Archiwum kwiecień 2020, strona 13


Konger aviator 2-10 UL 280
18 kwietnia 2020, 16:10

Konger awiator – wędka spinningowa przeznaczona do lekkiego spinningu. Nabyłem ją w ubiegłym roku. Przeznaczeniem wędki był połów kleni, jazi, okoni i boleni na małe i bardzo małe przynęty. Kijek współpracował z kołowrotkiem Balzer Metallica. Zarówno podczas korzystania z plecionki (Power pro 8 LB), jak i żyłki 0,18 mm. (siglon Balzer).

Dane techniczne:

- Długość 280 cm

- Waga 166g

- Ciężar wyrzutu: 2-10g

- długość transportowa 143cm

- 10 przelotek SiC, dwie pierwsze (poczynając od kołowrotka) na długich stopkach

- Rękojeść korkowa

Opis producenta:

„Spinningowanie paprochami wymaga wyszukanego wędziska, umożliwiającego dalekie i precyzyjne zarzucanie niewielkiej przynęty. Poza tym na tyle finezyjnego, aby sygnalizowało najmniejsze podskubywanie czy przytrzymywanie gumy - czyli charakteryzującego się wybitnie szczytową akcją, niedużym ciężarem wyrzutowym i elastyczną szczytówką. Takie właśnie wędziska odnajdziecie w serii Aviator zapewniającej dobry kontakt z przynętą i bezpieczne holowanie dorodnych okazów.”

Moim zdaniem opisujący produkt nieco przesadził. Holowanie dorodnych okazów tym wędziskiem jest raczej niemożliwe (mowa o rybach przekraczających masą 5 kg). Akcja – owszem, jest szczytowa, ale wędka nie ma bardzo szybkiej akcji. Ugina się głównie wklejana szczytówka (z pełnego węgla), ale jest to raczej akcja „medium”. Szczytówka w moim egzemplarzu pomalowana jest na kolor pomarańczowy, co dodatkowo ma ułatwić wykrywanie delikatnych brań. Dolnik, jak na wędzisko tej długości jest dość krótki, co jak dla mnie jest zaletą. Przyzwoita jakość korka, z którego zrobiony jest uchwyt, też sprawia dobre wrażenie. Kijek dostatecznie się ładuje pod niewielkimi przynętami, co umożliwia posłanie na wystarczającą odległość nawet małych i lekkich woblerów owadzich. Blank wykonany jest z Carbonu. Zakupiłem właśnie taką długość (są jeszcze wersje 240 i 260 z tej serii) właśnie dlatego, by rzucać wystarczająco daleko. Dzięki temu kijek się świetnie nadaje do połowu kleni i jazi na obrotówki. Z boleniem jest już trochę gorzej, bo 9 i 11 cm. woblery tonące są dla niego za ciężki. Możliwe jest natomiast łowienie wobkami o dł. 5-6 cm, które co prawda w ostrym nurcie przyginają nieco szczytówkę, ale nie na tyle, by uniemożliwić zacięcie. Największą zaletą tego wędziska jest „trzymanie ryby” – co w przypadku łowienia okoni mnie wręcz zaskoczyło. Okonie praktycznie wcale nie spadają podczas holu zarówno gdy używa się żyłki, jak i plecionki. Przyłów w postaci niewielkich szczupaków też nie jest zanadto kłopotliwy. Kilka razy na małych przynętach wieszały się zębacze o długości do 60 cm. Nie było z nimi najmniejszych problemów. Hol był krótki, a kij doskonale amortyzował zrywy zaciętej ryby. Największą i najsilniejszą rybą jaką na niego udało mi się wyciągnąć był boleń o długości 67 cm. Hol trwał około 4-5 minut. Początkowo bałem się, że kij nie wytrzyma ostrej walki, ale o dziwo udało się szczęśliwie doprowadzić rybę do brzegu. Kij kosztował mnie w sklepie 156 zł. Obecnie kije te można dostać na allegro po cenie 140 zł (w tym wysyłka), zatem jak widać „idzie nowe”. Minusem jest pokrowiec, który sprawia wrażenie niezbyt solidnego, by nie powiedzieć „tandetnego”, ale po kiju za tą cenę nie można się cudów spodziewać. Za taką cenę jaka jest obecnie jest to zakup jak najbardziej opłacalny. Polecam szczególnie łowcom okoni, którzy nie czują się jeszcze wystarczająco pewnie by łowić jeszcze lżejszymi kijami (np. do 6-7g). Biorąc pod uwagę stosunek jakości do ceny, oceniam to wędzisko bardzo wysoko.

