu rynna bywa tak głęboka, że różnica pomiędzy resztą koryta może wynosić nawet kilka metrów. Gwałtowny spadek dna, to już w zasadzie nie spadek, a rów. Poprzez jego krawędź nie jesteśmy w stanie podać przynęty odpowiednio głęboko – linka może się przecierać o tą właśnie krawędź, a co to oznacza po zacięciu większej lub nawet średniej ryby – wszyscy wiemy. Mimo wszystko, po namierzeniu ryby przy brzegu polecam wykonanie kilku rzutów lekko pod prąd z ciężkim jigiem. Gdy nurt zniesie przynętę niżej, zdąży ona zatonąć w okolice dna. A nie jest powiedziane, że rynna nie jest głębsza „tylko” o 2-3 m. od średniej głębokości naszej rzeki. Wówczas przynęta może się znaleźć w polu rażenia drapieżnika, który w niej przebywa.

Moje powyższe wywody dotyczące typowych stanowisk ryb są oczywiście jedynie pewnymi uproszczeniami, a nie sztywnymi zasadami. Chyba każdy spinningista, który spędza nad rzeką wiele czasu, natknąć się może na nie lada niespodziankę. I tak oto, mnie osobiście, zdarza się czasem wyjęcie szczupaka w kleniowo-jaziowym miejscu na mikroblaszkę, zapięcie suma (tutaj już niestety nie ma mowy o jego wyjęciu), w łowisku gdzie dłubałem okonie ultraligthem, czy złowienie bolenia na ciężkiego koguta w sandaczowym dołku. Są to, rzecz jasna, przypadki, które trudno wyjaśnić jednoznacznie i logicznie. Bo takich wyjaśnień, w przypadku zjawisk występujących u matki natury, niestety (a może na szczęście?) nigdy nie ma.

GADGETY SPINNINGISTY
18 kwietnia 2020, 16:00

Kilka słów o sprzęcie może nie niezbędnym podczas spinningowaniu, ale na pewno bardzo przydatnym i znacznie podnoszącym komfort łowienia. Po prostu warto to mieć i używać.

GADGETY SPINNINGISTY

Plecak

Powinien zawierać tylko to co potrzebne i konieczne. Czyli: suchy prowiant, termos z kawą/herbatą, butelkę wody, pudełka ze sprzętem. Obecnie można kupić plecaki z porządnego materiału, z wieloma bardzo praktycznymi kieszeniami i schowkami.

Kamizelka

W kieszeniach to co najbardziej potrzebne i co trzeba mieć pod ręką „od zaraz”, czyli:

- Pudełka z przynętami, na które planujemy łowić (np. gdy chodzimy za boleniem, to pudełko z przynętami, które są przygotowane specjalnie „pod rybę”);

- Dokumenty;

- Telefon (o ile zabieramy go nad wodę ;-) );

- Aparat fotograficzny (j.w.);

- płaszcz przeciwdeszczowy;

- krętliki z agrafkami.

Podbierak/chwytak

Jak dla mnie to domena spławikowców i grunciarzy, którzy mają stanowiska przygotowane i na nich siedzą. Spinningiście, który musi nieraz się dużo nachodzić po brzegu za rybą, jest on całkowicie zbędny. Poza tym można zapiąć drapieżnika, który się do podbieraka nie zmieści i co wtedy? Zainwestujmy w „chwytak” – oddaje nieocenione przysługi, zwłaszcza jak z trudnego miejsca mamy lądować szczupaka, sandacza, czy suma. Ma też inne zalety – nie kaleczy ryby, nie uszkadza śluzu i zajmuje naprawdę mało miejsca. Można go przypiąć nawet do paska od spodni, a obsługuje się go z powodzeniem jedną ręką.

Okulary polaryzacyjne

Kiedy pierwszy raz zakupiłem ten wynalazek, to nie mogłem uwierzyć, że byłem tak głupi i nie kupiłem wcześniej. Wydawało mi się że zwykłe ciemne okulary wystarczą. Różnica jest kolosalna. „Polaroidy” są też znakomitym „wykrywaczem” ryb w łowisku. Po prostu często możemy je w nich dostrzec, zwłaszcza gdy jest słoneczna aura.

Latarka czołowa

Bez niej nie wyobrażam sobie łowienia w nocy. Zmień przynętę po ciemku, albo idź przez krzaki szukając innego stanowiska po omacku – niewykonalne i niebezpieczne dla zdrowia. „Czołówka” nie zajmuje miejsca w dłoni i nie potrzeba trzeciej ręki by ją obsługiwać.

