Archiwum kwiecień 2020, strona 26


Zimne taktyki na szczupaka
15 kwietnia 2020, 15:49

Zimne, jesienne dni sprzyjają zapełnianiu się barów, knajp i restauracji. Mało kto spędza czas na świeżym powietrzu, jeszcze mniej na łonie dzikiej przyrody. A komu chciałoby się siedzieć nad wodą i łowić ryby? Wielu widzi oczami wyobraźni ognisko, zarzuconą wędkę i zapach pieczonych kiełbasek. A co jeśli powiem, że na jesiennej wyprawie spinningowej jest inaczej? Wędka nie jest zarzucona, a trzeba ją nieustannie zarzucać. Ogniska nie ma, ponieważ łowimy mobilnie i nie chcemy płoszyć ryb. Zapachu jesieni nie ma. Jest deszcz, często wiatr, który umożliwia rzucanie i na dodatek przeważnie jest ciemno. Ręce grabieją, z nosa cieknie, a ryby nie chcą brać.

szczupak, szczupak na spinning, woblery na szczupaka

Dlaczego więc chcemy łowić w mroźne, jesienne wieczory? Odpowiedzi jest kilka: bo lubimy łowić na spinning, bo wtedy jest czas na złowienie naprawdę dużej ryby, bo nie jesteśmy zdziadziałymi mięczakami, co siedzą z kuflem przed TV. Większość łowców zgodnie zauważa, że najlepsze miesiące na dużego szczupaka, to październik i listopad. Podobnie, jak w przypadku innych gatunków – wiekowy szczupak zachowuje się inaczej, niż jego młodsi, mniejsi bracia. Oczywiście każdy duży osobnik może mieć inne nawyki żywieniowe, w zależności od środowiska, w jakim żyje. W jego jadłospisie dominować będą inne ofiary, żerował będzie w różnych miejscach i o różnych porach. Ale od czego nasze doświadczenie? Możemy go wytropić i oszukać, a nawet jeśli się nie uda, to zabawa i tak będzie satysfakcjonująca.

Naprawdę duży szczupak nie ma oporów przed zaatakowanie przynęty, stanowiącej połowę długości jego ciała, a nawet większych. Jeśli polujemy na „metrówkę”, możemy śmiało używać przynęt nawet 30 cm długości. Wiem, że mało kto z nas takie posiada w swoim arsenale, bo przynęt 20-30 cm raczej nie ma w sprzedaży, a jeśli są, to sprzedawca w sklepie głupio się pyta, czy jedziemy do Norwegii łowić na trolling. Medialne „pranie mózgu” w branży spinningowej niejako odniosło swój skutek – jadąc na szczupaka do skandynawii mamy brać wielki przynęty, bo u nas, w Polsce niby szczupak bierze tylko na małe 7-9 cm rippery perłowe ;-) Prawda jest taka, że niejeden Polak wyjechał na dwutygodniową wyprawę z potężnym uzbrojeniem i wyniki miał takie same, jakby miał w Polsce, gdyby dwa tygodnie poświęcił na urlop i szukanie wielkich zębaczy u nas. Ale „przewodnik wędkarski” też musi z czegoś żyć ;-)

Więc jak nie mamy wielkich woblerów i sprzętu umożliwiającego łowienie nimi (czyt. „zestawu castingowego z betoniarką”), to nie trudźmy się. Woblery możemy zrobić sami, jak mamy kawał lipy i resztę narzędzi. Czeka nas trochę strugania, malowania i kombinowania, ale warto. Jak zrobimy 50 szt. wielkich woblerów w ciągu roku, to łowiąc na ciężki casting nie zdołamy tego wszystkiego urwać, chociażby ze względu na linkę, której będziemy używać do łowienia.

Pewnie wielu z Was zadaje sobie teraz pytanie: „dlaczego łowić na mamucie przynęty”? Przecież im zimniej, tym bardziej idziemy w downsizing? No niby tak, ale NIE! Przypominam, że mówimy o łowieniu dużych skurczybyków, a nie przeciętniaków i że nie staramy się wyrzeźbić z wody cokolwiek, tylko szukamy szczupaka, na dodatek wielkiego. Takie bydle gromadzić będzie zapasy na zimę w przepastnym brzuszysku inaczej, niż średniaki. On już dawno zapomniał jak smakują małe ryby i chyba nie chce do tego wracać. Płoć może się okazać za mała. Lepsze są drapieżniki. Szczupaki lubią jeść okonie, a jak wyrwą się z letargu, bo nie zjedzą nic przez kilka dni, to wyruszą na polowanie. Łatwo wtedy znaleźć się na kursie kolizyjnym z innym szczupakiem, którego przecież można zjeść. Podobnie jak suma, sandacza i bolenia. Duży szczupak nie okaże litości żadnemu.