Kołowrotek spinningowy
18 kwietnia 2020, 16:06

Jaki powinien być kołowrotek spinningowy? Jakie kryteria powinien spełniać? I czym powinien się kierować konsument (czyli wędkarz spinningista) chcący go zakupić? Producenci już od dawien dawna „piorą mózgi” wędkarzy nobilitowaniem swoich produktów opisując je jako ósmy cud świata. Często w reklamach, bądź opisach producentów wypisuje się rzeczy albo niepotrzebne, albo wręcz niestworzone. Oto kilka przykładów wziętych „żywcem” z opisów producentów dot. młynków „spinningowych”:

Kołowrotek spinningowy, kołowrotki spinningowe

1. „X łożysk japońskich”

- a skąd mamy wiedzieć, co znaczy „japońskie łożyska”? Oraz co to ma znaczyć? I czym się różnią od „niejaopńskich”?

2. „numerycznie projektowana, frezowana przekładnia”

- a co to ma do rzeczy jak projektowana? Ważne z czego jest i jak jest spasowana!

3. „multitarczowy hamulec odporny na działanie wody” (a są jakieś hamulce w których jest jedna tarcza? Są nieodporne na wodę?)

4. „Dotaczana szpula”

- a co to znaczy „dotaczana”? Dotoczyć to można beczkę do piwnicy, albo siebie do domu po większej libacji…

5. „System antysplątaniowy, zapobiegający także skręcaniu linki”

– KAŻDY kołowrotek o stałej szpuli skręca linkę! Jeden bardziej, drugi mniej. A plącze linkę nie kołowrotek tylko wędkarz i na to rady nie ma jak się jest nieuważnym na łowisku.

6. „odkuwana korbka,”

– no comment…

7. „precyzyjnie wycięta i mocna przekładnia”

- hahahaha (patrz niżej odn. przekładni)

8. „Całość jest starannie złożona oraz prezentuje się bardzo elegancko”

- żyjemy w XXI wieku, teraz wszystko musi dobrze wyglądać – każdy produkt, nie tylko z rynku wędkarskiego. Ale jakie to ma znaczenie w praktyce? – żadne! ABU Cardinale na ślimakach urodą nie grzeszyły, Rex też nie, a ABU Suveran uchodzi wręcz za brzydactwo. A są niemal doskonałymi kołowrotkami. Co do „starannego złożenia” – może lepiej zanegować i napisać „niestarannie…” – chyba też nie. Po co w ogóle pisać o tej staranności, skoro to rzecz - wydawałoby się - oczywista?

9. „Precyzyjny system nawoju żyłki na szpulę kołowrotka”

- No jeszcze by tego brakowało, żeby był nieprecyzyjny… mamy XXI wiek panowie, a precyzyjnie nawijały dobre młynki już ponad 50 lat temu! Chociaż jak widzę „odwrócone stożki” na niektórych nowych młynkach to widzę tylko błąd projektantów.

10. „Wszystkie elementy mechanizmu są w najwyższym standardzie wykonania.”

- Kolejne idiotyczne lanie wody.

11. „Dynamiczne wyważenie rotora, z przednim hamulcem walki.”

- A czym się różni od „niedynamicznego wyważenia rotora”? – w skrócie „kolejny bezsens”

 

A tutaj dwa nieco dłuższe (prawdziwe perełki) opisy – zrobione chyba przez speca od marketingu, który dopiero co skończył studia (z wynikiem miernym):

1. „Za tę cenę nie kupisz lepszego kołowrotka! Wspaniała, dynamiczna linia kołowrotków XXX, współgra z fantastyczną mechaniką - 2 łożyska kulkowe i 1 wałeczkowe, w połączeniu z komputerowo zaprojektowaną przekładnią, zapewniają płynność pracy znaną zwykle z dużo droższych kołowrotków.”

- To już wogóle przesada! Producent zapewnia o płynności pracy… Na 2 łożyskach + 1 to raczej niemożliwe, chyba, że się zamiast smaru daje oliwę w nowym młynku (a wiele firm ostatnio tak robi, dlaczego to robią - o tym dalej). O długowieczności takiego sprzętu zwłaszcza w spinningu zapomnijcie… I jeszcze ten tekst o „komputerowo zaprojektowanej przekładni” :-D Teraz WSZYSTKO się projektuje na komputerze, a nie na papierze milimetrowym ;-)

2. „Kołowrotek firmy XXX której nie trzeba reklamować wędkarzom, precyzja i płynność a do tego bardzo niska waga czynią go najlepszym w swojej klasie.”

– jasne… (patrz niżej)

Po takim „praniu mózgów” wędkarze kupują co roku nowy młynek (a czasem po kilka w ciągu roku) i są wiecznie niezadowoleni, bo młynek się albo szybko rozlatuje, albo zaczyna „rzęzić” albo nabiera luzów w zastraszającym tempie. Mówiąc krótko: nie spełnia oczekiwań wędkarza – spinningisty!

Czas zatem rozprawić się z powyższymi mitami i bzdurami. Pora powiedzieć wprost co tak naprawdę jest ważne żeby młynek nadawał się do ciężkiej spinnowej orki.