Szczypce

Konieczne i obowiązkowe! Ryby często chwytają przynęty bardzo łapczywie i połykają. Bez szczypiec uwalnianie sandacza, czy szczupaka jest niewykonalne wręcz! No chyba, że ktoś jest tak „mądry” że pakuje gołą rękę w uzębioną paszczękę w której znajduje się masa bakterii gnilnych i innych. Po czymś takim z małej nawet ranki może się zrobić nieprzyjemne zakażenie leczone zastrzykami.

Obcinacz do paznokci

Znacznie lepszy niż nożyczki – zwłaszcza do odcinania naddatku linki po przewiązaniu kolejnej przynęty, bądź krętlika z agrafką po pechowym zaczepie.

Wodery

Jak dla mnie nieobowiązkowe, są jednak łowiska, w których najlepiej jest brodzić. Wodery uważam za lepszy patent niż spodniobuty, zwłaszcza w rzekach. W spodniobutach można zawędrować dalej, a co za tym idzie głębiej. Nurt natomiast bywa zdradliwy, a kamienie na dnie śliskie, nawet w pozornie „bezpiecznym miejscu” gdzie wszystko mamy pod kontrolą. Upadek do wody kończy się w najlepszym wypadku przemoczeniem, przeziębieniem, grypą, utratą dokumentów, sprzętu (komórka, aparat fotograficzny, pudełka z przynętami), w najgorszym może się skończyć utonięciem, co niestety też się zdarza.

Uwalniacz przynęt

O ile podczas łowienia paprochami i małymi wabikami jest on niepotrzebny, o tyle podczas średniego i ciężkiego spinningu jest zbawcą, który nieraz przynosi ulgę i spokój ducha, gdy zahaczymy ulubiony i łowny wabik o podwodną przeszkodę. Uwalniacz – jaki by nie był nigdy nie daje 100% pewności, że uda nam się wyciągnąć przynętę. Ale niech to będzie nawet 50% - oszczędności jakie nam może przynieść w skali roku mogą być ogromne! Dlatego uważam, że jest to wynalazek warty swojej ceny i dla każdego spinningisty jego zakup będzie opłacalną inwestycją.

Łódka

Niestety nie mam, jeszcze się nie dorobiłem. Łódka wyposażona w silnik i echosondę może nam przynieść mnóstwo medalowych okazów. Szukanie drapieżnika jest przy pomocy takiego sprzętu wręcz ekspresowe, zarówno w rzece, jak i w jeziorach i zbiornikach zaporowych.

Ostrzałka

Idealna jest elektryczna. Prosta w obsłudze i działa błyskawicznie. Ciężko je dostać i są czasem dość drogie. W razie czego można nabyć tanią osełkę i radzić sobie tradycyjnie. Ostry hak gwarantem skutecznego zacięcia!

Długie, czy krótkie wędziska spinningowe...
18 kwietnia 2020, 15:58

Jakie wędzisko wybrać? Długie, czy krótsze? Oto dylemat wielu początkujących spinningistów, chcących nabyć pierwszy kijek z prawdziwego zdarzenia. Istnieje kilka przesłanek przemawiających za wędziskami długimi, jak i za krótkimi.

wędziska spinningowe, wędki spinningowe

Za wędki krótkie uważa się kije, których długość nie przekracza 210 cm. Doskonale nadają się one podczas łowienia z łodzi i pontonu. Dzięki nim możliwe jest komfortowe podebranie ryby w takich warunkach. Poza tym na pływadełku często nie jesteśmy sami i mogą zdarzyć się zderzenia z kolegą blankiem o blank – co może być kosztowne (pęknięcia i złamania kija). Kije tej długości świetnie nadają się też do łowienia w małych pstrągowych „ciurkach”, o gęsto zadrzewionym i zakrzaczonym brzegu. Po prostu z długim kijem przeciskanie się przez taką „dżunglę” jest niekiedy wręcz niemożliwe. Krótkie kije są także moim zdaniem najlepsze jeśli chodzi o łowienie na ciężko. Po prostu krótki kij jest lepiej wyważony niż długi. Miałem kiedyś kij dł. 3m do ciężkiego łowienia. Co z tego, że był bardzo mocny, czuły i miał świetną akcję, skoro żaden kołowrotek nie był w stanie go wyważyć i łowienie po 2 godzinach tym sprzętem zwyczajnie było męczące (nadgarstek). Krótki kijek podaje ciężkie przynęty na dostateczne odległości i pomimo swego ciężaru łatwiej jest nim zaciąć z nadgarstka. A więc zdążamy z większością zacięć porę. Wadą takiej długości są właśnie ograniczenia w odległościach rzutów. Im krótszy kij, tym rzuty krótsze. Jeżeli ktoś jest zwolennikiem ciskania „na odległość”, to nie polecam.