Dlatego nasze przynęty nie mogą być pomalowane w słuszne barwy: płoć, lin, karaś. To kolejny powód by budować je samemu. Tutaj jedna mała uwaga: jeśli chcemy mieć dobre, wielkie woblery na szczupaka, musimy je malować bardzo dokładnie. Jeśli nie potrafimy sami zrobić tego dobrze, to po wykonaniu, wyważeniu, zaszpachlowaniu i zapodkładowaniu korpusu, dajmy je komuś, kto je pomaluje.

Bez względu na to jaki rodzaj woblera będziemy używać, musimy prowadzić go możliwie pomału. W zimnej wodzie żadna ryba się nie spieszy. Jeśli chodzi o sam wybór miejscówki, to zarówno w rzece, jak i wodzie stojącej mam sprawdzony sposób – pytam spławikowców i grunciarzy gdzie łowią – jeśli jest białoryb, to pojawi się też szczupak. Oznak jego żerowania możemy nie zauważyć na powierzchni – jak to ma miejsce w miesiącach letnich. Ale pracowite obławianie o różnych porach, wskazanych obszarów może przynieść sukces, o którym długo nie zapomnimy.

Łowienie okoni w rzece
15 kwietnia 2020, 15:47

Istnieje wiele teorii na temat łowienia okoni w wodzie płynącej. Dywagacje mogą sięgać od koloru przynęty, po uzbrojenie. Ale nie o samą przynętę nam chodzi. Chodzi o analizę samego łowiska, aby znaleźć okonie, żeby nasza przynęta bezsensownie nie pruła martwej wody. Aby ustalić miejsca bytowania tych ryb, należy spędzić trochę czasu nad wodą, niekoniecznie łowiąc. Ale będzie to dobra inwestycja naszego czasu w ogólnym rozrachunku.

Prosty sposób na stworzenie mapy okoniowych stanowisk: Rysujemy (albo idąc w zgodzie z techniką ściągamy z google earth i drukujemy) fragment naszej rzeki i zaczerniamy ołówkiem wszystkie miejsca, gdzie jest silny prąd. Tam gdzie jest słabszy – wszelkie spowolnienia zaznaczamy ukośnymi liniami. Wszelkie zastoiska i linię brzegową zostawiamy niezakreślone. Ze specjalną uwagą traktujemy miejsca takie jak: delty, mniejsze rzeczki, doki, pomosty itp.

okoń, okoń na spinning

Właśnie w tych niezakreślonych miejscach „specjalnych” będą okonie. Ale to nie koniec naszej strategii. Odwiedzając kolejno nasze miejsca, łowimy w nich bardzo dokładnie. Na każde stanowisko poświęćmy nawet po 2-3 godziny. Jeśli logiczny dobór przynęty zawodzi, poeksperymentujmy. Jeśli nadejdą brania, to zanotujmy godzinę, rodzaj przynęty i sposób jej prowadzenia.

 

Techniki jakie będziemy stosować to: łowienie z prądem i w poprzek nurtu. Starajmy się nie ustawiać tak, by ciągać przynętę pod prąd. Okoń nie chce walczyć z prądem i nie będzie ścigał przynęt w taki sposób. Najlepsze jest łowienie z opadu, ale powolnego opadu, a nie tego co przypomina bombardowanie Berlina główkami jigowymi po 35 g i więcej. W miejscach, przybrzeżnych, gdzie głębokość może być mniejsza niż jeden metr, super sprawdzają się wormy uzbrojone w pojedynczy haczyk w połowie korpusu przynęty. Okonie często siedzą pod nawisami i tylko czekają aż do wody wpadnie coś z zewnątrz. To jak rarytasik w diecie. Robak lub larwa, zawsze jest mile widziana w ich menu, a biorąc pod uwagę, że przeważnie „pasiaści” siedzą grupkami, to wyjścia do przynęt kilku z nich jednocześnie do jednej przynęty nie są rzadkością.

Wzdłuż brzegu możemy przeciągać pod powierzchnią ripperki, niewielkie shady i oczywiście obrotówki typu „comet”. Dobrze sprawdzają się woblerki, nie większe niż 7 cm.