 

Oto najważniejsze elementy, kołowrotka spinningowego:

1. Przekładnia główna;

2. Obudowa;

3. Łożyska;

4. Szpula;

5. Rolka kabłąka i kabłąk;

6. Hamulec.

 

PRZEKŁADNIA GŁÓWNA

Podstawa! Kołowrotek spinningowy musi posiadać mocarną przekładnię, aby mógł długo wykonywać swoja pracę. W ciągu kilku godzin łowienia na spinning młynek wykonuje taką samą pracę jak kołowrotek spławikowca/grunciarza przez kilka lat. W przekładni ważne są dwa czynniki: spasowanie i materiał wykonania. Co do spasowania i samego napędu to ideałem były przekładnie ślimakowe stosowane niegdyś – poprawnie spasowane modele służą do dziś nawet gdy nie są oszczędzane i sporadycznie się je konserwuje. Dziś już kołowrotków na takiej przekładni się nie produkuje (z małymi wyjątkami, ale to już naprawdę wyższa półka i zakupy za granicą). Materiał z którego wykonana powinna być przekładnia do trudnościeralne metale. Tutaj nie ma miejsca na kompromisy! Przede wszystkim: mosiądz (albo „morski mosiądz” – tzw. „marine brass”), frezowana stal (tylko najwyższej jakości), brąz. Wpływa to znacząco na wagę kołowrotka, ale o tym dalej. Większość kołowrotków ma przekładnie z aluminium, bądź ze stopów aluminium z grafitem… ręce opadają. Jest to niewiele sztywniejsze niż plastelina i wytrzymuje naprawdę niewiele. Są przypadki, że już po godzinnym łowieniu przekładnia jest zużyta.

OBUDOWA

Kolejny ważny element. Porządna obudowa zapewnia precyzyjne i solidne umiejscowienie poszczególnych elementów mechanizmu kołowrotka. Co więc rozumiemy jako „porządna obudowa”? Tutaj ważny jest też materiał z którego jest wykonana. Mosiądz jest zbędny tym razem ;-) Ważne żeby nie była plastikowa ani z plastikopodobnych tworzyw sztucznych. Wystarczy aluminium, albo kompozyt grafitowo aluminiowy o podwyższonej sztywności. Wysoka sztywność obudowy zapewnia zmniejszenie powstawania się luzów w mechanizmie kołowrotka, a co za tym idzie zwiększa jego żywotność.

ŁOŻYSKA

Trzy łożyska za mało – jest to oznaka, że producent postanowił oszczędzić i zamiast łożysk zafundował nam tuleje plastikowe (przy spinningu wytrzymują od 2 do 6 tygodni). Wyjątkiem w młynkach spinningowych o małej liczbie łożysk są stare kołowrotki – tam nie było tuleji z plastiku, tylko z fosforobrązu – radziły sobie dobrze z przeciążeniami przy zachowaniu przyzwoitej kultury pracy całego młynka.

Ile zatem powinien mieć łożysk kołowrotek spinningowy?

Moim zdaniem liczba powinna się wahać pomiędzy 7-10, oprócz tego ważne jest, by młynek posiadał też łożysko oporowe – chociaż dzisiaj to już standard.

Podejrzanie wyglądają natomiast młynki, które mają po 11 i więcej łożysk – no chyba, że są to kołowrotki za ponad 2 tys zł. Jak dla mnie umieszczanie łożyska w uchwycie korbki, to przesada lekka. Ważna natomiast jest jakość łożysk. Zaufajmy więc dobrym markom, a nie firmom „krzak”

SZPULA

Tutaj też już od pewnego czasu pojawił się standard – szpula jest z aluminium, albo jakichś jego kosmicznych odmian (lotniczy dural itp.). Nie może być plastikowa. Jeśli chodzi o grafit – zapasowa owszem, ale Głowna alu! Chociaż producenci już odchodzą od zapasowych szpulek z grafitu i w standardzie oferują dwie aluminiowe. Rant (krawędź) szpuli powinien być pokryty tytanem, albo azotkiem tytanu, oszczędza to linkę podczas wyrzutu.

ROLKA KABŁĄKA I KABŁĄK

Rolka powinna się obracać na łożysku kulkowym (albo na dwóch)! Ważne żeby kręciła się idealnie przy niemal zerowym oporze. Powinna być szczelnie obudowana, by nie zakleszczała i nie cięła linki. Dobrze jak jest pokryta trudnościeralną powłoką - np. azotkiem tytanu, dzięki temu linka nie będzie tak drastycznie ścierana jak na tradycyjnej rolce.

HAMULEC

Powinien być przede wszystkim superdokładny i precyzyjny.

Kolejnych kilka rad, których mogę udzielić kupującym:

1. Nie sugerujcie się opiniami użytkowników wędkarskich for internetowych! Są one często wypisywane przez anonimowych gówniarzy, którzy dowartościowują się pisząc, że kołowrotek, którym łowią jest „naj” i że go polecają (a kołowrotek mógł być użyty 4 razy po pół godziny i na tym się jego „naj” kończy, poza tym, że jest prezentem od wujka na 12 urodziny).Wyjątkiem są sytuacje, gdzie jesteście czytelnikami forum jakiś czas i wiecie „kto jest kim” na forum. Porada dobrego i doświadczonego wędkarza nawet przez sieć – zawsze w cenie i najczęściej bywa obiektywna.

