Archiwum kwiecień 2020, strona 8


Made in Japan
19 kwietnia 2020, 14:58

Made in Japan – ile znaczą produkty wędkarskie wyprodukowane w kraju kwitnącej wiśni? Jaką mają rzeczywistą wartość użytkową? Czy „Made in Japan” to może tylko szpanerski napis na stopce kołowrotka? Z Japonii pochodzi kilu wędkarskich potentatów, znanych głównie z produkcji kołowrotków: Daiwa, Shimano i Ryobi. Aby wiedzieć dlaczego kołowrotki „Made in Japan” są przez niektórych wędkarzy uznawane za świetne, niezniszczalne i lepsze niż te same modele produkowane w Chinach, czy Melazji, należy się nieco cofnąć w czasie. Zawsze powtarzam, że aby wydawać opinie o kołowrotkach, trzeba się znać nie tylko na ich budowie, ale i na rynku kołowrotków wędkarskich oraz historii tegoż rynku i zmianach zachodzących nie tylko na nim, ale na całym zarządzaniu procesem jakości w każdej branży (chodzi głównie o marketingową ewolucję pojęcia „jakość” - w kontekście narzędzia konkurencji). Postanowiłem napisać ten artykuł, żeby osoby nie do końca obeznane (a takich jest najwięcej) w temacie, nie wyrzucały pieniędzy w błoto.

kołowrotki spinningowe, kołowrotki made in japan

Najpopularniejsze „japończyki” w naszym kraju to Shimano i Daiwa. Dlatego tymi dwiema markami chciałem się posiłkować w tym artykule, podając ich poszczególne modele jako namacalne przykłady.

W Polsce od dawna pokutuje mit że produkt z napisem „Made in Japan” jest doskonałej jakości. Mowa tutaj o tajemnych wręcz, kosmicznych technologiach, które rzekomo posiadają japończycy. Jeśli chodzi o sprzęt elektroniczny – być może jest w tym ziarno prawdy. Ale nie zapominajmy, że nie mówimy tutaj o elektronice, ani żadnej innej – zaawansowanej technologii, ale o kołowrotkach – czyli urządzeniach mechanicznych, które zostały wynalezione ponad sto lat temu. Japonia kilkadziesiąt lat temu była czymś w rodzaju obecnych Chin. Koszty produkcji tam, były naprawdę niskie. Aby obniżyć koszty produkcji, swoje fabryki otwierały tam marki europejskie (np. ABU) i amerykańskie. Wówczas ABU wyprodukowane w Japonii było „mniej oryginalne” niż to wyprodukowane w Szwecji. Wiem coś o tym, bo miałem kilka modeli Cardinalów ze Szwecji i kilka z Japonii – te ze Szwecji sprawiały wrażenie wykonanych solidniej. Być może zrobione były z lepszych materiałów. Różnica pomiędzy „Made in Sweden” a „Made in Japan” była jednak niewielka, marginalna wręcz.

„Cofnijmy się w czasie” i przyjrzyjmy dokładnie sytuacji, która na naszym rynku wędkarskim wydarzyła się około 20 lat temu.

Polska przestała być krajem socjalistycznym (przynajmniej na papierze :D). Zaczął kwitnąć „wolny rynek.” Przeciętny Kowalski mógł zacząć w końcu działać na własną rękę. „Pewex” przestał posiadać monopol na sprzedaż porządnych produktów. W owych czasach za najlepsze kołowrotki spinningowe na rynku, uchodziły od jakiegoś czasu właśnie ABU Cardinale z serii C. Niezawodne maszyny, świetnie spasowane z wyjątkowo dobrej jakości materiałów, o doskonałych hamulcach. Bezkonkurencyjne wręcz! Raptem, jak grzyby po deszczu, pojawiły się sklepy, hurtownie i przedstawicielstwa rozmaitych firm wędkarskich. Wreszcie wędkarz – konsument miał w czym wybierać. Poczciwy Cardinal, chociaż był młynkiem niemal doskonałym, nagle napotkał na nowych przeciwników - Shimano! Modele z serii „Aero” i „Twin Power” miały to coś czego ABU nie posiadały. Równiusieńki nawój żyłki na szpulę (nawijały w idealny walec!). Jako, że nie posiadały w swoim wnętrzu przekładni ślimakowych opartych na tulejach, a stawiającą mniejsze opory przekładnię hipoidalną podpartą łożyskami, kręciły o wiele lżej! Były też lżejsze, ponieważ miały obudowy (albo ich fragmenty) wykonane z tworzyw sztucznych (plastiku, grafitu itp. wstaw dowolne ;) ), co znacząco obniżyło ich wagę. Porównując zatem konstrukcję Cardinala do Twin powera okiem ówczesnego spinningisty, było tak:

Z jednej strony ABU: archaiczny wygląd, nie do końca równy nawój (chociaż ja miałem jednego Cardinala nawijającego równiusieńko aż po samą krawędź ;) ), dosyć ciężki i ciężej „chodzący”.

Z drugiej strony Twin Power: lekki, zgrabny, ładnie i nowocześniej wyglądający, równiusieńko nawijający, kręcący „jak masełko”.

Model Twin Power występuje tutaj tylko jako przykład. Oprócz niego pojawiło się też kilka innych konstrukcji na rynku o podobnych parametrach.

Wówczas świat spinningistów podzielił się na dwa „obozy”.

Pierwszy z nich pozostał konserwatywny – korzystali dalej ze sprawdzonych konstrukcji i za nic mieli święcące, plastikowe zabawki z Azji.

