Najnowsze wpisy, strona 34


Sum europejski i jego zmysły
15 kwietnia 2020, 15:42

Sum europejski, pomimo iż jest największym drapieżnikiem żyjącym w naszych wodach, znacznie różni się od reszty mięsożernych ryb. Nie chodzi tutaj tylko o jego wygląd. Bardziej przypomina wielką kijankę niż rybę, podczas gdy np. szczupaki, sandacze i łososiowate wyglądają zdecydowanie bardziej jak... ryby.

Sum jest w porównaniu do ww. gatunków sporym indywidualistą jeśli chodzi także o inne jego cechy.

Sum posiada niezrównany w wodnym świecie węch oraz smak. Bardzo rozwinięty jest także u tej ryby dotyk, co stosunkowo nie tak dawno zostało odkryte. Jak wykazały badania naukowe prowadzone przez ichtiologów w ostatnich latach, ryba ta kryła w sobie znacznie więcej tajemnic, niż do tej pory sądzono. Jego organizm jest naprawdę fascynującą maszyną tropiąco – mordującą, wąsacz potrafi robić rzeczy, o których większości z nas – wędkarzy, nawet się nie śniło. Jako łowca i tropiciel, w porównaniu z innymi drapieżnikami, sum jest niczym F16 wobec myśliwców „Spitfire” z II wojny światowej. Posiada o wiele lepsze systemy „czujników”, „radarów”, a przede wszystkim zdecydowanie większą siłę rażenia. Zachowania sumów zawsze mnie fascynowały. Dla mnie to on jest niekwestionowanym królem naszych łowisk. Łowiony w większości przez grunciarzy, żywczarzy i trupkowców, rzadko kiedy staje się łupem spinningistów. Wynika to bardziej z ograniczeń sprzętowych i przynętowych polskich spinningistów oraz mitu, że suma najlepiej łowi się na przynęty naturalne. Nie każdy wędkarz jest także zdolny do tego, by wymachiwać ciężkim spinnem i miotać sporej wielkości przynęty. Większość ze spinningistów nie za bardzo nawet wie jak powinno się je prowadzić, gdzie rzucać i o jakiej porze chodzić na ryby. Jako że z kilkoma sumami z Wisły mam „rachunki do wyrównania”, postanowiłem podrążyć temat i zapomnieć o wszystkim co do tej pory o sumach wiedziałem z własnego doświadczenia, z literatury i opowieści doświadczonych wędkarzy (które – jak to bywa w przypadku „doświadczonych wędkarzy”- były częstokroć przekolorowane i często poupraszczane poprzez prymitywne schematy). Dlatego zacząłem zgłębiać temat sumów od innej strony – od samego początku. Był już „Szczupak – suspect behavior”, teraz pora na suma. Postanowiłem poznać anatomię suma od podszewki, znaleźć jego słabe punkty, a potem zacząć zrobić przemyślane polowanie. Catfish wanted! Dead or alive! (to „dead” celowe, ale o tym na końcu).

O ile szczupak wśród podwodnych bandytów to prostak wyposażony w kałasznikova, to sum jest Alem Capone podwodnego świata. Zdecydowanie mądrzejszy, zdecydowanie lepiej o wszystkim poinformowany i działający o wiele bardziej ostrożnie i rozmyślnie. Wiele silniejszy, a w walce zdecydowanie wytrzymalszy i agresywniejszy. O wiele bardziej godny przeciwnik!

sum, sum europejski

Jak działają zmysły suma

 

Węch

Węch suma stał się wręcz legendarny. Wśród wędkarzy krążą o nim wręcz legendy. Wielu grunciarzy uważa że zapach to podstawa w łowieniu sumów. Na swoje haki i kotwice nakładają wątroby, nadpsute fragmenty mięsa i inne wynalazki pochodzenia naturalnego, których woń chce urwać nos. Poniekąd przyciąga to żerującego suma nawet z bardzo dużej odległości. Takie techniki łowienia mają swoje uzasadnienie (o ile ktoś lubi siedzieć przy gruntówce). Węch sumów jest nie tyle bardzo dobry, co wręcz niezwykle czuły. Nozdrza suma umiejscowione są u góry czaszki, niemal pośrodku pomiędzy linia oczu i za szczęką górną. Każda dziura posiada wewnątrz dwa nozdrza, „wlotowe” i „wylotowe” (nazewnictwo moje ;-) - mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi?). Każde nozdrze jest „wyłożone” wrażliwą tkanką zmarszczoną do cyklu fałd. „Mechanizm” ten ma zapewnić jak największą powierzchnię dla „czucia” zapachów. Ilość tych fałd odpowiada za „ostrość” i jakość powonienia. Kanały które są w ten sposób wytworzone u suma sięgają liczbie ponad 140. A teraz najlepsze! Aby zobrazować jak doskonały węch mają sumy małe porównanie. Pstrągi tęczowe mają owych kanałów ledwie 18... Dzięki tak złożonemu i precyzyjnemu aparatowi węchu, sum może odróżnić zapach znajdujący się w jednej dziesięciomiliardowej części wody, która przeszła przez jego nozdrze (dla ścisłych umysłów: 1/10 mld). Imponujące nieprawdaż? Jeśli wykryty zapach jest skojarzony przez suma, jako coś, co nadaje się do jedzenia, informacja zostaje natychmiast przetworzona w mózgu i sum podąża w wyznaczonym kierunku, z którego dobiega zapach, w celu przeprowadzenia dalszego „śledztwa”, mającego na celu ustalenie, czy coś co wyczuł, nadaje się do jedzenia.

Smak

Kolejny cud natury. Bezłuska skóra suma jest pokryta kubkami smakowymi. Dzięki temu, żeby dowiedzieć się, czy dany kąsek nadaje się do spożycia, sum nie musi brać go do paszczy. Wystarczy że go dotknie. Szacuje się, że na długości około 10 cm powierzchni skóry sum posiada ćwierć miliona kubków smakowych... Kubki smakowe znajdują się także w skrzelach, na brzuchu, na ogonie, płetwach i praktycznie na całym ciele suma. Tak, tak, sum jest wielkim, pływającym językiem. Największe zagęszczenie kubków znajduje się jednak na wąsach i to głównie one służą sumowi do „próbowania” jedzenia. Inne ryby posiadają kubki smakowe tylko wewnątrz paszczy, na języku, podniebieniu itd. Gdy sumisko odnajdzie już potencjalny posiłek, to właśnie wąsami obmacuje, „kosztując” i dopiero wtedy stwierdza, czy warto zjeść „to” czy też nie.