2. Nie sugerujcie się w sklepach zdaniem sprzedawcy! Oni zawsze będą próbowali wcisnąć, to na czym mają największą marżę, albo to co im nie schodzi z półek. A uwierzcie mi, że potrafią zademonstrować młynek w taki sposób, że kupujący nabierze na niego ochoty w przekonaniu, że jeszcze to świetna okazja.

3. Nie sugerujcie się w sklepach, tym że kołowrotek „na sucho” kręci lżej niż inne – to najczęściej jest sprawa używania oliwki zamiast smaru i tulejek plastikowych zamiast łożysk. W warunkach bojowych taki młynek długo nie pociągnie.

4. Nie kupujcie sprzętu firm „krzak” – lepiej kupić tańszy model dobrej firmy, niż droższy i zdawałoby się „bardziej wypasiony” firmy „krzak” ;-)

5. Kupcie kołowrotek, który jest ciężki (tak, tak) spora masa kołowrotka mówi nam z czego jest wykonany. Lekkie młynki to najczęściej badziew z tworzyw sztucznych. Prosty przelicznik: młynek do średniego spinningu, którego pojemność szpulki wynosi 150 metrów linki o średnicy 0,25 mm powinien ważyć od 300 do 320g. Niektóre firmy robią młynki o takiej pojemności, które ważą zaledwie 200g. Łatwo się domyślić z czego mają mechanizmy i obudowę ;-)

 

Klasyczny wobler – teoria przynęty
18 kwietnia 2020, 16:05

Woblery zostały podobno stworzone przez Lauriego Rapale, ale są to dość umowne informacje. Rapala po prostu był pierwszym, który dzięki swoim przynętom stał się znany, być może je nawet opatentował. Dzisiaj markę RAPALA zna każdy miłośnik spinningu. Fiński potentat produkują niezliczone ilości wielkości, wzorów i kolorów.

wobler, woblery

Budowa

Klasyczny wobler składa się z korpusu, stelaża, steru, kółek łącznikowych i kotwiczek.

Korpusy są często strugane ręcznie z lipy, balsy bądź innego drewna, które jest łatwe w obróbce. Nowoczesna technologia i nastawienie na masową produkcję spowodowały, że dzisiaj większość seryjnie produkowanych wobków ma korpusy wykonane z pianki metodą wtryskową. Podobnie z wyglądem korpusu. Kiedyś malowało się je ręcznie, dziś pokrywane są albo na taśmie produkcyjnej sprayami, albo nakleja się nadruki imitujące łuski, ciapki i inne cechy charakterystyczne rybek.

Stelaż – najczęściej wykonany jest z jednego kawałka drutu, biegnącego przez korpus przynęty. To na nim są zawieszone kotwiczki i to do niego mocujemy nasze agrafki przymocowując do naszego zestawu. Niektóre woblery produkowane dziś mają jednak oczka do mocowania linki i kotwiczek wkręcane i gruntowane za pomocą klejów i żywic.

Ster – umiejscowiony z przodu przynęty. Jego wielkość, kształt i kąt nachylenia odpowiadają za pracę naszego wobka, za szerokość jego drgań i głębokość jego zanurzania.

Wobler ma także w swoim wnętrzu wbudowane obciążenie – najczęściej ołowiane. Jego umiejscowienie również ma wpływ na sposób pracy w wodzie, jak i na głębokość schodzenia.

Wynalazki

Producenci i rękodzielnicy prześcigają się w pomysłach stworzenia woblerów coraz to lepszych. Niektóre modele mają w swoim korpusie wbudowane grzechotki mające dodatkowo wabić ryby. Rapala ma w swojej ofercie modele, których przemieszczające się wewnątrz obciążenie ma zapewnić dalsze rzuty oraz ograniczyć „koziołkowanie” przynęty w czasie lotu.

Aby wygląd woblera był jak najbardziej naturalny, okleja się je tkaninami brokatowymi imitującymi łuskę, wkleja „żywe” oczy, a na kotwiczkach ogonowych montuje owijkę z piór imitującą płetewkę. Niektórzy rękodzielnicy doszli już do technologii oklejania woblerków skórą prawdziwych ryb, by dostosować je wyglądem idealnie do łowiska. Jest to bardzo pracochłonne i woblery te osiągają niebotyczne ceny.

Dlaczego jednak ryby „lubią” niektóre woblerki bardziej, a niektóre mniej?

Większość spinningistów nie ma pojęcia o tym że niektóre woblery prowadzi się w inny sposób, a niektóre w inny. Sposób prowadzenia wędkarz powinien dostosować do łowiska i gatunku ryby na którą poluje oraz gatunku stworzenia, które dany wobler imituje.