Kije o dł. 240 cm. Moim zdaniem jest to kompromis pomiędzy wędkami długimi a krótkimi, bo 240, to taka długość… „średnia”. Dla kogoś kto nie ma za wiele sprzętu, to właśnie jest rozsądny kompromis, rozwiązujący problem „jaką wędkę kupić” Kij o tej długości i gramaturze wyrzutu od np. 5 do 25g, czyli do „średniego spinningu” powinien sprawdzić się w miarę komfortowo wszędzie. Od biedy rzucimy nim małą wirówką, czy wobkiem, a jeśli trzeba, to i gnomem 3 można połowić z brzegu i dość ciężkim kogutem.

Kije o dł. 270 cm. Najlepsze do lekkiego i ultralekkiego spinningu. Można nimi podać małą przynętę na sporą odległość, co przy krótszym kiju byłoby niemożliwe. Ich długość pozwala na ukrycie się w krzakach/za drzewem i polowanie z tej pozycji na klenie, jazie i rapy. Umożliwia to precyzyjne poprowadzenie mniejszych przynęt w każdym rewirze łowiska, bez niepotrzebnego pokazywania się płochliwym rybom. Długie kije mają także wady. Przede wszystkim długi dolnik, który przy lekkim łowieniu strasznie przeszkadza i uniemożliwia wykonywanie szybkich zacięć. Na szczęście producenci, a raczej projektanci pomyśleli w ostatnich latach o tym mankamencie i obecnie na rynku są już modele długie z dolnikiem krótkim. Z wędkami o tej długości ciężko jest czasem przebrnąć przez gęsto zarośnięty brzeg. Na małych, pstrągowych rzeczkach są całkowicie bezużyteczne – po prostu nie ma miejsca żeby wziąć zamach czymś takim, bo zawsze się o coś zahaczy.

Kije 3m i dłuższe – jak dla mnie nieporozumienie w zwykłym, rekreacyjnym łowieniu. Wprawdzie na zawodach spinningowych niektórzy używają kijów nawet ponad 4m, to w moim mniemaniu, przy zwyczajnym łowieniu „dla siebie” to całkowity bezsens. Zawodnicy nie po to używają takich kijów, żeby pokazać „kto tutaj ma najdłuższego” ;-) a tylko i wyłącznie po to, że niekiedy na sektorach jest tłok i trzeba się maskować w miejscach, gdzie tak naprawdę nie bardzo jest gdzie się schować. Pozostaje wtedy kucnąć w krzakach gdziekolwiek i stamtąd, z ukrycia operować właśnie takim kijem, by ryby ich nie widziały. Ale zawody, to zupełnie inna bajka. Tam się łowi na ilość, głównie małe ryby. A chyba żaden z rekreacyjnie łowiących spinningistów nie jedzie nad wodę, żeby się tylko czołgać po brzegu za jakimś małym klenikiem, czy okonkiem.

Celowo pominąłem lekkie kije krótsze niż 210. Jest ich na rynku całkiem sporo, zwłaszcza do łowienia paprochami. Mają ciężar wyrzutowy niekiedy kończący się na 4 gramach. Przeznaczone są do połowu okoni z łódki. Chociaż widziałem już takich, którzy łowili czymś takim z brzegu. Miałem okazję czymś takim porzucać. Owszem – jest fajnie. Zabawa na takim delikatnym sprzęciku, nawet z małymi okonkami może być przyjemna. Jednak nie zamierzam takiego kija kupować. Po prostu nie jestem aż takim fanem łowienia okoni, by popadać w skrajności. Tym bardziej, że czasem nawet małe pasiaki wolą od lekkiego paprocha większą obrotówkę i co wtedy? Albo gdy odpłyną od brzegu poza zasięg rzuty takim „króciakiem”… Do ultralighta wystarcza kijek do 7-8 g i odpowiedniej długości (250-280). Z krótkich kijów preferuję teraz tylko i wyłącznie wędziska castingowe. 180-195 cm wystarcza. Mogą być jednoczęściowe, co jeszcze dodaje smaczku w czuciu przynęty i kontakcie z rybą. Ale casting, to trochę inna bajka…