Drugi (który objął ponad 90% wędkarzy) – preferowali „nowoczesność” (cudzysłów celowy).

Ktoś, kto przesiadł się z Cardinala, na Shimano poczuł jakby zamienił Poloneza na Mercedesa. Na łowisku był większy komfort. To nic, że wędka trochę leciała „na pysk” z powodu utraty równowagi, którą zapewniał cięższy kręcioł. Kręciło się lekko i przyjemnie, a młyneczek nawijał równiuteńko. Szybko Shimaniaki zyskały sławę i opinię dobrych maszyn. Konserwatystów też ubyło. Rzeczywiście – kultura pracy byłą dużo wyższa niż w ABU i maszynka Shimano głównie dzięki temu sprawiała wrażenie „lepszego”. BA! Pod tym względem był na pewno lepszy! Nieco później pojawił się nowy patent w produkcji kołowrotków. Na początku lat 90-tych (nie pytajcie dokładnie o rok, bo nie pamiętam) wprowadzono innowację w budowie kołowrotków stałoszpulowych (była to ostatnia innowacja w ich budowie, która miała JAKIEKOLWIEK znaczenie, jaka została wprowadzona do dzisiejszego dnia) – mianowicie szeroka rolka kabłąka oparta na łożysku. Był to krok milowy. Mniejsze skręcanie żyłek (które były dość sztywne w porównaniu do dzisiejszych) i plecionek. W zasadzie, to szeroka, obracająca się rolka kabłąka, umożliwiała w miarę komfortowe łowienie plecionkami, które na wąskich, nie obracających się rolkach przecierały się błyskawicznie, co przy cenie pletki nawet 7-krotnie wyższej niż żyłka, z góry skazywało jej zakup na porażkę.

Myślę że to właśnie szeroka, łożyskowana rolka była gwoździem do trumny dla „starych” ABU. Po kolei wszystkie marki zaczęły się prześcigać w budowaniu kołowrotków coraz lżejszych (coraz więcej plastyku w całej konstrukcji), a – co za tym idzie – mniej trwałych. Ale skąd to miał wiedzieć użytkownik, który całe życie łowił Rexem, Cardinalem, Shakespearem, czy nawet Skalarem z metalu – który się nie chciał za nic zepsuć? Myślał, ze kupi nowy młynek i będzie go użytkował tak samo bezawaryjnie przez kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat, ale ten będzie lżejszy i koledzy będą zazdrościć nad wodą. A – nie oszukujmy się – próżność to cecha narodowa Polaków ;-) Każdy kolejny rok przynosił także coraz to większą liczbę łożysk w konstrukcji całego młynka. O ile wspomniany Cardinal miał tylko jedno łożysko, to nagle na rynku pojawiły się maszyny, które miały ich 5, potem 7, 9, aż w końcu plastikowe, „nowoczesne” kołowrotki uzbrojone były w łożyska niczym Rambo w granaty na misji w Wietkongu. O ile pamiętam to „rekordzistą” był topowy model Shimano – „Stella”, która miała ich bodajże 15 (jeśli się mylę, to mnie poprawcie). „Dominatorem” na rynku stało się Shimano i to do nich przylgnęła opinia „najlepszych”, która pokutuje do dziś.

Po tym przydługim wstępie, który był niejako małą „lekcją historii przemysłu wędkarskiego w RP”, wróćmy do tematu – czyli „kołowrotków made in Japan”.

Owe kilka lat sprzedaży na rynku polskim Shimano (niech już to będzie ten nasz „Twin power” - jako przykład), spowodowała w świadomości wędkarzy wspomnienia. Rzeczywiście – pierwsze produkowane Twin powery z Japonii to były maszyny, które spokojnie wytrzymywały (przy przeciętnym użytkowaniu) przez kilka lat. Weźmy jeszcze poprawkę na to, że doświadczony wędkarz (czyli wychowywany w erze Rexów, Delfinów i ABU) dbał o sprzęt. Twin powera łatwo było zakonserwować (czyszczenie i smarowanie). Dlatego poniekąd – niektóre kołowrotki Shimano wytrzymywały nawet po 10 lat pracy w spinningowych warunkach. Powyższe stanowiło o opinii, która brzmiała: „Kołowrotki Shimano, wyprodukowane w Japonii, to najlepsze kołowrotki jakie kiedykolwiek były”.

W połowie lat dziewięćdziesiątych już tak różowo nie było. Nagle się okazało, że garstka „konserwatystów” która pozostała przy Cardinalach, na których z politowaniem nad wodą patrzyli posiadaczy „japońców” nadal łowi swoimi „oldtimerami” a chodzą one niemal wciąż doskonale, nie wykazując praktycznie żadnego zużycia. W tym samym czasie, niejeden zwolennik „nowoczesnej Japońskiej technologii” zajeździł już 2-3 kołowrotki.

W tym miejscu należy się zastanowić co znaczy „najlepszy kołowrotek spinningowy?”

Dla każdego znaczy co innego. Jeden wysoko ceni „lekką jak masełko pracę”, drugi „żywotność”, inny za precyzyjny hamulec, a jeszcze inny za wygląd. To trochę jak z samochodami: jeden woli sportowe coupe, drugi limuzynę, a trzeci terenowego pickupa.

Niemniej jednak, biorąc pod uwagę technologiczny skok, jaki wówczas wykonało Shimano, opinia, że były to kołowrotki co najmniej dobre – mnie nie dziwi. A były one wyprodukowane w kraju kwitnącej wiśni.