Słuch

Sumy nie posiadają uszu w dosłownym i powszechnym znaczeniu. Sumy słyszą poprzez skórę, przez którą odbierają otrzymywanie fale dźwiękowe. Owe fale są odbierane przez... sumowy pęcherz pławny! Pęcherz pławny to organ zawierający wewnątrz gaz, co stwarza obszar powietrzny o różnej gęstości, co z kolei umożliwia „wyważenie” ryby. W przypadku suma pęcherz ten spełnia także inne zadanie. Gdy fale dźwiękowe zetrą się z nim, to drga on – podobnie jak nasze błony bębenkowe. Owo drganie wzmacnia fale dźwiękowe, które przenoszone są do niewielkich kości (zwanych „otolitami”) do ucha wewnętrznego. Otolity wpadają w wibracje, a poprzez ich drgania, zaginają niewielkie, włosowate narządy mieszczące się na komórkach pod nimi, co z kolei umożliwia przekazanie informacji dźwiękowych do mózgu.

Pęcherz pławny u większości gatunków ryb jest niezależny względem ucha wewnętrznego. U suma, występuje tzw. „Weberian” - konstrukcja kręgowych kości, łączących pęcherz pławny i ucho wewnętrzne. Co potrafi owy „sprzęt nagłaśniający”, służący do niemal szpiegowskiego nasłuchu? Ano potrafi dużo. Znowu odwołam się do porównania do pstrągów tęczowych, które są w stanie odebrać za pomocą swojego słuchu dźwięki z około 20 do 1000 cyklów na sekundę. Sumy słyszą dźwięki o znacznie wyższej częstotliwości – do około 13000 cyklów na sekundę.

Linia boczna

Wyłapuje sygnały o najniższym natężeniu. Te których nie jest w stanie zarejestrować za pomocą słuchu. U suma linia ta – przebiega także w pobliżu oczu, na głowie i od spodu szczęki dolnej. Istnieje teoria naukowa, mówiąca, że sumy linią boczną odbierają dźwięki przekazywane od innych sumów (kwokanie? Porozumiewanie się?). Linia boczna sumów wykrywa także wszystkie ruchy w bezpośredniej odległości na brzegu. Sumy wiedzą, gdy ktoś chodzi po brzegu, ich linia boczna odbiera w środowisku wodnym nawet takie drgania. Wiele gatunków sumów posiada zdolności do wykrywania dźwięków o bardzo niskich częstotliwościach. Chińczycy już wieki temu hodowali niektóre gatunki suma (tutaj mowa niekoniecznie o sumie europejskim, ale o bliskich krewnych onego), dzięki którym byli w stanie przewidzieć z góry trzęsienie ziemi. Sumy są w stanie wyczuć dudnienia pod skorupą ziemi. Przeprowadzono także eksperyment w stawach hodowlanych z sumami, gdzie były one codziennie karmione. W przeciwieństwie do typowego odruchu „psów Pawłova”, sumy niekoniecznie pojawiały się w miejscu karmienia o ustalonych porach. Gdy nie słyszały zbliżającej się osoby, która niosła im jedzenie, to nie pojawiały się tam wcale. Natomiast gdy rozpoznały krok osobnika, który je karmił, to pojawiały się w miejscu karmienia już w chwili gdy znajdował się on w odległości 100 yardów od stawu. Gdy szedł ktoś inny, kogo kroki wywoływały inne drgania – nie reagowały! Mając na uwadze powyższe, stosowanie prymitywnych kwoków wydaje się podwójnie zasadne, zwłaszcza jeśli ktoś zanęca...

Wzrok

Całe życie słyszałem o tym, że sumy mają słaby wzrok, lub są niemal ślepe. Jak wykazały badania - wzrok mają sokoli! Sum polujący na żywe ryby kieruje się w chwili polowania głównie wzrokiem! Zwłaszcza w dzień, na przejrzystej wodzie. Oczywiście do namierzenia potencjalnych ofiar używa w pierwszej kolejności pozostałych zmysłów (np. by namierzyć stado ryb, z których zamierza uczynić sobie obiad). Po ciemku wzrok suma jest znacznie mniej efektywny. Po zmierzchu sum rzeczywiście jest niemal ślepy. To trochę tak jak w aparatach fotograficznych z małym obiektywem – im gorsze światło, tym mniej widać na zdjęciu.

Sensory elektryczne

Tak tak. To nie cybernetyka, ale matka natura. Sum posiada wykrywacz źródła energii elektrycznej. Owe sensory znajdują się w okolicach linii bocznej. Są w stanie wykrywać elektryczne pola w żywych organizmach (każda żywa komórka takie posiada). Mówi się nawet, że każda żywa komórka jest niczym bateria. Sum jest w stanie dokładnie namierzyć swoją ofiarę korzystając z tych swoistych sensorów. Dokładnie jak rekin u którego takie zdolności odkryto już dosyć dawno.

Sumy wykorzystują te zdolności gdy... jedzą ofiary bardzo małe – mowa o muchach i owadach, a także małych bezkręgowcach, które – jak powszechnie wiadomo, nawet duże sumy lubią zakąsić. Gdy sum wyczuje pole elektryczne takiego owada, jest w stanie rozkopać dno, błoto, piach i kamienie, byleby zjeść ukrytego karakona.

Wanted dead!

A teraz wracam do „Catch & release”. Przez lata wypuszczałem złowione sumy, podobnie jak i wszystkie inne ryby. Ostatnio stwierdziłem że był to błąd. Sumy jedzą tak nieprawdopodobne ilości ryb dziennie, że wystarczą proste wyliczenia, aby stwierdzić, że w niektórych łowiskach to one są w sporej części odpowiedzialne za bezrybie. Na dodatek bardziej niż kormorany, kłusownicy, mięsiarze i organy prowadzący „racjonalną gospodarkę rybacką” ;-). Jeśli jeden, średniej wielkości sumik zjada np. 3 kg ryb dziennie, to poza okresem, w którym sumy wegetują niemal nie żerując, łatwo wyliczyć ile zje ryb w ciągu roku. Pomnóżmy to poprzez ilość takich sumów w naszej wodzie i stanie się jasne dlaczego zanikają szczupaki, sandacze, czy okonie. O białej rybie nawet nie wspominam. Na paprochy u mnie biorą miejscami małe sumki w takich ilościach, że doszło do tego, że łatwiej jest złowić suma niż okonia. Co będzie za kilka lat z Wisłą – spójrzcie w stronę Ebro. Oni też wypuszczali „piękne okazy” w imię wspaniałych przeżyć wędkarskich, które owe ryby miały zapewnić. Dziś – Ebro to nieporozumienie nie rzeka, gdzie wymarły niemal wszystkie gatunki ryb (a raczej nie wymarły, a zostały zeżarte przez sumy). Biorąc pod uwagę ilość osobników powyżej 150 cm, których jest więcej niż się niektórym wydaje i ilości żarcia, które one pochłaniają – łatwo przewidzieć skutki, tym bardziej że już dzisiaj widać je już dosyć wyraźnie. Sumów w Wiśle, przy których słynne „Monstrum z Rybnika” wygląda niczym plemnik, jest więcej niż się niektórym wydaje. Takie zwierze potrafi zeżreć w ciągu roku tyle, ze można to już przeliczać na tony, a nie na kg. Kilka wpuszczonych sumów jako „atrakcja wędkarska” na moich oczach zrujnowały rybostany kilku zbiorników. Dlatego od tej pory każdy złowiony przeze mnie sum będzie dostawał po łbie. Jak mi się skończy miejsce w zamrażarce, to rozdawał będę ich mięso bezdomnym (mogę, bo nie jest to rozdawanie złowionych ryb, którego nie zezwala regulamin, a rozdawanie mięsa, które ustawowo będzie moje).

