Archiwum kwiecień 2020, strona 11


Zbrojenie przynęt miękkich texas rig, Florida...
19 kwietnia 2020, 11:30

 

Amerykańskie szkoły zbrojenia przynęt gumowych, znacznie różnią się od naszych. Amerykanie myślą po prostu inaczej. Nie znaczy to, że gorzej, a im bardziej zgłębiam wiedzę na temat wędkarstwa w USA, to wydaje mi się, że ich rozumowanie jest zdecydowanie lepsze niż nasze. W Polsce jako gumowe przynęty sztuczne znane są głównie twistery i rippery. Wielokrotnie pisałem o innych rodzajach „gumek” takich jak wormy, jaszczurki i tym podobne. Moje zamiłowanie do gumowych dziwolągów wzięło się z potrzeby przekonania ryb do brań, w miejscach, gdzie popularnie stosowane gumy są przez nie całkowicie ignorowane. Kombinatorykę swoją posunąłem do tego stopnia, że zbroiłem je w różnego rodzaju główki jigowe – inne niż klasyczne – okrągłe, którymi łowią niemal wszyscy nasi spinningiści. Guma uzbrojona w główkę jiga, jakakolwiek ta główka by nie była, nadaje się w zasadzie tylko do jednej techniki prezentacji wabika – jigowania. Nasi wędkarze dostosowali także gumy do innej techniki – boczny trok, a ostatnio nawet do drop shota. W ojczyźnie przynęt gumowych, jaką niewątpliwie jest USA, wędkarze wynaleźli także inne sposoby zbrojenia gumek, które wpływają na ich zachowanie w wodzie. Stąd ich zupełnie inna skuteczność w pewnych warunkach. Chciałem przedstawić trzy, podstawowe szkoły zbrojenia gum „po amerykańsku”: Texas rig, Carolina rig i Florida rig. Jak wynika z samych ich nazw, pochodzą one z różnych zakątków USA.

 

Texas rig

Zbrojenie najprostsze z możliwych. W USA stosuje się w ramach obciążenia, ciężarek przelotowy w kształcie pocisku. U nas oczywiście zakupienie takiego graniczy niemal z cudem, ale łatwo sobie z tym problemem można poradzić, montując na lince przelotowo zwykłą ołowianą oliwkę, która powinniśmy dostać nawet w małych sklepikach wędkarskich. Oprócz tego, do zmontowania zestawu „Texas rig” potrzebny jest tylko haczyk i przynęta gumowa.

 

Schemat

https://www.youtube.com/v/9NpndQeBhnU?

 

Takie rozwiązanie zapewnia gumie nieco inne zachowanie w wodzie podczas prowadzenia, niż wtedy, gdy jest uzbrojona w główkę jigową. Podczas rzutu, ciężarek przemieszcza się po lince w stronę przynęty. Pod wodą wyprzedza przynętę przesuwając się po lince w kierunku wędziska. Zmienia to całkowicie pracę przynęty w opadzie. Ciężarek szybuje w kierunku dna wcześniej niż przynęta, która robi to wolniej (z opóźnieniem).

 

Systemik Texas rig poleca się do zbrojenia gumowych jaszczurek, raków i niektórych, zwłaszcza długich rodzajów wormów. Texas Rig jest jednym z najbardziej popularnych sposobów zbrojenia przynęt w tworzywa sztucznego, głównie ze względu na jego wysoką skuteczność. Jest to także bardzo uniwersalny sposób zbrojenia, który można stosować na łowiskach o przeróżnych charakterystykach. Można łowić na dnie kamienistym, piaszczystym, iłowym, zarośniętym zielskiem itd. Poprzez zmianę wielkości ciężarka można go stosować na dowolnej głębokości.

 

 

Florida rig

 

Rozwinięcie Texas Riga. Różni się tylko tym, że przed ciężarkiem znajduje się stoper, który ogranicza „wędrówkę” ciężarka w górę linki. Dzięki stoperowi, wędkarz sam może ustalić odległość poruszania się ciężarka po lince, co w czasie jigowania przejawia się w charakterystyce zachowania przynęty w opadzie. Gdy w czasie swobodnego opadu ciężarek „dojedzie” do stopera, to przynęta przyspiesza w jego kierunku (czyli w kierunku dna), ponieważ zostaje przez niego tam ściągnięta.

 

Schemat

florida rig

Florida rig stosuje się do tych samych typów przynęt co Texas riga.

 

Carolina Rig

Najbardziej skomplikowany systemik, spośród omawianych. Nie znaczy to, że trudny w montażu, czy obsłudze. Ma wiele wspólnego z naszym „bocznym trokiem” To coś jak połączenie Texas riga z naszym „trokiem”. Osobiście wydaje mi się, że jest to metoda ostatniej szansy, gdy ryby za nic nie chcą skubać naszych gumek, podawanych w sposób bardziej tradycyjny. Zaletą tego zbrojenia jest mnogość opcji co do ustawień, które może kontrolować wędkarz. Można manipulować nie tylko wielkością ciężarka, ale i długością troku, co daje wprawnym wędkarzom możliwość namierzenia nie tylko warstwy wody, w której żerują ryby, ale także dostosowanie prędkości opadania wabika, do zachcianek drapieżników.