Jakiś czas temu, Japończycy zrozumieli, że nie ma sensu przepłacać na kosztach produkcji, skoro mogą przenieść swoje fabryki do innych krajów. Przecież kołowrotek wędkarski jest urządzeniem tak prostym konstrukcyjnie, jak przysłowiowa „budowa cepa”. A biorąc pod uwagę, że większość procesu produkcji obejmuje maszyny, to praca robotników ogranicza się w zasadzie jedynie do przykręcenia kilku śrubek. Po co te śrubki ma przykręcać japończyk, skoro może robić Chińczyk albo Malezyjczyk za gażę niższą kiludziesięciokrotnie? Wkręcenie śrubki za pomocą śrubokręta, czy klucza jest sprawą tak prostą, że mogą to robić nawet osoby niezbyt rozgarnięte.

Koguty na okonia
19 kwietnia 2020, 14:57

Wbrew pozorom, małe gumki i obrotówki nie są jedynymi skutecznymi przynętami na okonia. Zwolennikiem stosowania woblerów podczas polowania na pasiaki nie jestem, pomimo że i one mają swoje wielkie chwile w pewnych sytuacjach. Zawsze podkreślam, że nie ma żelaznej zasady, co do stosowania przynęt na dany gatunek drapieżników. Każdą rybę można złowić na wobler, wirówkę, wahadłówkę, gumę, koguta, czy cykadę. Nie inaczej jest w okoniem. Charakterystyka tego gatunku i poszczególnych właściwości jego budowy anatomicznej powoduje, że przeważnie najskuteczniejsze podczas połowu są przynęty jigowe. Każdy łowca pasiastych doskonale wie, jak potrafią one grymasić przy jedzeniu. Dlatego czasami nie chcą brać. Ale czy nie chcą brać na wszystko, czy tylko na nasze gumowe jigi? Pamiętać należy, że popularny „paproch” to nie jedyna „słuszna” przynęta, którą możemy „ultralightować” w pogoni za okoniami. Niezłe mogą też być koguty. Przynęty te znane są głównie łowcom sandaczy, ale z czasem zaczęto łowić na nie także inne gatunki ryb – w tym – okonie. Różnica pomiędzy sandaczowymi kogutami, a ich braćmi do połowu okonia, to rozmiar i często waga (choć niekoniecznie, bo na ciężkie koguty zdarzają się okonie, podobnie jak sandacz może zagryzać małe kogutki).

Jaka jest przewaga kogutka, nad paproszkiem, ripperkiem, przynęta tubową, czy banjo? Na pierwszy rzut oka – praktycznie żadna. W wodzie jedno i drugie prezentuje się podobnie. Diabeł tkwi w szczegółach. Inaczej zachowuje się falujący, czy zamiatający na prawo i lewo ogonek gumki, a inaczej subtelne drgania piórek ogonka. Różnice dotyczą także samego korpusu. O ile w gumach jest on jednolity lub karbowany, o tyle w kogutku okoniowym może on zbierać podczas rzutu na swą powierzchnię bąbelki powietrza, które chociaż maleńkie, będą się powoli uwalniać w wodzie spomiędzy włosków. Do tego dochodzi ogonek kogutka – robiąc samemu koguty możemy mieć na niego i jego pracę bardzo duży wpływ. Wszystko zależy od jego długości, gęstości i materiałów z których został wykonany. Możemy robić ogonki ze sztywniejszych piórek, a także z miękko falujących piórek marabuta. Co do całej konstrukcji, to ja osobiście zawsze robię koguty na okonia używając zwykłych główek jigowych. Stelaży z kotwiczką nie uznaję, z tych samych powodów co w kogutach sandaczowych... Za bardzo kojarzą mi się z szarpakiem i nic na to nie poradzę...

Koguty na okonia

Budowa okoniowego kogutka

Wróćmy do ogonka i do korpusiku oraz tego jak są zbudowane. Mając już w głowie ciężar główki jigowej, która służyć nam będzie jako podstawa do wykonania kogutka, musimy założyć:

z jaką szybkością opadać ma nasz kogutek;

jakie stworzonko ma imitować;

jak daleko chcemy nim rzucać.

 

Dlaczego to takie ważne? Jak już wspomniałem - „diabeł tkwi w szczegółach”. Gruby korpus, wykonany z chenilli spowolni opad, będzie też miał wpływ na odległości rzutowe (chociaż nie aż tak znaczne jak się niektórym wydaje – o tym dalej). Jeśli chcemy przyspieszyć opad, to najlepiej jest zastosować korpusik niezbyt gruby. Będzie stawiał w wodzie mniejszy opór, będzie też mniej wyporny, zatem nasz kogutek będzie po wpadnięciu do wody szybciej pikował w kierunku dna. Co do ogonka – mięciutki i długi ogonek (np. marabut) świetnie będzie falował, nawet przy lekkich i finezyjnych ruchach naszej przynęty. Im ogonek krótszy, tym jego praca będzie mniej wyraźna. Podobnie jest z materiałem, z którego jest on wykonany. Im sztywniejszy, tym praca będzie bardziej subtelna i mniej zauważalna. Ja ostatnio zacząłem robić w niektórych kogutach nawet podwójne ogonki – warstwę lekko falujących marabutów (krótsze) i kilka dłuższych – sztywnych piór na ogon właściwy. Daje to ciekawe rozwiązanie, którego (póki co) nie znają jeszcze ryby, a które dosyć ciekawie prezentuje się w wodzie.