Co do łowiska – w płytkiej wodzie nie łowimy woblerami tonącymi (chyba że „boleniówkami”), w głębokich dołach, zwłaszcza w zimnych okresach, gdy ryby schodzą na największe głębie, nie ma sensu posyłać do wody powierzchniowców i przynęt pracujących 0,5-1m pod powierzchnią. Nie ma sensu także rzucać w krzaki – zaczep murowany, a ryby nikt nam nie zagwarantuje. Chociaż jak to mówią: „gdzie patyki, tam wyniki”.

Idealny wobler, to taki, który swoim wyglądem i zachowaniem w wodzie imituje do złudzenia żyjące w niej stworzenia (rybki, zabki, owady itd.). Jednak nawet wtedy nie mamy pewności, że połowimy. Ryby akurat mogą mieć ochotę na coś innego. Np. na woblera fluo albo na gumę wleczoną po dnie… I bądź tu mądry. Ale spinning to metoda gdzie wyboru dokonuje sam łowiący i nie zawsze wszystko można logicznie wytłumaczyć. I to jest piękne!

JIGOWANIE
18 kwietnia 2020, 16:03

JIGOWANIE

Każdy spinningista zna to pojęcie, ale nie każdy do końca praktycznie wie "z czym się to je". Samo łowienie na przynęty zwane „jigami” nie musi oznaczać jigowania. Osobiście znam wędkarzy z wieloletnim stażem, którzy owszem – łowią nieźle i mają spore sukcesy, a sami otwarcie przyznają że nie umieją jigować i z np. sandaczami mają spory problem w pewnych warunkach. Jigowanie to sposób łowienia – przede wszystkim na przynęty zwane „jigami”.

jigowanie, jak jigować

Masło maślane… Aby coś powiedzieć o jigowaniu, należy więc najpierw zdefiniować czym jest „jig”. Moim zdaniem najbliższa prawdy jest definicja Jacka Jóźwiaka, która głosi: „Jigiem może być praktycznie wszystko…” (Wiadomości Wędkarskie 10.1994, s. 31). Bo tak jest w rzeczy samej. Jigiem jest nie tylko to co możemy spotkać w sklepach, czy na allegro pod tą nazwą. Cokolwiek uwiesimy do zestawu i będziemy tym jigować stanie się jigiem. Najczęściej są to wszelkie przynęty zamontowane na jigowej główce. Jigować można od biedy też woblerami tonącymi, wahadłówkami, cykadami, a nawet obrotówkami z obciążeniem umieszczonym przed paletką. Na czym więc polega samo jigowanie? Otóż chodzi o to by przynętą operować nie tylko w jednej płaszczyźnie, ściągając ją, ale by pracowała ona też w płaszczyznach zbliżonych do pionu. Poderwanie do góry, opadanie. Wszelkiego rodzaju gumami i kogutami można wręcz skakać po dnie. Na chwilę pozostawiać przynętę w bezruchu i hop dalej. Można wykonywać serię krótkich i szybkich skoków, można też operować przynętą w taki sposób, by nie dotykała dna, a jedynie lawirowała góra-dół wpół wody, bądź nawet pod powierzchnią. Tutaj właśnie pojawia się problem tych, którzy ubzdurali sobie, że nie potrafią jigować. Czytając niektóre artykuły i wypowiedzi na forach internetowych, można dojść do wniosku, że jigowanie, to tylko skakanie po dnie. A to nie prawda! W jigowaniu nie ma żadnych schematów, ani reguł. Że dwa skoki, przerwa, trzy skoki przerwa, jeden skok… to są tylko uproszczenia. Jigować można (a nawet się powinno) jak najbardziej nieregularnie i bez żadnych schematów. Można robić to flegmatycznie po jednym skoku i przerwa. Można też robić całą serię i przerwę, a po niej kilka pojedynczych skoków, oddzielonych dłuższymi przerwami. Reguł co do tego nie ma i tylko od inwencji twórczej wędkarza będzie zależało jak będzie wyglądać jego łowienie, a kombinacji jest nieskończenie wiele.

Technika jigowania

Jak spowodować żeby przynęta poruszała się w sposób jaki opisałem powyżej? Prosta sprawa! Przynętę podszarpujemy kijem w górę (albo w bok na przykład), po czym kołowrotkiem wykasowujemy luz na lince (płynnie, by nie powstawały luzy, przez które można nie wyczuć brania). Przynętę można nawet podbijać samym kołowrotkiem, jednak uważam że prowadzenie przy pomocy kija jest bardziej precyzyjne i nasz wabik zachowuje się wówczas bardziej naturalnie. Kwestia wprawy łowiącego – ja wolę kijem, ktoś inny młynkiem. Można także połączyć te dwie metody i prowadzić przynętę za pomocą wędziska i kołowrotka.