Moją opinię odnośnie zabijania sumów skonsultowałem z jednym ichtiologiem – wędkarzem oraz kilkoma doświadczonymi wędkarzami, z których zdaniem się bardzo liczę (a którzy sami są zwolennikami „C&R”). Po części – to oni mnie naprowadzili na ten pomysł. Sam nie przywrócę równowagi biologicznej w Wiśle, nawet jeśli zabiję kilka sztuk, to będzie to przysłowiowa „kropla w morzu”, ale... kropla drąży skałę...

Królową trzeba ratować! Zabijał sumy będę więc w imię wyższych wartości!

A teraz możecie mnie zwymyślać od „mięsiarzy” (tak jestem nim w tym przypadku :-D) i „nieetycznych wędkarzy” (bez względu na to jak interpretujecie to ostatnie ;-) ). Jak ktoś twierdzi że nie ma w Polsce okazów i trzeba je wypuszczać, to oznacza to tylko, że albo mieszka w górach, gdzie sumy raczej nie występują, albo po prostu nie potrafi łowić.

Kleń wiosennym popołudniem
15 kwietnia 2020, 15:36

Ryby – jak wiadomo – nie znają okresów ochronnych. Nie wiedzą kiedy jest 1 maja i kiedy powinny odbywać tarło według włodarzy PZW. Dzięki temu, nie muszę ciepłych kwietniowych weekendów spędzać przed telewizorami, ani kombinować jakim cudem dostać się nad pstrągową rzeczkę, kiedy nie mam całego wolnego dnia. Słońce świeci, ale do upałów daleko. Taka pogoda strasznie zachęca spinningistę. Jest przyjemnie, nic tylko wziąć wędkę i nad wodę. Ja osobiście w takich chwilach uwielbiam wyskoczyć nad Wisełkę. Z końcem kwietnia, jeśli nie ma żadnych anomalii pogodowych, „królowa” jest już rzeką tętniącą życiem, niczym w środku sezonu. Również szukanie kleni jest podobne, jak w miesiącach letnich. Kamienne opaski, ostrogi, pogranicza nurtu i spokojnej wody. Rzekę można czytać jak książkę. Dlatego, jak ognia, unikam miejsc gdzie niektóre drapieżniki odbywają tarło, albo takich w których możliwe są ataki szczupaka. Z tych samych powodów nie zabieram ze sobą przynęt większych niż 5-6 cm. Klenie żreją na potęgę owady, robaki, skorupiaki, żaby, a także wylęg i wcale nie trzeba używać bocznego troka i paprochów – przesadzając z miniaturyzacją.

kleń

Po zmontowaniu zestawu, obserwuję chwilę wodę i wszystko co dzieje się nad nią. Staram się zwrócić uwagę na owady łażące po trawskach oraz te, które latają w powietrzu. Zajrzę pod kamień, zarówno ten nadbrzeżny, jak i ten który spoczywa przy brzegu – pod wodą. Takie małe „śledztwo” może już na wstępie dać wiele odpowiedzi, które skrócą poszukiwanie właściwej przynęty. Polaroidy na nosie też pomogą. Kijanki, które śmigają całymi ławicami przy samiutkim brzegu, gwarantują brania na czarne i brązowe gumki, albo niewielkie ciemne woblerki. Jednak gumka to u mnie przynęta, która w takich warunkach rzadko ląduje na agrafce.

Przynęty kleniowe na wiosnę dzielę w zasadzie na cztery grupy:

Obrotówki;

Woblery;

Wahadłówki;

Cykady.

 

Każda z powyższych przynęt może okazać się łowna, pod warunkiem, jeśli użyje się jej prawidłowo. Główną zasadą jest bardzo wolne prowadzenie przynęty. Jeśli przecinać ona będzie łowisko na właściwej głębokości (czyli takiej, która odpowiada kleniom), to można się spodziewać wielu brań. Dlatego ważne jest mieć po kilka przynęt z każdego rodzaju.

 

Woblery kleniowe

Woblerki o podobnej wielkości mogą chodzić na głębokościach różniących się o 15-20 cm i to już może decydować o tym, czy będą łowne, czy nie. Jeśli o nich mowa, to mnie najlepiej sprawdzały się zawsze modele, które przy bardzo wolnym prowadzeniu utrzymują się na głębokości 30-60 cm pod powierzchnią. Zawsze preferowałem kolory jasne, złote i fluo, ale ostatnio coraz bardziej przekonuję się do tego, że kolor w lekko trąconej – wiosennej wodzie, nawet w płytkich miejscach nie robi kleniom aż tak wielkich różnic, jak mi się zawsze wydawało. W jednej miejscówce notowałem uderzenia na przynęty w barwach: fluo, srebrnych, żółtych, czarnych, brązowych i motor-oil. Dlatego wybierając przynętę – w tym wypadku – dopiero na samym końcu kieruję się jej barwą.

Ważniejsze jest: zanurzenie, wielkość i akcja.

