Wyruszając nad rzekę, ze spinningiem w ręku, dobrze jest ustalić na jaką rybę będziemy polować. Pozwoli to nam uszczuplić zapas, być może zbędnego, nadmiaru sprzętu oraz przede wszystkim, połowić naprawdę skutecznie. Przykładowo: ruszając za kleniem, okoniem nie zabierajmy sprzętu sumowego, czy szczupakowego. O ile łowienie okoni, kleni i jazi da się pogodzić za pomocą tego samego zestawu i tych samych przynęt bez większych przeszkód. O tyle pogodzenie „ultralightów” ze szczupakami, sumami, czy większymi boleniami i sandaczami jest niemożliwe.
Poszczególne gatunki ryb obierają w rzekach typowe dla siebie stanowiska. Determinowane jest to ich zwyczajami, sposobem pobierania pokarmu i całym szeregiem innych czynników wynikających z ich natury. Niektóre ryby przebywają często w jednym miejscu, a na żer zapuszczają się w miejsca zupełnie – wydawałoby się – nietypowe dla nich obszary. Mając na uwadze powyższe, możemy z góry ustalić, czego możemy się spodziewać po łowisku, na którym będziemy łowić. Opiszę teraz kilka typowych miejsc w rzece, z położeniem nacisku na to, jakich ryb i o jakich porach można się w nich spodziewać.
Ostroga
Miejsce chyba najbardziej „podręcznikowe” dla spinningisty. Odkąd zacząłem w młodym wieku dokształcać się w spinningowej wiedzy, za pomocą literatury fachowej, to właśnie ostrogi były najczęściej opisywane przez autorów wszelkich publikacji, jako miejsca najlepsze. Ostrogi są najczęściej usypane z kamieni i głazów w celu ochrony brzegów przed erozją. Zapobiega to niekontrolowanemu meandrowaniu rzek i zmian ich biegu w krótkim okresie czasu. Główki zwyczajnie przejmują część nurtowej siły i przekierowują ją w kierunku środka rzeki. Dzięki nim powstają dość ciekawe, z punktu widzenia spinningisty, miejsca. Pierwsze z nich, to zastoiska pomiędzy dwiema główkami, znajdującymi się w niewielkiej odległości od siebie. Z reguły nie jest tam zbyt głęboko. Drobnica i narybek często kryją się tam przed nurtem, co często stanowi „stołówkę” dla drapieżników wszelkiej maści. Te właśnie zastoiska, są chyba najlepszymi miejscówkami na rzecznego szczupaka, którego można tam spotkać o wczesnym poranku oraz po zmroku. Lubią tam także przesiadywać okonie o każdej porze doby. Dwa kolejne miejsce, warte obrzucenia to napływ i zapływ ostrogi. Przed główką i za nią w strefie nurtowej cyrkulacja wody wypłukuje dołki. Istnieją dwa – jeden w strefie napływowej (przed główką) i drugi w napływowej (za główką). Obydwa te dołki warto obłowić w poszukiwaniu sandacza i suma. W środku lata, można to z powodzeniem zrobić nawet w środku upalnego dnia. O ile obłowienie strefy napływowej jest proste z technicznego punktu widzenia, o tyle z napływem bywa problem. Problemem te są twarde zaczepy, o które nietrudno ściągając głęboko zatopioną przynętę z nurtem, by wprowadzić ją właśnie do owego dołka. Obszar znajdujący się bezpośrednio za szczytem ostrogi jest z reguły płytszy, często główka jest po prostu przerwana, albo częściowo znajduje się pod wodą i ciągnie się jeszcze kilka metrów w kierunku głównego nurtu. Prąd tam wyraźnie przyspiesza, a zaraz za nią pod powierzchnią czyhają klenie, jazie i bolenie – na wszystko co nurt przyniesie. Mając ze sobą lekki zestaw warto obłowić to miejsce małymi, płytko nurkującymi woblerkami i wirówkami.
Przykosa
Przykosy to moje ulubione miejsca, zwłaszcza w wielkich rzekach. Niekiedy niełatwo je odszukać, ale gdy ma się to szczęście, to zabawa jest naprawdę wspaniała. Przykosa jest miejscem, gdzie wypłycenie przechodzi w gwałtowny spadek dna. Ciężko znaleźć takie miejsce, chyba że ma się echosondę i środek pływający. Najlepsze przykosy (najrybniejsze) znajdują się bowiem czasami daleko od brzegu. W wielkich rzekach, jak np. Wisła, gdzie szerokość sięga czasem kilkaset metrów, takie miejsca są daleko poza zasięgiem rzutu z brzegu. Co za tym idzie – ryby znajdujące się w jej okolicach, są tam niekiedy nie niepokojone od kilkunastu, a może od kilkudziesięciu lat. Poza tym miejsce bywa nieprzełowione. A wszyscy wiemy co znaczy łowić w takich miejscach. Wielkie ryby, dające się łatwo sprowokować… gorzej bywa z ich wyholowaniem… Przykosa i jej okolice, zwłaszcza w nocy to bankowe miejsca sumowo-sandaczowe, zdarza się w nich także szczupak, który do małych nie należy. W dzień można tam spotkać ogromną rapę, dla której jedzenie uklejek jest już niepoważne i woli coś bardziej konkretnego. Przykosy mają niestety to do siebie, że doły w nich zostają bardzo szybko zasypane. Wyjątkiem są przykosy, gdzie dno jest kamienne – te potrafią się utrzymać w jednym miejscu nawet kilka sezonów. Dla łowiących wyłącznie z brzegu, pozostaje pocieszenie i inna metoda ich poszukiwań. Chodzi oczywiście o przykosy znajdujące się w zasięgu rzutu z brzegu. Dno możemy „badać” jigami. Dzięki nim i odrobinie wędkarskiej wyobraźni i wyczucia możemy takową namierzyć. Nie ma jednak złotego środka gdzie jej szukać. Przykosa wszak znajduje się pod wodą i dostrzec jej nie możemy. Dlatego często jest to przysłowiowe „szukanie igły w stogu siana”. Dla lubiących wędrować brzegiem i odkrywać nieznane – polecam mimo wszystko. Ja gdy znajdę przykosę, to łowię na niej ile się da. Zwłaszcza tam, gdzie nie widzę nad wodą innych wędkarzy.