 

Schemat

carolina rig

Przynęta, uzbrojona w sam pojedynczy hak wisi na przyponie, który łączy się z linką główną za pomocą krętlika. Z kolei na lince głównej, przed krętlikiem znajduje się plastikowy koralik, a przed nim ciężarek. Zadaniem koralika jest poniekąd stukot o ciężarek – tak przynajmniej twierdzą chłopaki z USA, których o to pytałem. Twierdzą że bywa wabiący dla niektórych gatunków ryb.

Carolina rig polecany jest do zbrojenia wormów, żabek, skorupiaków i gumek rybkokształtnych (shadów).

Wszystkie wyżej wymienione wyżej typy zbrojenia można z powodzeniem stosować na naszych łowiskach, do czego gorąco namawiam. Brak bassów wielkogębowych w naszych wodach nie oznacza, że techniki ich połowu są u nas nieskuteczne. Po prostu Amerykańscy wędkarze szybciej dostosowują się do tego, że ryby dość szybko przyzwyczajają się do klasycznych przynęt i technik. Polscy koledzy jak nie złowią nic, to narzekają na bezrybie. Amerykanie wymyślają nowe przynęty, albo modyfikują dotychczasowe. Dzięki temu, co sezon są gotowi by zaskakiwać drapieżniki czymś nowym, czymś, czego jeszcze nie znają. Sposób myślenia kolegów zza oceanu wydaje mi się coraz bardziej logiczny, dlatego swoją wiedzę na temat ich sposobów i technik będę pogłębiał na wszelkie możliwe sposoby i weryfikował na swoich łowiskach.

 

Błystki na pstrąga
19 kwietnia 2020, 11:29

Pstrągi potokowe można łowić na każdy typ przynęt sztucznych. Chciałem po krótko scharakteryzować dwa rodzaje błystek: obrotowe i wahadłowe. Są już nieco zapomniane przez większość pstrągarzy, a media i „autorytety” namawiają adeptów wędkarstwa, tylko do kupowania drogich woblerów, co moim zdaniem jest tylko kolejnym przejawem „marketingowego prania mózgów”. Błystki są często całkowicie pomijane we wszelkich publikacjach, albo są traktowane wręcz marginalnie – bez konkretów i bez szczegółów. A to właśnie szczegóły i niektóre, mało dostrzegalne dla laików, cechy blaszek stanowią o ich możliwościach i skuteczności. Dlatego powstał ten mini-artykulik. Jaką przynęta lepiej łowić w jakich warunkach i kiedy ją stosować.

Każdy rodzaj przynęty posiada pewne subtelne cechy, które predysponują ją do danych warunków.

błystki na pstrąga, przynęty na pstrąga

Błystka wahadłowa

Dla niektórych, starszych łowców pstrągów są niezastąpiona przynęta. Oczywiście wzorów wahadłówek jest nieskończenie wiele, a tylko niektóre nadają się do łowienia pstrągów. Jakie cechy powinna posiadać pstrągowa wahadłówka? Pamiętajmy, że będziemy nią łowić w silnym nurcie, który wynosi tego typu przynęty na powierzchnię. Ważne jest także żeby wahadłówka przypominała swoim rozmiarem, wyglądem i zachowaniem potencjalne ofiary kropkowańca. Zatem powinna ona być wąska, z dość grubej blachy. Długość od 2,5 do 7 cm. Jeśli chodzi o kolorystykę, to sprawdzają się kolory matowe. Dobre są miedziane i złote, matowe srebro też bywa chętnie zagryzane. Są dni że genialne są blachy całkowicie czarne. W ostatnich latach najlepiej sprawdzały mi się dwukolorowe. Z jednej strony np. czarne, a z drugiej srebrne. Albo złoty i miedziany. Ciężko takie blachy dostać, bo wykonywane są tylko rzemiślniczo. W razie czego można pokusić się o samodzielne malowanie. Dobrym pomysłem jest też upodobnienie swoich blach do małych rybek, którymi pstrągi się opychają: strzebelki potokowej, ciernika, głowacza albo małego pstrążka.

Zalety wahadłówki podczas łowienia pstrągów:

lotność – na małych rzeczkach, o obficie zarośniętych brzegach, czasami ciężko jest wykonać rzut. Nie jest możliwe odpowiednio szerokie zamachnięcie się. Wahadłówką wystarczy lekkie naładowanie kija „z nadgarstka”, a ciężka, podłużna blaszka poleci daleko;

doskonała praca, w czasie ściągania z nurtem rzeki.

Wady:

wpadanie w ruch wirowy w silniejszym nurcie (mowa o większości modeli);

konieczność korzystania z krętlika;

duża skłonność na łapanie zaczepów w ściąganiu z nurtem rzeki.

 

Kiedy warto stosować wahadłówkę? W sytuacjach wspomnianych powyżej. Mało miejsca, konieczność oddania dłuższego rzutu z trudnej pozycji. Najlepsze wyniki wahadłówkami można uzyskać późniejszą wiosną, gdy woda w górskich rzekach jest niższa, niż wtedy, gdy spływają roztopy. Jest wtedy także cieplejsza, niż zimą i pstrągi są już bardziej agresywne.