Jeśli chodzi o wielkość, to w pierwszej kolejności zakładam swoje najbardziej wypróbowane wobki o długości około 5 cm. Po prostu wolę większe przynęty – lepiej mi się nimi rzuca i wyraźniej można wyczuć ich pracę na kiju. Gdy nie ma brań, to schodzę z rozmiarem przynęty coraz niżej, aż dojdę do owadów, które nurkują. Jeśli chodzi o akcję wobków – sami wiecie – nie wszystko można opisać słowami. Tym bardziej, że w przypadku małych, precyzyjnych wabików, różnice w ich akcji są naprawdę niewielkie – w wychyleniu tyłka względem głowy, odchyleń bocznych grzbietu (tzw. „lusterkowanie”), czy też trajektorii po jakim porusza się przynęta („wężyki”, „przecinaki” i tym podobne). Po prostu trzeba samemu pamiętać w jaki sposób pracuje który woblerek i indywidualnie kombinować w tym kierunku. Słownik polski (a nawet spinningowy ;-)), jest moim zdaniem zbyt ubogi by móc za jego pomocą opisać pracę drewnianych i piankowych stworków, którymi straszymy klenie.

Jeśli obławiam jedno miejsce, o którym mam pewność, że są w nim klenie, to nie rzucam jedną przynętą więcej niż 10 razy. To taka moja prywatna zasada. W czystych rzekach niejednokrotnie obserwowałem, że ryby te interesują się przynętą, ale nie zawsze ją atakują. Po kolejnych rzutach, przestają się nią interesować całkowicie. Zasadę tą stosuję nie tylko w przypadku woblerów, ale także innych przynęt.

Błystki obrotowe

Klasyki – czyli raczej niewielkie. Niektórzy wędkarze łowią nawet na „kiblówki”. Ja raczej staram się nie przesadzać z aż taką miniaturyzacją. Moimi wiosennymi ulubieńcami są „aglia” i „comet” o rozmiarze 1. Kolorystycznie – klasyka: srebro, mosiądz, miedź, black fury. Kiedyś popadłem w szał przerabiania wirówek (który pozostał mi do dziś), w taki sposób, by pracowały przy jak najmniejszej prędkości prowadzenia i nie gasły. Często manipulowałem przy korpusie i jego wadze, a także ilości i masie koralików, w taki sposób by przynęta szła płycej, wolniej, albo głębiej i dalej leciała. Jeśli chodzi o klenie to mam dobrą wiadomość dla tych, którzy nie lubią majstrować przy fabrycznych przynętach – standardowych „meppsów”, „effzetów” i „wirków” nie trzeba w zasadzie w ogóle przerabiać. Oczywiście jeśli ktoś się pobawi w mały tunning blachy i zrobi to umiejętnie, to będzie miał więcej brań, niż kolega, który łowi obok „filmówkami”.

Błystki wahadłowe

Tutaj modele jak najmniejsze – takie do 3 cm, z niezbyt cienkiej blachy. Korzystam z nich, gdy muszę sięgnąć dalej i nieco pod prąd. Pracują dobrze ściągane z nurtem i zasięg jest większy niż w przypadku wobków i wirówek. Bardzo dobre są modele, które nazywane są „pstrągowymi” – oczywiście nie wszystkie. Ja osobiście korzystam tylko z rękodzieł, do których mam dostęp. Małe „gnomiki” i „algi” się w takich połowach niespecjalnie sprawdzają.

Cykady

Świetne w wodzie o nieco większym uciągu, gdy klenie siedzą głębiej. Taką przynętę łatwiej zatopić rzucając w poprzek nurtu, niż wirówkę, czy woblera. Na jej korzyść przemawia także większy zasięg rzutu, który jest czasami wymagany.

W każdej z swoich przynęt radzę zaostrzyć haki. Zardzewiałe lepiej wymienić od razu – podobnie jak kółka łącznikowe. Przedwczoraj nie zdążyłem zrobić tego w jednym woblerku – kolega Bogdan był świadkiem tego ile mnie kosztowało zignorowanie wymiany kotwiczek… Nie do końca zapięty kaban, po kilkumetrowym odjeździe się zwyczajnie odczepił. A było by takie efektowne zdjęcie do artykułu.

Głowacica (Hucho hucho)
14 kwietnia 2020, 15:45

Głowacica (Hucho hucho)

Ryba - legenda. Łowców głowacic jest w Polsce sporo, za to tych, którym się udało złowić "głowatkę" tylko nieliczna garstka. Jednak ryba ta wywołuje tak wielkie emocje, że wciąż przybywa fanów jej połowu. W Polsce głowacica występuje w: Popradzie, Dunajcu, Sanie, Rabie, Skawie, Sole, Nysie Kłodzkiej, Bobrze, Gwdzie i w czorsztyńskim zbiorniku zaporowym. Liczba dorosłych głowacic żyjących w naszych wodach jest naprawdę niewielka. Szacuje się, że jest jej nie więcej niż 2-3 tys. pocieszający jest fakt, ze łowcy głowacic szanują tą rybę i często wypuszczają złowione osobniki (chociaż niestety nie wszyscy). Głowatka potrzebuje wód dobrze natlenionych i zimnych. Można ją spotkać przede wszystkim w miejscach o silnym nurcie i kamienistym dnie. Głowatki to typowe samotniki. W rzece zajmuje dogodne stanowisko, którego bronią przed konkurencją. Jednak zdarza się w że w jednej miejscówce znajduje się kilka dorosłych osobników, niewchodzących sobie w drogę. Lubią przebywać w głębszych partiach wód o silnym nurcie. Za doskonałe łowiska uważa się miejsca, gdzie woda graniczy ze stromymi skalnymi skarpami. Doskonałymi miejscami są też jamy poniżej naturalnych wodospadów oraz wszelkich progów. Często pojawia się w miejscach gdzie nurt graniczy ze spokojną wodą (np. przy "główkach"). Spotkać głowacicę można także przy dopływach mniejszych rzek oraz w pobliżu naturalnych przeszkód znajdujacych się w wodzie. Ponadto głowatkę charakteryzuje zbliżanie sie do brzegów gdy stan wody w rzece jest wysoki (np. po burzach i obfitych opadach). Najczęściej żeruje rano i wieczorem, gdzie można ją spotkać na płytszej wodzie gdzie poszukuje swych ofiar. Kilku łowców głowacic, z którymi miałem okazję rozmawiać, twierdzą, że najlepsza jest noc. Mimo tych wszystkich cech głowacica posiada wysoką tolerancję na zanieszczyszczenia znajdujące się w wodzie. Głowacice to potężne i silne ryby z rodziny łososiowatych. Osiągają wagę 60kg i dlugość nawet do 1,8 metra. Biorąc pod uwagę warunki w jakich najczęściej bytuje (rzeki o sporym uciągu) - wiadomo co to oznacza dla wędkarza. Stąd zapewne tylu fanów tej ryby. Głowatka ma ponadto pysk uzbrojony w szereg zębów, co dodaje jej drapieżnego wyglądu. Najciekawsza anegdota jaką słyszałem o głowacicy opowiadała jak w latach 80-tych jeden góral podcholował po kilkugodzinnej walce potężną głowacicę do brzegu na mega topornym sprzęcie z żyłką 0,7mm. Gdy zobaczył jej głowę, to ze strachu/szoku wypuścił wedkę z ręki. Głowatka zebrała się na ostatni zryw i odpłynęła porywając ze sobą cały zestaw. W Krakowie istnieje klub "Głowatka" skupiający łowców tej ryby. Kilku członków tego klubu to wędkarze znani w wędkarskim swiatku w całej Polsce. Gdy zapytałem prezesa klubu, sympatycznego pana Zdzisława "Duszkę" Adamczyka o poradę w połowie głowacicy rzucił mi tylko jedno zdanie: "Głowacicę można złowić przez przypadek, albo trzeba ją wypracować." I w tym jednym zdaniu zamyka się cała - szerokopojęta filozofia połowu tej pięknej ryby. Głowatki są łowione albo przez przypadek - przez żółtodziobów, albo przez wytrawnych łowców, którzy tropią je i podchodzą tygodniami, miesiącami, latami. Jako że ja nie należę do ludzi polegających na przypadku postawiłbym zatem na "wypracowanie" głowy. Sam na te ryby raczej nie jeżdżę (zaledwie dwa wypady w życiu - bez sukcesu), ale zaplecze teoretyczne z książek, czasopsm, sieci i przede wszystkim od ludzi łowiących głowacicę, którzy zechcieli się ze mną podzielić swoimi tajemnicami posiadam. Tą właśnie wiedzą chciałem się podzielić w tym artykule.