Klasyczne jigowanie z „opukiwaniem dna” znane głównie ze zbiorników zaporowych i polowań na sandacze polega na ciągłym kontrolowaniu opadającej przynęty. Po zarzuceniu wabika, kasujemy luz na lince i unosimy wędzisko do góry. W tym momencie przynęta opada na dno. Nasze zadanie w tej fazie polega na bacznym obserwowaniu szczytówki i linki. Każde przygięcie kija, bądź poluzowanie, nagłe naprężenie, poluzowanie linki, czy jej „odjazd” w bok kwitujemy zacięciem. Szczytówka podczas opadania powinna być lekko przygięta. Kiedy wabik dotrze do dna powinna się wyprostować. Podciągając przynętę (czyli wykonując kolejny skok), znów przygniemy szczytówkę i podczas lądowania na dnie wabika ona znów się wyprostuje. Pamiętać musimy jednak, że linka musi być ciągle napięta. Prawda że proste? W ten sposób można złowić dosłownie każdego drapieżnika. Nie tylko w wodzie stojącej, ale także w rzece. Stukać po dnie można też małymi jigami, warunkiem jest wtedy odpowiednio delikatny i czuły zestaw, najlepiej z wklejanką.

Jigowanie wpół wody. Domena połowu okoni na paprochy. Dla mnie to chyba ulubiona technika połowu tej ryby. Lekko obciążane wabik ciągniemy kołowrotkiem lekko doszarpując szczytówką. Paproch, ripperek, czy puchowiec wyprawia wówczas w wodzie rzeczy niestworzone. Można też co jakiś czas położyć go na dnie. Można także co jakiś czas przerywać zwijanie i pozwalać na sekundę – dwie opadać przynęcie, by za chwilę podciągnąc ją ku powierzchni.

Jigowanie podpowierzchniowe. To z kolei moja ulubiona technika łowienia boleni. Można stosować każdą gumkę i ciągnąć pod powierzchnią podszarpując – jak w przypadku okonia. O dziwo bolenie dają się najczęściej nabierać nie tylko na ripperki uklejkopodobne, ale także na jasne i szare kogutki.

 

Praktyka czyni mistrza

Zdaje sobie sprawę z tego, że dla niektórych osób, zwłaszcza początkujących powyższe informacje mogą się okazać trudne do wykonania w praktyce. Zamiast jednak zniechęcać się, że ryba nie bierze, że ciężko wykasować luz na lince i że przynęty nie czuć – próbujmy. Nie od razu Kraków zbudowano! Jeśli nie czujemy przynęty na kiju – spróbujmy lżejszym kijkiem. Jeśli nie nadążamy z kasowaniem linki – spróbujmy kołowrotka o większym przełożeniu. Starajmy się zsynchronizować ruchy obydwu rąk, by ich praca tworzyła synergiczną harmonię – od tego zależy prezentacja naszego wabika pod wodą – a to jedna z ważniejszych rzeczy w spinningu. Jeśli to opanujecie, to częste dni bezrybia, kiedy blachy i wobki są przez drapieżniki olewane mogą stać się dniami naprawdę rybnymi.

 

Kilka słów o genezie jigowania. Technika ta przywędrowała do nas zza oceanu wraz z miękkimi przynętami. W Polsce na „gumy” łowi się „po Polsku” – czyli plum do wody, wędka w dół i zwijanie… Efekty takiego łowienia – też się zdarzają – owszem. Jednak w USA, czy Kanadzie takie łowienie jigami jest niewyobrażalne i nielogiczne. Sam znam jednego wędkarza – Polaka, który spinningiem zaraził się w Kanadzie, gdzie pracował przez dwa lata. Zaczynał z łowieniem od zera. Po powrocie do kraju nie mógł uwierzyć jak zobaczył nad wodą co nasi rodacy wyczyniają z jigami. Nie docierało do niego, że niektórzy widzą sens w jednostajnym ściąganiu takiej przynęty. Ale jego uczyli fachowcy stamtąd, stąd brak złych nawyków. A uwierzcie mi, że prowadzi przynęty po mistrzowsku i na bezrybie nie narzeka w zasadzie na żadnej wodzie.

Jak odczytać, co kryje rzeka
18 kwietnia 2020, 16:02

Wyruszając nad rzekę, ze spinningiem w ręku, dobrze jest ustalić na jaką rybę będziemy polować. Pozwoli to nam uszczuplić zapas, być może zbędnego, nadmiaru sprzętu oraz przede wszystkim, połowić naprawdę skutecznie. Przykładowo: ruszając za kleniem, okoniem nie zabierajmy sprzętu sumowego, czy szczupakowego. O ile łowienie okoni, kleni i jazi da się pogodzić za pomocą tego samego zestawu i tych samych przynęt bez większych przeszkód. O tyle pogodzenie „ultralightów” ze szczupakami, sumami, czy większymi boleniami i sandaczami jest niemożliwe.