Z kolei „czarnym koniem” wśród przynęt są nieśmiertelne wahadłówki. W zasadzie chodzi mi o dwa rodzaje – jedne – niewielkie, ale mocno przeciążone – służące do obławianie przykos (niekoniecznie głębokich). Rzucamy nimi ponad przykosę i czekamy by nurt je zniósł, kiedy toną prosto do przykosy – wydaje się trudne, ale jeśli dobrze poznamy niuanse dna i potrafimy celnie rzucić, to jest to jak najbardziej wykonalne. Spływająca w ten sposób wahadłówka kolebie się na boki i jest często atakowana zanim dosięgnie dna.

Drugi rodzaj wahadłówki – to szeroka, dość mocno wykrępowana i nie za ciężka – najlepsza przynęta na świecie do łowienia „z nurtem”. Łowimy nią tak samo jak w przypadku połowu pstrągów, czy innych łososiowatych. Rzucamy w górę rzeki, w miejscach gdzie prąd jest słaby i ściągamy ją ciut szybciej od uciągu wody. Co jakiś czas podnosimy kij do góry, bo tak prowadzona przynęta jest bardzo podatna na twarde zaczepy.

Łowienie w dokach, okolicach mostów itp.

Nienaturalne elementy rzeki również przyciągają okonie. Gdy nad rzeką widzisz „zaparkowane” barki czy łodzie – to okonie kręcą się tam na pewno. Te mniejsze są tak naiwne, że nawet czasami nie trzeba zarzucać, wystarczy przeciągnąć przynętę w okolicach burty i ryby wyskakują do naszej gumki jak wściekłe psy do listonosza. W takim wypadku nie ma wielkiej filozofii z przynętą – biorą na wszystko, ale są to osobniki małe, a przecież nie o takie nam chodzi.

Powierzchniowe łowienie kleni
15 kwietnia 2020, 15:46

Spośród najbardziej efektownych metod połowu na spinning, jedną z najbardziej interesujących jest łowienie powierzchniowe na delikatny spinning. Dotyczy ono przede wszystkim łowienia kleni (które chcę tutaj szerzej opisać), jak i jazi, pstrągów, świnek i brzan.

kleń, woblery na klenia

Klenie można łowić przez cały rok, ale w zależności od pory roku, a raczej od temperatury wody, stosowanie tych samych technik w miesiącach letnich i pozostałych jest zupełnie inne. Klenie grasują pod powierzchnią rzek i wód stojących, jak tylko zrobi się ciepło. W wodach stojących łowienie kleni to trochę loteria, jeśli woda jest przejrzysta, to klenie stają się ostrożne niemal jak pstrągi i podejście ich jest niezmiernie trudne. Co innego rzeka – jeśli brodzimy, lub umiemy się prawidłowo zamaskować na linii brzegowej, to możemy mieć dużo zabawy z kleniami.

Podpowierzchniowe łowienie na małe przynęty, które często smużą po powierzchni wiąże się ze stosowaniem bardzo cienkich linek, na dodatek, najlepiej gdy rezygnujemy z plecionki. Żyłka w lecie, w płytkiej wodzie sprawdza się po prostu o wiele lepiej. Pozwala dalej zarzucać małą i lekką przynętę i jest mniej widoczna pod wodą. Do tego odrzucamy kolejny z elementów „płoszących” - czyli krętlik i używamy samej agrafki.

Maskowanie i odpowiednie podejście do brzegu, to klucz do łowienia kleni. Klenie bywają bardzo ostrożne, ale da się je oszukać. O stosowaniu kamuflażu nawet nie wspominam. Ważne jest podejście do brzegu. Ideałem jest stanie w pewnej odległości od brzegu, ale musimy znać dobrze teren by łowić w ten sposób. By odpowiednio podać i poprowadzić przynętę w miejscu, gdzie sami nie widzimy tafli wody. Najlepsze miejsca to takie, gdzie na brzegu rośnie wysoka trawa, krzewy i jakieś drzewa. Z kolei woda to nurt i kamieniste lub piaskowe dno. W takich miejscach letnie klenie mają swoją restaurację. Co rusz jakiś owad wpada do wody, albo ląduje na jej powierzchni i jest wtedy łatwym kąskiem. Nawet duży kleń nie pogardzi owadem! Pamiętajcie o tym że: ryby, żaby, czy raki są jedzone przez klenie, ale owady są zupełnie czymś innym w ich menu, są okresowym smakołykiem i w wysokiej temperaturze, klenie ustawiają się w wodzie właśnie w takich miejscach, gdzie najłatwiej im o tego typu pożywienie.