 

Błystka obrotowa

Tutaj także radzę zapomnieć o standardowych obrotówkach, które są dostępne w sklepach. Koncerny wędkarskie (czyt: „chińczycy” ;-) ) wytwarzają jedynie przynęty standardowe, które mają z góry określony stosunek masy korpusu, do kształtu i ciężaru skrzydełka. Oczywiście ważne są także takie niuanse jak kształt korpusu, kształt lista, długość drutu montażowego i ciężar kotwiczki. Ale to już wyższa szkoła jazdy, która wymagałaby osobnego opracowania. Skupmy się więc na pstrągowej obrotówce. Kiedyś spotkałem nad wodą faceta, który pokazał mi z dumą swoje pudełka z przynętami. Same woblery – niektóre modele kojarzyłem z allegro i portali internetowych – wyroby rękodzielników – skądinąd naprawdę dobrych. Jak zajrzał do mojego pudełka, to mnie wyśmiał. Zobaczył moje wynalazki i stwierdził, że na obrotówki w dzisiejszych czasach nie da się złowić pstrąga. Facet tak naprawdę nie wiedział co mówi, bo jedyne wirówki jakie znał to meppsy, jaxony i dragony. O błystce niedociążonej i przeciążonej nawet nie słyszał (bo i skąd?). Pstrągowa wirówka powinna być przeciążona – to klucz do sukcesu! Po chwili rozmowy, każdy z nas poszedł w przeciwną stronę. Nie był dalej ode mnie niż jakieś 100 metrów, a już miałem rybę na obrotówce. Ambicja nakazała mi go zawołać, ale opamiętałem się i odpiąłem rybę jeszcze w wodzie – niech sobie żyje w swojej nieświadomości.

Przeciążone wirówki penetrują głębsze partie wody i świetnie nadają się do ściągania pod prąd, nawet bardzo wolnego. Pracują wówczas bardzo agresywnie. Ja ostatnio zacząłem robić pstrągowe wirówki z przednim obciążeniem, a zamiast korpusu nawijam pióra.

Zalety obrotówki:

doskonała praca w ściąganiu pod prąd;

możliwość penetrowania okolic przydennych;

względnie dobra lotność;

fala hydroakustyczna o sporym natężeniu.

Wady:

brak możliwości ściągania z nurtem – ciężko wprawić w ruch skrzydełko, jak opadnie w okolice dna, to łapie często bardzo twardy zaczep;

prowadzone w poprzek nurtu mogą zgasnąć tuż przed oczami zainteresowanego pstrąga, który w takim wypadku na pewno odpuści atak.

 

Kolorystyka przynęt – podobnie jak w przypadku wahadłówek. Można się pobawić w malowanie skrzydełek. Najlepiej zrobić to za pomocą pisaków typu „marker”. Malowanie farbami i sprayami odpada – za gruba warstwa farby (zawsze jest za gruba ;-) ) powoduje, że błystka przestaje pracować. Najlepsze wyniki na obrotówki są moim zdaniem w lecie, małe modele mogą imitować owady. Kotwiczki obrotówek można przyozdabiać chwościkami i muszkami. Rybom takim jak pstrąg może przeszkadzać „goła” kotwica. Umiejętnie zawiązana muszka może imitować ogonek rybki i uśpić czujność nawet większego lorbasa.

Nikogo nie namawiam do korzystania z błystek na wodach pstrągowych, jak ktoś ma ochotę, to niech sobie używa samych wobków i jigów. Prawda jest taka, że odpowiednich wahadłówek i wirówek używa obecnie naprawdę mało kto, a bywają one naprawdę łowne w rękach sprawnego spinningisty. Jeśli już ktoś się pokusi, to proponuję stunningować swoje blaszki poprzez: malowanie skrzydełek, wiązanie chwościków albo oszlifowanie kulki, grzybka, stożka i strzemiączka, by wirówka pracowała jak należy. Warto też spróbować samemu wykonać na dentalu kilka sztuk obrotówek, albo pokombinować z wahadłówkami.

Pogoda a brania ryb
19 kwietnia 2020, 11:27

Warunki pogodowe mogą, ale nie muszą świadczyć o tym, czy ryby będą brały, czy też nie. W prasie wędkarskiej, a nawet w książkach przeczytałem ogromną ilość opinii i hipotez na temat wpływu warunków meteorologicznych na żerowanie ryb. Wydaje mi się, że prędzej multiplikator wyrośnie mi na ręce, niż ciśnienie, kierunek wiatru, opady, czy też jakikolwiek inny czynnik atmosferyczny wpływa bezpośrednio na brania. Owszem – powyższe czynniki wpływają na ryby i ich zachowania, ale jedynie pośrednio. Determinują bowiem w jakimś stopniu ich zachowanie. Dzięki czemu, jeśli znamy dane łowisko i jego ekosystem, możemy czasem z góry założyć czy warto w ogóle iść na ryby, lub jaką techniką będziemy łowić, i w których dokładnie miejscach.