Poszczególne gatunki ryb obierają w rzekach typowe dla siebie stanowiska. Determinowane jest to ich zwyczajami, sposobem pobierania pokarmu i całym szeregiem innych czynników wynikających z ich natury. Niektóre ryby przebywają często w jednym miejscu, a na żer zapuszczają się w miejsca zupełnie – wydawałoby się – nietypowe dla nich obszary. Mając na uwadze powyższe, możemy z góry ustalić, czego możemy się spodziewać po łowisku, na którym będziemy łowić. Opiszę teraz kilka typowych miejsc w rzece, z położeniem nacisku na to, jakich ryb i o jakich porach można się w nich spodziewać.

czytanie rzeki

Ostroga

Miejsce chyba najbardziej „podręcznikowe” dla spinningisty. Odkąd zacząłem w młodym wieku dokształcać się w spinningowej wiedzy, za pomocą literatury fachowej, to właśnie ostrogi były najczęściej opisywane przez autorów wszelkich publikacji, jako miejsca najlepsze. Ostrogi są najczęściej usypane z kamieni i głazów w celu ochrony brzegów przed erozją. Zapobiega to niekontrolowanemu meandrowaniu rzek i zmian ich biegu w krótkim okresie czasu. Główki zwyczajnie przejmują część nurtowej siły i przekierowują ją w kierunku środka rzeki. Dzięki nim powstają dość ciekawe, z punktu widzenia spinningisty, miejsca. Pierwsze z nich, to zastoiska pomiędzy dwiema główkami, znajdującymi się w niewielkiej odległości od siebie. Z reguły nie jest tam zbyt głęboko. Drobnica i narybek często kryją się tam przed nurtem, co często stanowi „stołówkę” dla drapieżników wszelkiej maści. Te właśnie zastoiska, są chyba najlepszymi miejscówkami na rzecznego szczupaka, którego można tam spotkać o wczesnym poranku oraz po zmroku. Lubią tam także przesiadywać okonie o każdej porze doby. Dwa kolejne miejsce, warte obrzucenia to napływ i zapływ ostrogi. Przed główką i za nią w strefie nurtowej cyrkulacja wody wypłukuje dołki. Istnieją dwa – jeden w strefie napływowej (przed główką) i drugi w napływowej (za główką). Obydwa te dołki warto obłowić w poszukiwaniu sandacza i suma. W środku lata, można to z powodzeniem zrobić nawet w środku upalnego dnia. O ile obłowienie strefy napływowej jest proste z technicznego punktu widzenia, o tyle z napływem bywa problem. Problemem te są twarde zaczepy, o które nietrudno ściągając głęboko zatopioną przynętę z nurtem, by wprowadzić ją właśnie do owego dołka. Obszar znajdujący się bezpośrednio za szczytem ostrogi jest z reguły płytszy, często główka jest po prostu przerwana, albo częściowo znajduje się pod wodą i ciągnie się jeszcze kilka metrów w kierunku głównego nurtu. Prąd tam wyraźnie przyspiesza, a zaraz za nią pod powierzchnią czyhają klenie, jazie i bolenie – na wszystko co nurt przyniesie. Mając ze sobą lekki zestaw warto obłowić to miejsce małymi, płytko nurkującymi woblerkami i wirówkami.

Przykosa

Przykosy to moje ulubione miejsca, zwłaszcza w wielkich rzekach. Niekiedy niełatwo je odszukać, ale gdy ma się to szczęście, to zabawa jest naprawdę wspaniała. Przykosa jest miejscem, gdzie wypłycenie przechodzi w gwałtowny spadek dna. Ciężko znaleźć takie miejsce, chyba że ma się echosondę i środek pływający. Najlepsze przykosy (najrybniejsze) znajdują się bowiem czasami daleko od brzegu. W wielkich rzekach, jak np. Wisła, gdzie szerokość sięga czasem kilkaset metrów, takie miejsca są daleko poza zasięgiem rzutu z brzegu. Co za tym idzie – ryby znajdujące się w jej okolicach, są tam niekiedy nie niepokojone od kilkunastu, a może od kilkudziesięciu lat. Poza tym miejsce bywa nieprzełowione. A wszyscy wiemy co znaczy łowić w takich miejscach. Wielkie ryby, dające się łatwo sprowokować… gorzej bywa z ich wyholowaniem… Przykosa i jej okolice, zwłaszcza w nocy to bankowe miejsca sumowo-sandaczowe, zdarza się w nich także szczupak, który do małych nie należy. W dzień można tam spotkać ogromną rapę, dla której jedzenie uklejek jest już niepoważne i woli coś bardziej konkretnego. Przykosy mają niestety to do siebie, że doły w nich zostają bardzo szybko zasypane. Wyjątkiem są przykosy, gdzie dno jest kamienne – te potrafią się utrzymać w jednym miejscu nawet kilka sezonów. Dla łowiących wyłącznie z brzegu, pozostaje pocieszenie i inna metoda ich poszukiwań. Chodzi oczywiście o przykosy znajdujące się w zasięgu rzutu z brzegu. Dno możemy „badać” jigami. Dzięki nim i odrobinie wędkarskiej wyobraźni i wyczucia możemy takową namierzyć. Nie ma jednak złotego środka gdzie jej szukać. Przykosa wszak znajduje się pod wodą i dostrzec jej nie możemy. Dlatego często jest to przysłowiowe „szukanie igły w stogu siana”. Dla lubiących wędrować brzegiem i odkrywać nieznane – polecam mimo wszystko. Ja gdy znajdę przykosę, to łowię na niej ile się da. Zwłaszcza tam, gdzie nie widzę nad wodą innych wędkarzy.