Kolorystyka

Doszliśmy do momentu, w którym dusze artystyczne mogą się wykazać. Kogutek może być jedno, dwu, a nawet wielokolorowy. Ja w przypadku kogutków okoniowych preferuję barwy jednolite lub dwubarwne. Czyli korpusik i ogonek w takim samym kolorze albo w dwóch rozmaitych. Może to być czarny, brązowy, oliwkowy, łososiowy, albo jakieś bardziej żywe barwy. Tutaj pojawia się małe „ale”. W końcu okoń to ryba, która ma bzika pod względem kolorów i często na łowiskach, gdzie większość spinningistów myśli, że „najlepiej bierze na „motor-oil” okoń woli pomarańczową „żarówę” w zestawieniu z niebieskim. Nie inaczej jest z kogutkami. Dlatego zawsze robiąc kogutki na tą rybę, wykonuję po jednym egzemplarzu z barw, nazwijmy to: „klasycznych”, oraz z dziesięć koszmarków o barwach mieszanych. Czyli korpusik i ogonek w innych barwach. Po pierwszym przetestowaniu przynęt, już wiem, które modele zrobić na kolejne wypady. Moje przedsezonowe łowy okoniowe zaczynają się i (przeważnie) kończą w jednym zbiorniku, gdzie woda jest bardzo czysta. Tutaj pośród kogutków prym wiedzie - odkąd pamiętam – kolor brązowy. Niewykluczone, że dzieje się tak dlatego, że żyje tutaj sporo raków pręgowanych i okonie lubią się nimi zażerać. Do 1 maja (po tej dacie średnio mnie interesują okonie ;-) ) skuteczne są jeszcze kolory niebieskie, szare, żółte i kombinacje różnych barw korpusu z czerwonymi ogonkami.

Dlaczego kogut

Kogutki „ukręcone” na lekkich i bardzo lekkich główkach dają sporo możliwości jeśli chodzi o ich techniki prowadzenia. Można prowadzić je wpół wody, dosyć powolnym tempem, tak by tor po którym się poruszają przypominał sinusoidę. Jeśli główka jest lekka, a korpusik i ogonek mocno upierzone, to można osiągać naprawdę ciekawe efekty w wodzie. Za pomocą powolnych podciągnięć, przynęta będzie się poruszać niemal poziomo, falując. A tego niestety gumki nie potrafią. Podobnie sprawa się ma z zatrzymywaniem jiga na dnie. Drgający „puchatek” przez chwilę po zatrzymaniu się w przydennym mule, wachluje się ogonkiem i jego poszczególnymi fragmentami. Gumy tego niestety nie potrafią czynić tak dobrze... A często są to jedyne momenty, w których bardzo leniwe pasiaki mogą łaskawie połknąć naszą przynętę.

Waga

Mój zakres wagowy okoniowych kogutków waha się w przedziale od 1 do 4 gramów. Mowa oczywiście o łowieniu typowo „okoniowym” - czyli podczas korzystania z najlżejszego zestawu spinningowego. Czasami okonie zdarzają się nawet na koguty ważące grubo ponad 15 gramów, ale to jest już przyłów, w czasie polowań na inne gatunki. Przy korzystaniu z zestawu standardowego, „ultralighta” najlepiej jest używać żyłki o średnicy 0,14 – 0,16 mm i zrezygnować z krętlika z agrafką, który ma duży wpływ na pracę tak małych przynęt.

Lotność

Tutaj małe sprostowanie – bardzo pierzasty kogut może latać bliżej niż mniej upierzony, ale może także latać... dalej. Wszystko zależy od tego jak nasiąknął wodą. Jeśli po zmianie kogutka macie wątpliwości, czy uda wam się dorzucić w wybrane miejsce, to przed rzutem warto go wsadzić pod wodę. Zaznaczam też, że ogony z marabuta lepiej nasiąkają niż np. sztywne piórka z kaczki, które nawet po nasiąknięciu są jak żagiel, który stawia w powietrzu opór, skutecznie wyhamowując przynętę.

Prowadzenie

Tutaj nie ma już żadnych różnic, czy innych filozofii, niż podczas jigowania zwykłymi gumkami na główkach jigowych. Dobrze jest kicać po dnie, szarpać wpół wody i kombinować na wszelkie możliwe sposoby. Jedyna technika, nad którą warto zatrzymać się na dłużej, to zatrzymanie kogutka na dnie na nieco dłuższe chwile niż robimy to z gumkami. Najważniejsze jest zatrzymanie podczas drugiego skoku – wtedy notowałem najwięcej brań. Przynęta wpada do wody – czekamy aż spadnie na dno, podbijamy by przeskoczyła kawałeczek i tam ją pozostawiamy. Po kilku – kilkunastu senkundach lekko podnosimy samą szczytówkę na napiętej żyłce – i... siedzi :-)