wpływ pogody na brania

Ciśnienie atmosferyczne

Jest jednym z najciekawszych czynników, na temat którego powstało wiele, wiele mitów i teorii, które przeważnie są wyssane z palca ich autorów. Podstawowa teoria brzmi tak, że wzrost ciśnienia powoduje wędrówkę ryb na płytszą wodę. I odwrotnie – spadek ciśnienia – ryby płyną na głębię. W tym miejscu przypomnę co to jest ciśnienie i jak się je mierzy. Otóż ciśnienie barometryczne stanowi miernik wagi atmosfery znajdującej się ponad nami. 1016 milibarów uważa się za normalne ciśnienie atmosferyczne. Przede wszystkim ciśnienie atmosferyczne to wielkość mierzona na poziomie morza. Wyższy poziom pomiarów, powodowałby mniejszą ilość atmosfery ponad urządzeniem pomiarowym. Uważa się, że skutek działania ciśnienia barometrycznego jest bardziej znaczący w płytkiej wodzie niż głębokiej, ponieważ z powodu nacisku masy wody w głębokiej wodzie, ma ono zupełnie inne oddziaływanie niż w płytkiej. Woda jest po prostu cięższa od powietrza (i to znacznie), a wpływ ciśnienia na zachowanie ryb jest determinowany zmianami ciśnienia na ich organy (głównie pęcherz pławny). Nie jest to zatem ciśnienie atmosferyczne, ale ciśnienie atmosferyczne + masa wody znajdująca się ponad rybą. Idąc tym tropem, łatwo jest wywnioskować, że ryby zawsze będą starały się przebywać w pobliżu jak najbardziej optymalnych dla nich warstw wody. Czyli gdy ciśnienie będzie spadać, one będą przenosić się głębiej i na odwrót. Oczywiście to swego rodzaju „łopatologia” bo przecież wiadomo, że ryby różnych gatunków mają swoje ulubione strefy wody w których przebywają. Sum lubi głębię, bolenie wolą pływać płytko itd. Wracając do rozważań dotyczących odczuwania zmian ciśnienia przez ryby, to musimy pamiętać, że wszelkie teorie, które dotyczą samego ciśnienia atmosferycznego, w kontekście zachowań ryb, należy brać pod uwagę zakładając jedynie, że niezmieniony pozostanie poziom wody w zbiorniku wodnym. Zmiana ciśnienia atmosferycznego (nawet spora) jest niczym w porównaniu ze zmianą poziomu wody nawet o kilka centymetrów. Dlatego warto pamiętać że zmiany pogodowe typu obfite opady, czy kilkudniowe upały wywołają w zachowaniach ryb znacznie większe zmiany niż wielkie skoki ciśnienia. Podobnie zresztą jest podczas łowienia w rzekach i zbiornikach zaporowych, gdzie poziom wody może się zmieniać w krótkim czasie znacznie (otwarcie i zamknięcie śluz na zaporach). Sumując powyższe, to wydaje mi się, że na większości łowisk w Polsce nie ma sensu brać pod uwagę zmian ciśnienia barometrycznego, bo pośród mnogości czynników atmosferycznych, samo ciśnienie ma wpływ wręcz znikomy w porównaniu właśnie do opadów, susz itp. Baczna i systematyczna obserwacja przyrody, umożliwia dostosowywanie swej techniki połowu do warunków zastanych na łowisku. Stąd musimy pamiętać, że wszelkie zmiany poziomu wody wpłyną na przemieszczanie się ryb i na ich żerowanie. Dzięki temu można wykombinować, jaką przynętą i na jakiej głębokości będziemy łowić. Jeśli mamy do dyspozycji łódkę albo ponton, to nasze szanse zwiększy także fakt, czy nasze przynęty będziemy mieli możliwość ciągać z głębokiej wody na płyciznę, czy z płycizny na głęboką wodę. Jest to niezmiernie istotne! Wytłumaczę to w taki sposób:

Płytsza woda jest z reguły przy brzegu. Zatem stojąc na brzegu mamy praktycznie tylko jedną możliwość – ciskać na głębokość i ściągać w kierunku wypłycenia (brzegu). W przypadku spadku ciśnienia pod wodą (spadek poziomu wody, bądź znaczny spadek ciśnienia atmosferycznego przy ustabilizowanym poziomie wody) sytuacja może wyglądać w sposób następujący: Ryby znajdujące się w przybrzeżnych wypłyceniach, zaczną się od brzegu oddalać, schodząc przy tym na większe głębokości. Biorąc pod uwagę, że będziemy prowadzili przynętę w kierunku przeciwnym (z głębokiej wody, do płytkich partii przybrzeżnych, to nasz wabik, wobec naturalnego zachowania większości rybek, które ma imitować, będzie zachowywał się nienaturalnie. Z pewnością może to wzbudzić podejrzenia u niejednego drapieżnika, który żerując, zamiast gonić naszego wobka, czy rippera, będzie ścigał całe stado, które porusza się w kierunku przeciwnym niż nasza przynęta.