Opaska

Opaska to nic innego jak znajdujące się na zewnętrznym łuku rzeki umocnienie brzegu. Chroni ono brzeg przed działaniem erozji. Dzięki temu ograniczone jest meandrowanie i pogłębianie się zakoli przez napierającą nań wodę. Opaska bywa o tyle ciekawym miejscem, że również często (podobnie jak przykosa) jest pomijana przez wielu wędkarzy. Za dnia można tam łowić paradrapieżniki, przede wszystkim klenie i jazie, zdarzają się też brzany. Z racji bliskości brzegu bywa tam sporo robactwa, którymi te ryby się żywią. Z kolei poprzez niewielką głębokość (stosunkowo, w porównaniu do znajdującej się zaraz obok rynny) pływa tam także wiele drobnicy. Drobnica ta o pewnych porach bywa jednym z posiłków głównych „poważniejszych” ryb. Na opasce właśnie za nią po zmroku lubi pogonić stado sandaczy. Zdarza się, że w całe stado, niczego nie spodziewających się rybek, walnie potężny sum. Za dnia lubią polować tam bolenie, które wówczas (przy zachowaniu wszelkich boleniowych zwyczajów z podchodami) bywają łatwą zdobyczą. Z kolei o wczesnym poranku można na opasce spotkać szczupaka, który chlapie przy powierzchni.

Rynna

Rynna jest miejscem gdzie płynie tzw. „główne koryto” rzeki. Tutaj jest najgłębiej. Ryby można zatem szukać przez całą dobę. Zaznaczam, że najczęściej jest to ryba nie żerująca. Nie żerująca – nie znaczy, że nie da się jej złowić. Podanie właściwej przynęty pod sam nos rybie, która siedzi sobie spokojnie w swojej kryjówce przy dnie (sum, sandacz) często się kończy braniem. Rynna niestety dla łowiących wyłącznie z brzegu bywa problemem. Podobnie jak przykosa. Nie wiadomo gdzie się jej spodziewać, bowiem może mieć ona zaledwie dziesięć metrów szerokości w miejscu gdzie rzeka jest szeroka na np. 200m. Dla niewtajemniczonych mogę podpowiedzieć, że rynny poszukuję zawsze „na wyjściu z zakrętu”. Czyli kilkadziesiąt metrów poniżej zewnętrznego łuku rzeki. Kolejnym problemem jest słaba możliwość obławiania takiego miejsca z brzegu. Po prostu rynna bywa tak głęboka, że różnica pomiędzy resztą koryta może wynosić nawet kilka metrów. Gwałtowny spadek dna, to już w zasadzie nie spadek, a rów. Poprzez jego krawędź nie jesteśmy w stanie podać przynęty odpowiednio głęboko – linka może się przecierać o tą właśnie krawędź, a co to oznacza po zacięciu większej lub nawet średniej ryby – wszyscy wiemy. Mimo wszystko, po namierzeniu ryby przy brzegu polecam wykonanie kilku rzutów lekko pod prąd z ciężkim jigiem. Gdy nurt zniesie przynętę niżej, zdąży ona zatonąć w okolice dna. A nie jest powiedziane, że rynna nie jest głębsza „tylko” o 2-3 m. od średniej głębokości naszej rzeki. Wówczas przynęta może się znaleźć w polu rażenia drapieżnika, który w niej przebywa.

Moje powyższe wywody dotyczące typowych stanowisk ryb są oczywiście jedynie pewnymi uproszczeniami, a nie sztywnymi zasadami. Chyba każdy spinningista, który spędza nad rzeką wiele czasu, natknąć się może na nie lada niespodziankę. I tak oto, mnie osobiście, zdarza się czasem wyjęcie szczupaka w kleniowo-jaziowym miejscu na mikroblaszkę, zapięcie suma (tutaj już niestety nie ma mowy o jego wyjęciu), w łowisku gdzie dłubałem okonie ultraligthem, czy złowienie bolenia na ciężkiego koguta w sandaczowym dołku. Są to, rzecz jasna, przypadki, które trudno wyjaśnić jednoznacznie i logicznie. Bo takich wyjaśnień, w przypadku zjawisk występujących u matki natury, niestety (a może na szczęście?) nigdy nie ma.