Zbrojenie jiga
19 kwietnia 2020, 14:55

Prawidłowe uzbrojenie przynęty jigowej, to kolejny, moim skromnym zdaniem, niezmiernie ważny element, który na łowisku decyduje o sukcesie albo porażce. Wielkość gumki, jak i jej kształt, determinują rozmaite sposoby zbrojenia, dzięki którym guma będzie się w wodzie zachowywać odpowiednio – czyli tak, by skutecznie prowokować ryby do brań. Inaczej zbroi się zwykłego, małego twistera, podczas łowienia okoni, inaczej zbroimy dużego rippera przeznaczonego na szczupaka. Jeszcze inaczej zbroimy wormy, gumowe raki i jaszczurki. Pamiętać także należy, że istnieje wiele rodzajów główek jigowych, różne wielkości haków, na których odlane są główki oraz fakt, ze ciężar główki jest chyba najważniejszym elementem całego jigowego zestawu w kontekście danego łowiska i grubości linki, której używamy. Wielu wędkarzy stosuje rozwiązania „standardowe” - czyli zawsze i wszędzie używa do 7 cm rippera główki o masie np.10 g i długości haka, który wystaje z grzbietu gumki, mniej-więcej w jej połowie. Owszem – jest to jakieś rozwiązanie na niektórych łowiskach, które może przynosić sukcesy. Ale co zrobić, gdy wędkarz łowiący nieopodal ciągnie rybę za rybą, a my nie mamy nawet lekkiego puknięcia. Podpatrzyliśmy, że używa rippera w barwie perłowej z błękitnym grzbietem i czerwonym gardełkiem. Zakładamy takiego samego, prowadzimy przynętę w podobny sposób i dalej nic. Woda ma głębokość około 2m, plecionka – ten sam kolor i grubość. A jednak u nas nic się nie dzieje. Otóż nasz konkurent nad wodą może mieć hak jigowy na nieco krótszym trzonku, albo na odrobinę dłuższym. Dodatkowo poszerza to, lub zwęża amplitudę ruchów jego rippera. Być może waga jego główki jigowej to nie 10 a np. 12 g, co przyspiesza nieco opad, lub 8g, co tenże opad spowalnia. I rybom właśnie takie niuanse w zachowaniu przynęty mogą robić dużą różnicę. Z racji, że problematyka zbrojenia przynęt jigowych jest ogromnie szeroka, proponuję zawęzić temat do zbrojenia przynęt jedynie w główki jigowe o okrągłym kształcie. Zbrojenia w erie-jigi, football-jigi już zostało poruszane z grubsza na łamach portalu, a dokładne omówienie wszystkich wymagałoby napisania bardzo grubej książki. Dlatego do tematów rodzajów główek będę jeszcze powracał w przyszłości, w kolejnych artykułach. Na razie skupmy się na główkach okrągłych.

Zbrojenie jiga

Twistery

Zacznijmy od początku – prosty twisterek, nadziany na najzwyklejszą-okrągłą główkę jigową, która swym rozmiarem sprawia wrażenie doskonale zestrojonej z gumą całości.

Tą samą gumkę możemy uzbroić w hak niedociążony w przypadku gdy głębokość łowiska, uciąg wody lub po prostu grymaśne ryby tego wymagają.

Możemy także naszego twistera bardziej dociążyć, jeśli zajdzie taka potrzeba.

proszę zwrócić uwagę, że cały czas kładziemy nacisk na najzwyklejsze zbrojenie prostej „gumki” „od głowy.”

Tak uzbrojonym twisterkiem możemy sobie już śmiało jigować w wielu miejscach. Wróćmy jednak do problematyki samego zbrojenia.

Przed nami pozostałe przynęty, które są nieco bardziej skomplikowane niż twister. Tutaj dopiero rozpościera się prawdziwe pole do popisu dla jigowego „zbrojmistrza

Rippery i kopyta

Celowo pozostawiłem sposoby zbrojenia w główki lżejsze na dłuższych hakach i cięższe na hakach krótszych właśnie w omawianiu ripperków. Rippery i inne gumki rybkokształtne – czyli takie które imitują ryby, to jedna z najważniejszych, największych i najbardziej uniwersalnych przynęt jakie mają sens być stosowane na polskich łowiskach. Wiadomo, ze każdy drapieżnik i paradrapieżnik żywi się małymi rybami, wylęgiem, drobnicą. A więc gumki rybkokształtne mogą być zastosowane na rzece nizinnej, pstrągowym strumyku, zbiorniku zaporowym, porcie, stawie – czyli wszędzie!

W zależności od obciążenia mamy możliwość łowienia nimi w każdej warstwie wody. Możemy łowić tuż pod powierzchnią, gdzie czasami pojawia się wieczorny sandacz, albo wczesnoporanny szczupak, możemy dłubać 5 cm ripperkiem w 4 metrowym dołku, za okoniem – możliwości zastosowania ripperów jest całe mnóstwo, ale jak to zrobimy – zależy wyłącznie od nas. Musimy tylko naszą gumowę rybkę właściwie uzbroić.

Ripper w płytkiej wodzie

Domena łowienia sandaczy i boleni w rzekach. Woda przelewa się przez 50-80 cm wypłycenie, gdzie często stoi drobnica. Co jakiś czas wpada tam stado polujących boleni. Nasze woblery są im doskonale znane, albo zwyczajnie im się nie podobają. W pudełku mamy kilka ripperów o wielkości 8-9 cm, którymi kusiliśmy do tej pory sandacze, obstukując dno na większych głębinach. Wystarczy takiego ripperka uzbroić lżej i już można go poprowadzić z właściwą prędkością po płyciźnie w taki sposób, że nie spada za szybko i nie odbija się głową od dna – ot – uciekająca uklejka, czyli doskonały kąsek dla atakującego Bolesława.

Wariant I

Zbrojenie w główkę np. 4-5 g, która jest „przeznaczona” (w zamyśle producentów/sprzedawców) do przynęt 4-5 cm.