Zakładając, że nie dysponujemy żadnym pływadełkiem, to rozwiązaniem może być wówczas dalekie zarzucanie zestawu z bocznym trokiem i powolne ściąganie do brzegu – by jak najdłużej przebywał on w tej strefie, w której są ryby. Być może żerujący drapieżnik wybierze akurat naszego paprocha? Można też założyć na ciężkiego jiga, przynętę imitującą coś innego niż rybka – worm, raczek itd. Chęć urozmaicenia rybnego menu dla np. sandacza właśnie o coś niestandardowego, może być jedynym bodźcem do połknięcia przynęty. Jak sami widzicie możliwości jest całe mnóstwo, trzeba tylko kombinować, kombinować i jeszcze raz kombinować. A w razie porażek – wyciągać wnioski i dalej próbować innych rozwiązań. W końcu może nadejść upragnione branie, którego byśmy nie mieli, łowiąc tak jak inni, którzy swe niepowodzenie wytłumaczą „złym ciśnieniem” ;-)

Przebłyszczenie
18 kwietnia 2020, 16:30

Termin „przebłyszczenie” powstał wśród wędkarskiej braci już dość dawno temu. Pierwotnie oznaczał brak reakcji ryb drapieżnych na błystki (stąd prawdopodobnie nazwa „przebłyszczenie”). Wiązano to z instynktem samozachowawczym ryb. Osobnik, który już raz boleśnie został potraktowany przez błystkę, zapamiętywał ją jako zagrożenie i unikał kolejnych kontaktów w przyszłości podobnymi przedmiotami (czyt: „błystkami”). Czasem drapieżnik z „blaszaną traumą” traktował przynęty bardzo ostrożnie, często ich nie atakując, a jedynie płynąc na nimi, przyglądając się. Początkowo z przebłyszczeniem radzono sobie w prosty sposób. Zamiast klasycznych blach używano woblerów albo innych własnoręcznie wykonanych przynęt, które nie były produkowane seryjnie. Jeżeli ktoś miał dostęp do gum – korzystał z nich. Zaznaczam, że mowa o czasach, gdzie w sklepach można było dostać tylko wahadłówki polspingu, a meppsy, rapale, czy wobki ABU były tylko w pewexach za grubą walutę. Kupowanie wówczas za grosze gum – tak jak dziś, nie wchodziło w rachubę. Trzeba było mieć za granicą krewnych, najlepiej w USA. Za to woblera mógł wystrugać każdy i jeśli udało się skonstruować model, odpowiadający rybom, to następowała (na jakiś czas) pełnia szczęścia – znów można było regularnie łowić ryby w „przebłyszczonej” wodzie.