Dlatego przynętą numer 1 są woblery owadzie. Jeszcze kilka lat temu ciężko było je kupić. Były bardzo drogie i rzadko trafiał się dobry model mniejszy niż 3 cm. Obecnie takich zabawek jest pełno. Niektóre woblery są malowane na owady, które pojawiają się sezonowo. Ja sam staram się robić woblerki owadzie i najmniejszy jaki do tej pory zrobiłem miał 7 mm długości. Pamiętajmy o zasadzie, że im mniejsza przynęta, tym cieńsza linka. Optymalna do łowienia powierzchniowego moim zdaniem jest żyłka 0,12mm. W prześwietlonej wodzie stosowanie krętlika i agrafki mija się z celem. Po prostu przynętę trzeba przywiązać. Chrabąszcz majowy, guniak czerwczyk i pływak żółtobrzeżek to obok szerszenia, stonki, konika polnego i biedronki, „niezbędnik” w okresie letnim. Wszystkie te przynęty staramy się prowadzić z nurtem. Kij wysoko uniesiony do góry i lekko podciągamy, kasując kołowrotkiem luz. Woblerek ma smużyć, ale nie jest powiedziane, że musi cały czas trzepotać. Możemy go pozostawić żeby spływał chwilami nieruchomo. Wtedy też zdarzają się brania. Lepiej nawet gdy stracimy chwilowy kontakt z przynęta, niż jak kasując luzy podciągniemy przynętę za szybko. Najlepiej jest rzucać pod brzeg z wody. Czyli łowimy brodząc. Zdaję sobie sprawę, że nie w każdej rzece jest to możliwe, ale gdy znamy jakieś płytsze miejsca na naszych łowiskach, to możemy spróbować. Łowienie z brzegu też wchodzi oczywiście w grę. Ale przypominam jeszcze raz o maskowaniu i ostrożnym podejściu do brzegu. Woblery owadzie można też puszczać z nurtem i „grać” nimi w miejscu. Zwłaszcza tam gdzie zwalnia albo przyspiesza nurt. W ten sposób można podejść największego klenia – amatora robactwa.

 

Jak złowić okonia – poradnik dla początkujących...
15 kwietnia 2020, 15:45

Artykuł ten pisze, pomimo że sporo już na temat okonia tu jest. Otrzymałem 4 lata temu maila od młodego chłopaka, który mieszka w miejscu, gdzie łowić może tylko i wyłącznie okonie. Chciałby spróbować spinningu, a jest kompletnie zielony w temacie i prosił o pomoc w kompletowaniu sprzętu. Myślę że wielu młodych wędkarzy ma podobny problem. Stąd moja próba popełnienia artykułu. Oczywiście nie będę polecał konkretnych wędek, ani kołowrotków. Wszystko zależy od budżetu łowiącego oraz... nazwijmy to „świadomości konsumenta” (nie zawsze droższe znaczy lepsze).

okoń, okoń na spinning

Zacznijmy od skompletowania sprzętu na okonia. Nie będę się silił, na uniwersalne wędki, którymi można atakować wszystkie ryby do 80 cm i 6 kg. Okoń to okoń – mała rybka, która rzadko przekracza 40 cm. Sprzęt więc musi być jak najbardziej delikatny, bo nawet jak zatniemy okoniowego „potwora”, to i tak damy radę. Długość wędki dobieramy do własnych upodobań.  Jeśli ktoś chce się czegoś na ten temat dowiedzieć, to odsyłam tutaj: DŁUGI KIJ SPINNINGOWY, CZY KRÓTKI – JAKI SPINNING WYBRAĆ?