Wariant II

Zbrojenie w główkę 4-5 g, na haku o dłuższym trzonku – stosowane, gdy chcemy nieco zgasić amplitudę przynęty, by machała ona ogonkiem mniej zamaszyście. Przydatne także w sytuacjach, gdy przynęta atakowana jest mniej zdecydowanie od tyłu.

Zbrojenie antyzaczepowe

Takie uzbrojenie ma chronić naszą przynętę od zerwania w łowisku, gdzie takie zagrożenia pojawiają się podczas każdego rzutu. Szczerze mówiąc, to wygrzebałem to gdzieś z amerykańskich opracowań i na chwilę obecną nie stosuję tego typu zabezpieczeń. O ile w USA już od dawien dawna stosowano wormy i inne przynęty wykonane z bardzo miękkich tworzyw, o tyle u nas wielu wędkarzy chce, by przynęty nie ulegały uszkodzeniom, nawet po wielokrotnym kontakcie z rybimi zębami i wielokrotnym przebiciu hakiem. Przynęty wykonane z bardzo miękkiej gumy rzeczywiście w pewnych sytuacjach dają możliwość wykonania skutecznego zacięcia. Ale – zbrojenie to było pomysłem wędkarzy łowiących z łódki, często łowiących w pionie , a przede wszystkim łowiących nieco inne gatunki ryb, niż te które występują u nas. Jeśli zatem łowimy okonie w miejscach, gdzie jedynymi zaczepami jest zielsko, to rzeczywiście pojawia się sens zastosowania takiego zbrojenia. Na dnie kamienistym, podczas łowienia sandaczy – takiego sensu absolutnie nie ma, nawet jeśli dno najeżone jest dużymi kamieniami. Rwać będziemy tyle samo przynęt, zaklinowanych główkami, pomiędzy kamieniami, za to zacięcie „twardoustego” sandacza stanie się niewykonalne wręcz.

Jigowanie od A do Z
19 kwietnia 2020, 14:53

Zdecydowałem się napisać kolejny cykl artykułów o jigowaniu. Było już o nich sporo na łamach extreme-fishing, ale moim zdaniem temat wciąż nie został do końca zgłębiony. I zapewne nigdy nie zostanie omówiony do końca, bowiem jigi (jak i każde inne przynęty sztuczne) ulegają nieustannej ewolucji. Są z sezonu na sezon coraz bardziej udoskonalane nie tylko przez producentów ale i przez samych wędkarzy. Jigowanie jest techniką, która wymaga ogromnej precyzji od łowiącego. Aby jigować skutecznie i łowić w ten sposób ryby, konieczne jest zachowanie całego szeregu warunków, które trzeba spełnić, począwszy od skompletowania sprzętu, poprzez dobór przynęty, aż po właściwe jej zaprezentowanie. W jigowaniu nie chodzi o to, żeby przypiąć do agrafki twistera na okrągłej jigowej główce, posłać do wody i skakać przynęta po dnie. Owszem, takie łowienie też może przynieść pożądany skutek, ale ciężko przypadki nazywać „skutecznym łowieniem”, czy chociażby „świadomym łowieniem”.

jigowanie, jak jigować

Część I dobór sprzętu

W pierwszej kolejności określa się kołowrotek oraz wędkę. Dla mnie po części jest to niedorzeczne. Owszem – kołowrotek może być różnej wielkości i wagi, mieścić rozmaite ilości poszczególnych linek oraz posiadać przełożenia o znacznej rozpiętości. Dla mnie tego typu stwierdzenia to bzdura. Kołowrotek powinien być ten sam, którym łowimy na co dzień, za pomocą spinningu. Jedyne warunki, które powinien spełniać, to duża moc przekładni oraz równomierne nawijanie linki w walec. Jeśli ma łożyskowaną, szeroką rolkę (co obecnie jest standardem), to jest super. W zależności od tego jakim kijem będziemy jigować (jego długość i waga), istotne jest takie wyważenie zestawu, by nie męczyć nadgarstka, łokcia i barku.

Wędzisko spinningowe do metody jigowej

Tutaj również nie będę się rozpisywał o akcji jigowego kija. Na łamach rozmaitych portali, czasopism, książek i innych mediów wylano już tony bzdur na ten temat. Że „jigówka” powinna być długa, że powinna mieć szybką akcję, że powinna być paraboliczna, taka, czy owaka. Zapomnijcie o tych bzdurach. Mam wędki opisywane przez producentów, sprzedawców i innych autorytetów, jako kije do łowienia woblerami, jigami, i tak dalej. Zapewniam że każdym z nich da się jigować. Oczywiście że nie będę tego robił kijem do np. 120g. Przy łowieniu paprochem na 1,5 główce.

Podobnie rzecz się ma pomiędzy zwolennikami wklejanek i ich przeciwnikami. Nieustanne dyskusje, które mają na celu udowodnienie, że „mój sprzęt jest lepszy” - pozostawmy pieniaczom.

Aby dobrać kij jigowy, którym będzie się nam łowiło komfortowo, trzeba sobie na początku odpowiedzieć na kilka pytań:

Jaka długość kija odpowiada mi najbardziej, a jaką wymuszają warunki łowisk na których łowię?

Lubię krótkie kije, a potrzebuję większej odległości rzutu, nie mogę więc wybrać ulubionego 210, a 300 mi nie leży. Kompromis? Proszę bardzo kij o długości 250-260 powinien być dobry. Wilk będzie (względnie) syty i owca (też względnie) cała.

Jaka akcja „leży” mi najlepiej?