Przebłyszczenie

Dzisiaj mianem „przebłyszczenia” określa się brak reakcji na jakiekolwiek sztuczne przynęty, a przynajmniej te, które są bardzo popularne. Mowa oczywiście nie tylko o wahadłach i wirówkach, ale też o klasycznych ripperach, twisterach, czy kopytach – czyli przynętach, które są używane przez praktycznie każdego spinningistę. Zjawisko „przebłyszczenia” dotyczy głównie miejsc, gdzie jest spora presja wędkarska. Ale nie zawsze i niekoniecznie. Często nadzwyczajna ostrożność w stosunku do sztucznych przynęt dotyczy pojedynczych ryb – najczęściej już nie młodych. Takich, które w swoim życiu niejeden raz uniknęły kary śmierci z rąk wędkarza. Potargały zestaw, odgryzły przynętę, wytrzepały z pyska hak, albo po prostu zostały wypuszczone przez łowiącego. Jeden gatunek ryby nierówny jest sprytem drugiemu. Dlatego „przebłyszczenie” nadal pozostaje zagadką nie do końca udowodnioną w stu procentach. Dla niektórych jest oczywistym faktem, dla innych mydleniem oczu przez producentów, chcących na siłę sprzedawać wędkarzom kolejne wzory świeżo wypuszczonych na rynek nowości. Zatem moim zdaniem do problematyki przebłyszczenia nie można podchodzić w sposób jednoznaczny. Moim zdaniem nie można w jednym szeregu postawić pstrąga czy bolenia razem ze szczupakiem, który jak wiadomo ostrożnością nie grzeszy. Właśnie na „zębatego” chciałem zwrócić szczególną uwagę w swoich rozważaniach. Sporo rekordowych osobników tego gatunku łowiona jest od dziesięcioleci na błystki wahadłowe. I to nie na żadne unikaty wychodzące z pracowni doskonałych rzemieślników, ale na najzwyklejsze klasyki polspingu. Znam kilku wędkarzy starszej daty, którzy myślą następującymi schematami: „Na szczupaka najlepsza blacha.” – gdy polują na ten gatunek, to używają wyłącznie wahadłówek. Na dodatek nie urozmaicają ich pracy w żaden sposób samodzielnie. Po prostu rzut i zwijanie. O dziwo – mają wyniki! Natomiast złowienie bolenia to już dla nich problem nie do przeskoczenia. W moim mieście żyje jeden z autorytetów – rzemieślników od wytwarzania wahadłówek. Człowiek doświadczony i doskonały wędkarz. Kilka razy miałem z nim okazję porozmawiać, a że jest on dosyć otwarty na przekazywanie swych doświadczeń, to chcąc skorzystać z jego wiedzy, zapytałem go o te jego wahadłówki. Dlaczego jeden model jest bardziej łowny, a inny mniej? Pytałem jakie szczegóły przynęty odpowiadają za „łowność”. Odpowiedział mi, że najważniejszy jest kształt blachy i jej wykrępowanie. Dobrze zaprojektowana i wykonana blaszka, porusza się w wodzie w taki sposób, że wytwarza fale hydroakustyczną niemal identyczną jak żywa rybka. Na drugim miejscu postawił kolor przynęty. Szczegóły typu faktura łuski i inne ciapki – pozostawił na miejscu ostatnim. Zaznaczam, że w naszej rozmowie chodziło jedynie o połów szczupaka. Dlatego jego odpowiedź wydała mi się logiczna. Szczupak w pierwszej kolejności odbiera sygnał linią boczną, zatem sygnały hydroakustyczne mogły w pierwszym etapie skłonić go do ataku. Gdy nie zdążył powstrzymać odruchu (kto nie widział „hamującego” szczupaka przed samą przynętą, ręka w górę!) i zaatakował blachę w pełnym przekonaniu, że to np. płotka. Po celnym ataku, było już dla niego za późno i zostawał zacięty. A teraz druga sytuacja z życia wzięta. Biorąc pod uwagę to, co się dzieje obecnie na rynku sprzętu wędkarskiego – dość komiczna i nieco potwierdzająca teorię skuteczności niektórych modeli wahadłówek. Od jakiegoś czasu media przekonują o skuteczności jerków na szczupaki – zwłaszcza do połowu ich okazowych egzemplarzy. Reklamy wielkich szczupaków z jerkami w pyskach zapełniały i nadal zapełniają niemal każdą powierzchnię reklamową w gazetach branżowych. To samo na portalach wędkarskich. Tutaj co prawda zdjęć jakby mniej, a większość szczupaków – „metrówek” – bohaterów owych zdjęć, pochodziła z łowisk znajdujących się po drugiej stronie Bałtyku. Szwecja zawsze darzyła spinningistę tymi rybami. Szwedzkie zębacze nie znały jednak polskich najstarszych broni „szczupakowych”, czyli „Gnoma”, „Algi”, „Kalewy” i „Morsa”. A oto moja krótka opowieść. Pewnego dnia zadzwonił do mnie „kolega po kiju” i zaproponował wyjazd do Szwecji na dziesięć dni. Niestety – obowiązki nie pozwoliły, ale ów kolega zebrał grupę kilku znajomych i pojechali. Ekipa liczyła cztery osoby. Każdy zaopatrzony w zestaw kijów, ogrom „szczupakowych” przynęt – w tym jerków i innych. Wśród chłopaków jedno miejsce zajął pan Jurek – wujek jednego z nich – będący już od jakiegoś czasu na emeryturze. Jak na emeryta przystało – nie miał pieniędzy na drogie zabawki. Wziął raptem dwa kije z leciwymi kołowrotkami. Ale skoro wyprawa pochłonęła trochę oszczędności, to postanowił dołożyć około 200 zł na same wahadłówki, których wziął całą skrzynkę – wyjazd miał być udany, „jak szaleć, to szaleć”. Pan Jurek, chociaż na naszych łowiskach nigdy nie wykazywał się kunsztem łowieckim odbiegającym od przeciętnej, w Szwecji swą skutecznością wręcz zdruzgotał pozostałych kolegów. Wszyscy już drugiego dnia zaczęli rozglądać się po sklepach za „blachami” i pożyczać je od pana Jurka. Polspingowskie produkty przez całą wyprawę okazywały się znacznie skuteczniejsze, od jekrów, które kosztowały nawet dziesięciokrotnie więcej od nich. Przypadek? A może właśnie to, że Szwedzkie szczupaki ich nie znały? A może nadmiar jerków w wodzie im się opatrzył i wolały „blachę”? Tak czy owak powyższa sytuacja dostarczyła więcej pytań niż odpowiedzi w kwestii zagadnienia jakim jest „przebłyszczenie”. Inaczej rzecz ma się z rybą jaką jest boleń. Niekiedy zdarzało mi się zaobserwować, że ryba ta ogląda dokładnie podawaną przynętę, a po kilku rzutach przestaje na nią całkowicie reagować. Woblerów boleniowych, z których korzystałem w swoim życiu było całe mnóstwo. Wiele rękodzieł wykonanych przez „mistrzów – wędkarzy – boleniarzy”. Swego czasu cierpiałem na „boleniozę” i niemal każdą wyprawę poświęcałem tej rybie, dlatego złowiłem ich stosunkowo sporo na owe „boleniowe killery”. A teraz najśmieszniejsze – mój największy złowiony w życiu boleń został złowiony na srebrną wahadłówkę „Gnom 2”, którą założyłem tylko w celu rozprostowania żyłki. W ostatnich latach moją miłością wędkarską zostały sandacze i sumy. Zatem chciałem się podzielić doświadczeniami związanymi z ich połowem. Mówi się, że sum jest niemal ślepy, że praktycznie nie korzysta ze zmysłu wzroku podczas polowania, a polega jedynie na węchu, smaku i linii bocznej. Wydawać by się mogło, że tylko wonne przynęty będą dla niego najlepsze, ale ja nie stosuję żadnych atraktorów. Udało mi się wypracować trzy skuteczne typy przynęt na moim łowisku, z czego jedna jest przynętą gumową, a w zasadzie jedną odmianą kolorystyczną gumki. Gdzie więc „ślepota suma”? Łowienie sandaczy mających 60 cm długości przestało być dla mnie wyzwaniem. Wiem że okazy tej ryby żyją w moich stronach w naprawdę sporej ilości. Zatem co roku czerwiec oraz okres od listopada do końca grudnia rezerwuję wyłącznie w poszukiwaniu wielkich egzemplarzy mętnookich. I tutaj pojawia się… „przegumienie”? Używając klasycznego kopyta złowić sandacza jest bardzo łatwo, ale są to ryby… no właśnie, ryby około 60 cm i rzadko kiedy większe. Dlatego swój arsenał przynęt sandaczowych zamieniłem z klasycznych przynęt „kopytopodobnych” o rozmiarach 5-9 cm, na wabiki od 15 do 25 cm. Zamiast klasycznej perły z czarnym grzbietem używam brązów, czerni oraz fluo. Okazało się w tym przypadku, że „duży może więcej”. Rzeczywiście większe przynęty okazują się bardziej selektywne i bierze na nie więcej większych ryb. Moje sandaczowe przynęty to głównie jigi. Albo naturalistyczne, rybkokształtne z trójwymiarowymi oczami, wtopionym obciążeniem i folią holograficzną, albo dziwolągi z USA, które wg. producentów mają służyć do metody „drop shot” (ja nimi zwyczajnie jiguje, w klasycznym zbrojeniu z główką i pojedynczym hakiem). Zdarza mi się samemu wykonać koguta, chociaż dla wielu byłby to kogut – mutant (ze względu na swoje rozmiary). Dzięki takim rozwiązaniom liczba łowionych przeze mnie sandaczy mających więcej niż 70 cm znacznie wzrosła. Od pewnego czasu staram się wybierać złoty środek. Dzięki temu można nauczyć się innego, wędkarskiego sposobu myślenia. Eksperymentowanie z przynętami i poznawanie rybich zwyczajów jest świetną zabawą samą w sobie. Dzięki temu nauczyłem się wykonywać samodzielnie niektóre typy przynęt, dostosowując je specjalnie „pod łowisko” w którym łowię. Teraz sam mogę sprawić, że przynęta dotrze na porządaną przeze mnie głębokość w odpowiednim tempie, przy konkretnym uciągu wody i wabić będzie ryby swym unikatowym kolorem, czy pracą.