Skupmy się na ciężarze wyrzutu. Powinien być on jak najniższy. Delikatne kije są obecnie w sprzedaży w różnych cenach. Najtańsze można zakupić już do kwoty 120 zł. W zbyt dużą rozpiętość gramatury nie wierzę. Kij oznaczony od 2-12 g masy wyrzutowej to bzdura. Bardziej wiarygodne jest od 2-7. Oczywiście takie oznaczenia są umowne i różnie to bywa. Najdelikatniejszy kij jaki miałem w ręce miał 0,2-4g. Ale to był lejący się flak, którym nie dało się łowić, a rzucanie czymkolwiek było abstrakcją. Świetne są niektóre kije z USA, ale ich masa wyrzutowa opisana jest w ułamkach uncji. Jeśli mamy już kijek, to możemy przejść dalej – kołowrotek. Jedynym słusznym rozwiązaniem dla mnie jest młynek o stałej szpuli. Używanie multiplikatora do ultralighta, to gigantyczne koszty, które w sumie i tak nie przekładają się na nic, poza przyjemnością łowienia na casting. Kołowroteczek nasz powinien być na tyle lekki, by wyważać delikatną wędkę. Powinien posiadać dwie szpule, bo łowienie okoni to żyłka 012-014 mm i plecionka 2-4 LB. Więc na jednej szpulce będziemy mieć plećkę, a na drugiej monofil. Ten drugi gorąco polecam do łowienia w wodzie płytkiej albo bardziej przejrzystej. Po latach fascynacji plecionkami, dwa lata temu przeprosiłem się trochę z żyłką. Po prostu w wymienionych warunkach daje o wiele więcej brań niż plecionka, jaka by nie była i jakiego długiego przyponu fluorocarbonowego byśmy nie użyli.

 

Biżuteria

Przynęty na okonia powinniśmy wybierać samemu. Dla mnie oczywiste jest łowienie okoni na jigi – owszem są łowiska, gdzie skuteczniejsza będzie wirówka, cykada, czy wobler. Ale to rzadki odsetek. Początkującemu, który dysponuje ograniczonym budżetem, polecam po jednej przynęcie z grupy przynęt „twardych”, a reszta to paprochy. O tych ostatnich mogę napisać coś więcej. Kupowanie pojedynczych sztuk nie ma sensu – drogo wychodzą. Lepiej zakupić kubełek Cabelasa, gdzie mamy mieszaninę np. 100 różnych gumek i na nich eksperymentować. Klasyczny twister możemy zastąpić miękkim ripperem, który wiernie naśladuje narybek, a który to okonie uwielbiają. Świetne są też mini shady, zwane w Polsce „jaskółkami”. Przynęty tubowe,m raczki, wormy i mini żabki też bywają genialne sezonowo na niektórych łowiskach i warto je mieć w swoim arsenale. Jeśli w czasie połowów odkryjemy, że któraś z naszych przynęt jest zabójcza, możemy dokupić większy jej zapas. Główki jigowe i ciężarki do bocznego troka (błeeeee) najlepiej kupować hurtowo na pewnym portalu aukcyjnym. Jak wszedłem ostatnio do wędkarskiego sklepu i zobaczyłem, że główka jigowa kosztuje 2,20 zł, to zwątpiłem. 

Połamania nie życzę, bo przy okoniach może się to zdarzyć tylko przez rozdeptanie wędki ;-)  

Sum europejski i jego zmysły
15 kwietnia 2020, 15:42

Sum europejski, pomimo iż jest największym drapieżnikiem żyjącym w naszych wodach, znacznie różni się od reszty mięsożernych ryb. Nie chodzi tutaj tylko o jego wygląd. Bardziej przypomina wielką kijankę niż rybę, podczas gdy np. szczupaki, sandacze i łososiowate wyglądają zdecydowanie bardziej jak... ryby.

Sum jest w porównaniu do ww. gatunków sporym indywidualistą jeśli chodzi także o inne jego cechy.

Sum posiada niezrównany w wodnym świecie węch oraz smak. Bardzo rozwinięty jest także u tej ryby dotyk, co stosunkowo nie tak dawno zostało odkryte. Jak wykazały badania naukowe prowadzone przez ichtiologów w ostatnich latach, ryba ta kryła w sobie znacznie więcej tajemnic, niż do tej pory sądzono. Jego organizm jest naprawdę fascynującą maszyną tropiąco – mordującą, wąsacz potrafi robić rzeczy, o których większości z nas – wędkarzy, nawet się nie śniło. Jako łowca i tropiciel, w porównaniu z innymi drapieżnikami, sum jest niczym F16 wobec myśliwców „Spitfire” z II wojny światowej. Posiada o wiele lepsze systemy „czujników”, „radarów”, a przede wszystkim zdecydowanie większą siłę rażenia. Zachowania sumów zawsze mnie fascynowały. Dla mnie to on jest niekwestionowanym królem naszych łowisk. Łowiony w większości przez grunciarzy, żywczarzy i trupkowców, rzadko kiedy staje się łupem spinningistów. Wynika to bardziej z ograniczeń sprzętowych i przynętowych polskich spinningistów oraz mitu, że suma najlepiej łowi się na przynęty naturalne. Nie każdy wędkarz jest także zdolny do tego, by wymachiwać ciężkim spinnem i miotać sporej wielkości przynęty. Większość ze spinningistów nie za bardzo nawet wie jak powinno się je prowadzić, gdzie rzucać i o jakiej porze chodzić na ryby. Jako że z kilkoma sumami z Wisły mam „rachunki do wyrównania”, postanowiłem podrążyć temat i zapomnieć o wszystkim co do tej pory o sumach wiedziałem z własnego doświadczenia, z literatury i opowieści doświadczonych wędkarzy (które – jak to bywa w przypadku „doświadczonych wędkarzy”- były częstokroć przekolorowane i często poupraszczane poprzez prymitywne schematy). Dlatego zacząłem zgłębiać temat sumów od innej strony – od samego początku. Był już „Szczupak – suspect behavior”, teraz pora na suma. Postanowiłem poznać anatomię suma od podszewki, znaleźć jego słabe punkty, a potem zacząć zrobić przemyślane polowanie. Catfish wanted! Dead or alive! (to „dead” celowe, ale o tym na końcu).