Akcja wędki ma niebagatelny wpływ np. na celność rzutu, więc wędkarz, który używa 10 spinningów, z których każdy ma inną akcję, tak naprawdę potrafi przeważnie łowić ledwie jednym z nich, albo (najczęściej) żadnym. W ilu przypadkach precyzyjne podanie przynęty, w odpowiednie miejsce może skończyć się sukcesem/porażką – nie muszę chyba pisać. Do tego dochodzi jeszcze wykrywanie brań, zacięcie i pozostałe cechy kija, dające o sobie znać w czasie holu.

Ciężar wyrzutu

Tutaj należy sobie przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, jakimi przynętami zamierzamy łowić. Następnie należy wziąć poprawkę, na to, które z kijów branych przez nas pod uwagę są „niedoszacowane” albo „przeszacowane”. Jeśli zamierzamy łowić okonie na paprochy, to w zupełności wystarczy „mikrolight”, czyli patyk do 5 g. Sam zszedłem do takiej wagi kija w ub. roku i zapewniam, że różnica w czułości zestawu pomiędzy kijem do 5 i do 10 g jest ogromna. Jeśli naszym celem będą sandacze, a główki naszych jigów nie będą przekraczały 20 g, to nie ma sensu stosować kija o masie wyrzutowej do 30 – będzie on za ciężki. Oczywiście cały czas jest mowa o spinningach, których c.w. został przez producentów oszacowany poprawnie. Jeśli ktoś twierdzi, że kij do 25 g za bardzo ugina się podczas podciągania 20 g jiga, co uniemożliwia zacięcie, to znaczy to tyle, że kij jest przeszacowany. Porady typu: „na sandacza sztywny kij od szczotki do 50g” podczas łowienia 20 g główkami zostawiam pod rozwagę. Zwłaszcza osobom, które nie przepadają za sztywnymi wędkami, a łowią gramaturą oscylującą do wspomnianych 20g. Dla mnie świętą zasadą jest dobieranie kija tak, by realnie łowić przynętami, określanymi przez górną granice wyrzutu. Kijem do 20 g łatwiej jest łowić przynętami, na 10 g główkach (a przecież na pewno niejednokrotnie będziemy zmuszeni na łowisku do takiej redukcji masy jiga), niż ofiara losu, która przeczytała w gazecie, że kij musi być do 50 g. Takim spinningiem ciężko jest precyzyjnie prowadzić jiga o masie 10g. Zwyczajnie nie będziemy w stanie wyczuć co się z nim dzieje. O wykrywaniu delikatnych brań możemy zapomnieć.

Dlaczego uważam, że kij powinien być najdelikatniejszy z możliwych? O tym w kolejnych odcinkach, gdzie dokładnie opiszę wszelkie techniki prowadzenia przynęt.

Linka

Chociaż dla mnie świętością podczas jigowania jest, od wielu sezonów plecionka, to jednak są wyjątki, kiedy należy zastosować żyłkę (łowienie okoni w bardzo czystej wodzie). Podobnie jak w przypadku kija, uważam, że najlepszym rozwiązaniem do każdego rodzaju jigowania (ciężkiego, lekkiego itd.) jest spinning najlżejszy z możliwych dla danej gramatury przynęt. Jeśli chcemy jigować paprochami i gumeczkami do 5 cm długości, to plecionka 5LB albo żyłka 0,16mm i to jest absolutny max. W przypadku polowania na sandacze, nikt mnie nie przekona, ze łowienie plecionkami grubymi jak baranie jelita ma sens. Wyjątkiem może być sytuacja, w której badamy nowe łowisko, pełne zaczepów. W takiej sytuacji na pletce 20 albo 30 LB, branie jest raczej przypadkowe. Na łowiskach „sandaczowych” już wiele razy zweryfikowałem różnice w łowieniu plecionką 8 i 10 LB. Producent, kolor i model plecionki – ten sam, różnica w rozmiarze - „jedyne” 2 LB. Na tą pierwszą brań sandaczy było średnio 4 razy więcej. Wyniki weryfikowałem w miesiącach: wrzesień – grudzień oraz w czerwcu tego samego roku, łowiąc naprzemiennie obydwiema plecionkami, przy użyciu tego samego zestawu (wędka i kołowrotek).

Podczas jigowania cienka plecionka to podstawa! Im głębiej operujemy przynęta, tym ważniejsze jest by była ona cieńsza. Grube pleciony tworzą zaokrąglenia i balony nie tylko na powierzchni wody, ale i pod nią, toną o wiele wolniej i mają większą wyporność. Zatem możliwośc wykrywania delikatnych brań też jest zupełnie inna, zwłaszcza gdy przynęta, zaraz po wpadnięciu do wody, jest daleko od nas i opada w kierunku dna – wykrycie brania w takich warunkach na grubej plecionce jest niemal niemożliwe.

Ważnym jest także... przypon! O ile podczas łowienia na większych głębokościach, możemy sobie pozwolić na brak przyponu, a jedynie zamalowanie flamastrem plecionki na czerwono, to podczas łowienia na wodzie płytkiej (a na dodatek przejrzystej), nieocenione zasługi oddaje przypon z fluorocarbonu albo... zwykłej, cienkiej żyłki.