Dlatego właśnie wybrałem i zawsze będę obierał własną drogę. Drogę samodzielnego testowania i selekcji przynęt, opartą o kilka logicznych zasad, których nauczyło mnie wędkarstwo. Zawsze staram się łowić inaczej niż inni. Tam gdzie widzę pozakładane białe i żółte gumy, ja założę czarną wirówkę, Zamiast srebrnego woblerka, zapnę na agrafkę złote wahadło. Ryby w każdym łowisku zachowują się nieco inaczej. Chcąc łowić je skutecznie należy zawsze być o „krok przed” innymi wędkarzami. Takie podejście zapewni nam łowienie ryb nietuzinkowych i ponadprzeciętnych. Chociaż znalezienie skutecznych sposobów na dane łowisko, to nieco żmudny temat, ale zapewniam, że czasem się warto pomęczyć, niż iść po raz kolejny na łatwiznę i utonąć w morzu przeciętności. Bo owa wędkarska przeciętność to w moim rozumieniu właśnie „przebłyszczenie” – czyli zjawisko powodujące, że „ryby nie biorą”

Prowadzenie woblera
18 kwietnia 2020, 16:28

Wobler - to przynęta, którą spinningiści traktują ze szczególnym pietyzmem. Wynika to głównie z jej budowy, urody i niekiedy super zachowania w wodzie. A być może wierzymy w woblery dlatego, że są najdroższymi ze wszystkich przynęt? W każdym razie, nad żadną przynęta człowiek nie rozpływa sie tak, jak właśnie nad wobkami. Szczęśliwe i łowne modele, które nieraz wyciągaliśmy z zaczepów włażąc do zimnej wody, mają dla nas niekiedy znaczenie wręcz uczuciowe. A urwać takiego "killerka" to już wogóle niepowetowana strata. Jakoś gumy, czy koguta tak nie żal - nawet gdy także był łowny. Ileż rodzajów woblera istnieje? Całe multum! Są tonące, pływające, powierzchniowe, bezsterowe, sterowe. Wśród każdego rodzaju można wyróżnić po kilka-kilkanaście podgrup. Ileż wzorów, wielkości i kolorów - tego nikt nie zliczy.

prowadzenie woblera, jak prowadzić wobler

Chciałem dziś opisać sposób prowadzenia woblerka. Ze względu na ograniczenia ("czasoprzestrzenne" ;-) ) postanowiłem zawężyć temat tylko i wyłącznie do pływających woblerków ze sterem. W dodatku o rozmiarach mieszczących się pomiędzy 3-8 cm.