O ile szczupak wśród podwodnych bandytów to prostak wyposażony w kałasznikova, to sum jest Alem Capone podwodnego świata. Zdecydowanie mądrzejszy, zdecydowanie lepiej o wszystkim poinformowany i działający o wiele bardziej ostrożnie i rozmyślnie. Wiele silniejszy, a w walce zdecydowanie wytrzymalszy i agresywniejszy. O wiele bardziej godny przeciwnik!

sum, sum europejski

Jak działają zmysły suma

 

Węch

Węch suma stał się wręcz legendarny. Wśród wędkarzy krążą o nim wręcz legendy. Wielu grunciarzy uważa że zapach to podstawa w łowieniu sumów. Na swoje haki i kotwice nakładają wątroby, nadpsute fragmenty mięsa i inne wynalazki pochodzenia naturalnego, których woń chce urwać nos. Poniekąd przyciąga to żerującego suma nawet z bardzo dużej odległości. Takie techniki łowienia mają swoje uzasadnienie (o ile ktoś lubi siedzieć przy gruntówce). Węch sumów jest nie tyle bardzo dobry, co wręcz niezwykle czuły. Nozdrza suma umiejscowione są u góry czaszki, niemal pośrodku pomiędzy linia oczu i za szczęką górną. Każda dziura posiada wewnątrz dwa nozdrza, „wlotowe” i „wylotowe” (nazewnictwo moje ;-) - mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi?). Każde nozdrze jest „wyłożone” wrażliwą tkanką zmarszczoną do cyklu fałd. „Mechanizm” ten ma zapewnić jak największą powierzchnię dla „czucia” zapachów. Ilość tych fałd odpowiada za „ostrość” i jakość powonienia. Kanały które są w ten sposób wytworzone u suma sięgają liczbie ponad 140. A teraz najlepsze! Aby zobrazować jak doskonały węch mają sumy małe porównanie. Pstrągi tęczowe mają owych kanałów ledwie 18... Dzięki tak złożonemu i precyzyjnemu aparatowi węchu, sum może odróżnić zapach znajdujący się w jednej dziesięciomiliardowej części wody, która przeszła przez jego nozdrze (dla ścisłych umysłów: 1/10 mld). Imponujące nieprawdaż? Jeśli wykryty zapach jest skojarzony przez suma, jako coś, co nadaje się do jedzenia, informacja zostaje natychmiast przetworzona w mózgu i sum podąża w wyznaczonym kierunku, z którego dobiega zapach, w celu przeprowadzenia dalszego „śledztwa”, mającego na celu ustalenie, czy coś co wyczuł, nadaje się do jedzenia.

Smak

Kolejny cud natury. Bezłuska skóra suma jest pokryta kubkami smakowymi. Dzięki temu, żeby dowiedzieć się, czy dany kąsek nadaje się do spożycia, sum nie musi brać go do paszczy. Wystarczy że go dotknie. Szacuje się, że na długości około 10 cm powierzchni skóry sum posiada ćwierć miliona kubków smakowych... Kubki smakowe znajdują się także w skrzelach, na brzuchu, na ogonie, płetwach i praktycznie na całym ciele suma. Tak, tak, sum jest wielkim, pływającym językiem. Największe zagęszczenie kubków znajduje się jednak na wąsach i to głównie one służą sumowi do „próbowania” jedzenia. Inne ryby posiadają kubki smakowe tylko wewnątrz paszczy, na języku, podniebieniu itd. Gdy sumisko odnajdzie już potencjalny posiłek, to właśnie wąsami obmacuje, „kosztując” i dopiero wtedy stwierdza, czy warto zjeść „to” czy też nie.