wobler na głowacicę

Czym żywi się głowacica i jak żeruje

Głównym pokarmem głowacicy są ryby, przede wszystkikm: płoć, jaź, jelec, kiełb, kleń, brzana, pstrąg. Głowatka lubi też zjeść owada. Co jest często przyczyną zawału muszkarzy, którzy na jej terytorium ścigają pstrągi i lipienie. Ileż zestawów muchowych targają głowacice na dunajcu czy sanie w ciągu roku, trudno zliczyć. Lubi też zjeść żabę, jaszczurkę, mysz, czy nawet ptaka.Jest w stanie połknąc ofiarę, której wiekość stanowi 35% jej długości.

 

Przynęty

Przede wszystkim spore. Przez lata za najlepszą przynętę głowacicową uchodziła spora wahadłówka - tzw. "klamka" miała ona swoje zalety (mozliwość dalekiego posłania przynęty na grubej lince, jak i głebokiego jej poprowadzenia), ale też wady szybko się "opatrzyła" rybom, nie w każdych warunkach się sprawdzała. Oczywiście głowatki były też poławiane na inne, spore wahadłówki. Były to głównie rękodzieła wędkarzy polujących na tą rybę.

Dziś za najlepszą przynętę glowacicową uważa się woblery. Przede wszystkim te dużych i bardzo dużych rozmiarów. Za optimum uważa się wobki o długości od 17 do 35 cm. Na Dunajcu najczęściej spotyka się wędkarzy łowiących woblerami wykonanymi przez rękodzielników. Są one specjalnie dostosowane nie tylko do upodobań ryby, ale także do warunków jakie stawia przed nimi łowisko głowacicowe. Przede wszystkim stery. Nie są one z tworzyw sztucznych - jak w seryjnych produkcjach, ale z mosiądzu, lub aluminium, co ma uniemożliwić połamanie steru o kamienie znajdujące się na dnie. Woblery są malowane bardzo dokładnie w barwy ofiar pożeranych przez tę rybę. Zatem przypominają swoim wyglądem do złudzenia brzanki, klenie, wielkie ukleje, brzany i pstrągi. Jeden z najbardziej znanych głowacicowych łowców - pan Franciszek Paluch wykonuje woblery sam i ich korpusy okleja specjalnie spreparowaną skórą ryb, które pochodzą z łowiska w którym poluje na głowatkę. Głowa jest wzrokowcem, naturalnie wygladająca przynęta jest czasem jednym z czynników, dzieki któremu można ją sprowokować do brania. Większe woblery chwytane są najczęściej "wpół" - stąd też umiejscowienie kotwic. Kotwica brzuszna znajduje się najczęściej w połowie długości woblera, często druga dodana jest na grzbiecie. Woblerów warto jest posiadać nawet kilkadziesiąt w swoim arsenale. Jeśli chodzi o kupowanie dobrych produktów, to taki zapas przynęt może kosztować prawdziwy majątek. Lepiej więc spróbować samemu wykonać kilkanaście sztuk. Dobre woblery doświadczonych wędkarzy kosztują czasem nawet i 200zł. za sztukę. Po co mieć ich tak dużo? Każdy wobler pracuje nieco inaczej, na innych głębokościach, inaczej spisuje się w nurcie o różnym uciągu. Jedne sprawdzają się na wypłyceniach, inne na głębiach. A przecież nigdy nie wiemy na jakie warunki trafimy na łowisku. Technik prowadzenia woblera jest całe mnóstwo. Z badań naukowców wynikało, że głowacice najchętniej atakowały ryby, walczące z nurtem. Porwane przez prąd rzeki, a chcące płynąć pod prąd. Takiej rybce udaje się podpłynąć czasem kilka metrów, po czym, gdy braknie jej sił, zostaje zniesiona i znów próbuje atakować nurt. W ten sposób łowi wiele osób. Po zarzuceniu woblera ściągają go do siebie czasem nawet przez 15 minut. Podciągnięcie, spławienie, przytrzymanie w nurcie - tak poprowadzony woblerek imituje idealnie sposób poruszania się typowej głowacicowej ofiary. Spławić wobka można na naprawdę sporą odległość. Inna szkoła prowadzenia woblera mówi, by rzucać w poprzek nurtu, lub lekko pod prąd. Wobler powinien być ściągany umiarkowanym tempem i nieregularnie. Najlepiej wpół wody, co najwyżej lekko muskając sterem dno od czasu do czasu. Metoda ta wyklucza całkowicie "oranie dna" - zatem przynęta powinna być odpowiednio dobrana do głębokości i uciągu. Znane są także przypadki złowienia głowacicy na płytkiej wodzie woblerem puszczonym po powierzchni. Czasem głowatka potrafi uderzyć w wobler ściągany bardzo szybko. Ale to raczej rzadkie przypadki.