Mocowanie przynęty

Stosowanie przyponu kewlarowego albo wolframowego w zasadzie jest bezcelowe. W łowisku gdzie jest wiele szczupaków również. Nie w erze karbonów. Jigując przynętami miękkimi na główkach jigowych można zrezygnować także z krętlika. Przynętę przypinamy wówczas do samej agrafki. W przypadku stosowanie przyponu z żyłki albo fluorocarbonu – krętlik można główną a ów przypon. Jeszcze łatwiejsze jest gdy dobraliśmy do warunków łowiska właściwą główkę (do głębokości, uciągu wody) – wówczas łowiąc „gumkami” możemy sobie pozwolić na pominięcie wszelkiego rodzaju agrafek i karabińczyków. Po prostu główkę wiążemy bezpośrednio do linki, a chcąc zmienić przynętę, zmieniamy wyłącznie ją na haku jigowym.

Łowienie płytko gumowymi przynętami
19 kwietnia 2020, 14:52

Świetne łowisko szczupaków i boleni. Płytka woda, dużo zaczepów. O zmroku się zaczyna. Najpierw wchodzą na żer szczupaki. Jest ich tylko kilka. Każdy z nich żeruje w pewnej odległości od pozostałych. Nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Gdy skończą jedzenie, do akcji wkraczają bolenie. Czasem razem z nimi klenie i sandacze. Ryby te jednak (z boleniami włącznie), rzadko kiedy atakują w widowiskowy sposób i dając znać o swoim istnieniu na powierzchni wody. Przyjechałem ze spinninggiem. Lekkim na dodatek. Pletka 8LB – zdawało mi się że wystarczy. Owszem – na kilka ryb wystarczył ten sprzęt. Holować się w miarę dało. Problem był inny – wieszałem dużo przynęt na zaczepach. A łowić w takim miejscu, zwłaszcza po ciemku, nie jest łatwo. Używałem wahadłówek z cienkich blach, płytko schodzących woblerów i wirówek bezkorpusowych. Od czasu do czasu zakładałem gumkę, uzbrojoną lekką główką. Brań na nią było najwięcej. Ale tylko gdy odpowiednio powoli ją poprowadziłem. To było w tym przypadku trudniejsze niż w przypadku przeciągania innych wabików. Guma po prostu łatwiej łapała zaczepy. Schodziłem już z obciążeniem najniżej jak się da. Nawet cążkami odcinałem kawałki ołowiu z jigowego łebka. No a potem zdarzyła się wąsata niespodzianka. Nie byłem w stanie zatrzymać odjazdu wielkiej ryby, która połknęła 8 cm kopytko. Na następną wyprawę wziąłem cięższy sprzęt – zestaw castingowy i pletka 30 LB. Chciałem też oszczędzić nieco przynęt na zaczepach. Ale jak tu zarzucać lekką wirówkę bez korpusu z mutliplikatora? Jak lekką gumę? Nierealne! Potrzebowałem przynęty gumowej, chodzącej płytko i dającej się rzucać z zestawu castingowego. Jak pogodzić kilka wykluczających się cech przynęty?

Przynęty gumowe na okonia, gumy na okonia

Na łowisku nic nie wymyśliłem. Łowiłem woblerami i zostawiłem kilkadziesiąt zł na zaczepach. Ryb albo nie było, albo były za małe, by przynieść mi satysfakcję – nie pamiętam. Do domu wróciłem nieco zawiedziony. Wlazłem na allegro, kategoria wędkarstwo->przynęt->sztuczne->gumowe... i zacząłem poszukiwania – sam nie wiedząc czego szukam. Przejrzałem wszystkie strony całej podkategorii przynęt gumowych. Oglądałem dokładnie zdjęcia i opisy przynęt z aukcji, gdzie wystawione były gumki, których jeszcze nie znam. Wszędzie to samo – różne odmiany tego co już było. Musiałem poszukać dalej. Może w świecie już coś znają na moją niemoc? Pogrzebałem na stronach kilku amerykańskich sklepów internetowych, zajrzałem na fora internetowe, na których dawno nie byłem. Zebrałem do kupy wszystko na co natrafiłem i zacząłem znów męczyć kolegów z USA swoimi pytaniami. Pokazali mi wówczas ciekawego swimmbaita z gumy. Środek korpusu był oczywiście pusty. Zbrojenie – hak ukryty wewnątrz. Czyli typowo „bassowy” - nie mający zastosowania u nas (wiele razy próbowałem tak łowić w roślinności i rzadko udawało mi się zacinać ryby przynętą, w której grot haka tkwił zatopiony w gumie). Ale sam patent z gumą niezły. W sklepie zaprzyjaźnionym udało mi się jeszcze zakupić pływające główki jigowe. Zanim zamówiłem to cudo, postanowiłem przetestować prototyp, którego własnoręcznie wykonałem ;-) Gumy porobiłem sam – z jakichś strzępków twisterów i ripperów, które miałem po pudełkach. O ile pamiętam, to do korpusu sporego kopyta, dokleiłem za pomocą zapalniczki ogonek od twistera. Z korpusu wybebeszyłem nieco gumy, by go odchudzić. Uzbroiłem gumę tradycyjnie – ale główka pływająca miała być. W ten sposób uzbrojona guma miała pozwolić się płytko prowadzić, dać zarzucać multikiem, no i... łowić ryby :-D

Pierwszy test na łowisku – jest lepiej niż było. Ale dalej lipa... Nie lecą za daleko. Załamka. Łowisko zmieniłem na inne, bo ryb zaczęło brakować. Z czasem zapomniałem o nim i moich kombinacjach z ciężkimi, płytkimi gumami. W końcu dostałem od znajomego fajnego swimbaita, którego sprowadził wraz z całym pudłem z USA. O to właśnie mi chodziło. Guma z której był wykonany swimbait była wyraźnie cięższa od gumek, które ja stosowałem.