Słuch

Sumy nie posiadają uszu w dosłownym i powszechnym znaczeniu. Sumy słyszą poprzez skórę, przez którą odbierają otrzymywanie fale dźwiękowe. Owe fale są odbierane przez... sumowy pęcherz pławny! Pęcherz pławny to organ zawierający wewnątrz gaz, co stwarza obszar powietrzny o różnej gęstości, co z kolei umożliwia „wyważenie” ryby. W przypadku suma pęcherz ten spełnia także inne zadanie. Gdy fale dźwiękowe zetrą się z nim, to drga on – podobnie jak nasze błony bębenkowe. Owo drganie wzmacnia fale dźwiękowe, które przenoszone są do niewielkich kości (zwanych „otolitami”) do ucha wewnętrznego. Otolity wpadają w wibracje, a poprzez ich drgania, zaginają niewielkie, włosowate narządy mieszczące się na komórkach pod nimi, co z kolei umożliwia przekazanie informacji dźwiękowych do mózgu.

Pęcherz pławny u większości gatunków ryb jest niezależny względem ucha wewnętrznego. U suma, występuje tzw. „Weberian” - konstrukcja kręgowych kości, łączących pęcherz pławny i ucho wewnętrzne. Co potrafi owy „sprzęt nagłaśniający”, służący do niemal szpiegowskiego nasłuchu? Ano potrafi dużo. Znowu odwołam się do porównania do pstrągów tęczowych, które są w stanie odebrać za pomocą swojego słuchu dźwięki z około 20 do 1000 cyklów na sekundę. Sumy słyszą dźwięki o znacznie wyższej częstotliwości – do około 13000 cyklów na sekundę.

Linia boczna

Wyłapuje sygnały o najniższym natężeniu. Te których nie jest w stanie zarejestrować za pomocą słuchu. U suma linia ta – przebiega także w pobliżu oczu, na głowie i od spodu szczęki dolnej. Istnieje teoria naukowa, mówiąca, że sumy linią boczną odbierają dźwięki przekazywane od innych sumów (kwokanie? Porozumiewanie się?). Linia boczna sumów wykrywa także wszystkie ruchy w bezpośredniej odległości na brzegu. Sumy wiedzą, gdy ktoś chodzi po brzegu, ich linia boczna odbiera w środowisku wodnym nawet takie drgania. Wiele gatunków sumów posiada zdolności do wykrywania dźwięków o bardzo niskich częstotliwościach. Chińczycy już wieki temu hodowali niektóre gatunki suma (tutaj mowa niekoniecznie o sumie europejskim, ale o bliskich krewnych onego), dzięki którym byli w stanie przewidzieć z góry trzęsienie ziemi. Sumy są w stanie wyczuć dudnienia pod skorupą ziemi. Przeprowadzono także eksperyment w stawach hodowlanych z sumami, gdzie były one codziennie karmione. W przeciwieństwie do typowego odruchu „psów Pawłova”, sumy niekoniecznie pojawiały się w miejscu karmienia o ustalonych porach. Gdy nie słyszały zbliżającej się osoby, która niosła im jedzenie, to nie pojawiały się tam wcale. Natomiast gdy rozpoznały krok osobnika, który je karmił, to pojawiały się w miejscu karmienia już w chwili gdy znajdował się on w odległości 100 yardów od stawu. Gdy szedł ktoś inny, kogo kroki wywoływały inne drgania – nie reagowały! Mając na uwadze powyższe, stosowanie prymitywnych kwoków wydaje się podwójnie zasadne, zwłaszcza jeśli ktoś zanęca...

Wzrok

Całe życie słyszałem o tym, że sumy mają słaby wzrok, lub są niemal ślepe. Jak wykazały badania - wzrok mają sokoli! Sum polujący na żywe ryby kieruje się w chwili polowania głównie wzrokiem! Zwłaszcza w dzień, na przejrzystej wodzie. Oczywiście do namierzenia potencjalnych ofiar używa w pierwszej kolejności pozostałych zmysłów (np. by namierzyć stado ryb, z których zamierza uczynić sobie obiad). Po ciemku wzrok suma jest znacznie mniej efektywny. Po zmierzchu sum rzeczywiście jest niemal ślepy. To trochę tak jak w aparatach fotograficznych z małym obiektywem – im gorsze światło, tym mniej widać na zdjęciu.