Gumki - w sklepach nie brakuje sporej wielkości ripperów. Można dobrać odpowiednio ubarwiony model i próbować. Zbroić je możemy nie tylko tradycyjną główką jigową, ale także systemikiem opartym na drucianym stelażu z dwiema kotwiczkami. Pamietajmy żeby stelaż był odpowiednio mocny. Po ataku głowy z samej gumy niewiele zostanie, potrafi wybebeszyć stelaż nawet z lipowego woblera. Z moich informacji wynika, że ciekawe efekty daje łowienie na wormy. Świetnie imitują one mingi. Doskonałe wyjścia ryb zdarzają się także do sztucznych żab i gumowych imitacji jaszczurek.

Obrotówki. Oczywiście tylko te największe i najcięższe. Korpus obowiązkowo przeciążony. Skrzydełko raczej podłużne, dobrze pracujące w silnym nurcie. Powierzchnia skrzydełka zmatowiona papierem ściernym. Kolory od matowego srebra i brązu aż do matowej czerni.

 

Sprzęt

No cóż. Wędka powinna być "pałowata" - innej rady nie ma skoro chcemy zaciąć rybę o tak twardym pysku. Długości jakich używają rasowi łowcy wahają się od 270 cm do ponad 3m. Ciężar wyrzutu, którego max oscyluje w granicach 80, 100 lub nawet 120 g.

Kołowrotek - najlepiej spory, który dobrze wyważy długie i ciężkie wędzisko. Klasa 6000 nie jest przesadą. Szpula powinna mieścić przynajmniej 150m żyłki o przekroju 0,35mm. Hamulec musi pracować bezwględnie idealnie. Holując tak waleczną i silną rybę jak głowacica na sztywnym kiju jest to niezbędne.

Linka. Za minimum przyjmuje się 0,35 w monofilu. Chcociaż niektórzy łowcy używają nawet 0,50mm i twierdzą że przy rekordowych okazach nawet to może nie wystarczyć. Plecionka jest rzadziej stosowana, ale także spotykana na głowatkowych łowiskach. Jej wytrzymałość powinna oscylować pomiędzy 40-50LB. Dobre są plecionki bezbarwne.

Zestaw castingowy. Wg. kilku członków klubu "Głowatka" to właśnie casting jest ideałem na tą rybę. Co z tego, skoro chyba nikt z nich tego nie stosuje? ;-)

Wędzisko powinno mieć nawet do 2,4 cm dł. I wyrzut przynajmniej do 3 oz. Multik - chyba metalowa betoniara wystarczy. Ważne żeby szpula mieściła z 200m odpowiednio mocnej plecionki.

Krętliki i agrafki. Koniecznie o sporej wytrzymałości. Najlepiej morskie.

Haki i kotwice - przypadków zmiażdżenia kotwicy przez głowacicę były setki. Warto więc zainwestować w porządne kotwice dobrych producentów, to samo tyczy się kółek łącznikowych, do których zostaną przymocowane. Pamiętaj, że Twój zestaw jest tak silny jak jego najsłabsze ogniwo.

 

Głowacica czasem nie żeruje wogóle w ciągu całej doby. Bywa, że zje jedną większą rybę, a na kolejny posiłek udaje się dwa dni później. W międzyczasie ma gdzieś wszystko co się jej podrzuci pod sam nos. To tylko kolejny z problemów uniemożliwiajacych złowienie królowej naszych wód.

Głowacica po zacięciu staje się istną torpedą. Stosuje systemy "rakieta woda - powietrze", których nie powstydziłby się pentagon. Odjazdy są dlugie i gwałtowne. Walka z nią to zupełnie inna bajka niż walka z innymi rybami. Co więcej, jest wytrzymała. Walczy do końca, na śmierć i życie. Holując głowatkę dobrze jest mieć wodery, albo spodniobuty - najlepiej "piankowe", gdyż czasem głowa może swojego łowcę zabrać na dłuższy "spacer" po łowisku. Głowatkę należy zacinać dwa, lub nawet trzy razy - bardzo mocno. Tylko taki zabieg pozwoli mieć pewność, ze kotwica/hak przebiła twardy pysk ryby i będzie trzymać wystarczająco pewnie. Holowanie jej to sprawdzian umiejętności i opanowania każdego wędkarza. Sprowokować głowacicę do ataku na przynęte jest trudno, wyciągnąć ją z wody również niełatwo. Problemem jest także lądowanie. Najlepiej robić to rękami na płytkiej wodzie i dopiero wynieść ją na brzeg.

Boleń niestandardowo w środku lata
14 kwietnia 2020, 15:44

Boleń niestandardowo w środku lata

 

Jak Polska długa i szeroka panuje wśród spinningistów moda na bolenia. Na aukcjach internetowych przynęty „boleniowe” osiągają bardzo wysokie ceny. Rękodzielnicy i producenci prześcigają się w pomysłach stworzenia przynęty super łownej, której żadna rapa się nie oprze.

wobler na bolenia

Na co łowią najczęściej

- woblery – przynęty wg. ekspertów nr. 1 na bolenia. Z reguły imitują uklejkę – znajdującą się w podstawowym menu srebrnego drapieżcy. Większość wobków do połowu rapy charakteryzuje się drobną, migotliwą pracą. Stery są ustawione niemal prostopadle do osi przynęty. Mogą być tonące, albo pływające. Podstawą jest by były stosunkowo ciężkie i w miarę daleko latały, oraz by nie wykładały się przy bardzo szybkim prowadzeniu nawet w szybkim nurcie.

- wahadłówki. Przede wszystkim podłużne, srebrne (najlepiej zmatowione srebro) o dł. 3 do 10 cm.

- cykady – również srebrne.

- obrotówki – srebrna paletka to podstawa!

- gumy. Przede wszystkim rippery, kopyta i banjo. Jasne (białe, perłowe) z czarnym, lub niebieskim grzbietem.

- kogutki – nie sandaczowe, ale zwykłe, „ukręcone” na zwykłej jigowej główce z nawet gołębich, jasnych piór.

 

Chociaż sposobów połowu Bolka jest w sieci i literaturze tyle co ich autorów, to ja mam swój sposób. Najprostszy z możliwych.

Przede wszystkim szukam bolenia tylko w ostrym nurcie, tam gdzie widzę jego ataki. W środku upalnego dnia w lecie. Skoro je widzę, to wiem, że tam są. I nie muszę się głowić nad tym co robią pod wodą i gdzie się ich można spodziewać.

Podstawową zasadą jest oczywiście maskowanie, chociaż im nurt szybszy, tym Bolek jest mniej ostrożny. Ale nie zawadzi stanąć za drzewem, czy krzakiem. Koszulka „moro” wręcz wskazana i bojówki oczywiście.