Co trzeba uczynić by nasz wobler stał się killerem? Otóż wpływa na to całe mnóstwo czynników. Przede wszystkim dobór wobka. Imitujący wyglądem i zachowaniem rybki żyjące w naszym łowisku, które na dodatek mają w zwyczaju na nich żerować - ideał! Załóżmy więc, że już wybraliśmy takie cudo z naszego pudełka. Jak wydobyć z niego to co najlepsze w wodzie? Jak sprawić, by poruszał się prowokująco? By penetrował odpowiednie warstwy wody? Jakim tępem i jakim sposobem go prowadzić? Na jakiej głębokości? O tym właśnie chce napisać.

Często spinningista zakupuje woblerek, który polecił mu kolega, łowiąc na ten model komplet np. szczupaków. Czasem czytamy w internecie, w prasie wędkarskiej o nim pochlebne opinie i chcemy spróbowac. A tu nic! Ani dotknięcia przez rybę. Łowimy uparcie w przekonaniu, ze skoro nie ma brań, to znaczy, że "nie ma tu ryb". Zmieniamy miejscówki, rzucamy, ściągamy i tak w kółko. Aż do straty przynęty na zaczepie. Mówimy koledze co sądzimy o jego pomysłach, zarzekamy się, że już nigdy nie uwierzymy artykułom, kolegom z sieci itd. Strofujemy siebie za naiwność i wracamy na łowisko z "wypróbowanymi przynętami", zapewniającymi nam średnią 1 szczupaka na tydzień.

Oto moja propozycja jak z każdego modelu wykrzesać to w czym jest najlepszy.

Przede wszystkim przetestujmy go na płytkiej wodzie. Załóżmy polaroidy i prowadźmy sobie za pomoca samego kija wzdłuż brzegu w jedną i druga stronę. Zmnieniajmy tempo, zatrzymujmy, obliczajmy w pamieci ile sekund się wynurza z głębokosci np. 0,5 m i analizujmy.

Gdy już zaczniemy łowić, to po zarzuceniu przynęty odczekajmy chwilkę. Przypomnijmy sobie co widzieliśmy przy brzegu na płyciźnie. Czy wobler zaczynał pracować już przy bardzo wolnym, wręcz leniwym ściąganiu? Czy wykładał się na bok podczas szybkiego ściagania? Jeżeli tak, to poprowadźmy go tak wolno jak to jest możliwe. Zakładając, że chcemy spenetrować przypowierzchniową warstwę wody, przerywajmy co parę obrotów i pozwalajmy mu się bezwładnie wynurzać - by imitował rybkę, która "oczkuje". Czasem przyśpieszmy, nie za często. 2-3 obroty korbką. A nóż naszego wobka śledził drapieżnik i dopiero próba ucieczki ofiary skłoni go do ataku? Do czego zmierzam? Sumując powyższe chodzi o to, by wobek w wodzie zachowywał się właśnie jak ofiara drapieżnika, a nie rytmicznie migający kawałek drewna, pianki, plastiku umalowany w barwy rybki. A tak właśnie wygląda podczas typowego "spinningowania". Czyli rzut i jednostajne ściąganie za pomocą samej korby - najczęściej zbyt szybkie. Ryby owszem - dają się złowić nawet w taki sposób, ale taka metoda łowienia jest znacznie mniej skuteczna, zwłaszcza na te drapieżniki, które są już "tresowane" i wiedzą czym pachnie połkniecie dziwnej - szybko przemieszczającej się rybki. Moim zdaniem, to właśnie sposób poprowadzenia woblerka świadczy o jego łowności, albo jej braku.

Kolejnym ważnym elementem jest zestaw na który łowimy. Chodzi o to, że aby mały wobek (np. 3 cm) ładnie się prezentował w wodzie i poprawnie pracował, nie możemy go umocować do plecionki 20LB, albo żyły "trzydziestki" na dodatek z przyponem stalowym i potężną agrafką. Dopasujmy grubość linki do wielkości wobka. Cieńsza linka zawsze wpływa pozytywnie na jego pracę w wodzie! Delikatny zestaw zapewni nam także możliwośc dalszych wyrzutów, gdy zajdzie taka potrzeba. Zapinajmy nasz wabik zawsze o agrafkę, "półokragła" - te o kształcie "trójkąta" znacznie ograniczają zakres ruchu przynęty.

Jeżeli nie znamy jeszcze dobrze naszych wobków i nie wiemy czego się po nich spodziewać, to można się zasugerować przed łowieniem danymi producenta - odnośnie głębokości na której pracuje. Wielkość i kształt dopasumy do gatunku ryby, którą próbujemy złowić. Takie uproszczenia nie zastapią oczywiście w 100% dokładnego przetestowania naszych cudeniek, ale moga stać się początkową wypadkową do ich testów.

W czasie prowadzenia woblerka bawmy się nim. Cały czas skupiajmy sie na nim i wyobrazajmy sobie co on robi pod wodą. Jak muska o podwodne przeszkody sterem, jak nurkuje, gdy go mocniej podciągniemy, jak wynurza się przy przerwach w prowadzeniu. Sama taka koncentracja na prowadzeniu przynęty stanowi świetny trening dla spinningisty - nie tylko przy łowieniu woblerami, ale każda przynętą. Ułatwia pozostanie w koncentracji non-stop, a jak jesteśmy skoncentorwani, to nie przegapimy brania i nie spóźnimy zacięcia!

Zatem woblery do pudełka i nad wode! Do dzieła! I połamania kija!