Sensory elektryczne

Tak tak. To nie cybernetyka, ale matka natura. Sum posiada wykrywacz źródła energii elektrycznej. Owe sensory znajdują się w okolicach linii bocznej. Są w stanie wykrywać elektryczne pola w żywych organizmach (każda żywa komórka takie posiada). Mówi się nawet, że każda żywa komórka jest niczym bateria. Sum jest w stanie dokładnie namierzyć swoją ofiarę korzystając z tych swoistych sensorów. Dokładnie jak rekin u którego takie zdolności odkryto już dosyć dawno.

Sumy wykorzystują te zdolności gdy... jedzą ofiary bardzo małe – mowa o muchach i owadach, a także małych bezkręgowcach, które – jak powszechnie wiadomo, nawet duże sumy lubią zakąsić. Gdy sum wyczuje pole elektryczne takiego owada, jest w stanie rozkopać dno, błoto, piach i kamienie, byleby zjeść ukrytego karakona.

Wanted dead!

A teraz wracam do „Catch & release”. Przez lata wypuszczałem złowione sumy, podobnie jak i wszystkie inne ryby. Ostatnio stwierdziłem że był to błąd. Sumy jedzą tak nieprawdopodobne ilości ryb dziennie, że wystarczą proste wyliczenia, aby stwierdzić, że w niektórych łowiskach to one są w sporej części odpowiedzialne za bezrybie. Na dodatek bardziej niż kormorany, kłusownicy, mięsiarze i organy prowadzący „racjonalną gospodarkę rybacką” ;-). Jeśli jeden, średniej wielkości sumik zjada np. 3 kg ryb dziennie, to poza okresem, w którym sumy wegetują niemal nie żerując, łatwo wyliczyć ile zje ryb w ciągu roku. Pomnóżmy to poprzez ilość takich sumów w naszej wodzie i stanie się jasne dlaczego zanikają szczupaki, sandacze, czy okonie. O białej rybie nawet nie wspominam. Na paprochy u mnie biorą miejscami małe sumki w takich ilościach, że doszło do tego, że łatwiej jest złowić suma niż okonia. Co będzie za kilka lat z Wisłą – spójrzcie w stronę Ebro. Oni też wypuszczali „piękne okazy” w imię wspaniałych przeżyć wędkarskich, które owe ryby miały zapewnić. Dziś – Ebro to nieporozumienie nie rzeka, gdzie wymarły niemal wszystkie gatunki ryb (a raczej nie wymarły, a zostały zeżarte przez sumy). Biorąc pod uwagę ilość osobników powyżej 150 cm, których jest więcej niż się niektórym wydaje i ilości żarcia, które one pochłaniają – łatwo przewidzieć skutki, tym bardziej że już dzisiaj widać je już dosyć wyraźnie. Sumów w Wiśle, przy których słynne „Monstrum z Rybnika” wygląda niczym plemnik, jest więcej niż się niektórym wydaje. Takie zwierze potrafi zeżreć w ciągu roku tyle, ze można to już przeliczać na tony, a nie na kg. Kilka wpuszczonych sumów jako „atrakcja wędkarska” na moich oczach zrujnowały rybostany kilku zbiorników. Dlatego od tej pory każdy złowiony przeze mnie sum będzie dostawał po łbie. Jak mi się skończy miejsce w zamrażarce, to rozdawał będę ich mięso bezdomnym (mogę, bo nie jest to rozdawanie złowionych ryb, którego nie zezwala regulamin, a rozdawanie mięsa, które ustawowo będzie moje).

Moją opinię odnośnie zabijania sumów skonsultowałem z jednym ichtiologiem – wędkarzem oraz kilkoma doświadczonymi wędkarzami, z których zdaniem się bardzo liczę (a którzy sami są zwolennikami „C&R”). Po części – to oni mnie naprowadzili na ten pomysł. Sam nie przywrócę równowagi biologicznej w Wiśle, nawet jeśli zabiję kilka sztuk, to będzie to przysłowiowa „kropla w morzu”, ale... kropla drąży skałę...

Królową trzeba ratować! Zabijał sumy będę więc w imię wyższych wartości!

A teraz możecie mnie zwymyślać od „mięsiarzy” (tak jestem nim w tym przypadku :-D) i „nieetycznych wędkarzy” (bez względu na to jak interpretujecie to ostatnie ;-) ). Jak ktoś twierdzi że nie ma w Polsce okazów i trzeba je wypuszczać, to oznacza to tylko, że albo mieszka w górach, gdzie sumy raczej nie występują, albo po prostu nie potrafi łowić.