Opaska
Opaska to nic innego jak znajdujące się na zewnętrznym łuku rzeki umocnienie brzegu. Chroni ono brzeg przed działaniem erozji. Dzięki temu ograniczone jest meandrowanie i pogłębianie się zakoli przez napierającą nań wodę. Opaska bywa o tyle ciekawym miejscem, że również często (podobnie jak przykosa) jest pomijana przez wielu wędkarzy. Za dnia można tam łowić paradrapieżniki, przede wszystkim klenie i jazie, zdarzają się też brzany. Z racji bliskości brzegu bywa tam sporo robactwa, którymi te ryby się żywią. Z kolei poprzez niewielką głębokość (stosunkowo, w porównaniu do znajdującej się zaraz obok rynny) pływa tam także wiele drobnicy. Drobnica ta o pewnych porach bywa jednym z posiłków głównych „poważniejszych” ryb. Na opasce właśnie za nią po zmroku lubi pogonić stado sandaczy. Zdarza się, że w całe stado, niczego nie spodziewających się rybek, walnie potężny sum. Za dnia lubią polować tam bolenie, które wówczas (przy zachowaniu wszelkich boleniowych zwyczajów z podchodami) bywają łatwą zdobyczą. Z kolei o wczesnym poranku można na opasce spotkać szczupaka, który chlapie przy powierzchni.
Rynna
Rynna jest miejscem gdzie płynie tzw. „główne koryto” rzeki. Tutaj jest najgłębiej. Ryby można zatem szukać przez całą dobę. Zaznaczam, że najczęściej jest to ryba nie żerująca. Nie żerująca – nie znaczy, że nie da się jej złowić. Podanie właściwej przynęty pod sam nos rybie, która siedzi sobie spokojnie w swojej kryjówce przy dnie (sum, sandacz) często się kończy braniem. Rynna niestety dla łowiących wyłącznie z brzegu bywa problemem. Podobnie jak przykosa. Nie wiadomo gdzie się jej spodziewać, bowiem może mieć ona zaledwie dziesięć metrów szerokości w miejscu gdzie rzeka jest szeroka na np. 200m. Dla niewtajemniczonych mogę podpowiedzieć, że rynny poszukuję zawsze „na wyjściu z zakrętu”. Czyli kilkadziesiąt metrów poniżej zewnętrznego łuku rzeki. Kolejnym problemem jest słaba możliwość obławiania takiego miejsca z brzegu. Po prostu rynna bywa tak głęboka, że różnica pomiędzy resztą koryta może wynosić nawet kilka metrów. Gwałtowny spadek dna, to już w zasadzie nie spadek, a rów. Poprzez jego krawędź nie jesteśmy w stanie podać przynęty odpowiednio głęboko – linka może się przecierać o tą właśnie krawędź, a co to oznacza po zacięciu większej lub nawet średniej ryby – wszyscy wiemy. Mimo wszystko, po namierzeniu ryby przy brzegu polecam wykonanie kilku rzutów lekko pod prąd z ciężkim jigiem. Gdy nurt zniesie przynętę niżej, zdąży ona zatonąć w okolice dna. A nie jest powiedziane, że rynna nie jest głębsza „tylko” o 2-3 m. od średniej głębokości naszej rzeki. Wówczas przynęta może się znaleźć w polu rażenia drapieżnika, który w niej przebywa.
Moje powyższe wywody dotyczące typowych stanowisk ryb są oczywiście jedynie pewnymi uproszczeniami, a nie sztywnymi zasadami. Chyba każdy spinningista, który spędza nad rzeką wiele czasu, natknąć się może na nie lada niespodziankę. I tak oto, mnie osobiście, zdarza się czasem wyjęcie szczupaka w kleniowo-jaziowym miejscu na mikroblaszkę, zapięcie suma (tutaj już niestety nie ma mowy o jego wyjęciu), w łowisku gdzie dłubałem okonie ultraligthem, czy złowienie bolenia na ciężkiego koguta w sandaczowym dołku. Są to, rzecz jasna, przypadki, które trudno wyjaśnić jednoznacznie i logicznie. Bo takich wyjaśnień, w przypadku zjawisk występujących u matki natury, niestety (a może na szczęście?) nigdy nie ma.