Sprzęt

Warto mieć spinning o dł. 270 (zaznaczam, że to moje subiektywne zdanie, bo jedni wolą mieć dłuższe kije, a niektórzy krótsze). Ciężar wyrzutu może być stosunkowo niewielki. Do 20 g maksymalnie, chociaż wędką do 15g. można wyholować rapę na złoto. Jak się ktoś czuje na siłach, to im lżej, tym lepiej! To samo dotyczy kołowrotka. Jedni wolą wysokie przełożenie – oscylujące nawet w granicach 1:7, mi wystarczy 1:5. Ale to przez mój sposób prowadzenia przynęty. Wielkość młynka – 3000 spokojnie wystarczy na „odjazdowego” bolenia wielkości rekordu Polski. Linka – kto co woli. Ja, chociaż jestem zwolennikiem plecionek, to jednak na bolki wolę żyłkę. Są zbyt ostrożne. Podczas łowienia pletką wiele razy mi się zdarzało zaobserwować wyjście Bolka do przynęty i przed samym atakiem „w tył zwrot”. Wady żyłki – takie jak brak możliwości zacięcia ryby przy jej pomocy tutaj rzadko wchodzą w grę. Boleń jak uderza to z reguły zapina się sam – atakuje bardzo agresywnie i dlatego przez niektórych jest nazywany „łososiem dla ubogich”

Rzut i prowadzenie

Z reguły staram się rzucać pod prąd i prowadzić wabik z nurtem. Ale nie są to rzuty „wzdłuż brzegu” pod prąd, raczej w poprzek, pod kątem około 45 stopni, czasami prostopadle do brzegu, a czasem nieco z nurtem. Wykonywanie rzutów maksymalnie długich (jeśli na horyzoncie widać „bombardowanie”) uważam za bezsensowne. Lepiej znaleźć inne miejsce i podejść go z bliska.

Przynęty i ich prowadzenie

1. Woblerki. Oczywiście te „uklejkowe”. Mało jest seryjnych modeli nadających się. Dobre są rękodzieła. Oczywiście niektóre potrzebują „tuningu” w postaci wymiany/spiłowania steru, albo podgięcia oczka. Ale to da się zrobić. Najważniejsze by się nie wykładał w szybkim nurcie, nawet ciągnięty szybko pod prąd. No właśnie… szybkość prowadzenia. Dopóki łowiłem (a właściwie próbowałem) złowić bolenia metodami „podręcznikowymi” zdarzało się to bardzo rzadko. Prowadzę wabik raczej średnim tempem, czasem tylko przyspieszam: 2-3 szybsze obroty korbką. Ważne jest żeby przynęta nie poruszała się jednostajnym tempem. Warto machać szczytówką wędziska na lewo i prawo – żeby wobler uciekał na jedną i na drugą stronę, jak spłoszona rybka panicznie szukająca drogi ucieczki. Tak właśnie zachowują się uklejki gdy zaatakuje je drapieżca. Nie wierzycie? Poobserwujcie w polaroidach na łowisku o przejrzystej wodzie!

2. Wahadłówka. Dobrze wykrępowana, i ciężka jest idealna. Pracuje bardzo dobrze ściągana z nurtem. Niestety i tutaj trzeba się uciec do wyrobów rękodzielników. Seryjnych wahadeł, które się nadają do takiego łowienia jest bardzo mało. Prowadzimy ją identycznie jak woblerek. Matowe srebro w słoneczny dzień może się okazać rewelacją. Ale nie jest to konieczność.

3. Cykadki. Tylko w głębszych łowiskach. Je prowadzimy bardzo szybko ze szczytowką uniesioną do góry. Po prostu bardzo szybko toną. Mogą też spełniać zadanie „tajnej broni” gdy jednak chcemy rzucić bardzo daleko. Cykadę zahaczamy o agrafkę za oczko najdalej położone od główki, by migotały jak najdrobniej, chociaż… są wyjątki – czasem warto zmienić ustawienie i oddać pare rzutów na maksymalnych wibracjach.

4. Obrotówki. Moja ulubiona przynęta. Paletka „colorado” – mój faworyt w silnym nurcie. Są dni, że bolki biją tylko w nią. Pracuje nie „boleniowo” – tzn. ciągnięta w poprzek nurtu wiruje tak silno, że strasznie czuć ją na kiju. Prowadzę ją bardzo wolno, a bywa że bolki dosłownie się za nią wyścigują. Te blaszki idealnie chodzą ciągnięte z nurtem, najwięcej pobić zdarza się, gdy znajdą się prostopadle do brzegu względem linii linki. Longi też są dobre – ale ściągane pod prąd.

5. Gumy. Dla niektórych podstawa. Ja im szczególnie nie ufam, mimo, że zawsze od nich zaczynam. Kilka razy zdarzyło mi się złowić bolenia przypadkowo, po dotarciu na łowisko na zwykły, biały twisterek. Ogólnie wolę jednak gumki rybkokształtne. Kiedyś w nocy, podczas polowania na szczupaka z przyponem stalowym i dość grubą plecioną nadział mi się na kopyto fluo – 11cm, medalowy Bolek. Ale to sporadyczne przypadki. Z kopytek i ripperków wybieram przede wszystkim rozmiary odpowiadające wielkością drobnicy przy brzegu. Czasem bolenie żerują w miejscach gdzie jest tylko skarłowaciała ukleja, lub po prostu młoda. Wtedy gumki po 3 cm. Są atakowane przez spore rapy. Barwy: białe z czarnym grzbietem, lub niebieskim. Perłowe, srebrzyste z brokatem. Największe gumy jakich używam mają 9cm. Dobrym pomysłem jest też… czarny twister. Nie wiem skąd jego fenomen jako przynęty, którą lubi rapa, ale odkryłem to przypadkowo podczas polowań na klenie. Możliwe że kojarzą go z pijawką i że niektóre bolenie po prostu lubią taki pokarm.

6. Kogutki – również przynęta przypadkowo przeze mnie odkryta. Ale nie bombardujemy nim dna jak przy połowie sandacza, tylko na lekkim (do 7g) łebku prowadzimy pod powierzchnią, lub wpół wody i podszarpujemy szczytówką.

 

Popróbujcie wyżej wymienionych metod, a na pewno się nie zawiedziecie. Nie zapomnijcie tylko o hamulcu w młynku! Medalowych Bolków pływa w naszych rzekach naprawdę dużo, a już 3 kg. Sztuka potrafi dać do wiwatu.

10 wskazówek do połowu bolenia
14 kwietnia 2020, 15:42

10 przykazań początkującego rapera

przynęta na bolenia

Boleń jest rybą bardzo trudną do złowienia. Zwłaszcza dla początkujących. To chyba fakt niezaprzeczalny. Szybko uodparnia się na powszechnie stosowane przynęty: blaszki, woblery, gumki. Bywa, że w tym samym łowisku co sezon trzeba znaleźć nowe killery, bo na te skuteczne rok wcześniej ryby nie chcą brać. O przebiegłości i sprycie rapy nie muszę chyba pisać – tę znają nawet początkujący. W prasie wędkarskiej i w sieci można się natomiast natknąć na wiele artykułów, których autorzy po złowieniu bolenia, stają się „alfą i omegą” w łowieniu tych ryb. Każdy artykuł jest inny. Ba! W każdym artykule wychwalane są pod niebiosa inne modele woblerów i ich nietuzinkowa praca, która „podoba się boleniom”. Zapytajcie takiego delikwenta o to jak regularnie łowi bolenie i czy robi to swoim „cudownym coblerem” wszędzie i o każdej porze dnia i nocy, o każdej porze roku… I tutaj może być zonk! Sam bowiem testuję i testowałem najróżniejsze woblery boleniowe. Kilka nawet wykonałem samodzielnie (o tym artykuł niebawem). Z moich analiz wynika, że woblery są przynętą równie skuteczną co inne przynęty, tj. wahadłówki, obrotówki i gumy. Pod warunkiem, że są odpowiednio dobrane do łowiska i że bolenie akurat na nie będą miały ochotę. A do tego ostatniego trzeba dochodzić metodą prób i błędów, co niekiedy zajmuje trochę czasu. Mniejsza z przynętami i ich pracą. Aby łowić bolenie trzeba spełnić kilka warunków. Dopiero połączenie ich wszystkich może dawać zadowalające wyniki i w miarę regularne łowienie rap.

Przedstawiam zatem 10 przykazań, które w pierwszej kolejności powinniśmy spełnić żeby złowić rapę. Dopiero potem można pobiec do sklepu kupować dziesiątki modeli wobków zachwalanych przez dziennikarzy i reklamy.

 

Miejsce. Gdzie nie ma bolenia, tam nie złowi go nikt. Najlepszy spinningista pod słońcem, wyposażony w najlepszy sprzęt. Jeżeli rozpoczynasz boleniowe łowy, to najpierw zrób rozeznanie, gdzie te ryby można znaleźć. A znaleźć je można bardzo łatwo. Popytać, poczytać, a potem odwiedzić łowisko i obserwować.

Maskowanie. Nie chodzi tutaj o ubranie się jak Rambo w I części. Czyli obwieszenie się gałęziami z liśćmi i usmarowanie twarzy błotem. Ale moro mile widziane. Jeżeli tym nie dysponujemy, to ubierzmy się na ciemno i koniecznie schowajmy za krzakiem lub drzewem. O ciszy na łowisku nie wspominam nawet.

Sprzęt. Przede wszystkim żyłka. Można łowić bolki przy użyciu plecionki, ale znacznie więcej brań będzie gdy zastosujemy żyłeczkę – najlepiej cieńką 0,16 mm i minimalny krętliczek z agrafką. Nie zapomnijmy o regulacji hamulca w kołowrotku.

Obserwujmy gdzie bolenie uderzają i jak się przemieszcza drobnica. Bywa, że stadka uklejek krążą po pewnym – stosunkowo niewielkim obszarze i są atakowane przez bolki tylko w kilku – dogodnych dla nich miejscach.

Podanie przynęty. Najlepiej rzucać zza kryjówki, w której się znajdujemy. Dlatego nie ma sensu się w całości wychylać po to by wziąć większy zamach i daleko posłać przynętę. Czasami wystarczą rzuty jednorącz, na odległości 15-25m. Mowa o rzutach bocznych, zarówno z forehandu, jak i backhandu. Ważne żeby bolek nas nie zauważył. Nie róbmy histerycznych wymachów. Większość spinningistów rzuca tylko zza głowy i tylko „na chama”. Świst jaki powoduje wędka z linką prujące powietrze przy takim wyrzucie może spłoszyć nawet bolenia – emeryta, przygłuchego… Wykorzystajmy więc technikę. „Power is nothing without control!”

Przynęta. Wachlarz przynęt goleniowych jest bardzo szeroki. Wybierzmy właściwą dla swojego łowiska. Możemy zacząć od podłużnej, srebrnej wahadłówki, albo od białego ripperka. Potem obrotówki, a woblery na końcu.

Prowadzenie przynęty. Nigdy nie kręćmy kołowrotkiem jak wariaci. Owszem – zdarza się, że boleń uderzy w taką przynętę, ale w zdecydowanej większości spinningiści nie rozumieją, że nawet dla bolenia kręcą za szybko. Rozpocznijmy od średniego tempa, ale zwijajmy zmiennie. Czasem przyspieszmy 2-3 obroty i powróćmy do stałego tempa. Podszarpujmy przynętę szczytówką, unośmy ją do góry. Kluczem do sukcesu jest zmienność. W momencie, gdy widzimy że w miejscu gdzie znajduje się nasza przynęta uklejki wyskakują ponad wodę możemy przyspieszyć i unieść wędkę bardzo wysoko. Niech nasz wabik też wyskoczy. Może to akurat jego wybierze rapa.

Starajmy się łowić jak najbliżej stanowiska, w którym stoimy. Posyłanie przynęt na ogromne odległości mija się z celem. Poza zerowym kontaktem z przynętą nie da nam nic. Są owszem przypadki, że ktoś z 60 metrów zapiął bolenia, ale to podkreślam – przypadki. Najczęściej bolek w takiej sytuacji zapina się sam.

Holowanie. Boleń potrafi na kiju wyczyniać ewolucje ekstremalne. Wyskoki nad wodę, odjazdy, murowanie, płyniecie w stronę wędkarza. Dobry z niego fighter i dobry strateg. Co prawda umięśniony pysk przy prawidłowej ostrości kotwic zapewnia dość pewne trzymanie tej ryby, to z niejednym już boleń wygrał. Początkującym przyda się właśnie żyłka. Jej rozciągliwość ułatwi holowanie. Istotne jest również podczas holu tej ryby, żeby się nie spieszyć. Bolenia trzeba zmęczyć na delikatnym sprzęcie. Dopiero jak się wyłoży to ostrożnie podbieramy.

Finał. Uwalniamy złowioną rybę! ;-) Jako informację dla tych, którzy mają motto: „wszystko co na kiju, to do siatki” przytoczę wypowiedź mojego znajomego grunciarza, który łowi i zjada leszcze: „Bolenia może zabrać chyba tylko jakiś smakowy zboczeniec.” Poza tym rzeka bez ataków boleni traci wiele ze swego uroku. Pozwólmy im żyć!